Studniówka bez nauczycieli

Ceny studniówek poszybowały w kosmos. Nic więc dziwnego, że uczniowie oraz ich rodzice zastanawiają się, kogo zaprosić. Wszystkich pracowników szkoły? To dopiero by było! Panią sekretarkę, księgową, woźne? Też coś! Których nauczycieli – wszystkich czy tylko wychowawców? Całą dyrekcję czy jedynie główną? Po co na studniówce pierwszy i drugi wicedyrektor? Kto ma za to płacić?

Najtaniej byłoby nie zapraszać nikogo. Żadnego pracownika szkoły. Komuś może się wydawać dziwne, że studniówka byłaby bez nauczycieli. A czemu nie? Jak oszczędzać, to oszczędzać. Po co komu belfer na studniówce? Co miałby tam niby robić? Bezpieczeństwa pilnuje ochrona obiektu, nad jakością potraw i napojów czuwa grono rodziców, nad muzyką – uczniowie. Nauczyciele nie są niezbędni, aby bal się udał.

Moim zdaniem, zbyt pochopnie nie należy rezygnować z ich obecności. Mogliby wejść tylko na tzw. część wstępną (wtedy nie trzeba by za nich płacić). Dyrektor wygłosiłby przemówienie, wychowawcy stanęliby do wspólnego zdjęcia z klasami, otarli łzę wzruszenia podczas poloneza. Po tym wszystkim musieliby jednak wyjść z sali. I wtedy zacząłby się właściwy bal – bez nauczycieli. Wizja tak piękna, że aż trudno zrozumieć, dlaczego nie staje się faktem. Wcale nie żartuję. Jak kosmos, to kosmos.