Kto się bawił w szkole?

Jak się bawić, to tylko w szkole. Szczególnie sylwestra warto urządzać w tym miejscu. Będzie hucznie i niedrogo. Dawniej większość szkół w noc sylwestrową nie świeciła pustkami, obecnie jest w nich najczęściej pusto i ciemno. Chyba że nocny stróż zechce tu zabalować.

Jeszcze kilka lat temu nauczyciele organizowali się i urządzali sylwestra we własnej szkole. Była lista, było składkowe, grała orkiestra – złożona z belfrów – alkohol lał się strumieniami. A kilkanaście lat temu bal sylwestrowy w szkole należał do obowiązków nauczyciela. Kto się wymigiwał, tego spotykał towarzyski ostracyzm. Później zaczęto przebąkiwać, że w szkole nie wolno pić alkoholu, dyrektorzy zaczęli być ostrożni, a w końcu oficjalnie zakazali takich imprez. Jeszcze przez jakiś czas je organizowano, ale już w węższym gronie, tylko dla wtajemniczonych. Dzisiaj sylwester w szkole to rzadkość, ale podobno się zdarza. Częściej w placówkach prywatnych niż publicznych, jednak całkowicie ten piękny obyczaj nie zaginął. Po co płacić 500 zł za parę (najtańsza stawka w Łodzi), gdy można bawić się za uśmiech i pół litra, do tego w najlepszym towarzystwie?

Zwyczaj zanika z powodu troski o trzeźwość narodu. Środowisko nauczycielskie musi dawać dobry przykład. Najpierw wyprowadzono ze szkół studniówki, bo się przecież na nich pije, oj, pije, potem nakazano na sucho obchodzić imieniny dyrekcji, wizyty ważnych gości oraz sukcesy nauczycieli. Natychmiast spadł poziom nauczania, ważni goście przestali do szkół przyjeżdżać, a o imieninach dyrekcji w ogóle się nie pamięta, bo niby po co. W końcu rzucono się na ostatni bastion tradycji, czyli sylwestra w szkole. Jakby ktoś chciał posłuchać, szczególnie z młodzieży, to mogę opowiedzieć, jak to drzewiej balowano i alkohol lał się strumieniami w tej czy owej placówce – na sylwestra, podczas studniówki albo z okazji rocznicy istnienia szkoły. Także w moim liceum jeszcze 10-15 lat temu było upojnie, ale obecnie w tej kwestii jest susza, marazm i totalna nędza.