Dyktować czy aktywizować?

Starsze pokolenie wyśmiewa dyktowanie jako metodę dydaktyczną, a uczniowie upominają się o taki styl pracy. Chcą mieć podane, najlepiej w maksymalnym skrócie, co trzeba koniecznie umieć, aby zaliczyć.

Pracuję w liceum, do którego przychodzi nie byle jaka młodzież. Szkoła rok w rok bije rekordy popularności, walą tu tłumy, dostają się najlepsi z najlepszych. Praca z takimi uczniami to duża przyjemność i jeszcze większe wyzwanie dla nauczyciela. Poza jednym – od pewnego czasu nasila się pragnienie uczniów, aby wiedzę mieć podyktowaną do zeszytu, a koledzy siedzieli cicho. Tylko czy we współczesnym świecie liczy się wiedza i pokora?

Uczniowie, ci ambitni i utalentowani, proszą mnie, abym przerwał aktywność koleżanek i kolegów i zaczął dyktować. Niech mówię ja, najlepiej wolno, a klasa niech milczy i słucha. Największym uznaniem cieszą się metody podawcze, wykład i dyktowanie notatki. Wtedy zapada cisza, uczniowie pochylają się nad zeszytami, notują słowo w słowo, o nic nie pytają.

W pierwszej klasie młodzi jako tako tolerują metody aktywizujące, które stosuję, ale już wtedy pojawiają się prośby o podyktowanie. W drugiej klasie prośby się nasilają, a w klasie maturalnej mam ich wręcz zatrzęsienie. Uczniowie nie cierpią aktywizacji, chcą otrzymać prosty i jasny przekaz do wykucia.

Ponieważ jestem nieugięty, mam z uczniami ciągły konflikt. Nie chcę cofnąć ich do czasów jezuickich, kiedy to uczeń był jak martwa glina w rękach mistrza. Dzisiaj najważniejszym celem lekcji nie jest wiedza, ale aktywność. Właśnie aktywność, a nie bycie potulnym jak baranek.

Opowiadała mi jedna z młodszych koleżanek, która podjęła studia za granicą w ramach stypendium dla zdolnych i ambitnych. Otóż na zajęciach siedziała cicho, słuchała i notowała, co mówi prowadzący, bo do tego wdrożyła ją szkoła dla najlepszych. W końcu uczony nie wytrzymał i zaprosił dziewczynę na rozmowę. Najpierw sprawdził, czy zna język, a gdy okazało się, że tak, nie mógł pojąć, dlaczego młoda osoba nie protestuje, nie ma własnych pomysłów, nie ustosunkowuje się do omawianego zagadnienia, nie przeżywa, nie zaprzecza, nie dyskutuje z kolegami itd. Dlaczego ma wszystko w d…, poza jednym: grzecznie notuje. Czy bycie zdolnym i utalentowanym polega w Polsce na siedzeniu cicho, pokornym notowaniu tego, co pan/pani mówi, i totalnym lekceważeniu głosu koleżanek i kolegów?