Strajk woźnych i Lech Kaczyński

W Łodzi protestowali dziś pracownicy administracji i obsługi. Jak nie mieli podwyżek, tak nie mają. W wielu szkołach wzięli urlop na żądanie. W mojej szkole podjęliśmy decyzję, że albo strajkujemy wszyscy (nauczyciele razem z administracją i obsługą), albo nikt. Dzisiaj trudno byłoby namówić do strajku nauczycieli, ponieważ swoją robotę muszą i tak wykonać (wszyscy liczą oceny i obecności w związku z klasyfikacją uczniów). Jeśli nie wykonają pracy w szkole, to zrobią ją w domu. Koniec roku szkolnego to zły czas na strajk. A zatem woźni otrzymali od nauczycieli tylko wsparcie moralne. A oczekiwali chyba czegoś więcej, dlatego nie przyłączyli się do protestu. Może lepiej będzie we wrześniu (wszyscy pracownicy oświaty wezmą udział w strajku).

Wczoraj przez Łódź przejeżdżał prezydent Kaczyński. Na godzinę został wstrzymany ruch samochodów w centrum miasta. Nie miało znaczenia, w którą stronę się jedzie. Stanęły wszystkie jezdnie – także te w przeciwną stronę. Nie wiedziałem, że to prezydent Polski. Myślałem, że to lądowanie kosmitów. Dawno nie widziałem tylu policjantów i takiej paniki na drogach. O bluźnierstwach pod adresem kosmitów nie będę pisał, bo jeszcze ktoś z PiS uzna, że obrażam prezydenta. Naprawdę jednak ktoś w Łodzi musiał uznać, że prezydent jest z Marsa, skoro zdecydowano się zatrzymać pół miasta. A przecież Lech Kaczyński to nie Charles de Gaulle, żeby tak dbać o jego bezpieczeństwo. Już myślałem, że policja zarekwiruje mi klucz francuski, który wożę w samochodzie, bo przecież mógłbym nim rzucić (w Marsjan, oczywiście, gdyż nie miałem pojęcia, z jakiego powodu stoimy w korku). Gdy przejechał Kaczyński, nerwy mi przeszły. Bo przecież jemu wszystko wolno.

Nie wiem, w jakim celu prezydent przyjechał do Łodzi. Na pewno nie po to, aby odwieść panie woźne od dzisiejszego strajku. Kaczyńskiemu pewnie wszystko jedno.