Wstydzą się, że pracują
Nigdzie nie wyjechałem z Łodzi, byczę się na miejscu. To pójdę do sklepu, to posiedzę w knajpie. Tu i ówdzie spotykam uczniów w roli pracowników. Niektórzy wstydzą się, że pracują, wielu próbuje wyjaśnić, dlaczego tu się znaleźli.
Na początku roku szkolnego zwykle przeprowadza się ankietę na temat wypoczynku uczniów. Także na lekcji wychowawczej sporo osób opowiada o swoich wakacjach w dalekich krajach. Nie przypominam sobie jednak, aby w ankiecie było miejsce na pracę jako formę spędzania wakacji. Także podczas lekcji wychowawczej nikt się nie chwali, że zarabiał pieniądze jako kelner. Ta aktywność umyka więc badaczom.
No dobra, gdzie widziałem uczniów jako pracowników? W piekarni, w sklepie spożywczym, w butiku, w restauracji, na stacji benzynowej, w kinie. Widziałem też tegorocznych absolwentów oraz starszych. Ponieważ moją szkołę zżera wirus elitarności i przekonanie, że praca niżej prezesa nie jest godna uwagi, absolwenci tłumaczą się, że to nie jest ich stałe zajęcie. Jeszcze zrobią karierę albo wyjadą z Polski. Ludzie, przede mną nie musicie się tłumaczyć. Mnie wasza praca nie hańbi.
Komentarze
Skąd ten wstyd? Czyżby z rodzin?
Bo oni wszyscy są katoprawicowi.
Ggdyby byli tfu lewakami tfu, tfu, to by się jeszcze taką kelnerską robota chwalili.
Tak jak ta nowa gwiazdeczka nowojorskich demokratów, co to jej komuno-socjalizmu chyba bardziej boją się demokraci niż republikanie…
As the financial reality caught up to her family, Alexandria found herself working two jobs and 18-hour shifts in restaurants to help her family keep their home.
**https://ocasio2018.com/about
@Płynna Rzeczywistość
Wstyd bądź uczucie zażenowania, że się pracuje, wynika z tego, iż wciąż niewielu młodocianych pracuje. W rodzinach zamożnych nie ma zwyczaju zachęcania dzieci do podjęcia pracy. Rodzice – lekarze, prawnicy, właściciele firm – będą się zapracowywać, wręcz tyrać, ale dzieci do pracy nie wyślą. Jeśli już, to wezmą do swojej firmy, aby trochę pomogły. Ale to nie jest prawdziwa praca, gdy syn czy córka pokręci się w firmie rodzinnej i popilnuje pracowników. Ci nieliczni, którzy pracują nie w firmach rodzinnych, lecz u obcych ludzi, muszą się liczyć ze zdziwionymi spojrzeniami kolegów i koleżanek ze szkoły. Kiedy u znajomych pochwaliłem dziecko, że ładnie podaje do stołu i że przyda się to np. na studiach, gdy będzie pracować w restauracji, zostałem zbesztany słowami, iż dostanie pieniądze od rodziców i jedynym obowiązkiem będzie nauka. Dzieci z takich rodzin mają się uczyć aż do zrobienia doktoratu, a do pracy pójdą później, czyli w wieku 30 lat.
Pozdrawiam
Gospodarz
PS Mimo niesprzyjającej atmosfery liczba pracujących uczniów z mojej szkoły rośnie.
To efekt durnej propagandy ostatniego ćwierćwiecza.
Odwrócono priorytety potrzeb wg. hierarchii Maslowa.
Najważniejsza ma być potrzeby z samego szczytu piramidy takie jak samorealizacja, potrzeba sukcesu i uznania, wysokiego statusu a te najważniejsze, podstawowe ( pożywienie, odzież i inne rzeczy niezbędne do życia dostarczą nam przysłowiowi Chińczycy za papierki zwane pieniędzmi.
W efekcie mamy 50% każdego rocznika po studiach ( z czego 80% poniżej poziomu PRL-owskich techników ) i pogłębiający się deficyt w zawodach technicznych.
Właściciele firm mają problem, gdyż kształcenie w czasach PRL-u fachowcy odchodzą z racji wieku a następców na ich miejsce brak. Jak już znajdzie się „chętny” to prezentuje tak niski poziom, że łapy opadają a wielkie wymagania.
Rządzący po 1989 roku nie mają zielonego pojęcia o tym, że gospodarka to wytwarzanie ( dóbr i usług ) i wzajemna ich wymiana.
Pieniędzy nie da się jeść !
Dzieci z takich rodzin mają się uczyć aż do zrobienia doktoratu, a do pracy pójdą później, czyli w wieku 30 lat.
Opisał @Gospodarz moje drugie dziecko. 😉
Nieśmiało chcę wskazać na różnicę między „nauką” i nauką oraz „doktoratem” i doktoratem. Jako rodzic nie fundowałbym (i nie fundowałem) obijania się i udawania, że się studiuje. Ile znaczą papierki i tytuły widzimy po tych wszystkich mendialnych księżach doktorach habilitowanych profesorach polskich Uksfordów z Radyja co Maryja.
Jest także różnica między naukami humanistycznymi a ścisłymi. W tych drugich częściej najwiekszych osiagnięć w życiu ludzie dokonują w młodości a nie w dojrzałym czy przejrzałym wieku.
A zatem ciężko harującego na niwie naukowej młodego człowieka niekoniecznie goniłbym do pracy fizycznej, bo to byłoby zwyczajne marnowanie czasu.
Moje pierwsze dziecko cały czas w czasie studiów pracowało ale nie w restauracji tylko w zawodzie. Uczyło się na informatyka a więc pierwsze prace to było okablowywanie biur, budowanie sieci komputerowych, administracja nimi, małe prace programowe. Potem jak się nauczyło podstaw to już pracowało tylko jako student-programista. A zatem poznało wartość samodzielnie zarobionego grosza ale połączyło to z nabywaniem fachowego doświadczenia.
Praca w restauracji jako zmywacz, kelner czy kucharz byłaby bez sensu, szczególnie w sytuacji, w której pierwszy pracodawca wymaga od świeżo upieczonego absolwenta kilku lat zawodowego doświadczenia.
A taka wtedy była sytuacja w Polsce.
Oczywiście wstydzić się pracy nie trzeba, ale jako student starałbym się szukać roboty zgodnej z kierunkiem studiów.
Pewna część licealistów/studentów (mówię to słowami mojego 3-go syna) „musi mieć życie towarzyskie i nie bedzie się katować nauką”.
On w czasie wakacji zarabiał pieniądze jeżdżąc po Polsce i budując place zabaw dla dzieci. Robota czysto budowlana, fizyczna. A studiował (podobno) elektronikę.
Minęło już wiele lat a on dalej usiłuje skończyc jakieś studia, teraz to jest księgowośc czy coś takiego.
Tekstów o konieczności posiadania życia towarzyskiego, wraz z rosnącymi kosztami zwykłego życia, nie słychać.
Niektórzy pewnie mają poczucie zażenowania i dysonans poznawczy: mają poczucie przynależności do elity (elitarne liceum), w której z racji finansów, czują się pariasami. Nihil novi sub sole. Pożytki z lektury „Lalki” ? 🙂
„Job”, wersja reżyserska.
–
Och, po przymusowej edukacji przykładem, w wieloletniej szkole polskiej, każdy, kto zabiera się za pracę wstydzi się, że dotąd jej nie widział…
–
Praca w społeczeństwie, w którym najzaszczytniej „zarabia się” na nieróbstwie czy złodziejstwie, to w istocie wstydliwa zachcianka.
Przejdzie im ten wstyd, młodym, spoko.
To tak, jak ze sprzątaniem kup po swoim psie. To dyshonor. No, może po mieszańcu mniejsza obsuwa, ale po pudlu prosto od fryzjera?! Przecież z pudla motylki wynoszą.
Gospodarz,
Ja właśnie tak byłem chowany, pod kloszem, mimo że była nas czwórka rodzeństwa, jednak rodzice, sami ze wsi, uważali, że moim obowiązkiem jest nauka, a ich – zapewnienie mi środków na nią. Środków i szansy, jakich oni nie mieli. A przecież w domu z czwórką dzieci się nie przelewało.
Moje dzieci w wakacje pracują, bo chcą, a ja nie mam nic przeciwko temu. Przynajmniej nauczą się, jaka jest wartość pracy i pieniądza. No i nie marudzą mi potem, że smartfon niemodny albo że chcą buty za 3 stówki.
W moich czasach trudno było spotkać pracującego studenta (poza wakacjami). Dziś coraz trudniej spotkać niepracującego. Jest to jednak jakiś przejaw westernizacji. I wcale nie jestem pewien, czy to źle. Nauka to przede wszystkim socjalizacja, a praca jest ważnym elementem tej socjalizacji. Byle w rozsądnych granicach.