Nauczyciele wobec kłamstwa
Krzysztof Uściński w styczniowej „Odrze” opublikował tekst „Myślę więc kłamię”. Sporo w nim o nauczycielach. Autor wyjaśnia, dlaczego w okresie zaborów i w II Rzeczypospolitej ta grupa zawodowa cieszyła się poważaniem, posiadała autorytet, była autentyczną elitą społeczną.
Po pierwsze, nauczyciele byli grupą liczną, po drugie, doskonale zorganizowaną (w 1905 r. powstał ZNP – Związek Nauczycielstwa Polskiego), a po trzecie, „nauczyciele ówcześni uważali, iż obok nauczania ich obowiązkiem głównym jest wychowanie młodego pokolenia, a także – niezależne i odpowiedzialne publiczne wypowiadanie się wychowawców tego pokolenia w istotnych kwestiach społecznych”. Uściński przypomina, że ZNP było lewicowe, jednak „nijak się miało do „demokracji” i „socjalizmu” made in CCCP”.
Dalej autor tłumaczy, jak z nami postępowano w PRL. Komunistom zależało, aby nauczyciele skupili się na dydaktyce, a „nie zawracali sobie głowy wychowaniem czy angażowaniem się w dyskusje o swojej społecznej roli”. Autor skrupulatnie zbadał prasę regionalną Wrocławia i udowodnił, że już w latach 1945-1947 „nie znalazła się w niej ani jedna wypowiedź wrocławskiego nauczyciela na jakikolwiek temat”. Wyjątkiem jest wzmianka, jaką poczynił dyrektor I LO we Wrocławiu, na temat „lokalowych kłopotów swojej szkoły”.
Uściński ujawnia, jak władza PRL odbierała nauczycielom autorytet. Po pierwsze, w prasie opisywano belfrów jako ludzi „zarabiających skandalicznie mało i mieszkających w strasznych często warunkach”. Społeczeństwo najpierw współczuje, ale „z upływem lat zaczyna coraz silniej lekceważyć tych, co tylko o pełnej misce mówią, a nie potrafią na nią zarobić – nikt nie szanuje gołoty”. Po drugie, w PRL opisuje się nauczycieli, którzy pracują ofiarnie, tzn. wykonują polecenia władzy. W efekcie ta grupa zawodowa myśli o sobie wyłącznie w kategoriach ekonomicznych, a w ogóle nie zajmuje się strategiami kształcenia czy wychowania – „od tego są przecież władze”. Autor twierdzi, iż w 1980 same władze ze zdumieniem zauważyły, że „najbardziej konformistyczną grupą zawodową są nauczyciele”.
Tekst wart przeczytania i godzien burzliwej dyskusji. Szkoda, że nie jest dostępny w internecie. „Odra” wychodzi w nakładzie trzech tysięcy egzemplarzy, więc nie do każdego trafia.
Uściński nie pisze, w jakim stanie są dzisiejsi nauczyciele. Trzeba więc to zrobić za niego. Nie będę mówił o kolegach, lecz o sobie. Kilka lat temu sam wygłosiłem mowę, że nie jesteśmy od wychowywania, tylko od uczenia. Szczególnie kadra liceów nie powinna już nikogo wychowywać. Teraz widzę, że to pozostałość PRL i żałuję swojej wypowiedzi. Nieraz też oznajmiałem, że do zadań MEN należy opracowanie strategii nauczania i jasne oraz rzeczowe oznajmienie nam, czego mamy uczyć. Domagałem się więc od władzy, aby nami pokierowała. Znowu wyszedł ze mnie homo sovieticus. Trudno zedrzeć z siebie skórę, która rosła przez wiele lat życia w PRL. Mam nadzieję, że nauczyciele, którzy mnie wtedy słuchali, mieli swój rozum i myśleli całkiem inaczej, tzn. że naszym zadaniem jest wychowywać, patrzeć władzy na ręce, a szczególnie MEN, i samemu zabierać głos w sprawach społecznych, edukacyjnych i wychowawczych.
Czy możliwe jest odzyskanie autorytetu, jakim cieszyliśmy się w XIX wieku i w II Rzeczypospolitej? Czy możliwe jest, że znowu będziemy grupą doskonale zorganizowaną? Czy możliwe jest, że w sprawach oświaty i wychowania będziemy potrafili skutecznie przeciwstawiać się koncepcjom rządzącego ugrupowania?
Komentarze
Odra ma mniejszy nakład niż Pan podaje. W dodatku leży niechciana w empikach dużych miast, a w małych miasteczkach jest nie do zdobycia. Chciałabym przeczytać cały artykuł, ale muszę poczekać, aż będę w stolicy. Chyba że tutaj wrzuci ktoś całość.
1.Tak scentralizowanej i poddanej biurokratycznej kontroli oświaty nie było nigdy nawet w PRL(może poza latami 1949-1956).A w scentralizowanym systemie wszyscy pytają o decyzję górę – taka jego natura;-)
2.Podejrzewam,że wiedza p.Uścińskiego o oświacie i nauczycielach w PRL pochodzi tylko ze zszywek starych gazet. Za to chce, szokując tezami,chce zyskać rozgłos…;-)
@Gospodarzu,
„Kilka lat temu sam wygłosiłem mowę, że nie jesteśmy od wychowywania, tylko od uczenia. Szczególnie kadra liceów nie powinna już nikogo wychowywać. Teraz widzę, że to pozostałość PRL i żałuję swojej wypowiedzi.”
Pan lubi ironie dlatego nie jestem pewna, czy nie stroi Pan sobie znowu zartow, ale jesli powyzszy cytat z glebi serca plynie – jestem pod wrazeniem: tak malo ludzi potrafi przyznac „mylilem sie „, szczegolnie dotyczy to belfrow.
Teraz czekamy na ilustracje kilkuletniego procesu „nawracania”.
Czuje taki jakis ogromny dyskomfort jak slysze, ze szkola ma „wychowywac”. Moze dlatego, ze sama miewalam systematycznie obnizane stopnie z „wychowania” i stralam sie „wychowywaniu” przeciwstawiac ile starczalo mi odwagi cywilnej, niezwislosci i ducha sprzeciwu. Mysle, ze wychowywali mnie naprawde ci, ktorzy podsuwali mi do przczytania i przemyslenia ten cytat z Norwida o popiele i diamencie, wychowywaly mnie ksiazki – najczesciej spoza listy lektur i byc moze najbardziej – Dzienniki Gombrowicza.
Czasami tez gesty takie jak ten ktory opisalam pare dni temu, kiedy moja polonistka Elzbieta Zwirkowska odmowila zdjecia ze sciany motta do wystawy Wyspianskiego w 1968 roku, mowiac dyrektorce: Moze to pani sama zdjac, ale nie moimi rekoma.
Tak, ona mnie wychpwywala swoja wlasna postawa. Czy wszystko jej sie udalo? Nie, niestety. Ale kiedy jestem maloduszna, wiem, ze nie bylaby szczesliwa ze swej wychowanki. I wtedy czuje naprawde wstyd.
Helena
Ale wychowywanie ma różne oblicza. Ja ze szkoły wyniosłem np taką naukę, że niesubordynacja indywidualna zawsze jest mniej groźna niż dzaiłanie zbiorowe. Wiecznie się urywałem na wagary ale zwykle uchodziło mi na sucho bo kłamałem albo robiłem z siebie durnia. Natomiast raz uciekliśmy wszyscy – cała klasa. No i represje były srogie, bo to już bunt – działanie zorganizowane. Szkody ze względu na represje były wieksze niż przyjemność z buntu.
Nauczyłem się też skutecznej taktyki przetrwania. Chodziło o wzbudzanie wśród nauczycieli niechęci na tyle silnej by unikali obcowania ze mną a równocześnie chcięli się mnie jak najszybciej pozbyc. Równocześnie nie mogłem ich drażnić na tyle by wzbudzać chęć zemsty. Chodziło o znalezienie optymalnego dla mnie miejsca. To mądre doswiadczenie życiowe wielokrotnie mi się przydało. Można to nazwać taktyką „zgniłego jaja”
Pozdrawiam
Tsubaki,
nawet w internecie zapisano, jak mówiłem o sobie i innych nauczycielach, że oddaliśmy się głównie nauczaniu, a zarzuciliśmy wychowywanie. Oto skrót tego, co powiedziałem w 2006 roku na konferencji w Warszawie pt. „Jak wychować wychowawcę?”:
„Większość z nas, nauczycieli, mocno zaangażowała się w reformę edukacji, próbując poprawić jakość nauczania. Ponieważ wymagania były wysokie, zrezygnowaliśmy z położenia nacisku na wychowanie. Tych dwóch rzeczy nie dało się pogodzić. Przygotowanie uczniów do egzaminów, z czego głównie byliśmy rozliczani, spowodowało, że to stało się najważniejsze. Zapomnieliśmy o sprawach wychowawczych. Pod tym względem mogę się uderzyć w piersi – tak rzeczywiście było.”
A jak ktoś chce poczytać więcej, co wtedy mówiłem, to podaję link:
http://www.glos.pl/subp_dyn.php?id=358&idg=0&action=show&kw=1
Pozdrawiam
DCH
Czy możliwe jest odzyskanie autorytetu, … ?
Tak jest możliwe. Oto kilka propozycji dla nauczycieli.
Zaangażować się w przekształcenie szkoły zgodnie z potrzebami, wymaganiami i możliwościami nauczycieli, uczniów i rodziców. Nie oczekiwać, że zrobią to władze oświatowe. To sami nauczyciele powinni zmieniać szkołę, czasem nawet wbrew MEN. Stosować w pracy więcej dialogu, mniej monologu. Stwarzać sobie i uczniom więcej możliwości i konieczności wyboru.
Itd.
Służę przykładami.
Oj, co racja, to racja, bojaźliwa się nauczycielska ekipa zrobiła. A jeszcze robi się i ciemna, jako skutek wiekopomnych 4 buzkowych reform. Oby tak dalej, oby tak dalej, …
Myślę, że tragizujemy. Uwierzyliśmy, że teraz ważniejsze jest wychowanie. Cytowany artykuł z „Odry” dotyczy czasów, gdy panowały zupełnie inne relacje między grupami społecznymi. Panowały również zupełnie inne relacje między dzieckiem, a dorosłymi. Łatwo, albo o wiele łatwiej było być autorytetem, w świecie opartym na autorytecie – przedtem elity intelektualnej, potem władzy ludowej. Teraz świat jest zupełnie inny. W tym świecie na piedestale stawiane jest dziecko. Czasami ma się wrażenie, że ma większą władzę i prawa niż dorośli. Jak w takim świecie dziecko wychowywać ? Z jednej strony nieobecność rodziców w domu, z drugiej próba rekomprensaty – nie ma mnie w domu, ale dziecko ma wszystko. To całe społeczeństwo sobie z dziećmi nie radzi, ale oczekuje się, żeby robiła to szkoła. Jak społeczeństwo było w wychowaniu skuteczne, to i szkoła była w tym skuteczna. Postawienie nauczycieli w roli profesjonalistów od wychowania przy ogólnym „umywaniu rączek” w tej sprawie jest jakimś wariactwem. Dziecko nie jest „produktem” w sensie korporacyjnym, ale najmłodszym członkiem społeczeństwa. Nie wychowają go zastępy fachowców od wychowania w szkole, bo dziecko po prostu naśladuje. Naśladuje rodziców, naśladuje dziadków, ciocie i wujków, naśladuje zachowanie ludzi na ulicy, naśladuje zachowania podpatrzone w środkach masowego przekazu.
Może nie na temat,bo dotyczy wychowania przedszkolnego w latach 80tych.Syna miał w zerowce „panią”która była po jakimś studium po ogólniaku i która razem z dziećmi śmiała się z niepełnosprawnego umysłowo dziecka,które było z patologicznej rodziny alkoholików.Potem zaczęła dziecko zamykać w toalecie na czas zajęć…na moją uwagę,że nalezy się zwrócić do pedagoga szkolnego, powiedziała,że to głupek,więc nie ma po co…to było naŚląsku,w Rybniku.
„doskonale zorganizowane” oraz „ZNP” w jednym zdaniu brzmi mniej więcej jak „punktualne i czyste pociągi w Polsce”. Może w 1905 było inaczej, ale teraz ZNP, kuratoria oświaty i wszczelkie inne związki to raczej główni hamulcowi wszelkich zmian. Betonowy relikt PRL.
Alleluja! Cieszmy się z nawrócenia każdego belfra, gdyż to niezwykła dziś rzadkość i taki odzyskany dla społeczeństwa, świadomy belfer, musi być co najmniej na wagę złota.
PRL przy czasach obecnych to pestka. Tam zmuszano belfrów do haniebnych zachowań, albo haniebnego braku zachowań, natomiast dzisiejsi belfrowie sami z siebie często działają haniebnie, totalnie olewają uczniów, traktują ich niczym personel hipermarktów, którego się w ogóle nie zauważa, a jedynie omiata wzrokiem. Dyskryminują tych, którzy (lub ich rodzice) mają odwagę reagować na zwykłą podłość; skłócają ich z klasą, niesprawiedliwie oceniają, a jeśli nie mogą postawić złej oceny z kartkówki, czy testu, to mylą się w liczeniu punktów, na niekorzyść ucznia oczywiście.
Nauczyciele zupełnie nie widzą związku pomiędzy wiedzą uczniów, a jakością swego nauczania. Jeśli w szkole jest tępa matematyczka oraz fizyk amator, pod których klasami w trakcie wywiadówek kłębią się tłumy rodziców, zatroskanych brakiem postępów w nauce ich pociech, to powiada się, że ?klasa jest taka bardziej humanistyczna?, a jeśli rodzice koczują masowo przed gabinetem polonistki, to ?klasa jest matematyczna?, albo to ?zwykłe matoły, wiadomo, dzisiejsza młodzież?. Nikt nie mówi, że to nauczyciel musi być do bani, skoro ma takie marne efekty nauczania.
Oczywiście, że możliwe jest odzyskanie dawnej pozycji nauczycieli, ich etosu, ale nie na krzywy ryj, a w efekcie koniecznej pracy organicznej. Nie wszyscy są zupełnie do kitu, bywają także i dziś nauczyciele rzetelni, z powołania, zaangażowani i troszczący się o uczniów, jednak stanowią mniejszość i przez większość zwykłych ?etatowców? muszą być uważani za egzotycznych dziwaków.
Po pierwsze niskie ukłony dla Gospodarza za dystans do własnych wypowiedzi. Mówi się, że tylko krowa nie zmienia poglądów, ale ja sądzę, że krowa zmienia poglądy, tylko nas o tym nie informuje. Poglądów nie zmienia tylko ktoś, kto jest mentalnie martwy. Pan Dariusz żyje!
A co do meritum:
Hmm, wychowanie jest/nie jest ważne … niepotrzebne skreślić. W ogólniaku już nie można/jednak trzeba wychowywać … Znów niepotrzebne skreślić.
Chyba należałoby zacząć od tego, że „wychowanie” to bardzo ogólne pojęcie, więc co by w tym wychowaniu miało być? Jeśli byłoby to wychowanie – załóżmy w nacjonaliźmie – każdy powie NIE. Nie, w takim duchu absolutnie nie wychowujcie. A więc jak to wychowywać, jeśli już? To pytanie bardzo trudne. I sam siebie się pytam, czy ja – belfer akademicki – swoich studentów wychowuję, czy nie. Pierwsza odruchowa odpowiedź – nie, skąd, same techniczne sprawy. Ale jednak – kiedy zachęcam ich do eksperymentowania, do niezważania na porażki na początku drogi, do wgryzania się w trudne dziedziny (również inne niż ta, której uczę), bo to zwiększa ich szansę na rynku pracy, kiedy podkreślam zalety rzetelnego podejścia (jako „opłacalne” dla inżyniera) … to chyba jednak jest to coś w rodzaju wychowania. Bo przecież nie jest to obszar stricte techniczny ani naukowy. Więc nieśmiało stawiam tezę – może wychowanie dla dobra wychowanków? Dobrze pojętego dobra. Bo inną wersją mogłoby być dawno zużyte belferskie moralizatorstwo (z takim sam się zetknąłem jako uczeń) – to na pewno nie zadziała.
„Czasem więc lepiej odwołać się do swojego człowieczeństwa, do poczucia przyzwoitości i uczyć młodzież, jak być dobrym człowiekiem, prezentować jej swój świat wartości, niż decydować się na coś, co z powodów nacisków politycznych czy religijnych – wiadomo, jaki jest nasz kraj – za jakiś czas okaże się nieaktualne lub wręcz nieprawomyślne. Po co za pięć lat mamy się wstydzić, że zajmowaliśmy się tym czy tamtym? Natomiast na pewno nie będziemy się wstydzić swojego człowieczeństwa, bo jesteśmy, jacy jesteśmy.”
To cytat z artykulu, do ktorego podal Pan linka.
Ja tego sie obawiam, ze czlowieczenstwo niektorych sprowadza sie wlasnie do „religianctwa” lub „partyjniactwa”, jak Pan to nazywa. Lepiej byloby chyba nakreslic jakies ramy, slowa klucze. Nauczyciele nie interesuje sie i czekaja, az kolejne pomysly umra smiercia naturalna, bo tak na prawde nie wiedza, o co chodzi. A nieznane budzi strach. Wielu nauczycieli, od lat wychowuje na wlasne reke, wlasna postawa, odwolujac sie do poczucia przyzwoitosci wlasnie. Chocby dla nich, jako znak z gory, ze te wysilki wreszcie doczekaly sie uznania, wiecej – staly sie jednym z glownych nurtow w pedagogice, dobrze byloby zapisac w jakiejs ksiedze, co my wlasciwie przez ta przyzwoitosc i czlowieczenstwo rozumiemy. A swoja droga -nasza religia jest do bani, skoro nauczyciele nie wiedza jak i do czego wychowywac:(
@Kwant wymienia tych wszystkich, ktorych nasladuje dziecko: mame, tate, ciocie, wujka, dziadka, a nie wymienia nauczycieli, z ktorymi spedza dziecko 6-8 godzin dziennie. Jest jakis powod, dla ktorego pomija Pan nauczycieli? Sa przezroczysci?
Ja nie jestem, przegladam sie w twarzach dzieci jak w lusterku: jestem cyniczna stroja identyczne miny, jestem optymistka – mam optymistow, znudzona – zasypiaja. Czy inni nauczciele tego nie widza?
Nie jest tez prawda, ze w liceum juz nie mozna wychowac. Do dzis wspominam jedna (tak jedna) nauczycielke, ktora potrafila pokazac co to szacunek dla slabszego i glupszego. Profesora na uniwersytecie pamietam tez. Jako kobieta nie mam wielu wzorcow do nasladowania. Wspominam tamtego Pana i do dzisiaj, kroje swoj ?profil osobowy” do tego co podpatrzylam u tego mezczyzny: sposob wchodzenia w relacje z ludzmi, opanowanie, sposob mowienia, a przede wszystkim sluchania innych itd. Jest mi wzorem do nasladowania jako nauczyciel.
I ciągle ta sama śpiewka. Wszyscy piszecie jak było i jak jest. Mam wrażenie, że upajacie się swoimi diagnozami. Po co ? Przecież to już wszyscy wiemy ! Jest źle ! To jest właśnie monolog. Monolog homo sovieticusa ?
Napiszcie co zrobić, jakie macie pomysły. Nie ma takiej możliwości, że nic się nie da zrobić, że nie można od czegoś zacząć. Czyżby pomysły na inną szkołę musiały rodzić się tylko w MEN. Czy nauczyciele-entuzjaści nie mogą być ekspertami od kreowania nowej rzeczywistości szkolnej ?
@tsubaki
Pomijam z premedytacją. Mam wrażenie, że dla osób spoza branży, pozytywny wpływ nauczyciela na dziecko się nie liczy. Liczy się tylko ten negatywny, więc po co w ogóle taką sprawę poruszać.
„Liczy się tylko ten negatywny, więc po co w ogóle taką sprawę poruszać”
Kwant,
Wszyscy uwazamy za naturalne, ze dentysta dobrze wymienil plombe, urzedniczka byla pomocna, a kierowca nie rabnal w drzewo. Ozywiamy sie dopiero jak lekarz cos zpartoli, urzednicza boczy sie, a kierowca jest pijany. Tak jest z kazdym zawodem. Nie ma co sie obrazac, ze nas to nie kochaja, choc zaslugujemy.
W jakim celu pominal Pan nauczycieli jako wzorce zachowan mlodziezy? Zeby jeszcze raz podkreslic, ze „my od wychowywania nie jestesmy”? Jestesmy tylko mebel w klasie, ktorego ucznioie nie obserwuja, nie interesuja sie, nie mysla o nim, nic zero?
Nauczyciel wobec klamstwa jest po prostu bezradny.