Nowoczesna tradycja
Podczas ostatniego w tym roku kalendarzowym spotkania wychowawców z młodzieżą, w piątek przed Bożym Narodzeniem, zwyczajowo wszyscy wymieniali się prezentami. Kilkanaście dni wcześniej gospodarze klas przygotowali losy, na których było wypisane nazwisko osoby, której mamy kupić prezent. Ustalono cenę upominków, zwykle nie mniej niż 20-25 zł. Wystarczyło wylosować, potem iść do sklepu i nabyć coś zabawnego dla kolegi lub koleżanki, a potem czekać, że ktoś inny też nas mile zaskoczy. Tak nakazuje tradycja.
W tym roku szkolnym nie jestem wychowawcą, nie brałem udziału w całej zabawie, więc miałem więcej czasu na obserwowanie młodzieży. Zobaczyłem, że wielu uczniów nie chce ryzykować. Przecież mogą kupić komuś coś ciekawego, a samemu dostać w prezencie śmieć i zostać pośmiewiskiem klasy. Aby tak się nie stało, należałoby wylosować swoje własne nazwisko, a potem kupić samemu sobie coś naprawdę ekstra. Jednak los bywa niełaskawy. Na palcach jednej ręki można policzyć w całej szkole (ponad 600 uczniów) tych, którzy wylosowali samych siebie (podobno 2 osoby). Szczęściarze!
Ale szczęściu można pomóc. Jak? Po zakończeniu procedury losowania zaczęło się masowe wymienianie losów. Kogo masz? – pytali się nawzajem koledzy i koleżanki. Większość szukała tak długo, aż znalazła siebie, a w ostateczności swego najbliższego przyjaciela. Gdy się już naprawiło to, co usiłował zepsuć ślepy los, można było kupować prezent.
Wiedząc o tym wszystkim, uśmiałem się do łez, gdy jeden z wychowawców zapytał mnie, co powinien kupić nastolatce. O Boże – pomyślałem – on nie został wtajemniczony w zasady gry. Nikt nie powiedział wychowawcy, że trzeba się zamieniać losami, aż trafi się na los z własnym nazwiskiem. Biedny nauczyciel! Ale chyba jeszcze biedniejsza jest ta nastolatka, dla której kupuje wychowawca prezent. Skoro każdy w klasie kupuje prezent samemu sobie, a wychowawca nie, to znaczy, że ta dziewczyna też nie kupuje dla siebie, lecz dla wychowawcy.
W dniu rozdawania prezentów są jedynymi osobami w klasie, które wymieniły się prezentami zgodnie z regułami starej tradycji. Pozostali unowocześnili tradycję. Prezenty nadal były kupowane, ale już tylko dla siebie. Ciekawe, jak wielu wychowawców nie zdaje sobie sprawy, że tradycja obdarowywania się w szkole to zamierzchła przeszłość. Podejrzewam, że tylko nauczyciele i niewyrobieni uczniowie hołdują jeszcze tej starej tradycji. Reszta kupuje tylko dla siebie i dzięki temu nie czuje się zawiedziona.
Świat się zmienia, zwyczaje świąteczne też.
Komentarze
Niech Pan nie będzie taki pewny. Ten zwyczaj będzie trwał jeszcze długo, bo, doprawdy, nieraz i sobie ciężko kupić jakiś prezent. Druga osoba patrzy „z zewnątrz” i widzi, czego nam potrzeba. Inna sprawa z losowaniem- można przecież z tego zrezygnować i „kojarzyć” osoby jawnie. W zgranych klasach powinno się to udać.
Ojejku! Przypomnial mi Pan przykre zdarzenie ze szkoly. U nas tez losowano, i moje nazwisko wyciagnela polonistka, ktora mnie bardzo kochala – z wzajemnoscia. Stawiala mi najwieksze wymagania, aby nikt nie podejrzewal, ze jest stronnicza wobec pupilki. Kiedy nie przyszlam na klasowke z Przedwiosnia, przepytala mnie (po lekcjach!!!!) dokladnie dlaczego. Przyznalam sie (bo nie umialam jej klamac – kazdemu innemu nauczycielowi tak, ale nie jej). Powiedzialam, ze nie przeczytalam drugiego tomu tej nudnej pily i natychmiast dostalam dwojke w dzienniku za nieusprawiedliwiona nieobecnosc na klasowce. Jedyna dwojke jaka od niej w zyciu dostalam, Otoz ona mi na tego Mikolaja kupila trzy tomy Przedwiosnia!
Mysle, ze zrobila zle. Bylam obrazona i tych dwu pozostalych tomow do dzis nie przeczytalam. Wypomnialam jej to 30 lat pozniej. Powiedzialam, ze Zeromski dla mnie od tego czasu przestal istniec. Zapytala mnie, co z ksiazek ktore kazala czytac bylo najwazniejsze. Wymienilam bez namyslu Hamleta i Antygone. Hmmm – powiedziala – hmmm. I dodala: – z Zeromskiego. jestes zwolniona.
Fajna nauczycielka byla. Fajna.
Jest tylko jeden problem: w trzech tomach to Popioły, a Przedwiośnie w jednym, więc chyba Buba, przeczytała całość, choć o tym nie wiedziała, chyba jednak nie lubi Żeromskiego.
I tu się Pan Profesor grubo myli. Jestem uczniem XXI LO i nie wiem, albo nasza klasa jest niezwykle tradycyjna, albo po prostu normalna, ale nie zastosowała sie do nowoczesnej formuły prezentowej. Wymiany losów były rzeczą rzadką, a wszyscy mimo wszystko wysylili zmęczone nauką „łby” i poszli kupić dla wybranych prezenty.W końcu to już nie gimnazjum, ale liceum i to jak mawiają „elitarne”, więc i postępowanie młodzieży mimo wszystko trochę się różni.
w mojeje karierze szkolnej tradycja wymiany losów była kultywowana co roku, torchę mnie to wtedy irytowalo, a jak patrzę z perspektywy czasu, to mnie to smuci. Adam Klimowski zaproponował, aby wybór odbarowywanego był jawny – wg mnie chybiony pomysł, bo co wówczas z ludźmi w klasie nielubianymi? Jedną osobę 10 innych będzie chciało obdarować, a kozłowi ofiarnemu nikt nic nie kupi. Wówczas tradycja prezentowa stanie się zmiast okazją do nauki zachowań społecznych tylko przykrym doświadczeniem tego co znaczy pozycja towarzyska.
Przykre jest też to, że „nie wiadomo co komu kupić”. W moich klasach było zazwyczaj tak, że każdy po kolei stawał pod tablicą i mówił, co by chciał dostać. Smutne to „iście” na łatwiznę, czy tak trudno sprowokować DIALOG, pogadać z ludźmi i dowiedzieć się czym się interesują, co lubią? Nie, łatwiej pójść i kupić kolejny kubek albo segregator, albo ostatni bestseller, co z tego, że ktoś go już przeczytał albo nie lubi autora…
A nawet jeśli nie dialog, to chociaż niech zaistnieje jakaś kreacja, jakiś śmieszny, niekonwencjonalny pomysł na prezent, niekoniecznie praktyczny!
Mój kolega, jeszcze w liceum, dostał w tym roku spore kartonowe pudło z napisem „Tak rodzi się rewolucja!” a gdy je otworzył ujrzał sierp i młot na pięknie udrapowanym atłasie. Po co mu sierp i młot? Po nic, ale ktoś docenil jego inteligencję i humor rodem z Monty Pythona i to się liczy, kolega był zachwycony. Takie rzeczy się pamięta latami.
W sumie to, skoro mamy takie podejście do tej „tradycji” jakie zostało opisane przez Pana Belfra, to po co się w ogóle wysilać? Zrezygnujmy z tego i już.
A może po prostu zaproponować młodzieży paczki ze słodyczami? Któż ich nie lubi! Może te bardziej zaokrąglone dziewuszki w klasie będą przeciwne (a może właśnie nie!), ale przecież stanowią mniejszość! (No, wprawdzie ostatnio mniejszości w naszym kraju… Może zostawmy ten temat). Paczuszki będą jednakowe, kupione w hipermarkecie (taniej) przez ochotnika z klasy (lub dobrego, oddanego wychowawcę) a ich wartość i zawartość wcześniej kolektywnie ustalona przez wszystkich uczniów. Ostatecznie, to tylko symboliczna, szkolna zabawa; której celem jest przede wszystkim integracja młodzieży – przecież prawdziwe prezenty czekają na dziatwę w domu.