Poglądy na seks
Z badań wynika, że nauczyciele nie przekazują uczniom wiedzy o seksie, lecz własne poglądy (zob. raport Grupy „Ponton”). Nie wydaje mi się to wcale takie złe, w końcu nauczyciele to nie zboczeńcy, więc jeśli coś twierdzą o seksie, to jest to zdrowe i moralne. Nie ma więc znaczenia, kto konkretnie uczy, liczy się, że wiedza przekazywana jest w szkole, a nie w bramie.
Zastanawiam się, czy istnieje jednolite belferskie spojrzenie na te sprawy, czy też co nauczyciel, to inne zdanie. Jeśli chodzi o treści języka polskiego, to czasem siadamy sobie w gronie polonistów i ustalamy, jak będziemy realizować materiał. Jednak o seksie z żadnym nauczycielem niczego nie uzgadniałem, zatem jeśli o tym coś twierdzę, jest to wyłącznie moje osobiste zdanie.
Wątpię, aby różnorodności w tej materii było za wiele. Podejrzewam, iż w gronie pedagogicznym istnieje męskie spojrzenie na seks oraz żeńskie. A zatem jak uczniowie trafią na faceta, to dowiedzą się zupełnie czegoś innego, niż gdyby trafili na kobietę. Poza tym inaczej o seksie mówi się, gdy ma się lat dwadzieścia parę, a zupełnie inaczej, gdy przekroczy się magiczną czterdziestkę. Nauczyciele, którzy weszli w smugę cienia, o seksie raczej nie powinni się wypowiadać, bo jeszcze poleją im się łzy rzęsiste na ich młodość durną i chmurną.
Jeśli chodzi o mnie, to mam obszerną wiedzę na temat tego, co słynni pisarze mówili o seksie. Artystów pióra mogę cytować godzinami, natomiast – przyznam się bez bicia – wiedzy stricte biologicznej nie mam za grosz. W ogóle mi to nie przeszkadza, ponieważ uważam, że seks to nie biologia, lecz czysty romantyzm. Aby zademonstrować swoje przygotowanie do roli nauczyciela seksuologii, zacytuję Ernesta Hemingwaya: „Moralne jest to, po czym czujesz się dobrze, a niemoralne – po czym czujesz się źle”. Gdybym uczył młodzież wiedzy o seksie, takie właśnie poglądy bym wpajał. Jednak podczas hospitacji cytowałbym raczej Biblię, np. takie słowa: „Trwanie w rozpuście jest zabawą dla głupca, natomiast dla człowieka rozumnego przyjemnością jest mądre postępowanie”. Co pisarz, to inne spojrzenie na seks – jest z czego wybierać.
Szkoda, że nie jestem nauczycielem muzyki, wtedy miałbym okazję pośpiewać o tych sprawach, np. „Love is all we need”. Dla mniej wyrafinowanych proponuję „Mydełko Fa” – też działa. Dobra do nauki, ale tylko dla alterseksualnych, jest piosenka Kazika: „Maciek, ja tylko żartowałem”. W muzyce wybór jest jeszcze większy niż w literaturze. A zatem mimo że programów do wiedzy o seksie (w skrócie wos) raczej nie ma, chyba że kościelne, nauczyciele nie są bezradni. Wprawdzie po amatorsku, ale poradzimy sobie i jakoś tę naszą kochaną młodzież do seksu przygotujemy.
Komentarze
Ładnie, lekko i przyjemnie – pewnie po to, by nas, czytających, wziąć pod włos. Bo wystarczy przeczytać to, co w raporcie Pontonu zapisane, by się rzeczony zjeżył.
Z przyjemnością i uśmiechem na ustach przeczytałam ten odcinek Pańskiego bloga. Przejmować się nie muszę, bo moje dzieci pobierają nauki w szkołach niemieckich, które starają się zagadnienia seksualne przybliżyć w sposób wolny od ideologii. Kiedy w czwartej klasie dzieci (10-11 latki) mają mieć te tematy, najpierw organizuje się spotkanie rodziców i przygotowuje ich do pytań dzieci. Delikatne sprawy omawia się w podziale chlopcy-dziewczynki. Nie różnicując przy tym treści.
To co relacjonuje „Ponton”, jest tak dziwaczne, że się zastanawiam, czy młodzież nie zakpiła z ankieterów. Trudno uwierzyć, aby „dzisiejsza młodzież” w spokoju ducha dała sobie wciskać te ciemnoty ex cathaedra. Jak to dobrze, że mają inne źródła wiedzy…
Wydaje mi się, że niezależnie od poziomu edukacji w szkole najważniejszego o seksualności uczą się dzieciaki poza nią, tak zawsze było i będzie. Na całe szczęście, nie należy odbierać im przez nachalną „naukowość” romantycznych wzlotów. Co nie znaczy, że mają być ciemni jak tabaka w rogu…
Przekazwywanie własnych doświadczeń może okazać się wysoce ryzykowne dla młodzieży.
Wskazane dla ciała pedagogicznego byłoby spotkanie i wymiana doświadczeń w tej materii – w wolnym tłumaczeniu taka „burza hormonów”
Dopiero tam pozytywnie zweryfikowane przekonania i fachowe pozycje mogłyby być śmiało polecane podopiecznym
Księdza proszę nie edukować może się bowiem okazać, że jego perfekcyjne przygotowanie teoretyczne popchnie go do mistrzostwa w praktyce.
Miś Yogi napisał: „Księdza proszę nie edukować, może się bowiem okazać, że jego perfekcyjne przygotowanie teoretyczne popchnie go do mistrzostwa w praktyce”.
Gorzej, jeśli to ksiądz lub katecheta edukują mlodzież w zakresie tego tematu.
Ja jestem od dawna w smudze cienia-jak określa to Autor.
Tuż przed wakacjami, ktoś z kl I technikum pozostawił zeszyt bez podpisu, ale za to z listami wewnątrz. Uczniowie poproszeni o identyfikacje właściciela znaleźli wewnątrz liściki ,z których niezbicie wynikało, że dziewczyna wie co to zaspokojenie i wie jak dobrze mieć sprawnego kochanka. Gdy opowiedziałem o tym w pokoju jedna z koleżanek stwierdziła,że trafiają się gorsze listy w TYM temacie, po czym zacytowała treść tekiego liściku, który wpadł w jej ręce:” Zapytaj Kaśkę, czy daje od razu, czy trzeba z nia chodzić?”
To z frontu 16 latków wedukowanych poza szkołą.
Dobrze, że mają inne źródła wiedzy, prawda?
Marta wybraź sobie że aby mówić o miłości można być księdzem. Nie raz ten temat omawiałam z duchownym i pewnie jeszcze nie raz będę – z mało kim tak dobrze mi się rozmawiało, tak lekko i normalnie.
To że ksiądz żyje w celibacie nie znaczy że nie ma prawa o tym nauczać, religia stawia pewne normy i ograniczenia jeżeli chodzi o seks więc ksiądz nawet powinien o tym mówić. Bo ma przekazać wiedzę z zakresu religi czyż nie?
Wielki szum z niczego
600 listów rozżalonych na kilka milionów uczniów to kiepska próba statystyczna
WDŻ to jakiś potworek. Kilkanaście godzin w roku!!, a trzeba specjalną podyplomówkę zrobić. Chętnych brak, bo jakość podyplomówki na zasadzie płacicie-dajemy papier, a potem kilka lat trzeba pracować by to płacicie odrobić.