Nieszczęśliwe wypadki edukacyjne

Zbliża się termin ogłoszenia wyników tegorocznej matury. Istnieją uzasadnione obawy, że będą to wyniki katastrofalne (uczelnie już zapowiadają przywrócenie egzaminów wstępnych na studia) i poszkodowani uczniowie zechcą szukać winnych. W związku z tym urzędnicy MEN pracują nad nowym nazewnictwem, które ułatwiłoby społeczeństwu zaakceptowanie fatalnych danych o stanie polskiej edukacji i uniemożliwiło wskazanie odpowiedzialnych. Zamiast więc pisać o osobach, które nie zdały matury bądź zdały ją na strasznie niskim poziomie, czyli uzyskały zerowy wynik czy też po prostu dostały pałę, bo nic nie umiały (kto je uczył, że nie nauczył?), od teraz urzędnicy do opisania tego zjawiska będą posługiwać się terminem: „nieszczęśliwy wypadek edukacyjny”. A zatem 30 czerwca okaże się, w ilu szkołach miały miejsce nieszczęśliwe wypadki edukacyjne, a ile placówek może mówić o prowadzeniu bezpiecznej edukacji.

Wzorem dla reformy nazewnictwa w sferze edukacji jest komunikacja samochodowa. Jak wiadomo, wydarzenia na polskich drogach dzielą się na wypadki szczęśliwe i nieszczęśliwe. Wprowadzenie pojęcia „nieszczęśliwy wypadek” („ze skutkiem śmiertelnym” zamiast po prostu „śmierć na drodze”) okazało się zbawienne dla drogowców, ponieważ wykluczyło ich z grona ludzi odpowiedzialnych za tego typu zdarzenia. Podobny cel przyświeca urzędnikom MEN. Gdy będziemy opisywać wyniki matury tak samo jak stan polskich dróg, czyli posługując się pojęciem „nieszczęśliwego wypadku”, nikt nie będzie mógł obarczać kogokolwiek odpowiedzialnością za te zdarzenia. Czyż można bowiem znaleźć winnego za coś, za co tak naprawdę odpowiada wyłącznie los i przypadek? Oczywiście można mówić o brawurze czy niedostosowaniu prędkości do warunków na drodze, ale przecież na stu kretynów, którzy tak się zachowują, wypadek ma zaledwie jeden, a reszta baranów dojeżdża do celu bezpiecznie. Podobnie dzieje się podczas matury, czyli na stu nieuków i głąbów tylko jednemu przytrafia się nieszczęśliwy wypadek, że nie zdaje egzaminu.

Dzięki nowej terminologii wszyscy ludzie tworzący w Polsce edukację będą mogli spać spokojnie, podobnie jak spokojnie żyją sobie w naszym kraju drogowcy, mimo że stan dróg mamy coraz gorszy. Choćby na drogach były same dziury, a jazda po nich kończyła się dla wielu osób wypadkami, nie można mówić, że drogowcy są winni. Za nieszczęśliwe wypadki nie ponosi odpowiedzialności człowiek, lecz zły los. Tak samo za dziury w systemie edukacyjnym odpowiada nie człowiek, lecz los. Nowa terminologia pomoże społeczeństwu to zrozumieć i zaakceptować.

A teraz dobra wiadomość dla firm ubezpieczeniowych, dla których edukacja może się okazać istną kopalnią złota. Bowiem wraz z wprowadzeniem terminu „nieszczęśliwy wypadek edukacyjny” należałoby zaproponować uczniom i ich rodzicom, a może także szkołom, nowy rodzaj ubezpieczenia. Byłoby to ubezpieczenie EC (edu-casco – za niezdaną maturę z własnej winy), OC (odpowiedzialności cywilnej – za niezdaną maturę z czyjejś winy). W pakiecie byłoby taniej. Dla szkół, które mają udokumentowany wieloletni bezszkodowy przebieg matur, firmy ubezpieczeniowe będą oferować wysokie zniżki (moja szkoła dostanie na pewno zniżkę maksymalną). Dla pracowników MEN, CKE i OKE – raczej zwyżki, gdyż te osoby – jak przekonujemy się co roku – stanowią duże zagrożenie dla bezpiecznego przebiegu egzaminów.