Wyszkolić nauczycieli
Gdyby język polski został nagle nazwany nauką pisania i mówienia, okazałoby się, że nie mam kwalifikacji do nauczania tego przedmiotu. Musiałbym podjąć studia podyplomowe albo zapisać się na kurs doszkalający. Co jakiś czas powstają nowe przedmioty (często nowe tylko z nazwy), których nikt nie ma prawa nauczać, chyba że się odpowiednio dokształci.
Nie jestem przeciwnikiem dokształcania, ale krytycznie patrzę na szkolenie metodą łapu-capu. Gdy decyzją ministra edukacji wprowadzany jest nowy przedmiot, np. wiedza o kulturze (tak było kilka lat temu), wtedy wybucha wśród nauczycieli panika. Okazuje się bowiem, że kwalifikacji nikt nie ma, więc trzeba na gwałt się doszkolić. To nic, że szkolenie jest często fikcyjne, prowadzone przez osoby, które same nie mają odpowiednich kwalifikacji. Najważniejsze, że daje papierek, który uprawnia do nauczania nowego przedmiotu. Gdy wprowadzono pamiętną wiedzę o kulturze, okazało się, że kwalifikacji do jego nauczania nie mają ani nauczyciele muzyki, ani plastyki, natomiast każdy inny nauczyciel po kilkutygodniowym kursie czy rocznych studiach podyplomowych takie uprawnienia posiada. Wszyscy, bez względu na dotychczasowe kwalifikacje, musieli jednakowo się doszkolić.
Sprawa wydaje mi się postawiona na głowie. Uważam, że przedmiotu szkolnego, np. wiedzy o przyrodzie, powinien mieć prawo uczyć człowiek, który ukończył zbliżony kierunek studiów o specjalności pedagogicznej, np. biologię czy fizykę. Nie powinno się uzależniać prawa do nauczania tego przedmiotu od ukończenia kursu z wiedzy o przyrodzie. Taki kurs czy też studia podyplomowe mogłyby być mile widziane w razie ubiegania się o awans zawodowy, ale tylko mile widziane (tzn. ułatwiające uzyskanie awansu), a nie niezbędne do nauczania tego przedmiotu w ogóle.
Rzeczpospolita oskarżyła różne firmy edukacyjne oraz wyższe uczelnie, że chcą zarobić na reformie, więc organizują kursy dla nauczycieli. To nic złego, że placówki te korzystają z koniunktury. Nie firmy i uczelnie źle postępują, lecz MEN, które wyznacza, jakie kwalifikacje trzeba posiadać, aby nauczać danego przedmiotu. Kwalifikacje wyrażone świadectwem ukończenia kursu bądź studiów podyplomowych, a nie np. wpisami do indeksu (po coś się w końcu chodziło na dodatkowe zajęcia w czasie studiów).
Gdy spojrzę w swój indeks polonistyczny, to widzę, że uczestniczyłem w tak wielu różnorodnych zajęciach, że mógłbym nauczać kilku przedmiotów w szkole. Oprócz języka polskiego powinienem mieć prawo do nauczania np. wiedzy o kulturze (kilkaset godzin z historii sztuki, filozofii sztuki, kultury języka, teorii kultury, analizy dzieła sztuki, kultury klasycznej, języka łacińskiego oraz socjologii i psychologii). Wszystko to zdobyłem na polonistyce, ale przecież uprawnień do nauczania wiedzy o kulturze nie mam. Uzyskałbym to prawo, gdybym skończył jakiś bzdurny kurs za kilka tysięcy złotych. Podejrzewam, że podobne przygotowanie posiada wielu nauczycieli, a mimo to wszyscy musimy iść na kurs i się doszkolić, bo bez papierka nie da rady.
Komentarze
Nie ma powodów żadnych już, aby domniemywać, iż w MENIE rządzi logika. To fantazja. Zupełna fantazja. Jeżeli pomysł jest absurdalny, to już wierzę szczerze, że MEN go zrealizuje w 110%. A może w 130%. W piątek idę na radę „szkoleniową”, już mam dreszcze, już krosty mi się formują. Niech żyje MEN i edukatorzy ODNU!!!!!!
Szkolić trzeba. Pozostaje pytanie jak to robić? Mamy teraz na szczycie polityki pewnego Senatora Najjaśniejszej -mistrza od szkoleń. Może on by się za to zabrał, co?
Faktycznie bzdury! Ukończyłem studia i posiadam tytuł mgr inż. z zakresu ekonomiki produkcji, ponadto studia podyplomowe z ekonomii. Mogę prowadzić lekcje z ekonomiki produkcji, rachunkowości i innych ekonomicznych przedmiotów. Natomiast nie mogę – bez ukończenia studiów podyplomowych – podstaw przedsiębiorczości. Ciekawe, skoro materiał nauczania jest zbliżony do ekonomii?
Panie Dariuszu, zdarza mi się zamieścić kąśliwy komentarz pod pana gdybologią (patrz choćby poprzedni tekst o „rekolekcjach”), ale nie znaczy to rzecz jasna, że neguję wszystkie pana przemyślenia. W szczególności zgadzam się ze wszystkim (wszystkim, powtórzę), co napisał pan o papierkowości tworzonej przez urzędników na potrzeby ideologii KWD, twórczości kryjącej przy tym chęć zysku.
Święte słowa Paniu Dariuszu np. jestem geografem do tego wiele lat uczyłem biologii to nie mogłem uczyć przyrody w szkole podstawowej. Weźmy hipotetyczną styuację: jest naukowiec mający doktoraty z fizyki, geografii, chemii i biologii i chce uczyc w podstawowce przyrody -a dyrektor do niego -nic z tego kolego – a podyplomowe z przyrody to gdzie? i zatrudnia po licencjacie z przyrody – z prawie podobną sytuacją się spotkałem. A Pan po polonistyce to nic Pan nie może uczyć ponad polski. Przepisy są bezdenne -ale np. wychowanie wczesnoszkolne zamieniło się w zintegrowane i nie musiały Panie robić żadnych kursow – są rowni i rowniejszy. Aha Panie Dariuszu – Pani Hall dała Pani uprawieniania do pracy w ŚWIETLICY -może być Pan opiekunem w świetlicy-naprawdę nie zmyślam Piotr Krzysztoń
Po to jest ta i byla poprzednia”reforma” – w interesie szkoleniowców, wydawców…;-)Reszta to,językiem mlodzieży, sciema;-))))
Jedna z pań wykładających mi pedagogikę przedszkolną zachwalała nam nauczycielki,które tak BARDZO się dokształcają,tyle kursów kończą…Nie mam nic przeciwko kursom, które mają poprawić umiejętności już przez nauczyciela posiadane, uaktualniające wcześniej zdobytą wiedzę. Nie mogę jednak pojąć jak nauczyciel może stać się szkolnym logopedą czy prowadzić gimnastykę korekcyjną po kilkudniowym kursie. Tacy „specjaliści” są niekompetentni i mogą wyrządzić więcej szkody niż porzytku.
Jestem mgr historii. Przez kilka lat pracowałam jako doradca podatkowy. Wydawałoby się, że mam kwalifikacje do pracy w małej wiejskiej szkole. Nic podobnego. Od 1999 roku zrobiłam już podyplomówki z przyrody, informatyki i WOSu. Lubię się uczyć, więc nie widzę w tym problemu. Problem jest jednak z poziomem nauczania na podyplomówkach. Czasem musiałam się mocno powstrzymywać, aby nie poprawić odruchowo ( jak to belfer), prowadzącego zajęcia. Na pewno w swoim, wąskim zakresie byli specjalistami. Gorzej, jeśli taki ktoś chciał uchodzić za erudytę. Bzdury, aż zęby bolały. Do takich interdyscyplinarnych studiów będzie bardzo brakowało kadry o interdyscyplinarnym spojrzeniu na naukę. Uczył Marcin …
Kiedy weszła poprzednia reforma w szkolnictwie średnim, a z nią zredukowanie niemal o 1/4 czasu nauki, moje córki, nauczycielki licealne (geograf z geologią i historyk z hist. najnowszą) zapisały się na studia z podstaw przedsiębiorczości. Ot, żeby w razie potrzeby móc uczyć tego przedmiotu. Studiowały na poznańskiej AE i do dzisiaj są zachwycone tymi studiami. Uczelnia potraktowała otóż nauczycieli prestiżowo – doskonali wykładowcy, świetnie zorganizowane zajęcia, dużo pomocy do przyszłej pracy z uczniami. Pech chiał, że w rokpóźniej okazało się (MEN, a jakże) że moja historyczka nagle straciła kwalifikacje do nauczania WOS-u *(nie tyle godzin zajęć w indeksie w czasie srtudiów) Podjęła podyplomówkę na UAM – ie też w Poznaniu. Papierek ma ale to był czas totalnie stracony. Uczelnia mówiąc brzydko „olała” studentów. Przychodzili Profesorowie od lat emerytowani i w pocie czoła dukali z własnych podręczników (od lat nie aktualizowanych) Uczelnia z pewnością zarobiła i dała zarobić starszym panom. Tylko po co były te studia (3 semestry)
W mnożeniu różnych edukacyjnych bytów, niegdyś „michałkami” zwanych, MEN nie ma sobie równych. Oczywiście jeśli nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze. Bo treści z takich „przedmiotów” jak: religioznawstwo, etyka, wdżr, podstawy przedsiębiorczości można realizowac na tradycyjnych przedmiotach. Będzie taniej. W marcu PISA przeprowadzi kolejne badania. Potem sprawdzian, egzamin, matury, a w narodzie dyskusja o rekolekcjach, etyce. To tak jakbyśmy przygotowywali kadrę olimpijską na zajęciach z chorału czy ministrantury.
Moja żona przez ładnych parę lat uczyła techniki w dawnej podstawówce, po SN. Później skończyła pedagogikę i podyplomówkę z informatyki. Ale w gimnazjum już nie ma kwalifikacji do techniki Musiałaby robić kolejną podyplomówkę. Oczywisty absurd. Czy ktoś w ministerstwie zastanawia się nad tym, że nauczyciela zwyczajnie nie stać na spełnianie tych fanaberii ? Jak to wygląda w praktyce? W okresie trwania podyplomówki nauczyciel ma spore szanse mniej zarabiać, dużo więcej wydawać i dać oczywiście sporo zarobić szkoleniowcom. Skoro tak bardzo MEN się upiera to niech funduje w 100% zwrot kosztów + delegacje i urlopy szkoleniowe.
Ale MEN woli inny sposób, niestety.
Miałem znajomego, który (nie bez racji) twierdził, że ludzie dzielą się na samouków i nieuków. Mam wrażenie, że większość nauczycieli zgodziłaby się z tym twierdzeniem. Dalej dowodził, że samoucy nie potrzebują nauczycieli, ponieważ mogą sami się wszystkiego nauczyć, natomiast nieuków nawet najlepsi nauczyciele niczego nie są w stanie nauczyć. Końcowy wniosek nasuwa się już sam: nauczyciele nie są w ogóle potrzebni!
Absolwenci wyższych uczelni powinni przynajmniej być w stanie samodzielnie przestudiować dowolne zagadnienie z zakresu swojej specjalności (i nauczyć się go). Dotyczy to również nauczycieli. Jeżeli tego nie potrafią, to znaczy, że ukończyli szkoły policealne, a nie studia wyższe.
„To nic, że szkolenie jest często fikcyjne, prowadzone przez osoby, które same nie mają odpowiednich kwalifikacji. Najważniejsze, że daje papierek, który uprawnia do nauczania nowego przedmiotu.” Papierkami można zaspokoić urzędników, ale nie uczniów – i stąd tez często biorą się ich protesty przyjmujące bardzo zróżnicowane formy.
Według czego należy zatem wynagradzać nauczycieli: według „papierków, które uprawniają do nauczania (…) przedmiotu” uzyskanych często po fikcyjnych szkoleniach prowadzonych „przez osoby, które same nie mają odpowiednich kwalifikacji”
czy według wiedzy przekazywanej uczniom przez nauczycieli i uzyskiwanych przez uczniów wyników?
A może zamiast ciągłych narzekań i krytykowania MEN oraz oczekiwań, że „zdarzy się cud i ktoś ?na górze? posłucha wykształciuchów”, to wykształciuchy na dowolnym forum nauczycielskim sami opracują i zaproponują znacznie lepsze rozwiązania nie tylko problemu „nowych przedmiotów”, ale i należytego oraz uczciwego wynagradzania nauczycieli?
Panie Aleksandrze,
Problem w tym, że samouk, czyli taki, który ma ochotę i potrafi to robić w rozumieniu kuratora nie robi nic w kierunku podnoszenia kwalifikacji. Sam sobie papierka nie wystawi. Jeśli uczniowie osiągają super wyniki, to jest cień nadziei na to, że przynajmniej nikt nie będzie się czepiał. Ale do czasu. MEN nie śpi…MEN wie najlepiej i wykształciuchów i praktyków nie pyta o zdanie. Łatwo znajdzie sposób na zapewnienie odpowiedniego poziomu naboru na podyplomówki i kursiki.
Cud się nie zdarzy bo nie może w takich warunkach. Ignorancja tej instytucji wraz z lobbingiem szerokiego grona beneficjentów reformy jest zbyt silna. Jestem przekonany, że gdyby ktokolwiek liczył się ze zdaniem nauczycieli to na tym forum powstałoby w krótkim czasie mnóstwo świetnych pomysłów jak zreformować reformę.
Kolezanka, ktora miala zawsze problem z nauka jezykow obcych MUSI sie uczyc niemieckiego. Inna, ktora nie gra na zadnym instrumencie, ani nawet nie spiewa studiuje „muzyke” w jednym z mniejszych miast Polski. Kiedy zapytalam po co im to wszystko? Odpowiedzialy, ze dla „papierow”. Niektorzy wykladowcy odbebniaja swoje zajecia, bo i tak im placa. A „studenci” przepisuja prace z internetu, aby cokolwiek na zadany temat oddac. Zaliczenia sypia sie jak z rekawa i kazdy jest zadowolony. Ta, co nie umiala spiewac- nadal nie umie. Ta, co nie nauczyla sie slowa w obcym jezyku- niemieckiego nadal nie zna. Majac „papiery” beda pracowaly w swoich dawnych szkolach. Dajac zaswiadczenia o kursach, studiach podyplomowych i wszystkim tym, co „mogloby sie przydac” – sa spokojne o swoja przyszlosc. Dla mnie to bez sensu. Ale coz moge im powiedziec? Uczcie sie tego, co Was interesuje? Miejcie pasje! A one patrza, aby tylko dotrwac do emerytury. Oszlalalam! Mowie przeciez o 40 latkach!
„kasa misiu kasa” jak to sie zwyklo mowic. Z tego samego powodu ludzie majacy stycznosc z szeroko pojeta spozywka, musza robic super szkolenia, mimo ze maieli np dokladnie to samo albo i wiecej w szkole (np pielegniarki). Dalej idac wspanialy pomysl o zatrudnianiu strazakow lub ludzi z odpowiednim szkoleniem. System jest banalny – im wiecej zezwolen i szkolen i innych papierow, za ktore trzeba zaplacic. Tym wiecej kontroli nad tym gdzie kasa plynie, a plynie do odpowiednich kieszeni.
„gdyby ktokolwiek liczył się ze zdaniem nauczycieli to na tym forum powstałoby w krótkim czasie mnóstwo świetnych pomysłów jak zreformować reformę”.
1. Problem nie tkwi w ilości „świetnych pomysłów” – tych nigdy nie brakuje – ale w wyborze spośród nich rozwiązania najlepszego (optymalnego), a przynajmniej zbliżonego do optymalnego. Aby można było przeprowadzić taką optymalizację należy wpierw ustalić i przyjąć możliwie niewielką liczbę istotnych (kluczowych) i weryfikowalnych kryteriów. A to wymaga pracy, wysiłku … i odwagi, aby spojrzeć prawdzie w oczy.
2. Dlaczego nauczyciele nie mogą sami opracować „Zasad zatrudniania, promowania oraz wynagradzania nauczycieli”? Przecież można w tym celu założyć nawet oddzielne forum! Każdy zapis może być dopracowywany, a sporne kwestie rozstrzygane w głosowaniach. W przypadku istotnych niezgodności z rozwiązaniami przyjętymi przez Ministerstwo można żądać od Ministerstwa przedstawienia merytorycznych argumentów.
3. Należałoby tylko jeszcze zmodyfikować nieco motto ync: nie róbmy nic – będzie nic!
Gdyby w tym kraju każdy odpowiadał wyłącznie za swoją działkę, może stałby się cud.
1. Nauczyciel powinien odpowiadać za efekty pracy z uczniami i skupiać się na tym, jak to najlepiej robić. Nic więcej ani mniej. Nie jest od tworzenia zasad zatrudniania i promowania oraz wynagradzania a także mierzenia jakości, prac w komisjach przeróżnego typu.
2. Od tych spraw, itp powini być dyrektorzy, ,,organ,,, związki zawodowe, kuratoria.
3. MEN powinien wyznaczać kierunki rozwoju i dbać o zapewnienie środków na ich realizację.
Także MEN powinien dbać o spójność przepisów tworząc je z sensem i odpowiedzialnością, a nie uprawiać żonglerkę. Zmiana jednego punkciku powoduje lawinę innych dokumentów w szkole, które trzeba dostosować i tak w nieskończoność. Generalnie należy ograniczyć tę biurokrację. Od tego też nie jest nauczyciel.
Do mada/y:
Logopedą z kwalifikacjami jest się dopiero po 3-semestralnych studiach podyplomowych! Są też „przysposobieni do logopedii” kursami, ale oni nie są logopedami.
A inny kwalifikacyjny absurd – mgr psychologii, o właściwej specjalności, nie ma kwalifikacji do pracy w poradni psychologiczno-pedagogicznej! Musi zrobić podyplomówkę z przygotowania pedagogicznego!!!
Drzewiej nie tak bywało! w 1977 podjąłem pracę po ukończeniu dobrego kierunku – Wychowanie Techniczne – w niedużej szkole podstawowej w niedużym miasteczku. Mogłem uczyć dziatwę – oprócz zajęć praktyczno – technicznych – matematyki (cztery semestry w czasie studiów), fizyki (trzy semestry), chemii (skończone technikum chemiczne plus dwa semestry), przysposobienia obronnego (spędziłem rok w SOR-ze), wychowania fizycznego (grałem pięć lat w trzecioligowym klubie, co udokumentowałem), a w pobliskiej szkole zawodowej – rysunku technicznego (cztery semestry) i technologii(cztery semestry). Reformatorska Handtbrygada orzekła, że mogę jeno techniki nauczać. Drenaż belferskich kieszeni zaczął się rozkręcać…
Na fikcyjne studia podyplomowe i inne kursy – jedno rozwiązanie – państwowe egzaminy kwalifikacyjne. Twierdzisz, że masz kwalifikacje do nauczania danego przedmiotu, to nauczycielu bez wykształcenia kierunkowego, zaprezentuj ją w egzaminie ustnym przed komisją złożoną z pracowników naukowych. Myślę, że to jedyne słuszne i bezpieczne rozwiązanie.
Pomysl dobry, dzięki niemu nie zarobią liczni „szkoleniowcy” od sprzedawania dyplomów;-)
Tylko dlaczego >zaprezentuj ją w egzaminie ustnym<?
Pisemny jest lepszy – ślady zostają.W przypadku matematyki, fizyki czy chemii nie bardzo sobie wyobrażam pokazania prawdziwego stanu wiedzy na egzaminie ustnym…
Drogi Panie asw1!
W tym kraju nie potrzeba cudów – a potrzeba tylko zwyczajnej, uczciwej i rzetelnej pracy!
1. „Nauczyciel powinien odpowiadać za efekty pracy z uczniami i skupiać się na tym, jak to najlepiej robić. Nic więcej ani mniej.”
Całkowicie się z Panem zgadzam. Nie wystarczy jednak twierdzenie ucznia, że się uczył, należy jeszcze sprawdzić to, czego się nauczył. Nie wystarczą jeszcze twierdzenia nauczycieli, że uczyli swoich uczniów, należy jeszcze sprawdzić, czego ich nauczyli. A tego nie można sprawdzić poddając nauczycieli ustnym czy tez pisemnym egzaminom – lub żądając od nich takich czy innych papierków! Nie mam zamiaru się powtarzać, ale jeżeli nauczyciele nie chcą zrozumieć tego, co już dawno powinni zrozumieć – to teraz jest to ich problem!
2. „Od tych spraw, itp powinni być dyrektorzy, ,,organ,,, związki zawodowe, kuratoria”.
Pięknie i ładnie! Ale skąd Pan wie, że w tych sprawach są oni lepsi i mądrzejsi od Pana?!
Jeżeli nie nauczyciele – to kto ma postawić na nogi nasze „zreformowane” szkolnictwo? Ja sam – bez żadnej pomocy ze strony nauczycieli?!
Bardzo dobry pomysł. Forma takiego egzaminu jest mniej istotna. Jak ktoś ma wiedzę to sobie poradzi.
Ciekawe, czy pan Handtke miał kwalifikacje pedagogiczne, ciekawe jakie przygotowanie prawne ma Katarzyna Hall? Minister nic nie musi, uczeń też nie za wiele, natomiast nauczyciel do emerytury nie powinien wychodzić ze szkolnej ławki. Biznes szkoleń kręci się. W szkołach pracują coraz bardziej zmęczeni ludzie.
Wypowiedź prosta, jasna i trafna – takie było moje pierwsze wrażenie po przeczytaniu Pani komentarza. Ale po chwili zastanowienia i ponownym uważnym przeczytaniu doszedłem do wniosku, że i w Pani wypowiedzi są poważne nieścisłości, które mogą „nieprzygotowanego czytelnika” wprowadzić w błąd.
Zapytuje Pani „czy pan Handke miał kwalifikacje pedagogiczne”. Byłem i jestem zdecydowanym przeciwnikiem „reform” wprowadzonych przez min. Handke, ale nie widzę żadnych podstaw do kwestionowania jego kwalifikacji pedagogicznych. Był – i jak przypuszczam – jest profesorem AGH.
A właściwie czym są te tak zwane „kwalifikacje pedagogiczne” i jak można byłoby je sprawdzać. Nawet najwyższe „kwalifikacje pedagogiczne” nie uczynią z ludzi, którzy bardzo słabo opanowali matematykę, fizykę, chemie i inne przedmioty, bardzo dobrych nauczycieli matematyki, fizyki, chemii i innych przedmiotów – nie wyłączając nauczycieli angielskiego i polskiego!
Moim zdaniem, to właśnie tak zwane „kwalifikacje pedagogiczne” były i są motorem rozkręcania szkoleniowego biznesu.
Pisze Pani: „W szkołach pracują coraz bardziej zmęczeni ludzie”. Bardziej bliskie prawdy wydaje mi się stwierdzenie:”W szkołach męczą się coraz bardziej zmęczeni ludzie”.
Nie jestem z wykształcenia polonistą, gdyż studiowałem nauki techniczne. Ale to nie oznacza iż z językiem polskim nie mam do czynienia na co dzień. Nie tylko w życiu prywatnym ale i w pracy zawodowej. M. in. poprzez kontakt ze studentami. I tu zaczyna się sielanka. Nie widziałem jeszcze ani jednej pisanej przez nich kartkówki na której nie byłoby błędów ortograficznych! O zgrozo – przemieszczając się między maszynami (w czasie trwania zajęć laboratoryjnych) nierzadko sam ubrudzony czy to smarami bądź olejem maszynowym – muszę także zajmować się ortografią, wskazywać na poprawność zapisu pewnych zwrotów co prawda technicznych ale nie tylko.
Zamiast pisać „sondy pomiarowe” piszą „sądy ..itp”. Albo „posów” zamiast „posuw” – (określenie dotyczące przemieszczenia narzędzia względem materiału). Przykładów mógłbym przytoczyć bardzo wiele. Czytając ich wypowiedzi kartkówkowe nie mogę w wielu przypadkach odnaleźć ani sensu zdania ani logicznej treści. I nie chodzi tutaj o język angielski, niemiecki czy turecki. Chodzi o nasz ojczysty język polski. Język, który powinien być nam wszystkim najbliższy w pierwszej kolejności! A tymczasem, niestety jest spychany stale na bok. Nie tylko w ośrodkach edukacyjnych. Czy w szkołach nie przeprowadza się pisania pod dyktando, bądź nie uczy poprawnego formułowania zdań? Pełnego , czytelnego i niedwuznacznego. Chodziłoby zarówno o ich zapis na papierze jak i formułowanie ustnych wypowiedzi. Zdania urywane, jakieś gesty, mimika, półsłówka – istny bełkot – jak długo można tego słuchać?
Studenci się biorą z uczniów, a ci jeśli nie opanują wcześniej elementarnych podstaw, takimi pozostaną dalej. I na zasadzie robionych przepychanek brnąć będą dalej i jeszcze dalej. Ale przecież ktoś to w końcu zauważy. Wielu osobom spośród nich brakuje także podstaw z matematyki. Uwaga – elementarnych podstaw – nie chodzi nawet o zaawansowaną matematykę. Pracuje taki ktoś nawet na komputerze, nawet tworzy jakieś wykresy. Ale prostego (dosłownie!) zadania z fizyki ze szkoły podstawowej nie rozwiąże. Na moją uwagę że nie wypada tego nie znać reaguje zdziwieniem. Tym bardziej że akurat tego typu wiedza okazała się potrzebna do zrozumienia ćwiczenia. Pracować z ludźmi którzy nie odróżniają formy od treści nie jest łatwo. Podobnie jaki z tymi którzy nie rozumieją istnienia różnicy pomiędzy tym „co obliczają – czyli jaką wielkość fizyczną” a tym ” w jaki sposób „. Przeglądałem kiedyś indeks zaocznego studenta i widzę: „elektrotechnika – bardzo dobry, wytrzymałość materiałów – ponad dobry, mechanika – bardzo dobry, mechanika płynów – dobry, termodynamika – bardzo dobry, elektronika – bardzo dobry, automatyka – bardzo dobry, itp.” Tylko pozazdrościć komuś takiemu że tak idealnie opanował szereg dyscyplin. Lecz kiedy okazuje się że ów – prawie że absolwent – nie potrafi na elementarne pytanie z danej dziedziny odpowiedzieć – kwitując jedynie – „a kiedy to było” – tworzy mi się rzeczywisty obraz wykształconego absolwenta. Oczywiście, można wielu rzeczy nie pamiętać, i to jeszcze tragedią nie jest. Ale są i takie zagadnienia które powinno się znać o każdej porze dnia i nocy. Nawet będąc wyrwanym ze snu. Ambicja -że powinno się być najlepszym z każdego przedmiotu ( dosłownie – najlepszym pod każdym względem) jest chyba jakąś dewiacją osobowości. To jedynie w pierwszej klasie szkoły podstawowej można mieć piątki ze wszystkiego. I wcale nie będą one naciągane ze względu na poziom i zakres prowadzonych zajęć. Prowadzonych przez tą samą panią nauczycielkę która naucza zarówno języka polskiego jak i matematyki oraz robótek ręcznych. W starszych klasach nauczyciele być może będą już przydzieleni – każdy do swojego przedmiotu. Tyle że niech zaczną uczniakom stawiać określone wymagania. Bo inaczej to przejdą ich wychowankowie do starszych klas i nie nauczą się odpowiedzialności za siebie spychając winę na szkołę za braki we własnym wykształceniu.
Pisze jako nauczycielka z 20 letnim juz prawie stazem pracy pedagogicznej, po piecioletnich studiach pedagogicznych. Ukonczylam rowniez w tym samym kierunku studia podyplomowe. Dla mnie brakuje godzin . Natomiast Kolezanki ktore ukonczyly kursy ucza przedmiotu ktorego ja uczylam sie piec lat na studiach oraz podyplomowce. Pytam wiec czy to jest reforma czy moze juz tzw. prywata oraz gdzie sie konczy rozum i logika a gdzie zaczyna sie glupota. Prosze o komentarze.
Pod koniec lat 80-tych skończyłam tzw. SN w którym przez 2 lata była muzyka i plastyka, filozofia. Te studia uważa się za zerowe, komunistyczne nic nie znaczące, ale tą wiedzę, którą zdobyłam właśnie tam z tych przedmiotów nie zdobyłam na współczesnym licencjacie, mgr bo tych przedmiotów nie było. To co p. minister Hall wyprawia z nauczycielami to w głowie się nie mieści. Wiadomo, że za roformę zapłaci zwykły nauczyciel, który wypcha kieszeń uczelnianym belfrom i jeszcze wyższym benificjentom. Czy ktoś pyta o zdanie, w sprawie reformy, nauczyciela? Na usta cisną się wólgarne słowa ale czy to wypada tak strzelać!
Dopiero teraz, zupełnie przypadkiem, otworzyłam tą stronę. Wybaczcie państwo, ale zawód, który wykonujemy nie ma nic wspólnego z naszą wiedzą. Raczej ten jest górą, który…. resztę każdy może sobie dopisać.
Ja jestem z pierwszego zawodu inżynierem. Tytuł magistra i kwalifikacje zdobyłam na AGH w Krakowie.Tam też zdobyłam kwalifikacje pedagogiczne, byłą taka możliwość. Potem skończyłam jeszcze studia w WSP na kierunku fizyka z matematyką i uczę obu tych przedmiotów w gimnazjum, to niewielka szkoła na wsi.
Kiedyś uczyłam również techniki. W tym celu przedstawiłam potwierdzony przez uczelnię (techniczną przecież) spis przedmiotów, które podczas 5 letnich studiów opanowałam w stopniu pozwalającym posługiwać się tytułem inżyniera. Nawet porównałam liczbę godzin z odpowiednią dla danego przedmiotu wykładanego na kierunku technika w WSP. Dyrektor szkoły uznał moje kwalifikacje na podstawie tak zwanego „zbliżenia”, wiemy, o czym mowa. Niestety, dyrektor odszedł na emeryturę (nawiasem mówiąc, również ukończył takie same studia jak ja), a kolejny dyrektor stwierdził, iż ja techniki uczyć nie mogę, bo kwalifikacji nie posiadam. Nic dodać, nic ująć. Skoro według zarządzających oświatą inżynier nie ma wiedzy niezbędnej do uczenia w szkole w końcu podstawowej, jaką jest gimnazjum, to o czym my mówimy?
To skórka nie warta wyprawki, ta cała nasza polska oświata. Skoro sami nauczyciele nie potrafią szanować na wzajem swojej wiedzy, to dlaczego mają to robić ich uczniowie? Może czas najwyższy zacząć mówić o układach, znajomościach , a przede wszystkim durnych kryteriach oceny kwalifikacji nauczyciela?
Jeszcze jedno: mam takie małe hobby: znam kilkanaście technik haftu, szydełkuję, robię korale, i tak dalej. To mnie odstresowuje po pracy. Tego też nie mogę uczyć, nawet w ramach tzw godzin z KN.Bo nie mam kwalifikacji. K…, może ktoś napisze mi, gdzie takowe zdobyć?
Mam do Państwa pytanie. Jestem absolwentką Historii Sztuki z tytułem mgr. Wybieram się na studia podyplomowe z przygotowania pedagogicznego do pracy w szkole. Czego konkretnie będę mogła uczyć po swoich studiach oprócz historii sztuki? Czy będę mogła uczyć Wok-u? gdzie mogę się tego dowiedzieć? Wydzwaniam po uczelniach ale nikt nie jest mi w stanie nic powiedzieć. Będę wdzięczna za informacje….