Innowacyjność i bezpieczeństwo
Większość szkół reklamuje się hasłem: „Innowacyjność i bezpieczeństwo”. Ten slogan powtarza się wszędzie, w szkole podstawowej w Wólce Brzozowej, w gimnazjum w Zgierzu i w warszawskim liceum. Innowacyjne i bezpieczne mają być wszystkie szkoły, bo taki nakaz płynie z góry.
Nauczyciele wymyślają działania, których jedynym celem jest zrobić coś, czego jeszcze do tej pory nie robiono. Od tego zależy awans zawodowy i prawo do dodatku motywacyjnego. W samoocenie, jaką należy przedstawić dyrektorowi na koniec roku szkolnego, jednym z ważniejszych punktów są działania innowacyjne. Co ja w tym roku zrobiłem nowego, jaki proch wymyśliłem?
Ta szkolna innowacyjność zaczyna już uczniom i ich rodzicom wychodzić bokami. Większość marzy o tradycyjnym modelu nauczania, gdzie nauczyciel jest mistrzem, znawcą swojego przedmiotu, profesjonalistą, którego na niczym nie da się zagiąć, rzetelnym rzemieślnikiem, idącym utartymi ścieżkami. A uczeń się od mistrza uczy.
Góra (MEN, kuratorium, nadzór, dyrekcja) zmusza szkoły do innowacyjności. Natomiast dół (uczniowie i ich rodzice) oczekuje tradycyjnej belferskiej roboty. Dochodzi nieraz do tego, że nauczyciel mówi do uczniów: „Musimy zrobić parę innowacyjnych projektów, a jak będziemy już to mieli z głowy, weźmiemy się do nauki”. Sytuacja robi się więc niebezpiecznie absurdalna.
Komentarze
Każdego da się zagiąć. Niektórych nie tak trudno.
Termin „innowacyjność” w warunkach polskich zatraca stopniowo swoje pierwotne znaczenie i niedługo stanie się pospolitym sloganem, podobnie jak powszechnie nadużywane i wyświechtane pojęcie „projekt”. Mimo dobrych intencji promotorów innowacyjności w Polsce, rzecz jasna.
Nieustanne powtarzanie jakiegoś pojęcia może prowadzić do jego deprecjacji i zdeformowania pierwotnego znaczenia, czego jesteśmy świadkami.
Innowacyjny koń jaki jest każdy widzi.
Mnie zainteresowało bezpieczeństwo.
We wstępie do swojej publikacji pt. „Wypadki w szkole. Co zrobić, aby było ich mniej” p. Grażyna Jarosiewicz pisze:
„Z danych statystycznych Centrum Informatycznego Ministerstwa Edukacji Narodowej wynika, że od lat w szkołach podstawowych, gimnazjach i szkołach ponadgimnazjalnych dochodzi rocznie do ponad 70 tys. wypadków uczniów, z tego ponad 300 to wypadki ciężkie, a około 50 – śmiertelne. Najwięcej (ok. 80%) zdarza się w szkołach podstawowych i gimnazjach. Jednak nie tyko dzieci ulegają wypadkom. Rocznie ofiarami ponad 4000 wypadków przy pracy są nauczyciele i inne osoby pracujące w oświacie. Alarmujące są wyniki porównania liczby wypadków śmiertelnych i ciężkich w szkołach z innymi wypadkogennymi branżami, takimi jak budownictwo czy przetwórstwo przemysłowe. Okazuje się, że pod względem liczby wypadków śmiertelnych szkoły zajmują drugie miejsce, tuż po budownictwie i przed górnictwem, natomiast pod względem liczby wypadków ciężkich znajdują się na pierwszym niechlubnym miejsu.”
Ciekawe dane. Jakiekolwiek dane, bo Gospodarzowi się nie chciało podać żadnych. Zresztą tak samo jak z mierzalną innowacyjnością. Paplanie bez sensu.
Wracając do bezpieczeństwa. Pani Jarosiewicz epatuje porównaniem ilości wypadków w szkołach, budownictwie i górnictwie zapominając o porównaniu liczby osób pracujących/uczących się w danych działach, czyli o przeliczeniu liczby wypadków na promile czy na ppm-y.
Centrum Informatyczne MENu jest jeszcze gorsze. Jedyne informacje jakie można tam znaleźć to niestrawne tabele. W moim pojęciu urzędnicy pracujący w CI MEN nie popisali się rudymentarnym choćby zdrowym rozsądkiem i nie uczynili niczego w celu graficznego przedstawienia najważniejszych wniosków ze swoich okropnych tabel.
Podobnie do p. Jarosiewicz także i im nie jest znany koncept przeliczenia liczby wypadków na liczbę uczniów w danym rodzaju szkoły.
Nie wypisywałbym tych pretensji pod adresem zalanego papierami nauczyciela, ale jak już urzędasom stworzono ciepłe posadki specjalnie w celu księgowania kolum i rzędów liczb i cyferek to przyzwoicie byłoby wysilić się i chociaż spróbować przedstawić rezultaty swojego gryzipiórkowania w strawny sposób, czyli graficznie.
Innowacyjność? A co to takiego?
Polska jest najmniej innowacyjnym krajem UE. Wiedza o tym, co to ta innowacyjność niemal nie istnieje. Nie ma nastawienia na innowacyjność, nie ma zapotrzebowania, „ssania” gospodarki, struktur publicznych (nie ma zapotrzebowania na „innowacyjność ani w w wojsku, ani w edukacji, ani w leśnictwie, ani na kolei, ani w samorządach, ani w rządzie i jego licznych agendach – a więc w największych obszarach działania państwa. Co najwyżej kupuje się gotowe rozwiązania stworzone przez kogoś innego. zwykle jest to import innowacyjności spoza Polski).
Innowacyjne nie są, poza małymi wyjątkami, polskie uczelnie.
Uczeń myślący, myślący szeroko, głęboko, dostrzegający nowe, inne i wartościowsze związki pomiędzy rzeczami niż te, które wbija mu w głowę szkoła, i do tego potrafiący przerobić to na wnioski, na działania tworzące nową wartość jest dziwadłem, curiosum, problemem dla szkoły i nieraz dla siebie samego. Ponieważ zaraz się okazuje, że jego innowacyjność zderza się z udawaną innowacyjnością szkoły i otoczenia wraz z całą anty-innowacyjną mentalnością, z czego wynikają problemy. Głównie dla niego.
Polska jest taka, że – niestety – sam nauczyciel jest wzorem czegoś przeciwnego do innowacyjności.
Natomiast w szkole można, bez końca robić „projekty innowacyjne”, żeby odfajkować innowacyjne a rebours oczekiwania systemu. Należy posadzić drzewa wokół szkoły. Korzeniami do góry. Będzie innowacyjnie.
Z innowacyjnością jest jak z tenisem w czasach pana Fibaka: wszyscy chętnie paradowali z rakietą tenisową pod pachą omijając z daleka korty. Inna sprawa, że nie było ich zbyt wiele.
Teraz np. będzie nowy i darmowy elektroniczny podręcznik do nauki matematyki. Nowy i darmowy to w języku polskim zwroty idiomatyczne. W tłumaczeniu na języki europejskie: przymiotnik nowy można w języku polskim zastąpić słowem innowacyjny, a darmowy oznacza zakup z budżetu państwa. Np. darmowy i innowacyjny obiad w barze mlecznym, darmowe i innowacyjne wpisy @ Gekko, etc.
Innowacyjność z kompem niekompatybilnym z jedyną w budzie tablicą multi, limitem kredy i tablicą pamiętającą obchody tysiąclecia… Ewentualnie szkoła obok, perfekcyjnie wyposażona z dochodów własnych (wiwat maszty telekomunikacyjne), komputery, bajery, multi, rzutniki … i wyniki pracy na takim samym poziomie. Może jednak skuteczność nie w bajerach, ale warsztacie pracy? Aczkolwiek dla samego urozmaicenia lekcji nie mogę się doczekać nielimitowanego dostępu do kolorowej drukarki lub rzutnika i sprawnego kompa (bo od noszenia własnego sprzętu w końcu garba dostanę). Wiem, wiem, marzenia.