Uczyć się dla szkoły
Młodzież chce się uczyć tego, co potrzebne. Natomiast szkoły stawiają na przedmioty, które podnoszą miejsce w rankingu i zapewniają uznanie wizytatorów. Dlatego zmusza się uczniów do przyswajania wiedzy, z którą nie wiążą żadnej przyszłości. Wszystko dla dobra szkoły, a wbrew sobie.
Tak działa system, że szkoła jest oceniana za wyniki z egzaminów zewnętrznych. Co z tego, że uczniom nie zależy na wynikach np. z języka polskiego, gdyż planują studiować na politechnice? Nauczyciele dobrze o tym wiedzą, ale i tak każą klasom matematyczno-fizycznym ćwiczyć analizowanie poezji, jakby wszyscy szykowali się na studia polonistyczne. Dyrekcji nie interesuje, że matfizowi wyniki z polskiego są do niczego niepotrzebne, że wystarczy minimum. Szkole jest potrzebne maksimum i to się liczy najbardziej.
Do lamusa odeszło popularne dawniej odpuszczanie klasom maturalnym z przedmiotów, które nie będą się liczyły w rekrutacji na studia. Teraz ciśnie się wszystkich ze wszystkiego, ponieważ od tego zależy wizerunek placówki i miejsce w rankingach. Zasadę, że uczymy się dla siebie, a nie dla szkoły, należy odesłać do wszystkich diabłów. Dzisiaj uczymy się przede wszystkim dla szkoły, a jak zostanie trochę czasu, to wtedy dla siebie.
Komentarze
Obawiam sie, że juz od paru lat uczymy (a przynajmnij powinniśmy) wyłącznie zdawania egzaminów
Analizowanie poezji dla tych, ktprzy sie wybieraja na politechnike jest jak najbardziej potrzebne. Jest nadzieja wowczas, ze siegna po wiersze kiedy im bedzie w zyciu zle. Mako co tak wprowadza porzadek do zranionej czy zbolalej duszy, nadaje forme zwatpieniom i rozpaczy jak wiersze. Kiedy jest dobrze, to tez sie bardzo przydaja. Zamaist powtarzac „alez mi, ku..wa dobrze ch.. wam w d..!” , siegna po cos co ma piekna forme, rytm i rym.
Wiersze sa w zyciu absolutnie niezbedne.
Ze tez ja musze trakie rzeczy tlumaczyc!
Ale naprawdę będą się uczyć? Czy może będzie w klasie 20 dwój?
Polska szkoła po prostu służy już prawie wyłącznie państwu do udawania, że coś tam, coś tam dla rozwoju swoich młodych robi!!! I tak jak w prawie Kopernika czysty pozór i to co mu służy wypiera resztki sensu i efektywności systemu oświaty!!!
Zgodnie z teorią, że kilkanaście odpuszczonych lekcji z polaka zmieni tumana w inżyniera. Mam propozycję. Odpuście matfizom sobotnie lekcje z polskiego. Np. nie róbcie im klasówek z polaka w soboty i nie odpytujcie. To powinno trochę pomóc.
Ciekaw jestem ilu uczniów matfizów zrozumie.
@Helena:
„Wiersze sa w zyciu absolutnie niezbedne. Ze tez ja musze trakie rzeczy tlumaczyc!”
Niezbędne dla kogo? Ludzie bardzo różnią się od siebie 🙂 Poezja oddziałuje głównie na osoby o wysokim poziomie empatii, dla których emocje odgrywają kluczową rolę w życiu. Większości osób studiujących na kierunkach technicznych ma racjonalne typy osobowości, o bardzo niskim poziomie empatii, dla których emocje są raczej źródłem frustracji niż esencją życia. Wiersz który dla Pani jest źródłem pociechy i natchnienia, dla nich (nas!) będzie wyłącznie zbiorem wyrazów bez większego znaczenia. Jak chce Pani zobaczyć emocje i entuzjazm w naszych oczach, to proszę nam raczej podarować specyfikację techniczną nowej generacji procesorów, niż tomik poezji 😉
Co do wypowiedzi autora bloga, to pełna zgoda w kwestii podejścia do nauczania! Nigdy nie rozumiałem dlaczego mam napychać swój umysł tyloma różnymi „śmieciami”, skoro już w wieku 8 lat wiedziałem co chcę w życiu robić. Jak sobie przypomnę te wszystkie lata zmarnowane na wchłanianie kompletnie nieprzydatnej wiedzy, to szczerze mówiąc narasta we mnie furia, bo przy innym systemie nauczania mógłbym osiągnąć wiele życiowych celi już w wieku 20 lat, a nie po trzydziestce :/
@Helena
Analizowanie poezji(którą się nie do analizowania tworzy!!!) pod przymusem(!!!) przez młodych ludzi bez doświadczeń życiowych to najlepszy sposób żeby oni już nigdy sami, bez przymusu, po tę poezję nie sięgnęli!!!
Polska szkoła służy lobby nauczycielskiemu – ich przywilejom i ich stanowiskom pracy. Wyłącznie. Stąd taki problem z absolwentami, bezrobociem wśród wykształconych, problem znalezienia fachowców przez pracodawców, nadprodukcja humanistyczna, itp. To skansen socjalizmu, i źródło dochodów dla spryciarzy. Nie służy uczniom, gospodarce, krajowi – a tylko jednej grupie zawodowej. Tylko że rynek tego nie zweryfikuje.
@up: Zła ksywka mi się wpisała 😉
@Helena: „Analizowanie poezji dla tych, ktprzy sie wybieraja na politechnike jest jak najbardziej potrzebne.”
Podobnie jak matematyki I fizyki powinni rowniez uczyc sie ci ktorzy chca byc poetami.
Problem zas polega na tym, ze uczniowie I studenci nie wiedza co bedzie im potzrebne. Oni chca sie uczyc tego co latwe oraz, jak na dzisiaj, modne I ciekawe.
Heleno, gdy jest mi źle to sięgam na półkę z płytami (winylowymi).
Natomiast gdy mam synowi (licealiście) pomóc napisać coś na temat „co poeta miał na myśli” to jest mi bardzo źle.
„Jest nadzieja wowczas, ze siegna po wiersze kiedy im bedzie w zyciu zle. ”
Sięgnięcie po matematykę często jest nawet skuteczniejsze przy wychodzeniu z różnych dołków i kryzysów, bo może przynieść praktyczną poprawę sytuacji, a nie tylko poprawić nastrój.
a nie uważacie, że ktoś, kto ma maturę, powinien mieć w głowie pewien kanon wiedzy i kultury, która pozwoli mu w dalszym życiu dążyć do celów wyższych niż forsa?
tak jakoś mi się plącze po głowie….
Ależ jesteście, drodzy Państwo, cia sniutcy, niby członkowie zamkniętych eremów. Posłuchajcie starej kobiety i starego belfra. Jak świat światem szkoła średnia miała dawać podbudowę pod przyszłe studia i pracę, poszerzać horyzonty, zapoznawać z kulturą najszerzej pojętą. Dlatego na jwiększy pogrom licealistów w przedwojennym liceum im Górskiego był w klasach humanistycznych z matematyki – ok 30% repetentów i nikt się nie oburzał (St.Zieliński „Kiełbie we łbie”) a o „młodości co nad poziomy wylata” dywagowali uczniowie gimnazjów realnych. Te szkoły, ten typ szkoły wychował nam calą naszą inteligencję. I po wojnie było podobnie, tylko funkcję szkół realnych przejęły technika. I niech mi nikt nie mówi, że uczono źle, za dużo i uczniowie byli znudzeni. Uczniowie zawsze uczą się tyle, ile się od nich wymaga , przy okazji próbując nie nauczyć się zbyt wiele. Bo młodzież jest zawsze taka sama. A gdyby to ode mnie zależało, to wszystkie instytuty pedagogiki psychologii rozwojowej i innych izmów, rozgoniłabym na 4 wiatry. Wszystkie zbuntowane nastolatki nie zrobią takiej krzywdy oświacie, jak „szlachetni reformatorzy”.
@Her
Naprawdę trzeba być wyjątkowo niemądrym by sądzić, że trochę wykutych pod przymusem wiadomości przekłada się na sięganie po wyższe cele … 😉
kolego helena@helena
jako techniczny, z pewnością słyszałeś o faynmanie. ten miły gość posiadał zdolność synestezji, łączył liczby i pojęcia abstrakcyjne z kolorami. nie raz opowiadał o swoim ojcu, kt układał przed jego dziecięcym nosem klocki w kolorowe wzory. efekty były całkiem niezłe. podobna zdolność ma moja żona, tabele logarytmiczne wyciąga jak szlaczki z rękawa. sam posiadam ‚połączenie’ z układem kinetycznym i fizycznie ‚czuje’ naprezenia tylko patrząc na konstrukcje. to sporo ułatwia przy projektowaniu. muzyka to tez zabawa wzorami, rytmem, co poprawia myślenie analityczne, rozwija abstrakcyjne i dyscyplinuje umysł.
miałem tez szczęście trafić do poloniski, która zamiast wybijać regulki tłumaczyła literaturę na bazie przyczynowo-skutkowej, 25 lat pozniej pamietam głownie jej lekcje, fascynujące dla ścisłowca.
myśle, ze obecność zróżnicowanych materiałów w programie nauczania to świetny pomysł, ale tylko wtedy, gdy sposob przekazywania wiedzy dostosowany jest do odbiorcy i łączony z innymi dziedzinami.
osobiście wierze, ze nadejdą czasy wiedzy podawanej z uwzględnieniem bilansu hormonalnego ucznia czy innych parametrów z dziedziny neurobliologii. wcześniej wystarczyłoby kilkanascie godzin na poznanie metod loci, link i innych prezentowanych np tutaj http://www.ludism.org/mentat/
w dziedzinie języków jest przecież primsler czy nowoczesne assimil, a dzieci w szkołach wciąż katują suche podręczniki zniechecajac na świat. o interaktywnych zabawach na iPadzie mozna pisać i pisać. jest code.org, sa inne narzedzia dostępne dla wszystkich.
marnotrawstwo czasu, o kt piszesz to tylko wynik złej metody nauczania.
Umiejętność posługiwania się językiem jest podstawowym i niezbędnym „narzędziem” inżyniera. Może nie koniecznie umiejętność analizy poezji ale umiejętność klarownego i precyzyjnego komunikowania się jest absolutnie konieczna. Znam mnóstwo przykładów kosztownych pomyłek spowodowanych niejasnym przekazywaniem poleceń czy instrukcji wynikających z niechlujnego języka. Gdyby szkoła traktowała naukę języka jak naukę narzędzia do komunikowania się a władze oświatowe sprawdzały opanowanie tej umiejętności, na pewno wszyscy byliby zadowoleni.
Her 5 grudnia o godz. 21:03
Zauważ, że ten postulat dotyczy tylko wierzących. Niewierzących nie obchodzi dalsze życie, oni koncentrują się na życiu doczesnym.
I tak jak mówiła najinteligentniejsza spotkana przeze mnie lekarka; „nie mam Nobla bo nie trafiłam na dobrą żonę” tak i ja mówię; „celami wyższymi zajmę zaraz jak tylko popłacę rachunki”.
Wyniki egzaminów to nie są wyniki szkoły- jako osoba udzielająca korepetycji od drobnych 28 lat mam o tym pewne pojęcie.
Natomiast problem „uczenia pod potrzeby egzaminacyjne ucznia” widzę nieco inaczej: młody człowiek nierzadko zmienia swoje plany życiowe w trakcie nauki w liceum a również nierzadko nie ma możliwości zmiany klasy (czasem nie ma chęci). W mojej rodzinie to właściwie tradycja- liceum- klasa matematyczna a studia humanistyczne. Powód- każdy z nas, choć z matematyki naprawdę niezły, okazywał się „więcej niż niezły” z języków obcych, jęz. polskiego, historii. Na co dawali nam szansę nasi nauczyciele nieodpuszczający „niezdawanych” przedmiotów. Co ciekawe- moja szkoła prowadziła „dziwną” politykę- ci sami nauczyciele uczyli w klasach humanistycznych co w matematycznych (oczywiście oprócz łaciny). Dzięki temu nie było u nas uczniów „matematyków-półanalfabetów” i „humanistów, którzy matematyki TEŻ nie umieją”. I tak, jak mi nie zaszkodziła, a nawet bardzo się przydała przyzwoita znajomość matematyki, tak moim kolegom inżynierom, lekarzom bardzo przydała się wyniesiona ze szkoły poprawna i bogata polszczyzna, zamiłowanie do literatury i wynikająca z niej- wyobraźnia.
Odpuszczanie przedmiotów, z których uczeń zdawał nie będzie lub „na własne (i korepetytora) ryzyko” to nie jest zadanie liceum nomen omen ogólnokształcącego. To jest raczej produkowanie „wykształciołków”
Jestem rodzicem uczennicy II klasy LO. Córka uczy się w najlepszym w mieście liceum. Profil klasy który wybrała wymagał od niej min. 140 pkt z gimnazjum. Konkurencja jednak sprawiła, że poza jednym przypadkiem , poniżej 150 nie można było o niej nawet marzyć. Po pierwszej klasie jako jedna z ok. 20 na 32 przyniosła do domu świadectwo z czerwonym paskiem. Wydawało mi się, że dziecko bez problemów poradzi sobie dalej. Nic bardziej mylnego. Od tego roku córkę widzę w domu tylko przy posiłkach. Coś zje i idzie do swego pokoju gdzie światło nie gaśnie przed 1 w nocy. Praktycznie przestała się spotykać z koleżankami. Sobota i niedziela prawie zawsze nad książkami. Mino to, ostatnio z płaczem w oczach powiedziała mi, że nie daje rady i chyba będzie musiała sobie odpuścić część przedmiotów. Myślałem, że to tylko jej problem, ale na wywiadówce usłyszałem, iż podobne rozmowy toczyły się prawie w każdym domu. Na nadmierne obciążanie uczniów zwróciła też uwagę wychowawczyni klasy, której ocena sytuacji jest w pełni zgodna z opinią gospodarza bloga. Realizacja programu wymusza bowiem jej zdaniem na nauczycielach i uczniach bardzo szybkie opanowanie materiału. Nie ma czasu na ugruntowanie wiedzy czy chociażby jego poszerzenie. Zostaje praca w domu. Dodatkowo rocznik mojej córki jako pierwszy realizuje nową podstawą programową. Oznacza to, że w pierwszym roku otrzymywała wykształcenie ogólne. Na zajęcia z rozszerzenia, bezpośrednio przygotowujące do matury zostało jej więc tylko dwa lata. To jest o 50% mniej czasu niż ja miałem i 30%,mniej niż mieli jej starsi koledzy. Uczniowie wiedzą, że aby dostać się na wymarzone studia muszą osiągnąć ok. 90% na maturze i wiedzą jak niewielu się to udaje. Stąd powszechne korepetycje i wymuszane brakiem czasu ograniczanie się tylko do istotnych dla ucznia przedmiotów. Dlatego zamiast udowadniać jak ważne jest opanowanie w szkole średniej pełnego kursu historii czy znajomość poezji, porozmawiajcie państwo z nauczycielami czy dziećmi przygotowującymi się do matury. Nie usłyszycie w nich, aby ktoś deprecjonował wartość przedmiotów humanistycznych. Tylko, że przy obecnym systemie takie wykształcenie jest na kierunkach ścisłych niemożliwe. Po prostu nastąpi zmęczenie materiału Nie krytykujcie więc. Potrzebni są nam są i humaniści i inżynierowie. Pozwólcie jednak dzieciom wybrać co chcą w życiu robić i zrozumcie, że sprostać oczekiwaniom wszystkich reformatorów oświaty nie są w stanie.
@cza
„Pozwólcie jednak dzieciom wybrać co chcą w życiu robić i zrozumcie, że sprostać oczekiwaniom wszystkich reformatorów oświaty nie są w stanie.”
Słuszna uwaga. Szczurzy pęd do najlepszej szkoły niszczy i szkołę i uczniów nie dając nic dobrego w zamian. No chyba że dobrem można nazwać nadzwyczajną umiejętność rozwiązywania testów.
Pęd nazywam szczurzym ponieważ wygranych nie ma, są co najwyżej przegrani.
Miałem szczęście uczęszczać do wyjątkowej (wtedy jedynej takiej w kraju) szkoły średniej, która nacisk kładła na dwie umiejętności: myślenie i umiejętność uczenia się. Ponieważ program był ogromnie przeładowany, każdy wybierał – z konieczności – kierunek go interesujący, w tym również czysto humanistyczny czy wręcz artystyczny, choć szkoła była techniczna. Prawie wszyscy nauczyciele nie tylko tolerowali ale wręcz wspomagali ten system. Na lekcjach mieli za to uczniów rzeczywiście zainteresowanych. A innych albo nie było albo nie przeszkadzali. Po maturze do absolutnych wyjątków należeli tacy, którzy mieli kłopoty na studiach.
Nie sądzę, by ilość wymaganej dziś w szkole wiedzy zwiększyła się. Z pewnością jest inna, np. po co komu dziś rysunek techniczny i takież pismo albo wręcz kaligrafia.
Niestety, główny ciężar kładziony jest od lat na „wiedzy” z pominięciem rozumienia. A różnica jest taka, jak np. pomiędzy obrazkiem w postaci mapy bitowej, a w postaci wektorowej. Ten pierwszy jedynie zamula pamięć i nie mówi nic o treści. Ten drugi zajmuje mało miejsca i udostępnia metodę kreacji i analizy treści również dla wielu innych obiektów, nie tylko obrazków.
Oczywiście, po takiej szkole nikt nie pójdzie do pracy w „korporacji”. Może o to właśnie chodzi?
Jedną z przyczyn kłopotów ze szkolnictwem (dotyczy nie tylko Polski) jest zwyczajowa funkcja ochronna tytułu (kiedyś np. królewskiego czy szlacheckiego, a dziś m. in. naukowego). Człowiek, który rozumie kim jest i co potrafi, nie ma powodu kryć się za tytułem czy stanowiskiem. Obcy jest mu kult wybranego w jakiejś organizacji osobnika i wszystkich, łącznie z np. prezydentem traktuje jednakowo dobrze. Chyba, że udowodnią, iż nie są tego godni.
Osobiście położyłbym nacisk na język jako narzędzie komunikacji i matematykę, jako naukę logicznego myślenia. Cała reszta jako dobrowolne uzupełnienie. Poczynając od szkoły średniej tylko specjalizacja w formie dawnych szkół zawodowych: część teorii i część praktyki w firmach, korporacjach, teatrach, itd. Dla państwa z jednej strony odciążenie, a dla przemysłu zysk w postaci taniego pracownika i możliwości wychowania sobie fachowca. No i pole do popisu dla prywatnych szkół, uczących w dalszym ciągu dworzan, czyli ludzi wiedzących bardzo mało z bardzo wielu dziedzin. Wypowiedzą się na każdy temat, jak to w polityce.
Dlaczego taka krótka nauka? Bo szkoda czasu. Człowiek jest najbardziej płodny (kreatywny) około dwudziestki – już dużo wie, a jeszcze się nie boi i jest strasznie ciekawy.
Na koniec cytat z innej dziedziny, ale pasujący uniwersalnie: „Problem komunikacji publicznej wynika z faktu, iż decydują o niej ludzie, którzy nigdy z niej nie korzystają.”
Pozdrawiam zza gór i rzek
Qba
@Her:
„a nie uważacie, że ktoś, kto ma maturę, powinien mieć w głowie pewien kanon wiedzy i kultury, która pozwoli mu w dalszym życiu dążyć do celów wyższych niż forsa?”
Ale jakie wyższe cele masz na myśli? Bo podejrzewam, że może być to długa lista komunałów, stworzonych przez ludzi na szczycie ludzkiej piramidy, którzy przy ich pomocy starają się naginać do własnych celów życie podległych im mas ludzkich. Tak, wiem, straszny jestem 😉 Nic nie poradzę na to, ale dla mnie najwyższym z celów najwyższych jest rozwój osobisty oraz dobrostan mój, mojej rodziny, moich przyjaciół, moich sąsiadów i współpracowników. Do osiągnięcia wszystkich tych celów forsa bywa dość przydatna 😉
No i kanon jakiej wiedzy, i jakiej kultury? Z tym jest właśnie największy problem 🙂 Na przykład poznawanie kultury polskiej może być ważne z perspektywy osób o poglądach „państwo/narodu-twórczych”. Ale już z perspektywy osoby chcącej by jego dziecko potrafiło się poruszać w globalnej gospodarce, głębokie poznawanie polskiej kultury staje się zajęciem niezbyt produktywnym. Czy nam się to podoba, czy nie, dzieci już od najmłodszych lat uczestniczą w globalnej kulturze popularnej. Nikt nie musi ich jej uczyć, bo jest wszechobecna i „wchłania” się sama. Do tego pozwala na znalezienie wspólnego języka z rówieśnikami z innych państw – czego zdecydowanie nie można powiedzieć o kulturze polskiej! Zresztą sporo naszej, i obcej, kultury również podchwytuje się „osmotycznie”, przy okazji innych zajęć, więc jak dziecko będzie czuło potrzebę głębszego poznania kultury polskiej, europejskiej, itp, to zdecydowanie powinniśmy stworzyć mu do tego warunki, ale po co robić to pod przymusem?
No i kanon jakiej wiedzy? Bo szkoły do których chodziłem, kazały mi się uczyć, ale nie nauczyły mnie jak się uczyć! Kazały mi się uczyć, ale nie nauczyły mnie czym jest rozwój osobisty. Kazały mi czytać masę lektur obowiązkowych, ale nie nauczyły jak i gdzie wyszukiwać informacje. Uczyły mnie trzech języków obcych, a dobrze nie nauczyły nawet jednego. Uczyły mnie o strukturze opowiadania, ale nie nauczyły czym się różni dobre opowiadanie od słabego. Uczyły mnie matematyki i fizyki, ale nie nauczyły jak wykorzystywać je przy rozwiązywaniu codziennych problemów. Zmuszały do recytowania wierszyków i „Pana Tadeusza”, ale nie nauczyły przemawiać publicznie. Zmuszały mnie do kucia, ale nie do wykorzystywania posiadanej wiedzy w dyskusjach. Zmuszały mnie do rypania na pamięć miejsc, dat i nazwisk, ale nie nauczyły że w nauce historii najważniejsze są związki i wzorce przyczynowo-skutkowe. Uczyły mnie informatyki, ale nie nauczyły programować. Uczyły o Jezusie przepędzającym kupców ze świątyni, ale nie o tym jaką rolę kupcy odgrywają w gospodarce i czym do cholery jest ta gospodarka? Mam kontynuować? Wszystkie te „dziury” musiałem odkryć i łatać samodzielnie. W sumie i tak jestem dużym szczęściarzem, bo większość absolwentów naszego systemu edukacji – nawet tych z dobrymi ocenami – nie jest nawet świadoma swoich braków.
Nie wiem… może obecnie szkoły są bardziej pragmatyczne? Jestem w tej kwestii raczej pesymistą, bo z tego co słyszę i czytam, nadal mają miejsce polityczne przepychanki nad programem, i traktowanie umysłu ucznia jak kosza na śmieci. Do tego kosza wrzuca się różne przypadkowe rzeczy, z nadzieją, że jak się je mocniej dociśnie klapą, to śmieci zamienią się w czyste złoto. A śmieć niestety pozostaje śmieciem 🙁 Dlaczego nie pozwolić uczniom na współdecydowanie o tym czego chcą się uczyć? Dlaczego nie pozwolić uczniom na skoncentrowanie się na zgłębianiu wiedzy bardziej kompatybilnej z ich typem osobowości i zainteresowaniami? Dlaczego nie skoncentrować wysiłku nauczycieli na słabszych i średnich uczniach, przy jednoczesnym daniu większej swobody dzieciakom samosterownym, wykazującym się silną wewnętrzną motywacją i „ciągiem na bramkę”, którym bardziej potrzebni są mentorzy niż nadzorcy?
To jest taka moja lista marzeń 🙂 Pewnie za mojego życia szkoła tak gruntownie się nie zmieni, więc jej braki będę zmuszony u swoich dzieci łatać samodzielnie, ale w tym momencie robimy pętlę, i wracamy z powrotem do tematu forsa vs. cele wyższe 😉
@JanuszK:
„Umiejętność posługiwania się językiem jest podstawowym i niezbędnym ?narzędziem? inżyniera. ”
Oczywiście że tak, tylko zauważ, że do nabycia tej umiejętności nie jest konieczne czytanie beletrystyki, skoro równie dobrze sprawdzają się w tej roli książki techniczne, historyczne, ekonomiczne, fantasy, science fiction, tygodniki opinii, Internet, i masa innych źródeł. Nie da się zostać specjalistą w jakiejkolwiek dziedzinie, bez przeczytania góry książek. Czas niestety nie jest z gumy – godziny spędzone nad Orzeszkową, to godziny których nie możesz poświęcić na lekturę podręczników do C++, historii, języków obcych, itp. Musimy pozwolić dzieciakom na większą kontrolę nad swoimi lekturami, bo na czytanie Szymborskiej, Sienkiewicza czy Mickiewicza będą miały dużo czasu na emeryturze – a do tego będą w stanie te dzieła bardziej docenić, bo zapoznają się z nimi jako dojrzałe, doświadczone jednostki 🙂
@ Jaruta 5 grudnia o godz. 22:21
droga pani, to zapewne dzięki takim programom szkolnym, ci młodzi ludzie nie byli w stanie zauważyć, ze Wódz Naczelny i sporo generalicji, po prostu zdezerterowało we wrześnio. Oraz to, ze oni dali się wrobić AK w ludobójstwo Polaków w czasie Powstania Warszawskiego, a po wojnie, woleli dalej mordować niż iść do szkoły z takimi programami nauczania
Qba 6 grudnia o godz. 16:55
„np. po co komu dziś rysunek techniczny i takież pismo albo wręcz kaligrafia.”
Przeczytaj biografię S. Jobsa. Wiesz, to ten od tych mało innowacyjnych twardych dysków opakowanych w opatentowane zaokrąglone pudełka. Wiesz, te pudełka, o których sto razy myślałeś, że każy głupi mógł takie zrobić. Nawet ty.
Na wypadek, gdybyś chciał wybrać karierę ulicznego protestanta to zacznij proszę zwracać uwagę na to, ilu z nich jest zaskoczonych faktem nieoczekiwanego zakończenia się tektury.
**http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,15089793,Awantura_po_wykladzie_o_gender__Policjanci_razili.html#BoxWiadTxt
w czym problem?
6 grudnia o godz. 19:57
Z definicji nie czytam biografii; podobnie jak podręczniki historii są zbyt jednostronne. Przypadek Jobsa jest – z mojego punktu widzenia – mocno negatywny. Był świetnym (czytaj: bezwzględnym) sprzedawcą. Miał wiele wpadek ale trafił w końcu w gusta konsumentów, czyli wierzących-klikających-gadających. Nazywanie go innowatorem jest znacznym nadużyciem. Typowy przykład amerykańskiego zawłaszczania pomysłów. On naprawdę tylko sprzedawał zabawki.
W czym problem? We wszystkim i w niczym. Zależy od punktu widzenia. Rozumiem, że jesteś młodym człowiekiem, który głównie się nie zgadza. Twoja sprawa, Twoje życie. Ja miałem okazję uczestniczyć w rozwoju elektroniki – od pierwszych tranzystorów po współczesne procesory. I stać mnie na spojrzenie ponad brzegiem talerza. Czego i Tobie życzę.
Pozdrawiam zza gór i rzek
Qba
@Realista
„Dlaczego nie pozwolić uczniom na współdecydowanie o tym czego chcą się uczyć?”
@Qba
„Osobiście położyłbym nacisk na język jako narzędzie komunikacji i matematykę, jako naukę logicznego myślenia. Cała reszta jako dobrowolne uzupełnienie.”
Też bym tak chciał lecz jest to niemożliwe, póki co. Póki trwa wyścig o miejsce w najlepszej szkole, póki maturzyści będą walczyć o darmowe miejsce na najlepszych uczelniach, póty szkoły będą uczyć ustandaryzowanej wiedzy którą można sprawdzić za pomocą testów i egzaminów z kluczem. Ponieważ tylko tak można jednakowo czyli sprawiedliwie ocenić uczniów a pamiętajmy że od tej oceny zależy w efekcie dostęp do bezpłatnego studiowania na pożądanych kierunkach, co może być warte kilkaset tysięcy złotych. W tym systemie nie ma miejsca na indywidualizm czy pasje, wszystko musi być poświęcone przygotowaniu do testów i egzaminów z kluczem. Standaryzacja egzaminu wymuszona koniecznością sprawiedliwej, czyli jednakowej, oceny wszystkich uczniów w całej Polsce wymusza standaryzację programów dla wszystkich.
@Qba
1.Matematyka to też kluczowy język (nauki i techniki głównie!), a nie tylko nauka logicznego myślenia!!!
2. Matematyka to język sztuczny, więc nie da się go nauczyć przez prosty kontakt, a po polsku mówimy(przy kulturalnej rodzinie bardzo dobrze!) niejako w sposób naturalny!!! Przez 4 lata pobytu za granicą nie miałem lekcji polskiego tylko czytałem sobie książki (fakt, miałem dostęp do tysięcy!) – pop powrocie w czołowym warszawskim liceum raczej należałem do tych lepszych … 😉
3.Dlatego moje preferencje są następujące :matematyka, języki obce, język polski , a dalej do wyboru … 😉
@Janusz K.
Najlepsze uczelnie na świecie stosują złożoną rekrutację, w której chodzi o przyjęcie indywidualności właśnie, a nie tresowanych małpek. To tylko w Polsce, w trosce o brak konkurencji dla CKE, uczelniom ustawowo zabroniono to robić!!! Mają tylko dodać 2-3 liczby przekazane przez CKE i uszeregować wyniki!!! 😉
Mojego zdania i tak nikt nie wysłucha,ale je napiszę.W czasach obecnych,w których to co się kiedyś z mozołem wkuwało przez długie lata,ma się na kliknięcie w internecie,edukowanie w liceum kogoś kto w wieku 15-16 nie byłby się w stanie uczyć przynajmniej jednego przedmiotu na poziomie laureata Olimpiady,jest znęcaniem psychicznym nad całymi pokoleniami.Żadne aspiracje rodziców, słowotok pana w czym problem,żadne wspomnienia jak to się kiedyś wkuwało i ściągało,nie zmienią oczywistego faktu,że z prawdziwego zdarzenia liceum ( można go nie nazywać go ogólnokształcącym) i studia,popychałyby przede wszystkim w kierunku realizacji na bardzo wysokim poziomie pasji i zainteresowań. A jak ktoś ich nie ma to powinien sobie darować.To szkoda życia na tyle lat jakiejś krzyżówkowej wiedzy.
Mówienie,że kształceni według obecnej koncepcji licealiści i studenci,naprawdę zdobywają wykształcenie średnie i wyższe,zgodnie z wymaganiami obecnej rzeczywistości jest absurdalne.Równie dobrze mógłby ktoś,tak jak przed wojną, szpanować,ukończeniem podstawówki.
Z nadprodukcją absolwentów nie jest problem taki,że kiedyś to studenci i licealiści byli tacy zdolni.a teraz to tylko kosze na głowy belfrów. Co się z mozołem wkuwało do wieku prawie 20 lat,nie jest dzisiaj żadnym szpanem na tle rzeszy robotników i chłopów.A studiów i liceów,które w dzisiejszej rzeczywistości,wyróżniałyby absolwentów na tle reszty społeczeństwa,na pewno nie kończyłby większy odstetek młodzieży niż w tamtych latach.
@belferxxx
„To tylko w Polsce, w trosce o brak konkurencji dla CKE, uczelniom ustawowo zabroniono to robić!!!”
Przyczyna była inna, przynajmniej ta oficjalna. Mówiono wtedy że jednolity egzamin pozwoli sprawiedliwie ocenić uczniów a przede wszystkim wyeliminuje korupcję i nepotyzm szerzące się w trakcie procesu rekrutacji. I tak naprawdę problemem nie jest CKE. Prawdziwym problemem jest korupcja i nepotyzm wymuszające ustandaryzowany egzamin do którego, aby wyeliminować dowolność oceny, wprowadzono testy i sławetne „klucze”.
Uważam że szkoły powinny mieć całkowitą swobodę sposobu przyjmowania studentów lecz jest to niemożliwe dopóki nie wypleni się korupcji. Może trzeba wprowadzić pełną odpłatność za studia i zastanowić się jak zapewnić możliwość studiowania ludziom niezamożnym.
@Janusz K
Myślisz, że w USA czy UK nie ma korupcji? Jest! Ale pytanie co bardziej godzi w interes uczelni i jej pracowników – systemowe przyjmowanie kiepskich kandydatów czy czasem przyjecie takiego kandydata (skądinąd w okolicach CKE/OKE też się korupcja zdarza!) z powodów niemerytorycznych, który i tak szybko odpadnie bo sobie nie da rady. Procedury polskie dają tylko pozór eliminacji korupcji nie tylko w oświacie, za to gigantyczne straty przez biurokrację!!! Tak jest np.z ustawą o zamówieniach publicznych!!! 😉
głos belfra-czy my mamy „produkować” euyropejczyka czy ogólnowykształconego kandydata na inteligenta ?
@marian kędzior
A kto to jest ten „ogólnie wykształcony kandydat na inteligenta” i co on(konkretnie, bez ogólników!) powinien umieć,a czego może nie umieć lub nauczyć się w na studiach??? … 😉