Potwór w szkole
Dzisiejsza debata w Sejmie nt. obowiązku szkolnego dla sześciolatków przybrała nieoczekiwany obrót. Dyskutanci zaczęli bowiem ustalać, gdzie kryje się potwór, przed którym należy chronić dzieci (zob. info o debacie).
Czy potworami są nauczyciele, którzy nie zostali właściwie przygotowani do zajmowania się maluchami? Każą im grzebać patykami w piachu i bawić się w korzeniach drzew. Taka to edukacja. Jeśli tak, to należałoby zabronić pedagogom dostępu do sześciolatków. A może potworami są rodzice, którzy utrudniają swojemu potomstwu dostępu do wczesnej edukacji? Może im wcześniej dziecko idzie do szkoły, tym lepiej?
Czy potworami są posłowie, którzy patrzą na problem przez polityczne okulary, a nie przez pryzmat dobra dzieci? Czy potworem jest Krystyna Szumilas, minister edukacji, gdy mówi, że trzeba zadbać i należy się zatroszczyć, a tego nie robi?
Gdyby mnie zapytać, gdzie widzę potwora, odpowiem, że to zależy. Gdy patrzę jako nauczyciel, potwora widzę w rodzicach, bo zaszczepiają swoim dzieciom strach przed szkołą. A szkoła jest kochana. Gdy patrzę jako rodzic, czasem potwór mignie mi na szkolnym korytarzu. I to nie jest złudzenie. Gdy patrzę jako obywatel, to nóż mi się w kieszeni otwiera z powodu głupot, jakie wygadują posłowie.
Pocieszam się, że Pan Bóg patrzy na nas z góry i nie grzmi, więc nie jest tak źle. Sprawa tak się pogmatwała, że nie wiadomo, komu wierzyć. Moim zdaniem, powinny decydować dzieci. Jeśli już mamy robić referendum, to niech głosują oseski. W nich chyba potwora nie ma?
Komentarze
Mnie to tylko śmieszy. Jak szkoła nie nadaje się do nauczania sześciolatków, to i nie będzie nadawała się do nauczania siedmiolatków. Zamiast zmieniać szkołę na lepszą, taką bez potworów na korytarzach, rodzice walczą o to, żeby wrzucić ich w paszczę tego „potwora” rok później. Co to zmienia, skoro tak czy inaczej ten system edukacji jest do bani, niezaleznie czy w wieku 6 czy siedmiu lat? Od poczatku polska szkoła – pod dowolnymi rządami – rozminęła się z edukacją opartą na kreatywności, samodzielnym eksperymentowaniu, większej wagi dla samodzielnego myślenia i pędzi tym samym ślepym torem w stronę rycia i testów oraz wieksza liczbą godzin z religii niż jakiejkolwiek z nauk przyrodniczych. Naprawdę czy to będzie 6,7 czy 10 nie ma żadnej różnicy – i tak, poza jednostkami, które zostana douczone w domach, na wyjściu otrzymamy tępego wyborcę tej czy tamtej partii.
Zgadzam się, że decydować powinny dzieci – każde z osobna.
Potworami są wszyscy: rodzice, nauczyciele, posłowie, ministrowie, Elbanowscy i dzieci.
Idiociejemy totalnie.
@Gospodarz
Nie sądzi Pan, że ta debata dotyczy zbyt poważnej sprawy by ją zbywać kpiną! Zwłaszcza gdy robi to nauczyciel … 😉
UFO,
ależ ja to całkiem poważnie napisałem. Jestem rozdarty. Zapytajmy dzieci, one wiedzą lepiej. A dorośli dyskutują na ten temat od paru lat i nic z tego nie wynika. Zresztą debata w Sejmie, w pustym Sejmie, dowodzi, że niepoważnie podchodzą do problemu właśnie posłowie. Po każdej debacie tylko podziały między nami coraz większe.
Ukłony
Gospodarz
Problemem nie są 6-latki w szkole, większym kłopotem może być klasa czwarta – rok wcześniej kończy się „parasol ochronny”. Może nie być świetlicy, mogą zacząć się złe oceny. Godzin więcej, plecaki cięższe, zmiany w podręcznikach w stosunku do starej podstawy – symboliczne. Piszę to jako matka 9-latka IV-klasisty. Bystrego i z początku roku, tak że sobie radzi, ale wymaga silnego wsparcia.
Porównanie mam, bo pierwsze dziecko idzie wg starej podstawy programowej.
Tak więc – szkoła jest jak najbardziej przyjazna sześciolatkom, ale co może im zaproponować, jak już trochę podrosną?
Zderzyły się dwie głupoty; jedna zrodzona z ignorancji, druga zrodzono z arogancji.
Piszę jako obserwator. Dwu wnuków poszło do szkoły w wieku sześciu lat. Starszy wnuk kończy studia na renomowanym uniwersytecie (w USA), a drugi ma się całkiem dobrze w odpowiedniku polskiego gimnazjum. Nie słyszałem narzekań na uczęszczanie do szkoły w wieku sześciu lat.
Sądzę, iż pp. Elbanowscy nie troszczą się o dzieci, a swoją wygodę. W przedszkolu dzieci przebywają przez większość dnia. Ze szkoły musieliby je „odbierać” wcześniej. Przypuszczam, iż to jest główna przyczyna akcji.
Może grzmi, tylko nie słyszymy?
Zazwyczaj nie mam okazji oglądać obrad sejmu, ale dziś wyjątkowo obejrzałam… debatę? A gdzie tam! Nie było żadnego dialogu. Występowali ludzie monologujący.
O przedmiocie spotkania? A gdzie tam! O sobie monologowali i o przeciwniku politycznym: że oni dobrzy, przeciwnik szuja (dla porządku dodawali na koniec – i wróg dzieci!).
Poza tym koszmarnie nudzili.
Merytoryczny oraz budzący sympatię był Pan Elbanowski, ale kojarzył mi się jakościś z tyleż niewinnym co naiwnym młodziankiem chrześcijańskim miedzy lwy koloseumowe ciśnionym… Wiele wywodził, dowodził, i wciąż wracał do głównego pytania: czemu właściwie nie może zostać tak, jak jest?
(Dziś ludzie „głosują nogami” za pójściem lub niepójściem pięcio- (bo wg reformy co 3 pięciolatek ma iść) i sześciolatka do szkoły. Każdy wybiera, jak lubi, i od pięciu lat szkoły działają, uczniowie się uczą, dziura w niebie nie powstała. Sprawę wyjęcia dziecka z ewentualnych zaniedbań załatwia zaś aktualnie obowiązek przedszkolny od lat 4 (co 3 czterolatek jest już nim objęty) i 5.)
Nie ma merytorycznych argumentów za rozwiązaniem przymusowym – a MEN uparcie dociska. I wielu co bystrzejszych posłów zadawało pytanie: Dlaczego? Skąd ten upór? Pytanie kluczowe.
A ministra na to, że subwencja w kwocie, że „radosna szkoła” i nieprawdą jest, jakoby w Pcimiu pięcioletni Jaś narobił w majtki, i w ogóle sukcesów jest wiele, partia przewodzi, ministra na czele!
Przyczyna, dla której ministra tak się zasadziła na przymus zamiast wyboru – nadal owiana mgłą tajemnicy!
Z ministrą najwyraźniej można gadać jak z obrazem na ekranie reklamowym: człek błaga, zaklina, a wciąż widzi te same gesty, miny i słyszy te same słowa: Kup kalesony za jedyne 20 zł, bo cieplutkie są!
I tak w sejmie oni wszyscy sobie gadają. Każdy swoją śpiewkę, z dala od meritum. Argumentacja słabiutka. Raczej ad personam.
Dobrzy i merytoryczni byli ludzie z SLD i z Solidarnej Polski. Zaskakujące zestawienie, ale tak właśnie było!
Ogólnie, ciekawe miałam dzisiaj doświadczenie z oglądaniem debaty. Wiem już, że ci, którzy nami rządzą, o przedmiocie swych decyzji nie mają na ogół bladego pojęcia, a i dyskutują mizernie, choć głośno. Najgłośniej niejaka Augustyn. Najbardziej nudno – wyraziciel stanowiska PSL. Tak nudno, że aż zapomniałam nazwiska.
Po obejrzeniu „debaty” śmiem twierdzić, że największym potworem ten, kto najbardziej nudzi. I największą potwornością nudzenie. Niech więc każdy rozstrzygnie w swym sercu, czy bardziej nudził się w przedszkolu, czy w szkole. I od potwora nudy niech ratuje potomstwo!
W przytoczonym przez Pana artykule można przeczytać: „uczniowie polskich gimnazjów plasują się w czołówce w zakresie umiejętności czytania. Innych kompetencji nie mierzono”.
Nie mierzono? Chyba, że istnieją późniejsze wyniki.
http://pl.wikipedia.org/wiki/PISA_(badanie)
„Jeśli już mamy robić referendum, to niech głosują oseski. W nich chyba potwora nie ma?”
Ależ właśnie tam, tam!
Potwór rośnie w nich od oseska!
A jeszcze potworniejsze, że jak dorosną, to potwornie się przywiązują do swoich kolejnych, małych potworów i nie chcą ich wystawiać na oświecenie, wolą trzymać w domu, po piwnicach.
Potworniejsze jest tylko to, że to od ilości potworów w szkole, liczy się etaty.
Więc walka z potwornością świata musi opierać się na nauczycielach; nie czas na zwątpienie, gdy potwory kontratakują i chcą umknąć etatowej edukacji.
Tego by jeszcze brakowało, aby w szkole bez potworów nauczyciele uczyli się czegoś sami.
@Róża Wigeland
24 października o godz. 22:22
1.Warto uważnie przeczytać te wyniki – one się poprawiły w zakresie umiejętności najprostszych!!! W zakresie tych złożonych – pogorszyły albo pozostały niezmienione. Bardzo możliwe, że dzięki tej „reformie” kasjerka w TESCO będzie nieco lepiej czytała ze zrozumieniem (pod testy PISA!) – za to naukowców, inżynierów,lekarzy, ekonomistów itd. będziemy (już mamy – na razie młodych!) znacznie gorszych!!!
2. Polska, w przeciwieństwie do krajów rozwiniętych, swój system edukacji (m.in system egzaminacyjny oparty na PISOpodobnych testach!) podporządkowała … dobremu „wypadaniu” w badaniach PISA. No to wypada … 😉
Dzieci maja decydowac,czy chca sie uczyc.Powyzej 18 lat WSZYSTKIE szkoly PLATNE/nie ukonczenie/.Laptopy zastapia nauczycieli.Szkoly zamienmy na obiekty religijne,sportowe,rozrywkowe.Zostana tylko lubiane przez dzieci.
Nie dziwię się pańskiemu sarkazmowi- niejeden sześciolatek miałby więcej rozsądnych argumentów niż nasi politycy i różni „obrońcy dzieci przed szkołą”. Zgadzam się z Panem, że to nie dzieci boją się szkoły, w nich przeważa raczej ciekawość, chęć poznania nowego środowiska, robienia czegoś nowego „czegoś dorosłego” – tak typowa dla dzieci, tak rzadka wśród dorosłych. Tę wspaniała ciekawość świata, nowych doświadczeń, nowych zajęć skutecznie wielu rodziców wypędza strachem. Co zresztą nie tylko szkoły dotyczy. Zaszczepianie dzieciom strachu jest bardzo modnym ostatnio „trendem wychowawczym”. Choć właściwie- nie ostatnio. „Pokolenie oburzonych” jest tak naprawdę pokoleniem „straszonych od dzieciństwa”- uczonych, że najważniejsze by było miło, łatwo, przyjemnie i bezpiecznie.
W całek pseudodebacie nt. sześciolatków w szkole zupełnie brak troski o ich rozwój, w którym szkoła ma ogromny udział. Również w wyrównywaniu szans dzieci inteligenckich i dzieci z domów ludzi niewykształconych. To była przyczyna, dla k?órej większość Europy obniżyła wiek obowiązku szkolnego dawno temu. My nadal chcemy mieć „dziedziczenie biedy i poziomu wykształcenia”. Dla dobra dzieci, których dzieciństwo będzie trwało krótko, życie dorosłe- dostatnie lub biedne- będzie trwało bardzo długo.
Szkoła wcale nie jest „końcem dzieciństwa” jest jego elementem trochę innym. A różnicę między sześciolatkiem a siedmiolatkiem może pokazać przykład mojej klasy ze szkoły podstawowej z lat 70tych- my, młodsi a było nas siedmioro w klasie dwukrotnie liczniejszej niż obecnie (42 osoby) byliśmy zawsze tymi najlepszymi. Nie dlatego, że młodsi, dlatego, że naszym rodzicom bardziej niż innym zależało na naszym rozwoju, dlatego nas do tej „katowni” wysłali wcześniej. I akurat ze szkoły podstawowej mam radosne wspomnienia.
Dla mnie to ta pani od ratowania maluchów to jakieś ADHD. Uważa się za specjalistkę od dzieci, bo ma gromadke, teraz tez chyba w ciąży.Zdarzają się nawet rodziny z piętnastka dzieci, ale czy ich matki sa specjalistkami od edukacji, czesto odwrotnie, nie radzą sobie w życiu.
Mój wnuk poszdł wcześniej do szkoły i ma sie dobrze. Jest już w trzeciej klasie.
To jest teraz już bój polityczny jak o prezydenta Warszawy.
@belferxxx
Przeczytałam je pisząc poprzedni komentarz i stąd moje zdziwienie, że wzięto pod uwagę tylko to, co było wygodne, czym się można było pochwalić. Zaznaczam, że podpieram się wiadomościami wziętymi z podanego przeze mnie źródła, a tam wyniki kończą się na 2009 r. Być może istnieją nowsze dane. Jeżeli tak, proszę mnie sprostować.
@ była nauczycielko,
zapewne masz rację, że potworność ciemnoty, broniącej dostępu naszej polskiej szkoły do dziecka, wynika z niedouczenia patologicznych rodzin, takich jak szatańscy Elbanowscy.
Wszakże jest solucja, rozwiewająca dojrzałe wątpliwości nauczycieli byłych i obecnych, jaki to potwór broni dzieci przed szkołą.
To cywilizacja śmierci, przemawiająca głosem oseska.
Wiadomo więc, pod jaką ochronę przed pustymi szkołami trzeba się udać i jak zapewnić dzieciom w szkołach radość poznania i dobrą zabawę:
Ks. Marcin Węcławski: Zachęcam rodziców, żeby posyłali do niej nawet pięcioletnie pociechy. Dzieci w naszych czasach dojrzewają intelektualnie szybciej. Już przedszkolaki potrafią posługiwać się komputerem. Na pewno będą potrafiły odróżnić zwykły chleb od eucharystycznego.
http://natablicy.pl/pierwsza-komunia-swieta-juz-w-przedszkolu-arcybiskup-wroclawia-pozwala-na-sakrament-dla-5-latkow,artykul.html?material_id=526a18b170410274262baf91
wedlug moje skromnego zdania /swego czasu byla rozpatrywana tego typu opcja/ szkola podstawowa powinna byc 10 klasowa /obowiazkowa/ z tym ze nauke zaczynaliby 6-latkowie, natomiast dalej liceum 3 klasowe, technika czy szkoly zawodowe.
Zgadzam się z dm, że większy problem tkwi w klasie 4 oraz tym jak sobie z nią poradzą młodsze dzieci. Sama jestem mamą 7-latka, którego udało się „ocalić”. W pierwszej klasie trochę się nudzi, bo już od dawna czyta i liczy, ale cieszę się mimo wszystko, że nie poszedł do szkoły rok temu, bo w ciągu tego roku dojrzał emocjonalnie. Ale gdybym rok temu mogła go posłać do klasy złożonej tylko z sześciolatków, zastanowiłabym się nad tym. Jedno jest pewne – pierwsza klasa w obecnej formie jest na dłuższą metę nie do przyjęcia – 7-latki dopiero „uczą się” czytać? Dzieci sześcio- i siedmioletnie razem, a nauczyciel ma sobie radzić z różnicami w poziomie dzieci (naturalnymi wśród osób z jednego rocznika, a co dopiero z dwóch?
W całym tym zamieszaniu o pięcio-, sześcio-, siedmiolatków zniknęła sprawa najważniejsza, odpowiednie przygotowanie programów nauczania, adekwatnych do dzisiejszych realiów i możliwości dzieci. Programów skorelowanych na wszystkich poziomach. Cała niby reformach trwa już 5 lat, pierwsze sześciolatki z „pospolitego ruszenia” są już w klasie piątej. Idzie im w większości ciężko i z mozołem i to nie jest wina dzieci. Ktoś „mądry inaczej” wpadł na genialny pomysł na uproszenie treści realizowanych w klasach I-III. W wypadku matematyki której uczę, uproszenie do granic absurdu. Tak naprawdę dzieci do 3 klasy liczą w kółko to samo,właściwie na palcach. Czyli przez 3 lata tak naprawdę zupełnie się nie rozwijają. Po czym trafiają do klasy czwartej i spotkają się z programem którego nikt tak naprawdę nie zmodyfikował. Odnoszę wrażenie że kosmetyczne zmiany szumnie nazywane reformą polegały na przepisaniu zawartości tabeli w formie listy i na tym prace zakończono. Więc może warto aby pani minister i reszta zamiast zachwycać się odwiedzanymi w wybranych szkołach sześciolatkami zastanowili się nad tym jak funkcjonują one w szkole jako czwarto- czy piątoklasiści. Może wtedy jakaś lampka się państwu ministerstwu w głowach zapali.
otu ma rację, gimnazja są beznadziejne, a 6 latki moga spokojnie iść do szkoły, na zachodzie uczą się młodsze dzieci
Ta może i ma ADHD. Macierewicz może i jest wariatem. Albo oboje są wyrachowanymi manipulantami. Według mnie to jest takie samo pytanie jak o to, kim był Hitler. Dużo ważniejsze jest to, że ta pani ma milion podpisów, Macierewicz ma 30% a Hitler miał – w końcu – większość.
To są ludzie we własnym pojęciu, a tylko takie się liczy, tylko takie, subiektywne, jest realne – zlekceważeni.
W wypadku Hitlera – przez niesprawiedliwą Europę. W wypadku Macierewicza przez „spiski przeciwko”.
W wypadku „tej pani” – przez szkołę. Przez „to państwo”.
Ja nie mam pojęcia, w ilu przypadkach na ten milion nauczyciele czy derektorzy okazali jakies mierzalne lekceważenie. Ale musiało być tego lekceważenia wystarczająco dużo, aby milion podpisów dało się zebrać „jednej pani z ADHD”.
Jak ludzie nie poczują się gospodarzami, jak ludziom nie ułatwi się poczucie się gospodarzami, jak ludzie nie nauczą się być gospodarzami we własnym Kraju – tak długo protesty bedą masowe i dużo łatwiejsze aniżeli solidarna praca. Gdzie jest kura a gdzie jest jajko? Od czego zacząć przemianę? W tym problem… 😉
Miało być: „Ta pani może i ma ADHD”.
Jestem za nauką sześciolatków. Niech się uczą w zerówkach, w przedszkolu. System się sprawdzał. Komu to przeszkadzało?
Potwora spotkałem dzisiaj w gimnazjum. Lekcję mi rozwalił.
Pani Anno! Od szacownej babci jakże rezolutnego wnuka chyba można wymagać języka mniej ulicznego.
Jestem mamą siedmiolatka, który dzięki akcji Państwa Elbanowskich mógł dopiero w tym roku pójść do szkoły. I naprawdę dobrze się stało. Otrzymałam dwie informacje o jego gotowości szkolnej. Ta pierwsza, kiedy miał sześć lat, wskazywała na pewne nieprawidłowości w każdym obszarze związanym ze sferami rozwoju emocjonalnego. Po roku okazało się, że już ich nie ma.
Chciałabym, aby wszyscy rodzice, tak jak ja, mogli sami wybierać,kiedy ich dziecko powinno zacząć podlegać szkolnemu obowiązkowi. Jeśli w wieku sześciu lat jest na to gotowe, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby stało się „pierwszakiem”. Tylko niech o tym nie decydują ministrowie, ustawy, a rodzice i ewentualnie poradnie.
A co do zachodnich wzorów, to znam angielski. Tam owszem, dzieci zaczynają chodzić do szkoły już nawet w wieku pięciu lat. Jest to jednak odpowiednik naszej „zerówki”, która mieści się w osobnym budynku, przeznaczonym tylko dla tych maluchów. Przez dwa lat dzieci realizują program zgodnie z oświeceniowym hasłem „uczyć bawiąc”. Dopiero w wieku siedmiu lat (!) rozpoczynają edukację sensu stricto.
A potwór jest w naszej szkole, która już wkrótce zostanie poddana ścisłej kontroli, więc malujemy trawę na zielono i uczymy się w zespołach wypełniać anonimowe ankiety…
Arleta podejmuje zasadniczą kwestię:
Dlaczego nie wybór?
Sądzę, że ruch „obrony sześciolatków” i emocje z nim związane mają drugie dno: Ludzie w Polsce czują się ubezwłasnowolnieni przez rządzących i chcą zachować choćby mały przyczółek decyzyjności – jeśli już nie w swojej sprawie (zignorowano głos społeczeństwa w kwestii wieku emerytalnego), to chociaż w sprawie swoich dzieci. Chociaż tu chcą mieć coś do powiedzenia. Czyli „obronić dzieci”. De facto nie przed szkołą, ale przed „zamordystycznym” traktowaniem przez państwo. Sami ulegli, pozwolili sobie wejść na głowę – ale dzieci nie oddadzą! Przełknęli bycie niewolnikami-pracownikami (narzucony późniejszy wiek emerytalny i „elastyczny czas pracy” pozwalający na ekstremalną eksploatację pracowników), ale nie chcą się zgodzić na bycie niewolnikami-rodzicami, którzy w kwestii swoich dzieci nic nie maja do powiedzenia.
I tak naprawdę spór toczy się tu na osi (brzydko to zabrzmi, ale prawdziwie): Rząd: wziąć ludzi „za mordę” i trzymać na krótkiej smyczy; Społeczeństwo: Nie dać się wziąć „za mordę” i wywalczyć dłuższą smycz – ważny symbol naszej wolności i podmiotowości.
Wiek szkolny stał się dziś w Polsce kwestią symboliczną. Jak długie włosy w latach 70, jak oporniki w klapach w latach 80-tych, jak krzyżyk na szyi w Związku Radzieckim w latach 50-tych. Za wszystko to można było drogo zapłacić: utratą miejsca w szkole, miejsca pracy, więzieniem. A jednak ludzie masowo to robili. A rządzący z dziką furią to zwalczali. Wydawałoby się: nieadekwatnie, bo co tam państwu może szkodzić czyjaś fryzura, ozdoba ubrania bądź szyi?…
Tak samo teraz: Nie wiadomo, czemu rząd Tuska nie zachowuje się logicznie i z dziką furią zwalcza taką drobną sprawę, jak możliwość decydowania przez ludzi, czy poślą dziecko do szkoły rok wcześniej, czy rok później. Czemu działa tak „zamordystycznie”, zamiast osiągnąć to samo miękkimi strategiami (np. dostosowanie systemu do sześciolatków, by wysyłanie do szkoły siedmiolatka stało się niewygodne – z czasem ludzie sami wybieraliby szkołę dla sześciolatka)?
Bo tu wcale już nie chodzi o wiek szkolny.
Tu chodzi o władzę. Mamy klasyczną sytuację z gatunku „Najpierw oporniki (krzyżyki, wiek szkolny) – potem rewolucja! Bunt trzeba tłumić w zarodku!”
Rząd czuje się niepewnie, boi się ludzi, nie czuje się lubiany, a bardzo chce zachować władzę. Serc i umysłów już nie ma, z dobrej woli „kupiony” nie będzie. Co więc robi? Wprowadza przymus jako dominujący typ relacji na linii rząd-obywatele i tłumi w „poddanych” najdrobniejsze nawet przejawy woli, wyboru, własnego zdania. Niech się nie przyzwyczajają, niech nawet nie myślą, że poza naszą racją i poza nami jest jakiś wybór!”
Wiele rządów przejechało się na takiej strategii i PO przejedzie się również. Na sześciolatkach Platforma wyłoży się bardziej, niż na czymkolwiek innym. Albowiem nieopatrznie wleźli na bardzo niebezpieczny grunt. I teraz już nie wiedzą, jak z niego zleźć bez ośmieszających wygibasów.
A trzeba było wcześniej zleźć, ogłaszając połowiczny sukces i nie prokurując sobie negatywnej kampanii wyborczej we wrześniu 2015, kiedy to 150% licznych roczników dzieci ma trafić do szkół w związku z reformą – bajzel z tym związany będzie super-pożywką dla opozycji!
Teraz jest jeszcze dobry moment na ratowanie sytuacji: można w listopadzie zrekonstruować rząd powołując nowego ministra oświaty, który to przychyli się do zachowania wolnego wyboru, a wtedy nie będzie chętnych na referendum, emocje opadną i odpadnie wielki problem z zamieszaniem w oświacie.
Doszłoby przy tym do efektu „wyprowadzenia kozy”, czyli ludzie mieliby wrażenie, że coś cennego zyskali – a tymczasem jedynie pozbyliby się pewnego kłopotu. I byliby zbudowani sytuacją i skłonni wiele wybaczyć tak „hojnym” przywódcom. Jeśli PO miałoby jakichś mądrych doradców, to ci powinni jej właśnie to radzić.
@Kuka
1.>Czemu działa tak ?zamordystycznie?, zamiast osiągnąć to samo miękkimi strategiami (np. dostosowanie systemu do sześciolatków, by wysyłanie do szkoły siedmiolatka stało się niewygodne ? z czasem ludzie sami wybieraliby szkołę dla sześciolatka)?<
Rząd już to robi i robił np. psując świadomie zerówki i przedszkola – te zakazy uczenia czytania i pisania czy zamiana przedszkoli w przechowalnie dzieci na godziny zamiast placówek edukacyjnych to właśnie tym jest!!!
2.We wszystkich cywilizowanych krajach obowiązują rozwiązania elastyczne(u nas w sprawie pójścia 6-latka do szkoły "od zawsze"!!!) – decyduje dojrzałość szkolna konkretnego(!) dziecka!!! Czasem o tym bardziej decydują rodzice czasem jakieś poradnie, ale jest wybór. No i warunki lokalne też różne bywają – czym innym jest 6latek w miejskiej szkole za rogiem, a czym innym – odległej o 10 km dojazdu PKS-em!!!
fajne 🙂
@Kuka
>Doszłoby przy tym do efektu ?wyprowadzenia kozy?, czyli ludzie mieliby wrażenie, że coś cennego zyskali ? a tymczasem jedynie pozbyliby się pewnego kłopotu. I byliby zbudowani sytuacją i skłonni wiele wybaczyć tak ?hojnym? przywódcom. Jeśli PO miałoby jakichś mądrych doradców, to ci powinni jej właśnie to radzić.<
Też ta koza mi się kojarzyło, nawet coś tam niektórym ważnym PO-wcom się bąknęło!!! Niestety oni
1.Ze wszystkim się na Tuska oglądają!!!
2.Nie myślą, łącznie z Tuskiem, dalej niż na miesiąc naprzód … 😉
@ Kuka
26 października o godz. 8:31
Bardzo trafna analiza. Niestety, absolutnie nie na miejscu, dosłownie. Tu się poluje na demoniczne potwory, bo przecież potwór nieznany sprawia, że wszyscy mogą czuć się ofiarami.
A tylko ofiary niezawinionych potworności potrzebują leczenia kompleksów związkową propagandą niskich lotów.
@ belferxxx
Widzę, że mamy podobne refleksje „okołosześciolatkowe”.
Jak jest: wiemy i widzimy, przytomnie jak mało kto;)! Mogłybyśmy długo demaskować mechanizmy, które tu działają (najbardziej prymitywny i szkodliwy, o którym piszesz: „ścięcie drzewa, aby się najeść czereśni”, czyli degradacja wspaniałych do tej pory publicznych przedszkoli, by rodzice chętnie wcześniej wysyłali dzieci do szkoły).
Jest jeszcze tego niemało, np. kłamstwa publikowane przez wysokonakładowe dzienniki sympatyzujące z rządem i zafałszowany język (vide: publicystka GW w przeddzień niedoszłego głosowania nad referendum lamentuje w tytule artykułu: Koniec sześciolatków w szkołach! – a potem ciągnie w tonie „Biada! Apokalipsa! Zagrożona możność uczenia się przez sześcioletnie dzieci!” – tymczasem każdy wie, że chodzi o wybór (6 czy 7 lat), a nie o zakaz posyłania do szkół sześciolatków. Ona to wie, siedzi w temacie kilka lat, ale „udaje głupią”, podobnie jak cała redakcja, która godzi się na takie kłamstwa (w razie czego upozują je na ignorancję!).
Śmieszy mnie, że sytuacji towarzyszy taki bezmiar ignorancji ze strony jej twórców: rzeczywistej i udawanej, a o walkę z ignorancją niby chodzi!
Dziwi, że „szermierze” rządowych racji nie myślą perspektywicznie, gdyż ewidentnie piłują gałąź na której siedzą (150% dzieci 1 września przymusowo do szkół – za tydzień czy dwa wybory!)… Czy można być aż tak zaślepionym?…
Nie, to musi zmierzać w kierunku „wyprowadzenia kozy”! To by było jedyne rozsądne zagranie w całym tym galimatiasie. Czas pokaże.