Wykształcenie dyrektora szkoły
Nie wyobrażam sobie sytuacji, że dyrektorem szkoły zostaje osoba, która ani nie posiada wykształcenia pedagogicznego, ani też nigdy nie parała się nauczaniem. A taką zmianę chce wprowadzić MEN. Niech szkołami rządzi ktokolwiek, byle tylko zyskał aprobatę organu prowadzącego, czyli powiedzmy gminy. Jak dobrze pójdzie, dyrektorem może zostać pociotek wójta albo kuma żony sołtysa.
Już dawno mówiło się, że szkołami mogliby zarządzać menadżerowie. Jednak bądźmy realistami, przecież żaden menadżer nie przyjdzie pracować do szkoły za psie pieniądze. A pensja dyrektorska, mimo że większa od nauczycielskiej, jest skromniutka. Jak się który belfer dobrze postara, weźmie parę zastępstw i dorobi godziną korepetycji albo kursem w prywatnej placówce edukacyjnej, to weźmie do ręki więcej niż jego własny dyrektor. Naprawdę dyrektorzy szkół nie zarabiają aż tyle, żeby się ich stołkami interesowali menadżerowie chociażby średniego lotu. Pies z kulawą nogą nie zainteresuje się posadą dyrektora szkoły, bo to jest fucha wyłącznie dla nauczycieli.
Jeśli więc posada dyrektora ma być nie tylko dla nauczycieli, to ja się pytam, dla kogo jeszcze może to być atrakcyjne stanowisko? Na pewno nie dla menadżerów, na pewno nie dla prawników czy ekonomistów. Dzisiaj gospodarka wchłania wszystkich, tylko pedagodzy nie mają wzięcia. Dlatego uważam, że pewne stanowiska powinny być tylko dla ludzi z wykształceniem i praktyką pedagogiczną – a już koniecznie dyrektorem szkoły powinien być doświadczony nauczyciel.
Oczywiście sam kijem Wisły nie zawrócę, więc jeśli już dyrektorem szkoły może być każdy, to niech przynajmniej wymagane będzie wykształcenie wyższe. Inaczej naprawdę za dyrektorowanie wezmą się ci niewykształceni krewni bądź znajomi polityków, których wstyd posłać do gospodarki. Naprawdę nie pojmuję, dlaczego MEN zależy, aby dyrektorami szkół mogli być nienauczyciele. O co tu chodzi? Mam nadzieję, że to tylko wakacyjne straszenie nauczycieli przez urzędników, którym z powodu upałów poprzewracało się w głowach. Pijcie wodę kochani, to dobrze działa na umysł.
Komentarze
Szanowny Gospodarzu,
rozumiem, że słowo „nauczyciel” kojarzy się Panu wyłącznie z urzędowym potwierdzeniem statusu administracyjnego, jako zwieńczenia określonego procesu edukacyjnego.
Dyrektorem mojej szkoły był człowiek, który nigdy, według powyższego, nie był nauczycielem. Za jego czasów szkoła miała poziom, o którym dzisiejsze szkoły maturalne nawet marzyć nie mogą. A uczyło w niej wielu fachowców, którzy – jak dyrektor – nauczycielami nie byli.
Ale On był NAUCZYCIELEM. A oprócz tego rewelacyjnym menedżerem.
Szanowny Gospodarzu, chciałby Pan być operowany przez marnego chirurga ale dobrego menedżera?
Czy uważa Pan, że każdy pedagog może być menedżerem? Choćby średnim?
Dzisiejsza szkoła to mnóstwo przepisów, tony formularzy, negocjacje, organizacja wszystkiego i wszystkim, itd. Czy wykształcenie pedagogiczne przygotowuje do takiej działalności?
Skoro przetrawił Pan konieczność specjalizacji w nauczaniu (różni nauczyciele do różnych przedmiotów), to może czas spojrzeć przychylniej na kierownika szkoły, który nie jest nauczycielem z wykształcenia?
Proszę nie traktować powyższego, jako poparcia dla obecnej szefowej MEN. Nic o niej nie wiem.
Pozdrawiam zza gór i rzek
Qba
Podzielałam Pana opinię. Do czasu wizyty w pewnym szwajcarskim gimnazjum. Byłam zdumiona, gdy dowiedziałam się, że dyrektor jest farmaceutą. Szkoła funkcjonowała jednak znakomicie!
Konfliktowa,
proszę wziąć pod uwagę zarobki dyrektora szkoły szwajcarskiej, czyli lekko licząc jakieś 10-15 tysięcy franków miesięcznie, tj. 10 razy tyle, ile wynosi pensja dyrektora szkoły polskiej. Szkoła szwajcarska przyciaga fachowców na dyrektorskie stołki, szkoła polska przyciąga 10 razy gorszych fachowców. Jeśli farmaceuta w szkole polskiej zarobi 5 razy mniej niż w aptece (lekko licząc), to w jakim celu on przyjdzie do szkoły, chyba tylko w ramach masochizmu. Proszę nie przywoływać przykładów szwajcarskich, gdyż w tym kraju zarobki nauczycieli i dyrektorów są nieporównywalnie wysokie. Prozozmawiajmy, jakich ludzi w Polsce przyciągnie polska szkoła na dyrektorski stołek, oferując zarobki rzędu 3 tysiące zł plus drobny dodatek motywacyjny od gminy, maksimum kilkaset złotych, do tego często zabierany, jeśli dyrektor nie swój. Nadal jestem zdania, że jest to stołek tylko dla nauczycieli (podwyżka pensji o jakieś tysiąc zł, więc dla belfrów spora podwyżka, a dla fachowców spoza szkolnictwa to byłaby znacząca obniżka).
Pozdrawiam
DCH
Qba,
jest mnóstwo fachowców, którzy nie są nauczycielami i mogliby świetnie prowadzić szkoły. Jednak musieliby otrzymać zupełnie inną pensję niż dzisiejsi dyrektorzy – co najmniej 2-3-krotną podwyżkę zarobków, wtedy jest to godna pensja. Mogliby wtedy zarządząc 2-3 szkołami, czemu nie. Jednak jeśli zarobki się nie zmienią, a do szkół przyjdą nienauczyciele mieniący się fachowcami od zarządzania szkołami, to będzie to 10 plag egipskich. Podkreślam, żaden odnoszący sukcesy menadżer nie przyjdzie do szkoły, gdyż więcej zarobi wszędzie, nawet w ubezpieczeniach. Więc kto przyjdzie?
Uważam, ze stołek dyrektorski jest tylko dla nauczycieli, ponieważ wśród nauczycieli zdarzają się zdolni menadżerowie, którzy nie mają jednak ani odwagi, ani doświadczenia, aby spróbować sił poza edukacją. Oni świetnie sprawdzają się w zarządzaniu szkołami i są umowtywowani pensją o 30-40 procent wyższą niż dotychczasowa, np. jako nauczyciela dyplomowanego.
Dajmy dyrektorom w szkołach pensję taką, jaką mają dyrektorzy w szpitalach, a wtedy szkoły staną się atrakcyjne dla fachowców od zarządzania. Z obecnymi zarobkami to będzie katastrofa – powtarzam, stołek atrakcyjny tylko dla nauczycieli.
Pozdrawiam
DCH
Szanowny Gospodarzu,
przeciętna gospodyni domowa (oficjalnie niepracująca), prowadząca dom z dwójką dzieci i pracującym mężem, zarządzająca budżetem domowym, planująca i organizująca codzienne życie, walcząca z urzędami, rzemieślnikami, administracją, itd., itp. jest menedżerem z doświadczeniem i kwalifikacjami, o których absolwenci odpowiednich studiów mogą tylko marzyć (ach, gdzie te czasy, gdy obowiązywały praktyki studenckie).
Z zarządzaniem jesteśmy związani od najwcześniejszego dzieciństwa. I tak, jak kiedyś zinstytucjonalizowano prywatne wierzenia, tak stosunkowo niedawno zrobiono z menedżerstwa kolejne bóstwo.
Problem nie leży w fachowcach od zarządzania, bo tych jest wokół mnóstwo. Chodzi tylko i wyłącznie o sprecyzowanie kryterium działania danej instytucji (bez żadnych wyjątków) i egzekwowanie go. I wtedy jest obojętne, kto stoi na czele. Jeżeli kryterium jest spełnione, to może to być nawet córka papieża.
Wie Pan dlaczego kodeksy prawne są takie grube? Bo składają się głównie z wyjątków. A przepis, który dopuszcza wyjątki, jest martwy.
Wydaje mi się, że sprawy wynagrodzenia nie ma co poruszać. W Szwajcarii zarobki są wyższe, ale życie jest znacznie droższe. Nie ma zatem co porównywać. W żadną stronę.
Tak jak Pan wykazał wiarę w papier jakiejś uczelni (w tej chwili mnóstwo jest płatnych, szczególnie szkół menedżerów, gdzie dyplom jest niejako w cenie), tak i kolejne władze RP wierzą, że w momencie zostania prezydentem, ministrem, itd., itp. zyskują nieomylność i wszechwiedzę. Rozumiem, że papież dostaje to od Boga, ale reszta?
A i tak się okazje, iż elektryk był mimo wszystko sprawniejszym prezydentem niż jest nim profesor prawa.
I tak doszedłem do Pańskiej konkluzji, iż chodzi tylko o pieniądze. Podkreślam: TYLKO. Najdroższy aktualnie menedżer przyjdzie tylko dla pieniędzy. Praca go nie interesuje. Zarządzanie też nie. Od tego jest administracja danej instytucji. W razie czego zwali na podwładnych. Tak robią przecież politycy: sami wybierają współpracowników i koalicjantów, by potem na nich zwalać winę.
Porządny zarządzający nigdy czegoś takiego nawet nie pomyśli. On odpowiada za wszystko i wszystkich w kierowanej instytucji. Ale tego na studiach nie uczą.
Ale my jesteśmy w super katolickim kraju, który bazuje na spowiedzi (odpuszcza wszelkie błędy) i na modlitwie o deszcz (pozwala dalej nic nie robić).
Czekanie ma menedżera jest czekaniem na Godota.
Pozdrawiam zza gór i rzek
Qba
Panie Darku, chyba pan przecenia rolę dyrektora. Nie wiem jak w Łodzi, ale w Polsce powiatowej jest on tylko nadzorcą. Zależne od niego jest to czy pomalować sale dwie czy wymienić kafelki w toaletach. Jakby nie stawał na rzęsach i nie wiem jakie wyniki zrobił to i tak pieniądze płyną wg układów. Proszę poczytać forum dyrektorów. Motywacja do bycia dyrektorem to poza tabliczką na drzwiach jest taka jak dodatek motywacyjny dla nauczyciela.
Dlatego zmiana na menedżera nic tu nie zmieni. Czy to będzie chłop z drągiem czy szpec z wiosłem to i tak balią się szybko nie popłynie.
Ludzie! ratunku.Czy wiecie co to jest dyrektor szkoły- to organizator procesu dydaktycznego w pierwszym rzędzie,zaś wszystkie t.zw. menadzżerskie funkcje są jedynie zbądnym dodatkiem,od którego winien zostać zwolniony( n.b. reforma p.H. spowodowała,ze obok innych patologii dokonano przeniesienia na barki dyrektora szkoły zadań i obowiązków,które winny wykonywać urzędy,po Ministerstwo włącznie).
Jeżeli komuś śni się w szkole menadżer- proszę bardzo,jako z-ca dyrektora ds administracyjnycg z podległym gł. księgowym i innymi
urzdnikami i pracownikami niepedagogicznymi.
Mój dyrektor jest przykładem świetnego menedżera… są ludzie, którzy wybrali zawód nauczyciela, po czym okazało się, że o wiele lepiej spełniają się w roli dyrektora. Ja nie miałabym nic przeciwko, gdyby szefem szkoły został nie-nauczyciel…warunek – musiałby to być człowiek z doświadczeniem pracy nie tylko w administacji, ale też dobry HR-owiec.
Podzielam jednak obawy wcześniej przez forumowiczów przedstawione – z obecnymi pensjami, szkole może przytrafić się tylko pseudo fachowiec. A inna sprawa – popatrzcie państwo jak wyglądają konkursy dyrektorskie; co pewien czas (o zgrozo!) okazuje się, że wygrywa nie ten, który ma ciekawe pomysły, niesztampowe podejście, tylko „mierny, wierny, ale wierny”. U mnie w mieście A.D. 2008 były już 2 takie przypadki
Pomysł REWELACYJNY!!!!!!!!!!!!!!!
Pod jednym wszakże – zasadniczym – warunkiem:
komisje konkursowe dla dyrektorów z Krakowa składałyby sie z fachowców zamieszkałych w Gdańsku – i odwrotnie. Odległość miejsca zamieszkania członków komisji konkursowych od miejsca, w którym ma być obsadzone stanowisko winna wynosić nie mniej niż 500 km.
Inaczej będzie gorzej niż jest – to znaczy lokalne sitwy wrzucą do szkól już nie tylko „swoich dyrektyorów – nauczycieli”, ale „swoich totalnych tłumoków”.
Oczywiście pojawią się wyjątki, i o nich będą rozprawiali w telewizorach i na prasowych konferencjach ministerialne pierdzistołki.
Ale reguła będzie taka, jak dziś: mierny, tępy – ale swój, to jest najistotniejsza kwalifikacja.
Mam żonę nauczycielkę – i znam to od podszewki, synonimem słowa „samorząd” jest dla nas słowo „sitwa”.
Totalne usamorządowienie edukacji doprowadziło do tego, że wielu nauczycielom nie marzą się żadne pedagogiczne sukcesy, żadne zawodowe osiągnięcia, tylko – wcześniejsza emerytura.
Bo jak długo można być podwładnym kretynów i kretynek? Kretynów i kretynek, którzy są nie do ruszenia – bo są znajomymi wójta, burmistrza, prezydenta?
Boję się, że będzie to furtka dla kleru, który zawładnie szkołami.
Nie przy takich pensjach:( I nie z takim nastawieniem jak na przykład tutaj:http://forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=29&w=82715993
http://forum.gazeta.pl/forum/72,2.html?f=29&w=82715993
Rozpiętość płac (netto) dyrektorów szkół waha się od 2000 do 4500 zł. Właśnie dlatego, że szkoły są samorządowe. To, o czym decyduje dyrektor też waha się bardzo. Są gminy, gdzie o wszystko musi pytać wójta, są takie gdzie o wszystkim decyduje sam, paradoksalnie przy takich samych, obowiązujących w całym kraju przepisach. Średnia krajowa, to nieustanne pertraktacje z wójtem o każdą wydaną złotówkę i każdego przyjętego czy zwalnianego nauczyciela. Moim zdaniem dyrektor nie jest menagerem, bo jego pozycja wobec władz gminy jest słabiutka. Najpierw musi wygrać konkurs, co już wiąże się z wejściem w układ na dobre i na złe. Potem musi liczyć się z tym, że każdy konflikt z władzami gminy może skończyć się przekroczeniem dyscypliny budżetowej. Wszak to rada Gminy uchwala budżet i to taki, że na pewno nie wystarczy na poprawne funkcjonowanie szkoły, a jak dyrektor będzie w porządku, to Rada na sesji dorzuci. Jeśli nie dorzuci, to dyrektor traci stanowisko, a szkole się nic nie stanie, bo dorzuci się kolejno wybranemu. Teoretycznie dyrektor mógłby takiego budżetu nie podpisać i wyegzekwować wysokość budżetu potrzebną do funkcjonowania szkoły, ale w praktyce to się nie sprawdza. Zbyt wiele jeszcze innych zależności wchodzi tu w grę, np. wysokość dodatku dyrektorskiego ujęta w regulaminie ma spore widełki. Podobnie jest z zatrudnianiem nauczycieli. Każdy projekt czy aneks musi zaopiniować pozytywnie wójt. Teoretycznie Kuratorium mogłoby zatwierdzić projekt zaopiniowany przez wójta negatywnie, ale praktyka temu przeczy. Wymieniłem dwa najistotniejsze czynniki „podległości” dyrektora wobec wójta. Wszystko więc w rękach wójta. Ile ma wójt świadomości i/lub pieniędzy z podatków, na tyle dyrektor jest menagerem. Mało tego, na tyle fachowy i mobilny dyrektor wygrywa konkurs. Mówienie, że nauczyciel czy nie nauczyciel byłby lepszym dyrektorem nie ma sensu. Największy wpływ na funkcjonowanie szkoły ma wójt. To on dobiera sobie dyrektora i widzi, jeśli chce, kogo dobiera. Ma również możliwość zmiany dyrektora na innego oraz możliwości motywowania finansowego dyrektora do pracy.
Gdyby szukając pracy ludzie kierowali się TYLKO I WYŁĄCZNIE tym ile zarobią to świat stanąłby na głowie. Gdyby nauczyciele patrzyli na zarobki nikt by tym naucycielem nie został a jednak ich nie brakuje. Więc bezsensowne jest takie upraszczanie sprawy i wychodzenie z założenia,że po co próbować skoro i tak nikt nie będzie chciał. Wykształcenie pedagogiczne…hmmm…proszę wybaczyć,ale po co? Dyrektor rzadko w ogóle ma do czynienia z uczniami,no nie oszukujmy się. Owszem zależy jaka szkoła,ale im więcej do zrobienia ma dyrektor i im więcej faktycznie robi(czyli de facto dobrze wypelnia swoje obowiązki) to nie m zwyczajnie na to czasu,więc po co mu to? Znów Pan a bardzo generalizuje. Nie ma się co czepiać kwestii, w której czepiać się do końca nie ma czego.
Dyrektor spośród nauczycieli się wywodzący, sporządza m.in.arkusz organizacyjny. Skoro pensję ma małą to może ją sobie powiększyć planując dla siebie godziny nadliczbowe. Organ prowadzący zatwierdzi. Niech ma! Piszecie, że bywa zajęty i to jest prawda. Kto jednak rozlicza go z faktycznie przepracowanych godzin, w tym nadliczbowych? Jle lekcji przepada uczniom mającym szczęście (nieszczęście) być nauczanym przez dyrektora? Praca z podręcznikiem nie musi być realizowana w szkole. Można przecież i w domu. Nikt nie widzi tej patologii? Będzie taki „dyro”wymagał od podwładnych skoro wszyscy wiedzą, że jego praca nauczycielska jest fikcją?