Co z podziałem na klasy?
Podział na klasy według wieku jest anachroniczny. Rozumiem racje psychologów, że rozwojowi dzieci bardzo służy przebywanie w gronie rówieśników. Trudno jednak dostrzegać zalety zespołów rówieśniczych, skoro nie zabezpieczają one prawie wcale przed negatywnymi skutkami pobytu w szkole, a nawet te skutki powiększają. Istnieją natomiast powody, aby uczyć się przebywania w gronie osób w różnym wieku, ale o zbliżonych zainteresowaniach i celach życiowych. Jeśli celem nauki ma być przygotowanie do studiów i pracy, to właśnie na studiach i w pracy zespoły stworzone są z ludzi w różnym wieku. Być może mniejsze zróżnicowanie wiekowe występuje na studiach dziennych w uczelniach publicznych, ale już na zaocznych i nieomal we wszystkich uczelniach niepublicznych bez względu na rodzaj studiów mamy przekrój wszystkich grup wiekowych na jednym roku. Także na niektórych kierunkach studiów placówkach publicznych jest zwyczaj, że młodsi studiują na jednym roku ze starszymi. Tak jest chociażby na filozofii.
Jest wiele korzyści z chodzenia na lekcje z ludźmi w różnym wieku. Nie wypowiadam się na temat edukacji wczesnoszkolnej, lecz średniej. W gimnazjum można by przezwyciężać pewne problemy wychowawcze, wprowadzając zasadę, że na niektóre lekcje chodzą amatorzy danego przedmiotu ze wszystkich roczników, i starsi, i młodsi. Zaś w liceum to już powinien być standard, że uczniowie zaawansowani w jakimś przedmiocie spotykają się na lekcjach razem bez względu na wiek. Męczę się teraz z powtarzaniem materiału polonistycznego w klasie maturalnej. Nie byłoby tej męki, gdyby maturzyści chodzili na lekcje z klasami młodszymi i swoim młodszym koleżankom i kolegom (tym najbardziej zainteresowanym językiem polskim) tłumaczyli, o co chodzi w literaturze. A tak siedzimy w jednej klasie – maturzyści po raz setny tłumaczą sami sobie to, co jedni wiedzą od zawsze, a inni nie przyjmą do wiadomości nigdy, bo ich to nie interesuje. Dlatego jestem zwolennikiem łączenia ludzi w tymczasowe zespoły klasowe, złożone z uczniów w różnym wieku, ale o podobnych zainteresowaniach. To jest dobre.
Komentarze
Ciekawe, co na to nasze organy prowadzące.
Swoją drogą popieram. W kolejnych klasach technikum mam na przykład w klasie pierwszej i trzeciej ten sam podręcznik, a w klasie drugiej podręcznik o jeden poziom wyższy – czyli zupełnie nie po kolei pod względem stopnia zaawansowania. W dodatku w każdej z tych klas są wyjątki, to znaczy uczniowie powyżej lub poniżej poziomu zaawansowania obranego w danej klasie. Ale to by była rewolucja – nie dla uczniów, nie dla mnie czy innych nauczycieli, ale dla osób układających plan i obliczających rentowność prowadzenia grup…
System w którym wszystkie dzieci w podobnym wieku lądują w jednej klasie i uczą się tego samego to powszechnie przyjęte, oczywiste i nie budzące żadnych społecznych zastrzeżeń … kuriozum. Ale jak to ktoś powiedział – jest to jedno z większych osiągnięć socjalizmu. Bo jak wiadomo ludzie są równi. Czyli są tak samo rozwinięci w danym wieku, mają takie same zainteresowania, intelekt, predyspozycje itp itd. Oczywiście każdy wie, że jest to jedna wielka bzdura, co nie pociąga za sobą wniosku o bzdurności całości tego systemu. Oczywiście można próbować łatać i tak się robi. Jak to wygląda wiemy najlepiej, co nowy minister, rząd i nowe łaty powodujące następne bzdury do łatania. No ale musi być jakieś uzasadnienie istnienia ministerstwa – rozwiązywanie problemów, które nigdzie indziej nie występują 😉
Pozdrawiam
Dawid
Jestem uczennicą. Czasami marzę o znalezieniu się w jakiejś ambitniejszej grupie uczniów, którzy np. biegle potrafią rozmawiać w języku angielskim. Właśnie na lekcji języka angielskiego jest mi trudno dowiedzieć się czegoś nowego, bo nauczycielka na okrągło powtarza reszcie znany mi już materiał, który udało mi się już szybciej opanować. Pomysł z podzieleniem klas w sposób, który przedstawił Gospodarz jest naprawdę ciekawy, myślę, że byłby nawet skuteczniejszy. Często zdarza się, że na lekcjach lepsi uczniowie są odpytywani i cała lekcja właściwie jest wykładana do nich, wiadomo to wszystko zależy od nauczyciela, czy rozumie, że ktoś jest słabszy, że ktoś wolniej pojmuje. Przy powtarzaniu materiału fajnie byłoby chodzić na lekcje do klas młodszych… jednak to wszystko, taki „przewrót” wprowadziłby wiele zamętu do naszego i tak pogmatwanego systemu nauczania.
Zgadzam sie z Marcinem, że pomysł może być kłopotliwy dla organizatorów szkoły (nazwijmy ich wszystkich tak jednym słowem), bo ogólnie mógłby się świetnie sprawdzić. Nie tylko ten zresztą. Dlaczego nie wprowadzić już w gimnazjum, a tym bardziej w liceum i technikum możliwości wyboru przedmiotów fakultatywnych. Obok obowiązkowego programu minimum uczniowie wybieraliby sobie kilka przedmiotów dodatkowych, które byłyby nauczane w zakresie rozszerzonym. Może zniknąłby problem wagarów?
Idealnym rozwiązaniem byłoby zniesienie wszystkich wytycznych i całego tego biurokratycznego bałaganu. Gdyby szkoły mogły same decydować, z pewnością część obrała by taki program, który pozwalałby na łączenie w klasy dzieci o różnym wieku. Jednym by to pasowało, innym nie – ci zapisywaliby swoje pociechy do innych szkół. Ostatecznie wszyscy by zdawali ten sam egzamin maturalny i na tej podstawie można by do pewnego stopnia zmierzyć, jaki system jakie daje rezultaty.
Wolność wyboru (czy nawet możliwość wyboru) to dobra droga, ale u nas jak się zdaje – nieosiągalna.
Pracuję w polskiej szkole za granicą. Ostatnio spotykam się z problemami naszej młodzieży w szkołach kraju, w którym jesteśmy. Nawet miałam rozmowę z dyrektorką liceum gdzie uczy się część naszych uczniów. Z rozmowy i skarg młodzieży wynika, że w takich tymczasowych zespołach czują się źle i niezbyt pewnie. Nasza młodzieź niestety nie jest przyzwyczajona do samodzielnej pracy i do odpowiedzialności za siebie. W Polsce narzekają, że traktuje się ich jak dzieci, z kolei tutaj nie rozumieją, że nauczyciel jest tylko by wskazać kierunek poszukiwań, a sam uczeń musi cięzko popracować by coś osiągnąć. W Polsce przyzwyczajamy dzieci i młodzież do rozwiązywania za nich problemów, do ułatwiania im życia… Sama nie jestem bez winy, bo w szkole pracuję już 12 lat, ale…. Tutaj mogę skonfrontować naszą postawę, polskich pedagogów z inną, bardziej ambitną. Nie dyktuje się notatek, nie pobłaża się jeśli ktoś ściąga z internetu… Sam jesteś kowalem swojego losu i od ciebie zależy na jakim poziomie edukacji się znajdziesz. Niestety moi uczniowie zanim się dopasują do tego systemu tracą szansę na ambitniejszą edukację. Na szczęście nie wszyscy!
Wracając do głównego tematu, to popieram pomysł pana Dariusza.
Zgadzam się z pomysłem pana Dariusza. Mam co prawda bardzo młodą córkę – 3 klasa podst., ale widzę przepaść między nią a jej rówieśnikami. Ona interesuje się minerałami, studiuje tablicę Mendelejewa, wertuje atlasy geograficzne, podczas gdy jej rówieśniczki zbierają Witch’e i rozprawiają o różowych tipsach. Na prywatnym angielskim za to w grupie 4-5 klasistów radzi sobie doskonale.
Wydaje mi się, że żelazny podział na roczniki nie bierze pod uwagę indywidualnego poziomu dojrzałości dziecka