Niech mnie nikt nie prowokuje

Zastanawiam się, czy nie bronić Ewy Sowińskiej przed dziennikarską prowokacją. Wprawdzie głupota rzecznik praw dziecka wydaje się oczywista, jednak sprawie wypada przyjrzeć się bliżej. Sowińska wpadła na pomysł, aby seks był tylko dla dorosłych, czyli niedozwolony dla chociażby 17-latków, a potem dała się nabrać dziennikarzowi „Super Expressu”, który, udając posłańca ojca Rydzyka, zażądał od niej natychmiastowego wycofania się z tego pomysłu. I Sowińska się wycofała. Ta reakcja świadczy o tym, że rzecznik praw dziecka tańczy tak, jak mu Radio Maryja zagra. Rzecz oczywista czy nie do pomyślenia?

Nie dziwię się ani trochę, że Sowińska stanęła na baczność i zrobiła, co pan każe. Dziwię się, że tak rzadko prasa wpada na trop pana, gdy wydaje polecenia, oraz służby, która pracuje według rozkazu. Właściwie gdyby nie prowokacje, to mielibyśmy mylne wrażenie, że służba robi, co sama chce, bo panu odechciało się pociągać za sznurki. Niestety, jest inaczej. Pan czuwa nieustannie. Nie sposób go tylko zdybać na gorącym uczynku, czyli gdy za sznurki pociąga. To przykre, że trzeba posuwać się do prowokacji, aby tę oczywistą oczywistość wyciągnąć na światło dzienne. Niby tajemnica poliszynela, kto kim rządzi, a ile się trzeba nagłówkować, aby ludzie się o wszystkim dowiedzieli i na własne uszy bądź oczy przekonali.

Ale to nie wszystko. Łatwo bowiem potępiać Ewę Sowińską, gdy samemu nie odbiera się telefonów od ważnych osób. Każdy może bowiem żyć w złudzeniu, że jest wolny, niezależny i nikogo się nie boi ani nikomu nie służy. W tym złudzeniu można żyć dopóty, dopóki w słuchawce nie odezwie się głos: „Dzwonię w imieniu…”. Zastanawiam się, na czyj głos ja sam dostałbym małpiego rozumu. Nie jestem na tyle nierozsądny, aby mniemać, że pozostałbym niewzruszony, choćby i sam pan Iksiński do mnie zadzwonił albo pani Iksińska. No może Iksińskiego i Iksińskiej bym się od razu nie wystraszył, ale nie byłbym już tak twardy, gdyby sam Igrekowski do mnie się pofatygował zadzwonić. Gdyby sam Igrekowski do mnie przemówił, to – dalibóg – straciłbym cały rezon, z jakiego słynę wśród osób niewiele znaczących. A gdyby – uchowaj Boże – zwrócił się do mnie z prośbą, co tam mówię „z prośbą”, z żądaniem się do mnie zwrócił sam czcigodny i wielce chwalebny, poważany i wszem znany, wyśmienity i nie w ciemię bity ten… no… chyba wszyscy się domyślili, to, proszę wybaczyć, nie opierałbym się. Teraz może mi się wprawdzie wydawać, że bym się postawił, bo nie wierzę, że kiedykolwiek do mnie, szaraczka, taka persona się pofatyguje, ale gdyby jednak się pofatygowała, to – co za straszna świadomość – stałbym pewnie na baczność i usłużnie wyrywałbym się do spełnienia każdej jej prośby. Niech lepiej do mnie nikt nie dzwoni, bo się ośmieszę jak pani Sowińska albo jeszcze bardziej.