Filolog i filozof mogą uczyć historii
Krystyna Szumilas poszerzyła krąg osób, które w liceum mogą uczyć historii i społeczeństwa. Przypomnę, że będzie to obowiązkowy przedmiot w klasach niehumanistycznych. Minister edukacji zezwoliła, aby historii i społeczeństwa uczyło dwóch lub więcej nauczycieli, z których jeden musi być historykiem, a drugi może być filologiem klasycznym, filozofem albo nauczycielem z uprawnieniami do nauczania wiedzy o kulturze lub wiedzy o społeczeństwie (zob. info).
Jeszcze ciekawiej jest w przypadku przyrody. Przedmiot ten w liceum będzie obowiązkowy w klasach humanistycznych. Prawo do jego nauczania Krystyna Szumilas dała biologowi, chemikowi, fizykowi oraz geografowi. Godziny można dzielić na czterech albo dać wszystkie jednemu nauczycielowi. Znowu wszystko w rękach dyrekcji.
Rozporządzenie minister dopuszcza zatem sytuację, że w jednej klasie przyrody będzie uczył tylko chemik, w drugiej biolog, w trzeciej wyłącznie fizyk, a w czwartej geograf. Obawiam się, że decydować będą nie potrzeby uczniów, tylko nauczycieli. Już teraz szefostwo musi się dwoić i troić, aby wykroić dla każdego pracownika etat. Nowe prawo daje dyrekcji duże pole manewru. Jeśli fizykowi zabraknie godzin, to dostanie przyrodę. Jeśli zabraknie chemikowi, to przyrodę weźmie właśnie on. Oczywiście, przyroda w rękach chemika to chemia, u geografa zaś to geografia itd. Reforma wprowadza więc nowy przedmiot – przyrodę, ale wykonanie pozostawia w gestii szkół. U jednych będzie to biologia, a u innych fizyka. Zgodnie z zasadą, jaki pan, taki kram. Świadectwo ukończenia liceum będzie niewiele mówiło. Trzeba będzie sprawdzać, kto uczył przyrody, a kto historii.
Nie krytykuję decyzji minister. Zwracam uwagę na konsekwencje. Zresztą po co mam krytykować, skoro sam na tym zyskuję. Legitymuję się dyplomem ukończenia studiów filozoficznych. Cieszę się więc, że otrzymałem prawo do nauczania historii i społeczeństwa w liceum. Jeśli tylko dyrekcja zechce, może mnie powołać. Jestem do dyspozycji. Co na to historycy? Chyba będą głodować.
Komentarze
Którzy mogą, a nie powinni uczyć?
– – –
Dla odmiany i suspensu, zacznę od końca: nie krytykuję wpisu Gospodarza.
Obawiam się, rzetelnie i wiarygodnie, jak On, że decydować będą nie potrzeby uczniów, tylko nauczycieli.
Ponieważ i Gospodarz i ja reprezentujemy ten sam interes. Zgodnie z zasadą, ze w szkole jaki pan, taki kram. Ja pan i Pan Belfer- pan, walczymy o to, kto rządzi w klasie i o to chodzi, aby to nie była władza.
Zresztą po co mam krytykować, skoro sam na tym zyskuję. Legitymuję się dyplomem ukończenia studiów kilku, także podyplomowych z różnych dziedzin, więc mógłbym teraz już wparować do jakiegoś renomowanego liceum i porządzić.
Świadectwo ukończenia studiów będzie wiele mówiło ? tak wiele, jak dotychczas i coraz mniej, ale nie o przydatności do zawodu, tylko o tytule do klepania takich a nie innych godzinek.
Nadanie przez ministrę praw do nauczania, ma więc takiż sens i znaczenie, jak nadanie lennikom – ziemi na podstawie zasiedzenia i przyrodzenia.
Uprawy z tego nie będzie:
Dyplom inżyniera wystarczy, aby uczyć komunikacji.
Dyplom aktora, aby uczyć rozumienia przekazu.
Dyplom lekarza, aby uczyć zabezpieczenia rentowego.
Dyplom prawnika, aby uczyć jak uniknąć aborcji.
Dyplom generała, aby uczyć jak się wstrzelić w testy.
Dyplom informatyka, aby uczyć wklejania z wiki.
Dyplom filozofa, aby uczyć jakich pytań nie zadawać.
Nie trzeba już teraz sprawdzać, kto uczył przyrody, a kto historii, bo papier na fakultet przedmiotowy jak nie naucza tak i nie nauczy. Nic o tym wyniku papier na szkołę publiczną nie mówi, mówią masowo jego uczniowie, pod kioskiem, w kolejce po zasiłek.
Ministra i bynajmniej nie krytykujący jej (i wszelkich poprzedników) nauczyciele ? legitymizują się na swym lennie ?prawa do nauczania? wszystkim, co mogą udowodnić papierem.
Z wyjątkiem tego, co jest w cywilizacji kwalifikacją nauczyciela do zajmowania się edukacją dzieci, z jakąkolwiek szansą na wynik.
Z wyjątkiem tego, jakie postawy i kompetencje na stanowisku nauczyciela są niezbędne, aby umieć wpływać na intelektualny proces rozwojowy i edukacyjny młodzieży.
Takie studia i papiery nie są w drukarni przewidziane ? w szkole publicznej nie ma na nie popytu. Konsekwencje tego zwracają na siebie uwagę same.
Takie rozwiązania mogą tylko pomóc w zapewnieniu pracy niektórym zatrudnionym nauczycielom, co będzie uzależnione i tak od dyrekcji. Kto się martwić będzie wówczas o poziom nauczania? Liczyć się będzie utrzymanie pracy. Dla wybranych. Ale dosyć narzekania. Ta wiekopomna decyzja pani minister była konsultowana z zainteresowanymi, jak wszystkie istotne decyzje z reformą emerytalną włącznie.Nie myli się ten, kto ufa rządzącym, zwłaszcza w Polsce.
e z reformą emerytalną włącznie
Aby uczyć przyrody w szkołach podstawowych trzeba mieć odpowiednie kwalifikacje. Skończyć kurs kwalifikacyjny lub studia podyplomowe w tym zakresie. Znajoma, biolog po uniwersytecie, wywaliła pieniążki z własnej kieszeni i uzyskała w/w.
Jak widać, różne szkoły traktuje się odmiennie.
Z niecierpliwością czekam na następnego menowskiego potworka.
Przesadza Pan w kwestii papierków – oczywiście to działanie p.Szumilas wynika z faktu, że i ją (z własnym udziałem!) i szkoły „dzieło” pań Hall&Krajewskiej postawiło pod ścianą, ale to naprawdę nie papierek ukończenia,często pozorowanego, kursu powoduje,że nauczyciel dobrze zrealizuje jakiś „ogólnorozwojowy” przedmiot!!!
W gimnazjum, do którego uczęszcza moje dziecko, pani od biologii ukończyła kurs kwalifikacyjny z WoS. Teraz dzieciaki przepisują fragmenty podręcznika do zeszytu ćwiczeń.
Wcześniej WoS – u uczył młody historyk (bez kursu) bez kursu. Dzieciaki lubiły ten z pozoru nieciekawy przedmiot. Realizowały jakieś wspólnie wymyślone projekty, organizowały prawybory, symulacje rozmów kwalifikacyjnych, tworzyły biznesplany. Były w sejmie, w urzędzie gminy, w urzędzie pracy, w domu dziecka. Zapraszano ciekawych ludzi. Ciągle coś się działo.
Ale starszej pani od biologii brakowało do etatu, więc koleżanka dyrekcja opłaciła jej kurs. Młodego historyka (któremu też do etatu brakuje) obdarowała zaś tzw. świetlicą, czyli pilnowaniem dzieci do czasu odjazdu szkolnego autobusu.
Kiedy rodzice na zebraniu zapytali p. dyrektor, dlaczego tak się dzieje, odparła, że to dla dobra dzieci, ponieważ pani X jest doświadczoną nauczycielką, świetnie radzi sobie z dyscypliną (pamiętam, pamiętam, bo mnie też uczyła – wrzask i wyzwiska; teraz podobno mniej wrzeszczy i nie wyzywa, bo się boi), a pan Y jest jeszcze młody, zbyt spoufala się z młodzieżą i takie tam jeszcze pierdamony.
Tak się nazywa przedmiot: Historia i społeczeństwo? „Uczę historii i społeczeństwa” – jak to brzmi? To po polsku? Jak można uczyć społeczeństwa? Kto to wymyślił?
Na studiach to są różne nazwy przedmiotów, podobne i do tego, ale każdy zawsze można podciągnąć pod historię, geografię, ekonomię, matematykę itp. Nie spodziewałbym się takiej nazwy w LO.
Ewa
21 kwietnia o godz. 9:33
– – –
No właśnie 🙂
Typowa praktyka; żadne reformy nie powstrzymają małpy z brzytwą przed etatem stylistki w tym systemie…
🙂 🙂 🙂
@Ewa
21 kwietnia o godz. 9:33
Przykład wręcz podręcznikowy.
Niestety, powszechny w szkołach publicznych od gór aż do morza.
Przykład potwierdza bezpośrednio lub pośrednio:
1) Jak wygląda zarządzanie, w szczególności zarządzania zasobami ludzkimi.
2) Kto jest podmiotem w szkole.
3) Co jest celem edukacji.
4) Jak rozumiana jest zasada ?customer focus?.
Dodatkowo potwierdza, że system w istocie jest niereformowalny. Sam systemowo i skutecznie broni się przed samooczyszczaniem.
Panie Gospodarzu, żebyż to największym problemem w szkole było, aby chemik chemii uczył a filozof filozofii, mielibyśmy szkoły mlekiem i miodem płynące.
A tu taka pani od biologii (ze szkoły P. Ewy), jednako skutecznie wos i biologię wyłoży, a od nagłego przypadku, to i grece by poradziła (bez kursu kwalifikacyjnego), o lekcjach plastyki u @parkera nie wspomnę – tam by się czuła jak ryba w wodzie – wszak ta sama metodyka.
Z drugiej strony historyk ze wspomnianej szkole lepiej by pewnie poprowadził biologię, niż koleżanka, co go z wosu wygryzła.
(Należy się tu wyjaśnienie dla kogo lepiej; otóż lepiej dla dzieci i ich przysposobienia do życia w społeczeństwie).
Więc jakie ma znaczenie, do jakiego przedmiotu belfra przypiszemy?
Gdybym był ministrą, w pierwszym etapie reformy dopuściłbym wszystkich belfrów do wszystkich przedmiotów (bez kursów). Jakość nauczania statystycznie by się nie pogorszyła, a może by wzrosła.
W drugim – belfrów zastąpiłbym ochroniarzami. Z rządzeniem poszłoby lepiej, bo to i z liścia zgrabniej pociągnąłby jeden z drugim, i za twarz do poziomu wprawnie przesunie, a podręcznik do dyktowania może Jasiowi z pierwszej ławki wcisnąć. Jeszcze i oszczędniej by było, bo pensum ochroniarza to 40 r-g, dyplomować by sie nie musiał a przygotowanie do pracy na siłce i hodowanie biców w godziny sie nie wliczy.
Jakość też by może wiele nie spadła, bo nie ma za bardzo z czego.
Póki tak jest, jak jest, a nie wynika to z położenia gwiazd ani suszy w Australii, szkoda czasu pani ministry na podstawy programowe, roszady przedmiotowe, lepiej położyć się na trawie w długi oświatowy majowy weekend i słuchać jak szumi las. Może coś ciekawego wyszumi?
Szkoda czasu i kasy na kursy kwalifikacyjne, po których belfrzy są tak samo mądrzy jak przed szkodą.
A najbardziej szkoda dzieci, które nie chodzą do szkoły aby się czegoś nauczyć, ale mają się czegoś nauczyć, pomimo, że chodzą do szkoły.
Wyjątkowo celny komentarz do tego, i jednego z poprzednich wątków.
O godzinkach i głodówce w intencji nauczania historyi patryjo.
Na smaczek:
„W trakcie zorganizowanej przez prezydenta dyskusji na temat zmian w nauczaniu historii wszyscy uczestnicy zachowywali stosowny poziom h i p o k r y z j i. Jakoś nikt nie stwierdził wprost, że w tym wszystkim chodzi o korporacyjny i n t e r e s pewnej g r u p y zawodowej. ”
(Jam takoż, nie chwaląc się, prawił… 🙂 )
http://wyborcza.pl/1,75968,11583068,Chodzi_o_historie_czy_o_historykow.html
Gdzieś przeczytałam, że ‚historyków’ naprodukowali na najbliższe 30 lat i dalej masowo produkują.
A to, że uczeń jest na końcu edukacyjnego łańcuszka, wiadomo nie od dziś. Problem mógłby zniknąć, gdyby zlikwidowano ten straszny dokument, jakim jest „Karta Nauczyciela”, gwarantujący nauczycielom płacenie za nic nierobienie i nienaruszalny ciepły etacik.
P.S. W szkole mojego dziecka rozpoczęła się wizytacja. Wcześniej dzieci dostały od dyrekcji i wychowawców wzór ankiety, która będzie przeprowadzona wśród uczniów, żeby sobie poćwiczyły w domu, bo w szkole już ‚ćwiczą’ od dwóch tygodni. Na chemii, na matematyce…Ankiety otrzymali też wybrani rodzice, których dyrekcja zaprosiła na rozmowę z wizytatorami. Wkrótce okaże się, że niewydolna szkoła ( od lat utrzymuje się ‚w czołówce’ województwa w kategorii najgorszych wyników egzaminu gimnazjalnego) ze złymi w większości nauczycielami otrzyma bardzo wysoką notę po wizytacji.
I jakoś się kręci to chore edukacyjne kółko.
@Gekko
Artykuł Wrońskiego – bez komentarza.
Pani Szumilas przyjęła założenie, że wszyscy nauczyciele reprezentują wysoki poziom wychowania obywatelskiego i choć jedni czytają „Politykę” a inni słuchają Radia Maryja to ich spotkanie na lekcjach w tej samej klasie mogą dać ciekawe efekty.Na pewno nie będzie nudno!Ci, którzy krytykują „zagospodarowanie” nauczycieli chroniące ich przed zwolnieniem lub niepełnym wymiarem jakoś nie proponują lepszych rozwiązań.
@basiaa
„Ci, którzy krytykują ?zagospodarowanie? nauczycieli chroniące ich przed zwolnieniem lub niepełnym wymiarem jakoś nie proponują lepszych rozwiązań.”
Owszem, proponują – likwidacja „Karty Nauczyciela” – tylko tyle i aż tyle.
Ewa
22 kwietnia o godz. 10:11
– – –
Tak, Ewo, to znany sztubacki skecz: ‚wizytancja’, czyli małpy z brzytwą na wybiegu 😉
Oczywiście, małpy biadające, że brzytwa (ewaluacje, testy) to narzucone małpie, zewnętrzne narzędzia represji, niszczące szkołę i zmuszające do krwawych wyników profesji fryzjerskiej (ech, te reformy i urzędasy zmuszające do uczenia pod testy!).
Niestety, kółko ciosane małpią brzytwą nie kręci się, ale
ośmiesza się swą kwadraturą i kaleczy przymusowych pasażerów.
Więc i śmieszno i straszno w tym małpim gaju.
Z tym, że tak wyedukowanemu społeczeństwu będzie coraz mniej śmiesznie a bardziej strasznie.
A artykuł – szkoda, że bez komentarza…
PS
Likwidacja karty to samodzielnie nietrafny postulat, choć konieczne, cząstkowe działanie.
Jednak bez likwidacji tego systemu oświaty i prawdziwej reformy systemowej, dającej obywatelom i podatnikom instytucjonalną podmiotowość a obecnym ‚nauczycielom’ odprawy socjalne za opuszczenie szkół, to byłaby tylko inna forma małpiej kosmetyki.
😉
@Ewa
Jesteś pewna, że opisywana przez Ciebie pani dyrektor po likwidacji KN zatrudniłaby tego młodego pasjonata, a nie tą panią z papierkiem…;_
Dyrektor może, również z KN, jak chce, pozbyć się kiepskiego nauczyciela.Problem w tym, że nie ma do tego żadnych bodźców, a wiele argumentów przeciw!!!I to, a nie KN, jest problemem!!!
@Ewa
22 kwietnia o godz. 10:11
22 kwietnia o godz. 16:35
Karta to nie tyle przyczyna wszelkiego zła, co wyraz i konsekwencja całej filozofii oświatowej, która obecna jest począwszy od celów, a skończywszy na utrwalonych formach działania w najdrobniejszych szczegółach.
Owe szczegóły odsłania nam systematycznie od paru lat Gospodarz, jedne świadomie, inne nieświadomie. Podobnież grono Gości.
W tej filozofii uczeń nie tyle „jest na końcu oświatowego łańcuszka”, co gdzieś obok, potraktowany instrumentalnie, gdy jest potrzebny dla uzasadnienia czegoś, co służy zachowaniu status quo.
Całkowita i natychmiastowa likwidacja Karty, owszem, myślę, że zatrzęsłaby mocno oświatowym drzewem poznania dobrego i złego.
Gdyby zostało to jeszcze skorelowane z utworzeniem sprawnych struktur i systemów zarządzania, teoretycznie mogłoby „zadziałać”.
Ale w obecnym tu i teraz uważam to za niewykonalne. Z różnych przyczyn.
Dlatego skłaniam się bardziej do koncepcji tworzenia równoległego systemu oświatowego wolnego od Karty i jeszcze paru innych kul u nogi, który przejmuje elementy najmniej skażone.
Nie jest to rozwiązanie idealne, bo wciąż wpompowujemy w system publiczny ogromne pieniądze, nie mając szans na żaden efekt.
@Gekko
22 kwietnia o godz. 1:54
Gekko, prawiłeś i prawisz niezmiennie i konsekwentnie, dzień i noc. Ostatnio noc 😉
Zauważ, ostatnio zaglądają tu nawet belfrzy, którzy, co prawisz potwierdzają z perspektywy swojej katedry, dowodząc, że klapki na oczach to bardziej nowotwór, niż wytwór ewolucji.
Praw więc dalej.
Pozdrawiam.
corleone
22 kwietnia o godz. 18:11
– – –
Oj, nie tacy belfrzy zapoznani eksperci tu już byli i na pewno wrócą, o ile Gospodarz nadal blog prowadzić będzie w kierunku gazetki związkowej.
W kierunku ugruntowania branżowej prawdy smoleńskiej, o miękkich brzozach społeczeństwa wystających na drodze edukacyjnej rakiety oświecenia publicznego.
Corleone, jeśli ktoś z normalnego świata tu zagląda, to nie przez gekkona upierdliwego, ale palący idiotyzmem, przymusowy kaganiec oświaty, jaki mu codzienność narzuca.
Jak sądzę 🙂
Jak to wygląda w Finlandii:
„Obyś cudze dzieci uczył ? w Finlandii ta klątwa brzmi jak błogosławieństwo. Nie strażak, nie prezenter telewizyjny, nie modny jeszcze niedawno lekarz, ale nauczyciel jest wymarzonym zawodem nastolatków. Co roku tysiące kandydatów oblegają wydziały pedagogiczne uniwersytetów, jest co najmniej 8 osób na jedno miejsce. Można wybrać najlepszych, nie tylko podczas egzaminów, ale też i dzięki testom psychologicznym (…)
Poważanie to pozostałość czasów, gdy tworzył się naród i literacki język fiński, pisano po fińsku także pierwsze książki. Potrzebowały czytelników, a tych od XVIII w. zapewniali nauczyciele.
W Polsce wyrazem patriotyzmu był udział w patrolach powstańczych, a w Finlandii, która do 1809 r. pozostawała w granicach Szwecji, a później Rosji, kto chciał walczyć o niepodległość ? uczył. I stawał się osobistością swej wsi albo miasteczka.”
(„Finlandia – szkoły na szóstkę, Polityka, 16 kwietnia 2011 r.)
„Finowie zapraszają też inne kraje do swego rodzaju ?turystyki edukacyjnej?. Szkoda, że nie widać wśród tych turystów reprezentantów polskiej oświaty. Może nam do takiego kraju za daleko?! Prawdą jest, że Finom pomóc mogła tradycyjna protestancka (prezbiteriańska) etyka pracy i kult edukacji oraz że przy aktualnym stopniu demoralizacji Polaków, także dzieci i młodzieży, próba przeszczepiania fińskich ?rozwiązań? mogłaby być ryzykowna.”
http://portalwiedzy.onet.pl/,12800,1362154,czasopisma.html
Zgadzam się z Gospodarzem! Nauczyciele są zbyt głupiutkim narodem aby pozostawiać im w rękach decydowanie kto ma uczyć, należy wszystko odgórnie, odgórnie…
@ Ewa
Likwidacja karty nie pomoże. Nikt nie będzie chronił pracowników. Samorządy zrobią co chcą, a nepotyzmu gmin nie zaradzisz. (nie ten kraj, nie te obyczaje)
zobacz ile Finlandia wydaje na naukę.
Problemów jwst kilka:
1. Nie robi sie nauczycielom testów psychologicznych. (a politykom, sędziom, komornikom, tak?)
2. Reformy robione sa po to, by je robi bez pomysłu, wizji i kalkulacji, vide – 6 w szkole, zmiana siatek, wprowadzenie nowej podstawy (w j. polskim prawie identyczna ze starą, szafki dla każdego ucznia, laptop per student etc…)
3. Nie ma żadnej łączności pomiędzy MENem i Szkolnictwem wyższym
4. Nie ma w polsce dobrych dziennikarzy od spraw edukacji
5. Związki zawodowe są na garnuszu MENu
6. Polscy nauczyciele mają najwięcej papierologii w EU
7. MEN za często poddaje się lobby wydawniczemu
PS: @ Gekko, Parker, Ewa
podajcie mi proszę przykład – okres przynajmniej 5-ciu lat bez reform w edukacji?
Żebyśmy na spokojnie ocenili przynajmniej jedną?
wybaczcie za literówki:)
O rany! Proszę już tu od razu nie załamywać rąk, nie demonizować i nie potępiać wszystkiego w czambuł.
Fizyk doskonale zna prawa przyrody, więc może jej uczyć. Tak samo geograf. Jeśli jest odpowiedni program nauczania, należy się go trzymać. Jeśli nauczyciel nie będzie realizował programu nauczania, niech się douczy, jak robić to dobrze.
Ja nie mam nic przeciwko temu.
Ciekawe jak za kilka lat będzie uczył biologii fizyk, który zakończy edukację z tego przedmiotu w pierwszej klasie liceum (1godz./tyg.).
@Zazu
Akurat fizycy wiele potrafią i umieją czytać i się uczyć, znają też (dobrze!) język nauki matematykę. Ja bym się bardziej obawiał(i to większe niebezpieczeństwo!) biologów uczących o fizyce…;-)
Nikt mi nie odpowiedział. Nikt nie zwrócił uwagi na poruszoną kwestię. Znaczy: dziwny jestem; brak logiki i precyzji w wyrażaniu się – zwłaszcza w środowisku związanym z edukacją i wychowaniem młodzieży – to rzecz normalna i powszechna. Dobra. Dalej ‚uczcie społeczeństwa’ 😉
Michale,
słusznie zwróciłeś uwagę na dziwną nazwę przedmiotu. Nazwa razi. Jednak zdarza się, że nazwy są nietrafne, ale oznaczają coś cennego i ważnego. Kiedyś takim przykładem było Ministerstwo Kultury i Sztuki, jakby sztuka nie należała do kultury. Dzisiaj „Sztukę” zastąpiło „Dziedzictwo Narodowe”. Brzmi szumnie, ale też razi. Jak nazwa się przyjmie, to nikt nie będzie zwracał uwagi na jej nieodpowiedniość.
Pozdrawiam
Gospodarz
polonus
23 kwietnia o godz. 18:17
„…@ Gekko, /…/
podajcie mi proszę przykład ? okres przynajmniej 5-ciu lat bez reform w edukacji? Żebyśmy na spokojnie ocenili przynajmniej jedną?”
– – –
polonusie, oceną każdej reformy jest jej wynik w odniesieniu do celu.
Jeśli podasz jakikolwiek cel reform, chętnie podyskutuję o wyniku.
Na razie, wynik jest jeden – pół miliona belfrów produkuje miliony cywilizacyjnych analfabetów (patrz dyskusje o szansach zatrudnienia i poziomie absolwentów oraz tzw. „nauki polskiej”)
Empirycznie proszę rozejrzeć się wokół, przejechać koleją albo autostradą ze Strykowa do Wawy, spróbować nie napotkać na ulicy słowa „k..wa” przez 3 minuty i opisać to wszystko choćby na maszynie do pisania polskiej konstrukcji.
To właśnie wynik tego, co umiemy po szkole.
Pozdrawiam 🙂