Bariery dla studentów
W roku akademickim 1989/1990, kiedy rosyjski przestał być obowiązkowym językiem obcym w szkołach, rusycystykę opuściła większość studentów. Przenieśli się na socjologię, historię, psychologię, prawo, inne filologie itd. Zostali nieliczni, którym było wszystko jedno, czy będą pracować w zawodzie. Być może liczyli na pracę poza sferą budżetową.
Obecnie podobnego exodusu nie ma na kierunkach pedagogicznych, mimo że dramatycznie zmniejsza się liczba miejsc pracy w szkołach. Wręcz nie wiadomo, co zrobić z tymi, którzy już pracują. Mimo to np. na polonistyce studiuje dzisiaj więcej studentów niż w latach 90., kiedy to praca w szkołach jeszcze była. Dzisiejsi absolwenci nie mają żadnych szans na zatrudnienie przy tablicy, a mimo to lecą na polonistykę jak ćmy do światła. Być może liczą, że duże zapotrzebowanie na polonistów będzie poza Polską.
Studenci rusycystyki z roku 90. mieli rozum, więc się wycofali. Nikt ich do tego nie zmuszał, decyzję podjęli sami, a uczelnie poszły im tylko na rękę. Dzisiaj nikt nie powstrzymuje tego pędu do kierunków pedagogicznych, nie ogranicza liczby miejsc, nie zniechęca. Dlatego rodzi się pytanie, czy powinniśmy stwarzać bariery dla studentów. Czy nie należałoby wymusić na uczelniach, aby na polonistykę przyjmowały, tak jak na aktorstwo, historię sztuki czy archeologię śródziemnomorską, tylko 15-20 osób rocznie, a nie jak jest dzisiaj – po 200-300?
Czy powinny być finansowane z budżetu studia, które w tak wielkiej masie są zagrożeniem dla absolwentów? Są bowiem kuźnią frustratów, którzy mimo dyplomu nie znajdują pracy w swoim zawodzie. Czy też mamy młodym ludziom fundować dowolne studia, a potem czekać aż się pozabijają z zawiści, frustracji i niespełnienia?
Uważam, że powinniśmy zmierzać w kierunku zmiany wolnego studiowania w odpowiedzialne studiowanie. Liczba miejsc na kierunkach dających minimalną szansę na pracę powinna być stale zmniejszana, aż do wprowadzenia elitarności tych studiów, np. aktorstwo, polonistyka, historia sztuki, filozofia, socjologia itd. – tylko dla wybitnych i zdesperowanych. W razie czego niech kandydaci próbują – jak na aktorstwo – zdawać po 4-5 razy.
Niestety, potencjał autodestrukcyjny wśród absolwentów liceów jest zbyt wysoki, aby pozwalać każdemu na wolność wyboru. Najlepsi niech studiują na publicznych uczelniach, co chcą, choćby księżycologię, a reszta tylko to, co wyznaczy im polityka edukacyjna państwa, albo nic.
Komentarze
Oj Gospodarzu, teraz to jedziesz po bandzie:) Większość studentów polonistyki (przynajmniej na moim uniwersytecie) nie myśli o byciu nauczycielem i nie wybiera specjalizacji pedagogicznej tylko pozostałe.
Dil -Se, powiedziałeś(aś), co wiedziałeś(aś). Myślisz, że po tych „specjalizacjach” edytorskich, dziennikarskich, medialnych, teatrologicznych, kulturoznawczych i jakich tam jeszcze, to kilkuset corocznych absolwentów znajdzie pracę ?! Gratuluję optymizmu i dobrego samopoczucia! Tym razem w stu procentach zgadzam się z Gospodarzem. Niektóre kierunki humanistyczne powinny być elitarne i należałoby wprowadzić na nie egzamin konkursowy, tak, jak na uczelnie artystyczne. Pozdrawiam.
Widzę, że homosovieticus siedzi głęboko w gospodarzu. Do tej pory się nam objawiał pod postacią wpisów mniej lub bardziej związkowo-roszczeniowo-protestacyjnych wpisów przeciwko oszczędnościom w oświacie, teraz za ograniczeniem dostępu do edukacji wyższej. Oczywiście jak zwykle, wszystko w trosce dobro dzieci i młodzieży. Socjalizm tak się troszczył, nie tylko wiedział ile w jakich dziedzinach będzie potrzeba specjalistów ale również ile par majtek ci specjaliści potrzebują na rok.
Pisze gospodarz: „Liczba miejsc na kierunkach dających minimalną szansę na pracę powinna być stale zmniejszana, aż do wprowadzenia elitarności tych studiów.”
Pojawiła się elitarność, jakżeby inaczej u nauczyciela uczącego w elitarnej szkole. A które studia mogą być nieelitarne i dlaczego?
Socjalizm właśnie był taki elitarny, były elity, specjalne sklepy, przydziały, tylko dla elity i szara masa kupująca mięso i cukier na kartki stojąca w kolejkach.
A jak elitarna była wtedy edukacja?
Do mojego liceum same elity chodziły, dzieci dygnitarzy, lekarzy, adwokatów, prywatna inicjatywa, dzieci nauczycielskie, ach high live to wtedy był. Zdolnych też było kilku ze zwykłych inteligenckich domów ale ci należeli do zdecydowanej mniejszości. Dziecka z robotniczego domu nie mogę sobie przypomnieć jakoś.
To teraz studiują ludzie nie po to żeby być mądrzejszymi tylko żeby zawód zdobyć?
Przecież do zdobycia zawodu nie są potrzebne studia.
Czyli jak ktoś się interesuje literaturą to ma studiować inżynierię żeby potem móc znaleźć pracę?
A co to za praca będzie, której się nie lubi?
Się polubi? A jak nie?
Całe życie inżynier wbrew swojej woli?
A może lekarz, brakuje przecież lekarzy.
Skoro najlepsze co może spotkać człowieka czyli zostanie nauczycielem nie jest możliwe, to może lekarz homeopata?
Parker, jak ktoś się naprawdę interesuje literaturą, to może ją studiować bez studiów. A teraz serio. Powiedz mi, jaka jest perspektywa pracy w wyuczonym zawodzie dla kilkuset rocznie filologów polskich, historyków, politologów,pedagogów, filozofów. Na studiowanie dla samego studiowania szkoda czasu i pieniędzy. Czasy romantyzmu się skończyły. Rzeczywistość jest twarda i nieubłagana. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Stajemy się społeczeństwem coraz bardziej pragmatycznym. Kierunki studiów będące raczej sztuką dla sztuki stają się archaiczne. Bronią się jeszcze studia artystyczne. Niech więc filologię polską studiuje ten, kto ma np.wenę twórczą. Znajomość teorii i historii literatury przyda się z pewnością przyszłemu pisarzowi lub poecie. Sam jestem humanistą z wykształcenia i z zamiłowania i boleję nad tym, co się dzieje, jednak uważam, że im szybciej zrozumiemy, na czym stoimy, tym łatwiej będzie nam to „nowe” zaakceptować. PS. Córka znajomej „poszła” na polonistykę, bo bardzo lubiła czytać. W swym 19 – letnim życiu przeczytała wszystkie części Harrego Pottera, trzy tomy „Władcy pierścieni” i parę kryminałów Chmielewskiej. Po pół roku zrezygnowała, bo jej się znudziło. Trzeba się było uczyć nudnych rzeczy, no i gramatyki, której wprost nienawidziła. Pozdrawiam humanistów.
parker: „A jak elitarna była wtedy edukacja?
Do mojego liceum same elity chodziły, dzieci dygnitarzy, lekarzy, adwokatów, prywatna inicjatywa, dzieci nauczycielskie, ach high live to wtedy był. Zdolnych też było kilku ze zwykłych inteligenckich domów ale ci należeli do zdecydowanej mniejszości. Dziecka z robotniczego domu nie mogę sobie przypomnieć jakoś.”
Parker, homosovieticus to jestes ty.
Do mojego liceum zadne elity nei chodzily, rozklad odpowiadal mniej wiecej rozkladowi wsrod ludnosci, „bananowych” meilismy 2 czy 3, sporo ludzi dojezdzalo podiagem, ja z Wloch, koledzy z Blonia, Ozarowa i Otwocka. 90% dostalo sie na studia bez zdanych „plecow”, a na owych studiach, na Politechnice, na „elitarnym” wydziale aby na ktory sie dostac trzeba byl ozdac cholernie trudny egzamin wstepny, co najmniej polwoa mojej grupy studenckiej mieszkala w akademikach.
Wiec prosze Parker, nie bic piany bo ja te czasy pamietam.
Gospodarz: „Są bowiem kuźnią frustratów, którzy mimo dyplomu nie znajdują pracy w swoim zawodzie”
Nie sklyszalem o zawodzie „polonista”. Zreszta, celem studiow jest dac wyksztalcenie. Do zawodu po studiach jescze cosyc daleko
Darek, w ponowoczesności studia nie muszą dawać zawodu: mogą być porządkowaniem zainteresowań, wiedzy, życia – na studiach można zdobyć do tego narzędzia; studia mogą leczyć z kompleksów, zahamowań, ambicji…i wtedy łatwiej w życiu znaleźć swoje miejsce.
Po polonistyce można czytać ze zrozumieniem Gombrowicza i jednocześnie dźwigać z pokorą skrzynki w supermarkecie; Gombrowicz też ślęczał godzinami nad cyferkami w banku, lecz życie jego było gdzie indziej!
Coś o tym wiem?!
Pozdrawiam, Jurek
Nauka powinna być płatna. Inaczej ludzie (dzieci i rodzice) jej nie będą cenić. Oczywiście są odpowiedzialni i wcześnie dorośli młodzi ludzie, tak jak rówieśnicy A.L. czy (troszeczkę wcześniej) moich rodziców, ale wydaje mi się, ze ich ilość zmniejsza się wprost proporcjonalnie do dystansu od tzw. „trudnych czasów”. Wojen, biedy, itd. W moim pokoleniu już było ich bardzo mało. Teraz wątpię aby gdzieś się uchowali. Chyba tylko w najbiedniejszych kątach Polski.
Nie mówię aby kasować tyle za naukę w szkole średniej co w elitarnej prywatnej na zachodzie, ale powiedzmy 3000 zł rocznie trzeba. Jak nieusprawiedliwione godziny są poniżej 1%, uspr. niechorobowe ponizej 5%, stopień z zachowania 100%, stopień z „wkładu pracy ucznia” 80%+, „zaangażowanie rodziców w życie szkoły 80%+, „testo-stopnie” 60%+ to wtedy opłaty są umarzane.
W innym przypadku rozkładane do zapłaty po 300 zł miesięcznie, w każdym miesiącu, w którym któryś ze wskaźników spada poniżej minimum.
Studia podobnie, może tylko kwoty nieco inne, ale nie drastycznie. Wystarczająco aby uświadomić, że nic nie jest za darmo. Na kredyt, z systemem stypendiów. Po kosztach chociaż w jakiś sposób korepondujących z rzeczywistym kosztem studiów. Czyli polonistyka za 5tys. zł rocznie a elka czy medycyna za 15-20tys. Na bardzo niski, może nawet zerowo oprocentowany kredyt. Do spłaty po studiach.
I żadnych kontroli i regulacji w kierunkach studiów i liczbie miejsc na każdym kierunku. Oraz usunięcie kretyńskiego powiązania liczby studentów z wysokością dotacji dla uczelni. Jeżeli mają być dotacje to powiązane z poziomem studiów (sukcesem zawodowym absolwentów) i z poziomem kadry (wyniki badawcze na poziomie międzynarodowym). I jak z tego zostanie jedna czy dwie politechniki w Polsce to widocznie tak ma być. Widocznie nie ma kadry i nie ma studentów na więcej. Podobnie z wszelkimi innymi szkołami wyższymi. Nie wiem tylko jak mierzyć poziom naukowy polonistyki w sposób niezależny. 😉 Sukcesem pracowników dydaktycznych na rynku księgarskim? Powodzeniem ich wierszy i książek?
Pragmatyzm kontra Oświecenie. Czy stać nas na Oświecenie? Nie. Konflikt zdaje się pojawiać przy omawianiu istoty istnienia studiów. Dla jednych studia powinny dawać wykształcenie, dla innych powinny uczyć rzeczy praktycznych, czyli zawodu. Jak ktoś słusznie zauważył, można nosić skrzynki w markecie i po polonistyce. Naturalnie, można, tylko dlaczego Państwo ma fundować komuś edukację bez możliwości zwrotu tych nakładów w postaci PKB? Skrzynki można nosić i po maturze. Lepiej! Skrzynki można nosić bez matury. Po polonistyce należałoby pracować w wydawnictwie, gazecie, w szkole. Tam jednak ilość miejsc pracy jest ograniczona, a jeśli nie będzie się tego robiło, to Państwo traci na edukowaniu takiej osoby pieniądze.
Skoro już zatem studia muszą istnieć, to czemu nie można wprowadzić opłaty na kierunkach publicznych, które wiadomo, że produkują bezrobotnych? Wystarczy ustanowić roczny limit przyjęć na tych kierunkach na podstawie absolwentów, którzy na pewno znajdą po takich studiach pracę, np. biorąc pod uwagę informacje GUS, a wszelką nadwyżkę ograniczać opłatami jak za studia prywatne. Ktoś bardzo chce politologię, filozofię, socjologię, polonistykę, historię sztuki, czy inne niezwykle światłe ale nie dające żadnego zawodu przedmioty studiować? Bardzo proszę, 4k PLN za rok albo bądź wybitnym uczniem. Exodus zacznie się natychmiast.
Odpowiadając zatem na pytanie Gospodarza, jak najbardziej ograniczać. Jak ktoś chce pracować w markecie i studiować literaturę, niech ją studiuje prywatnie albo sam przy lampce nocnej.
Do@Jurek.
Zgadzam się, studia nie muszą dawać zawodu. Ale może by tak inaczej rozłożyć akcenty? Piszesz „Gombrowicz też ślęczał godzinami nad cyferkami w banku, lecz życie jego było gdzie indziej!” Przypomina mi się od razu znakomita książka Stefana Bratkowskiego pt. „Skąd przychodzimy”. Jest znakomitą ripostą dla tych wszystkich, którzy „dźwigając te skrzynki” będą sądzić, że los jest dla nich mocno niełaskawy, ale przecież rolą wieszcza jest być niezrozumianym i cierpieć. Tak zresztą przedstawia się w szkołach dzieje naszych wybitnych artystów, humanistów.
Nasi uczniowie mówią – jestem humanistą, nie lubię (nie rozumiem) matematyki, fizyki, chemii i czegoś tam jeszcze, nie będzie mi ta wiedza do niczego potrzebna, itd.
A jak się rzeczy miały? Mickiewicz – W gronie przyjaciół przedstawia pracę „O najlepszym sposobie rozwiązywania zagadnień z porównaniem i oznaczeniem sposobów syntetycznego i analitycznego, przez Deweleya”. Na wydziale matematyczno – fizycznym (sic!) został uznany za godnego stopnia kandydata filozofii. Filozofii, bo do niej właśnie jeszcze do niedawna zaliczano nauki ścisłe, a stopnie doktorskie na uniwersytetach nazywały się „doktor nauk filozoficznych”.
Słowacki – przedstawia się go jako biednego urzędniczynę w zarękawkach, który dla chleba musiał wyemigrować. A tymczasem był to dobrze wykształcony i ceniony pracownik bankowy, w dodatku z dużą smykałką do gry na giełdzie.
Weźmy inny przykład – malarz Piotr Michałowski. Na UJ studiuje takie „dziwolągi” jak: filozofia, historia, matematyka (która potem stała się jedną z jego pasji), fizyka, geologia, mineralogia, chemia. Dopiero później nadszedł czas na literaturę i języki klasyczne. A w Getyndze prawo ( które było całym rozbudowanym kompleksem przedmiotów). A w wieku lat dwudziestu pięciu staje się właściwie menadżerem przemysłowym u boku Druckiego – Lubeckiego. W wieku 27 lat staje się naczelnikiem Oddziału Hut w Wydziale Górnictwa Krajowego.
A gdzie sztuka? W chwilach poza pracą. Jak któryś z tych wspaniałych ludzi napisał kiedyś; Poetą się bywa.
Więc nie ma powodu by rozczulać się nad dorosłymi przecież ludźmi, którzy z jedynej opanowanej umiejętności – czytania, chcą zrobić sobie wykonywany zawód.
historyk 35, wszystko można dzisiaj studiować bez studiów, matematykę też.
Jaka jest perspektywa pracy w jakimkolwiek wyuczonym zawodzie, wiesz?
Bo pracować będą dzisiejsi studenci tak z 50, 60 lat. Jak wszyscy na politechnikę pójdą to będzie dla nich praca?
Piszesz: „Na studiowanie dla samego studiowania szkoda czasu i pieniędzy.”
Czasu to teraz ludzie akurat mają dużo bo długo żyją, jak średnia życia była ok 50 to trzeba było się spieszyć żeby zdarzyć popracować.
A pieniędzy też bym nie żałował, wolę mieć mądrzejszego niż głupszego sąsiada bo lepiej z mądrym zgubić niż głupim znaleźć a mamy gaz łupkowy wydobywać więc mądrość się społeczeństwu przyda.
Jeszcze nikt na nauce nie stracił.
Jurek dobrze odpowiedział, pozdrawiam Jurka, podpisuje się.
@zza kałuży
Jeśli Państwo nie rozgraniczy potrzebnej ilości absolwentów od „studiujących dla przyjemności” to będzie podobna sytuacja do tej która jest obecnie w Stanach. Masa ludzi po studiach, po kierunkach „od czapy”, bez szans na pracę, z kredytem studenckim 20k+. Dość życia na kredyt. Po to płaci się podatki, żeby Państwo oferowało edukację. Edukację, która pozwoli te nakłady przynajmniej zwrócić. Wszelkie nierentowne kierunki powinny oczywiście być dostępne, ale płatne tyle, ile kosztuje ich utrzymanie. Jeśli studia koniecznie muszą istnieć i skracać efektywny czas produkcyjny ludzi, to przynajmniej do tego nie dopłacajmy.
@parker
Jak chcesz mieć mądrzejszego sąsiada, to mu zafunduj te studia. Kiedyś było modnym bycie mecenasem sztuki. Innymi słowy, fundowałeś takiego artystę, który rokował, że kiedyś jego dzieła będą sławne, tj. że będzie miał istotny wkład w rozwój sztuki, a pośrednio taki mecenas. Ja zachęcam i kibicuję, dotuj i finansuj wszystkim, którzy chcesz, żeby byli mądrzy dla Twojej przyjemności z nimi obcowania. Ja zadowolę się obcowaniem ze specjalistami w swojej dziedzinie wykonującymi prace dobrze płatne.
Overdrive
„Tam jednak ilość miejsc pracy jest ograniczona, a jeśli nie będzie się tego robiło, to Państwo traci na edukowaniu takiej osoby pieniądze.”
Gdzie jest nieograniczona?
Państwo nic nie traci, państwo nic nie może zyskać. Państwo może stracić niepodległość, nie może zyskać ani stracić pieniędzy. Społeczeństwo może stracić ale akurat na edukowaniu społeczeństwo zawsze zyskuje.
Zawsze, Overdrive:)
Tarci pieniądze społeczeństwo jak płaci marnym nauczycielom a oni źle uczą ale i wtedy prawdziwą strata są źle wyedukowani obywatele, pieniądze rzecz ulotna, dziś są jutro nie ma, popatrz na Grecję.
A studia powinny być płatne, ale nie dlatego co piszesz. Moim zdaniem powinny być płatne, bo dzis z bezpłatnych kozystaja najlepiej uposażeni a ci słabsi za studia płacą.
Bezpłatne studia skoro nie obejmują wszystkich chętnych są pomocą finansową dla tych którym się lepiej powodzi, to nie sprawiedliwe.
Pomoc finansowa(stypendia) powinna być skierowana do najwybitniejszych i do najbardziej potrzebujących.
To co w takim razie studiować? Nic? I od razu na kasę w supermarkecie – bo tylko takiej pracy w Polsce w miarę pod dostatkiem? Problemem nie tyle jest wybór studiów, tylko to, że w tym chorym kraju nie ma prawie żadnej sensownej pracy!!!
@parker
„…państwo nic nie może zyskać”
Może. Podatki, akcyzy, cła, które człowiek zarabiający płaci na każdym kroku. A niezarabiający jest głównie kosztem, powiększonym o wszelkie socjale należne bezrobotnym.
„Państwo może stracić niepodległość, nie może zyskać ani stracić pieniędzy.”
Państwo jako ustrój, owszem. Państwo jako budżet ma wpływy i wydatki. Im niższe wpływy tym mniej rzeczy jest dostępnych obywatelom. Im wyższe pomimo tego wydatki tym większy deficyt budżetowy, jeszcze większe wydatki i jeszcze mniej rzeczy dostępnych obywatelom.
„Społeczeństwo może stracić ale akurat na edukowaniu społeczeństwo zawsze zyskuje.”
To nie ulega wątpliwości, ale tak jak pisałem wcześniej, nie stać nas na Oświecenie. Jak już będziemy obrzydliwie bogaci jako Państwo, to możemy nawet drogi robić pozłacane i pić wszyscy szampana. A dopóki nie jesteśmy to liczy się pragmatyzm, a nie światłe ale kosztowne idee.
„A studia powinny być płatne, ale nie dlatego co piszesz.”
Studiów publicznych przede wszystkim nie powinno być wcale. 8 lat ogólnej podstawówki, potem 5 lat kierunkowego zawodowego liceum i do roboty. A jak ktoś bardzo potrzebuje być drugim Stevenem Hawkingiem to może sobie za studia zapłacić sam albo wziąć książkę i nauczyć się w domu.
„Pomoc finansowa(stypendia) powinna być skierowana do najwybitniejszych i do najbardziej potrzebujących.”
To akurat jest dostępne. Wystarczy średnia powyżej x, albo zarobki na rodzinę poniżej x. Ten element może zostać, pod warunkiem spełnienia wszystkich pozostałych warunków ponad licealnej edukacji.
Parker, na studiach nie zdobywa się mądrości, tylko wiedzę. Mądrym się jest, albo nie. Zaś co do wydobywania gazu łupkowego – to raczej z humanisty niewielki byłby pożytek. Jak ktoś chce studiować dla przyjemności, proszę bardzo. Ale niech za tę przyjemność płaci, bo każda przyjemność kosztuje. Całkowicie zgadzam się z „elkaem”. Podział na nauki humanistyczne i ścisłe jest podziałem sztucznym. No bo gdzie zakwalifikować np. logikę? Zdanie prawdziwe i zdanie fałszywe to nie tylko matematyka, to przede wszystkim filozofia. A harmonia w muzyce? Przecież to czysta matematyka! Nigdy też nie rozumiałem zaliczenia historii w poczet nauk humanistycznych. Jeśli ktoś uważa się za humanistę, powinien być jednocześnie znawcą teorii literatury, filozofii, historii, historii sztuki i muzyki. W przeciwnym razie będzie tylko tumanistą. Pozdrawiam.
Moim zdaniem, produkowanie bezrobotnych jest tylko i wyłącznie winą państwa.
Jakież wielkie oburzenie było, gdy okazało się, jak dużo osób nie zdało w tym roku matury. I dobrze, że nie zdało. Zdać powinni najlepsi i tylko oni powinni dostać się na studia. Na uczelniach publicznych powstaje tyle kierunków (czasami dziwnych, o czym kiedyś nawet był cykl artykułów w „Polityce”), że na wielu z nich zostają jeszcze wolne miejsca. Dostanie się każdy, bo istnieje limit miejsc, a nie próg wyników.
Dodajmy jeszcze uczelnie prywatne. Jeśli ma się maturę zdaną na 30% i pieniądze, to już jest się studentem. To nie tak powinno wyglądać!
Na moim roku jest 230 osób. Ja studiuję polonistykę, bo to najbardziej lubię. Uważam siebie za humanistę nie dlatego, że nie umiem matematyki. Wręcz przeciwnie. Wiem, jak stosować twerdzenie Pitagorasa, liczyć logarytmy. Matematykę zdałem w tym roku na 78%, a tegoroczna matura nie należała do najłatwiejszycyh. Nie bez powodów 1/4 maturzystów jej nie zdała.
Mogłem iść na politechnikę, dałbym radę. Wiem, że po kierunku technicznym, ścisłym miałbym pewną pracę. Ale i tak studiuję polonistykę, bo to najbardziej lubię. Wiem, że chcę uczyć, że w tym się spełnię. Mam na siłę studiować coś innego tylko dlatego, że to da mi pracę?
Na moim roku jest 230 osób. Wiekszosc z nich wybierze, niestety, specjalnosc nauczycielska, bo na niej jest 120 miejsc. Mimo tego, ze specjalnosci mamy 8. Dlaczego? Bo jest w nich po 40 miejsc, ktore dzielone są z trzema innymi kierunkami na wydziale.
Wielu nauczycieli nie nadaje się do tego zawodu, robią to, bo nie mają nic innego. Nie odróżniają, jak ktoś pisał w komenatarzu, Krasińskiego, Krasickiego i Kraszewskiego. A tak być nie powinno.
Ja bardzo chcę zostać nauczycielem. Nie dla pieniędzy, prestiżu, wolnego, etc. Ale dla samej idei. Chcę uczyć, przekazywać wiedzę, ale samemu też uczyć się od młodych, mieć z nimi kontakt. Czuję w sobie poczucie misji.
Wiem, że będzie bardzo ciężko. Starzy pedagodzy chyba nigdy nie odejdą ze stanowisk, a przy takiej konkurencji (120 osób rocznie pomnóżmy przez uczelnie państwowe i publiczne. O, zgrozo!) szanse na etat w szkole są nikłe. Ale ja mam wciąż nadzieję. Może akurat się uda.
@Szatan
Odpowiedz sobie najpierw na pytanie: „po co chcesz studiować?”. Jeśli chcesz 5 lat uczyć się czegoś, a potem zacząć pracę przy tym czego się uczyłeś to nawet nie zaczynaj. Lepiej weź książkę lub dwie z tego tematu, porozmawiaj z ludźmi, którzy to robią, niech Ci pokażą od czego możesz zacząć i idź to rób. Jeśli chcesz zmarnować 5 lat życia i ileś pieniędzy na teorię, która nie ma zastosowania w praktyce, to wybierz cokolwiek, archeologię na przykład, tam się dużo pije i spędza czas na różnych lokacjach, czasem nawet egzotycznych. Jak marnować czas to przyjemnie chociaż.
A jeśli chodzi o pracę, jest jej całe mnóstwo. Jest tyle rzeczy, które wymagają natychmiastowej pracy iluś osób, że pracę znajdziesz prawie wszędzie. Pytanie czy chcesz mieć pracę czy pieniądze? Jeśli to drugie, to musisz niestety sam ruszyć głową i nie czekać, aż to socjalistyczne Państwo da Ci pracę. To nie jest łatwe, wiem, bo tego w szkole nie uczą. Zasadniczo człowiek z papierami na wszelkie maszyny ciężkie znajdzie pracę zawsze i wszędzie, a jeszcze ze swoją własną koparko-ładowarką na przykład, to nie będziesz wiedział w co ręce włożyć.
Zastanawia mnie ukryte założenie wpisu, że studia NIE powinny wiązać się z barierami.
Tymczasem jest wręcz przeciwnie. Powinny istnieć bariery w dostępie do studiowania, inaczej mamy do czynienia z przechowalniami niezbyt inteligentnych bezrobotnych, przechodzących w „odurzonych” brakiem zdolności kredytowej czy etatu wyzutego z odpowiedzialności. I tak właśnie jest obecnie w PL.
Powinny więc istnieć i kwitnąć bariery studiowania:
– intelektualne (konkursowa rekrutacja merytoryczna)
– ekonomiczne (konieczność samofinansowania edukacji – praca, kredyt, majątek – ale własne)
– polityczne (polityka certyfikowanej podaży i jakości uczelni)
– społeczne (punkty za inteligenckie pochodzenie lub kondycję, udowodnione IQ a nie genomem)
Wszelkie miary i kryteria dyskusji o „studiowaniu”, jako „papierze na pracę”, „uszlachceniu mas”, „szlachetnej modzie” czy też „zdobyciu zawodu”, wypaczają i poniżają sens pojęcia akademickiej edukacji wyższej. Co widać powyżej, we wpisie i dyskusji.
W ogóle, mam wrażenie, że w/w rozmowa o sensie studiowania niczym już nie różni się od roztrząsania wartości kiełbasy krakowskiej ponad masło łaciate. Bo też i nie widać w tej rozmowie poczucia sensu pojęcia, o którym mowa.
Studia to kuźnia elit – w każdym zdrowym społeczeństwie a nie społeczne wsparcie bonem na darmową hulankę po wsze czasy.
Niestety, obecnie grożą nam, nadchodzące w związku z kondycją polskiej edukacji, właśnie takie czasy: wsze. 🙁
PS: Zmartwionym nieobecnością Gekko, ślę słowa pociechy: moje tournee – detoks od oparów oświaty publicznej i nadwiślańskich bagien społecznych zakończył się właśnie powrotem z cywilizacji do przeszłości „Świata Zaginionego” blogowej dyskusji.
O ile Profesor Chętkowski wytrzyma, a rzesze studentek polonistyki nie popuszczą 😉
„Jak ktoś słusznie zauważył, można nosić skrzynki w markecie i po polonistyce. Naturalnie, można, tylko dlaczego Państwo ma fundować komuś edukację bez możliwości zwrotu tych nakładów w postaci PKB? ”
Państwo zafundowało mi edukację bez możliwości zwrotu tych nakładów w postaci PKB, jako że 2 lata po studiach dałem nogę za wielką wodę 🙂
Studencie polonistyki, jesteś chyba jednym z niewielu, którzy konsekwentnie realizują swój plan na życie. Oby Ci się udało. Znając jednak to życie z jego drugiej, gorszej strony ,otrzymanie wymarzonej pracy w szkole będzie graniczyło z cudem. Chyba, że zmienią się warunki zatrudnienia, wprowadzi się konkursy, jakiś okres próbny, wówczas szansę będą mieli najlepsi, a nie ci „po uważaniu”, znajomi i znajomi znajomych. Jeśli chodzi o „starych”, to już za nich zdecydowano. Będą, jak wszyscy, pracować do 65 roku życia. Odchodzenie na wcześniejszą emeryturę było jednym z sensownych przywilejów nauczycielskiego stanu. 25 lat przy tzw. tablicy to nie to samo, co 25 lat za urzędniczym biurkiem. Praca na „żywym organizmie” jest specyficzna. Niestety, politycy w większości tego nie rozumieją, wrzucając nauczycieli do jednego worka z innymi grupami zawodowymi. Powinno się natomiast zlikwidować przywilej wynikający z mianowania. Nauczyciel mianowany jest praktycznie nienaruszalny. Może osiągać najniższe wyniki i ogólnie olewać pracę, ale i tak jest chroniony. W mojej szkole patologią jest zatrudnianie emerytów. Np. nauczyciel od stycznia jest na emeryturze, ale do końca roku szkolnego jeszcze pracuje, oczywiście, ze względu na dobro dzieci, a nie swoje. Pobiera zatem dwa świadczenia jednocześnie, blokując skutecznie etat. Albo inny przykład. Nauczyciel korzysta z przysługującego mu rocznego urlopu na poratowanie zdrowia. I co się wówczas dzieje? Otóż dzieli się jego etat wśród zaprzyjaźnionych z dyrekcją nauczycieli lub ściąga się emeryta, bo jest przecież taki doświadczony! To, że nie pracował od kilku lat i nie zna ciągle zmieniającej się dokumentacji; że na radę pedagogiczną przynosi ręcznie pisane sprawozdania, które ktoś później musi przepisywać (zasłużony emeryt nie korzysta bowiem z komputera) nie jest dla dyrekcji i organu prowadzącego problemem. Dopóki nie zlikwiduje się patologii związanej z blokowaniem etatów w szkołach, los młodych zdolnych absolwentów może być nieciekawy. Powodzenia, studencie polonistyki.
historyk 35
Piszesz: „na studiach nie zdobywa się mądrości, tylko wiedzę. Mądrym się jest, albo nie.”
A upierałbym się, Oczywiście wszystko zależy co pod pojęciem mądrości rozumiemy, jeżeli inteligencje, to masz rację, ale mądrość zdobywamy całe życie, choć nie wszyscy oczywiście.
Co do wiedzy, tej przybywa w takim tempie, że nie tylko człowiek pojedynczy nie jest za nią wstanie nadążyć, nawet internet obawiam się może zepsuć jak tak dalej tej wiedzy będzie przybywało:)
Więc jeżeli nie po inteligencję się tam idzie bo ta jest wrodzona i nie po wiedzę, bo ta jest w naszej komórce z dostępem do internetu, to po co człowiek studiuje jak nie po mądrość?
Jako historyk na pewno wiesz jak się zmieniała długość życia, dzieciństwa wraz z nią i czasu edukacji edukacji niezbędnego do funkcjonowania we współczesnym świecie. Wielokrotnie na tym blogu o tym pisałem zanim się pojawiłeś. Kiedyś trzy klasy szkoły powszechnej, potem sześć, siedem, osiem, teraz do pełnoletniości człowiek się uczy, ale ten czas cały czas się wydłuża. Już nie tylko studia, MBA, i tak dalej.
Dziś już trzeba się uczyć całe życie żeby nadążyć za współczesnością, kto tego się nie nauczy w młodości nie poradzi sobie w świecie za 30-50 lat. Nie chodzi o studiowanie dla przyjemności tylko o studiowanie dla przyszłości, nie zaszkodzi jak z przyjemnością.
Podobnie jak z przyjemnością się powinno chodzić do szkoły i by się chodziło, gdyby nie nauczyciele. Uważają, że nauka to ciężka praca, że to nie zabawa a do szkoły się nie chodzi dla przyjemności.
Że tylko przez egzekwowanie można uczniów nauczyć i tylko dyscyplina może ich do nauki skłonić.
A już głosy za ograniczeniem dostępu do nauki w środowisku nauczycielskim trzeba uznać za jakąś degrengoladę umysłową która dotknęła środowisko.
Co do podziałów na nauki ścisłe, humanistyczne, to przecież kiedy te pojęcia powstawały wszystkie nauki były humanistyczne bo istotą humanizmu była nauka właśnie. Ten podział nastąpił później w miarę jak wiedzy przybywało, niezbędne były specjalizacje które przeniosły się na grunt nauczania powszechnego.
Dziś skomplikowaność świata którą odkrywamy cały czas, i którego końca nie widać, (nie zanosi się na powstanie teorii wszystkiego) wzajemne powiązanie nauk, wraca nas do korzeni. I w tym kierunku pójdzie szkoła powszechna której elementem, pomału, stopniowo ale nieubłaganie stają się teraz studia. Końca tego procesu nie widać. Historyk tego nie dostrzega?
„Jak już będziemy obrzydliwie bogaci jako Państwo, to możemy nawet drogi robić pozłacane i pić wszyscy szampana.”
Pojęcia państwa i społeczeństwa używasz zamiennie, na co chciałem ci zwrócić uwagę, ale mniejsza o to, rozumiem oczywiście o co ci chodzi:)
Jak nie będziemy inwestować w edukację nigdy nie będziemy bogaci jako społeczeństwo.
Można się spierać jak inwestować, kto powinien za to zapłacić ale patrząc z boku i tak zapłacą za to ci którzy pracują bo tylko z pracy się pieniądze biorą.
Nikt na nauce jeszcze nie stracił, jak znasz takiego daj kontakt, założymy spółę, kupimy wóz cyrkowy i będziemy po odpustach jeździć.
Zakończę anegdotą.
Kiedyś Himilsbachowi zaproponowano rolę w Hollywood, warunkiem było opanowanie w stopniu podstawowym języka angielskiego.
A tam, odpowiedział znany aktor.
Ze zdjęć nic nie wyjdzie, a ja z tym angielskim jak ten ch..j zostanę.
@Student polonistyki – a jakie są pozostałe specjalności?
@parker
>Jak nie będziemy inwestować w edukację nigdy nie będziemy bogaci jako społeczeństwo.<
Szczera prawda, tylko inwestowanie w edukację nie polega na tym, że tłumy ludzi spędzają nie wiadomo po co parę lat udając studiowanie po to żeby dostać bezwartościowy papierek…
Podobnie inwestowanie (sensowne!) inwestowanie nie polega na kupowaniu i budowaniu byle czego jak popadnie, byle kupować i budować…;-)
Student polonistyki
8 stycznia o godz. 1:10
„Mam na siłę studiować coś innego tylko dlatego, że to da mi pracę?”
Szanowny Panie, być może nie zdaje Pan sobie sprawy z tego, po co się pracuje. Zdaje się że umknęło Szanownemu to, że pracujemy żeby mieć chlebek do jedzenie, ewentualnie masełko do tego chlebka.
Państwo jest mechanizmem służącym społeczeństwu do zarządzania swoimi zasobami. Również do zarządzania inwestowaniem w edukację. Inwestycja musi się zwrócić, tak czy inaczej. Może powinniśmy zapytać podatników, jaki model edukacji powinniśmy finansować? Wykorzystajmy zbiorową mądrość społeczeństwa 🙂
Ja w nią wierzę i uważam, że w referendum ludzie opowiedzieli by się w większości za zmianami, w duchu proponowanym przez Pana Redaktora. W sumie to mamy parlament, reprezentację społeczeństwa, nadającą kierunek działania rządu, czyli państwa. Zobaczmy może co zrobiłby parlament.
Ja się pytam czemu ograniczać dostęp do studiowania?
Czemu ograniczać dostęp do szkół ogólnokształcących?
Czemu już w przedszkolu nie przeprowadzić selekcji na tych których warto uczyć i tych którzy się do nauki nie nadają?
Przecież można przy pomocy testów takie dzieci wydzielić.
Przecież dziecko może pracować, kiedyś pracowały dzieci i co źle było? Dziś też często pracują, u nas na wsi na przykład, w krajach rozwijających się dzieci pracują. Czemu te kraje które trzeba przyznać miliardy dolarów na edukacji oszczędzają, zaganiając dzieci do pracy nie są potęgami gospodarczymi? Przecież powinny być, prawda Overdrive.
Studiów się barany przyczepiły, podstawówki się czepcie, po co siedem lat trwa?
A po co uczyć czytać skoro i tak nikt nie czyta tylko telewizje ogląda.
@Hersylia – ja Ci odpowiem, choć nie wiem, czy serio pytasz, czy kpisz. Np. UJ oferuje na polonistyce następujące specjalności: nauczycielska, kultura Litwy (tak, tak!), nauczanie j. polskiego jako obcego, krytyka literacka, antropologia kultury, komparatystyka i edytorstwo. Inne uczelnie mają jeszcze do zaoferowania bibliotekarstwo, dziennikarstwo i może coś jeszcze. Jest więc w czym wybierać. Tylko ilu w Polsce potrzebnych jest magistrów ze specjalnością kultura Litwy lub nauczanie j. polskiego jako obcego. No, chyba, że ktoś już na starcie planuje emigrację, ale wówczas niech albo od razu płaci, albo niech zwraca za studia. @Gekko, cieszę się, że wróciłeś z wewnętrznej emigracji. Jednak bez Ciebie to nie było to samo forum. Pozdrawiam.
Pickard pisze:”Zdaje się że umknęło Szanownemu to, że pracujemy żeby mieć chlebek do jedzenie, ewentualnie masełko do tego chlebka.”
Zdaje się, że umknęło Szanownemu to, że nie pracujemy, żeby mieć o jeść.
Szanowny siedział kiedyś w kryminale?
Tam jest co jeść, a największa torturą jest brak pracy.
Czy ktoś kto ma co jeść przestaje pracować?
Małpy tak robią, ale nie ludzie.
@parker
I jeszcze jedno.Efektywne studia to w dużym stopniu nakłady na jednego studiującego!!!Za 10 mln$ można mieć jeden dobry czołg albo 10-100 atrap udających lepiej lub gorzej czołgi, którymi się nic nie zwojuje. Podobnie ze studiami.Nasz model edukacji polega na trwonieniu skromnych i ograniczonych zasobów na produkcję atrap…;-)
zza kałuży
7 stycznia o godz. 20:56
„Nauka powinna być płatna. Inaczej ludzie (dzieci i rodzice) jej nie będą cenić.”
jeszcze jedna mystyfikacja oligarchii.
nauka powinna być dobra(patrz sejm czteroletni – komisja edukacyjna)
studentka polonistyki pisze: „Tylko ilu w Polsce potrzebnych jest magistrów ze specjalnością kultura Litwy lub nauczanie j. polskiego jako obcego.”
No właśnie, ilu? Bo rozumiem, brak znaku zapytania na końcu tego zdania świadczy, że nie pytasz i słusznie bo nikt na takie pytanie nie zna odpowiedzi.
Ale brak odpowiedzi na to pytanie, nie oznacza braku chęci do admnistracyjnego ograniczania liczba studentów tego kierunku przez uczestników tej dyskusji w oparach absurdu.
@Hersylia -na mojej uczelni są następujące specjalności: dziennikarska, nauczycielska, wydawnicza, artystycznoliteracka, dokumentalistyczno-bibliotekarska, europejska edukacja kulturowa, komunikacja kulturowa. Tu przyznaję się do błędu, specjalności jest 7, a nie, jak pisałem wcześniej, 8.
@Pickard – owszem, trzeba pracować, żeby mieć co jeść. Ale jeśli każdy będzie pracował tylko po to, żeby mieć co jeść, to doprowadzimy do sytuacji, w której każdy będzie robił to tylko dlatego właśnie. A co z osobami, które chcą się rozwijać, a nie stać w intelektualnym bagnie? Nie wolno, bo mam tylko i wyłącznie zarabiać? Poza tym, myślisz, że osoba z zainteresowaniami polonistycznymi mogłaby WYDAJNIE pracować przy budowie maszyn na przykład? Nie wydaje mi się. Jeżeli ktoś ma pracować dla samego pracowania (bez przynoszenia korzyści dla gospodarki i dla siebie), to niech lepiej nie robi tego wcale.
@radykał
„Czemu już w przedszkolu nie przeprowadzić selekcji na tych których warto uczyć i tych którzy się do nauki nie nadają?”
Bo nie chodzi o selekcję tego kogo warto, a kogo nie warto. Chodzi o efektywne przekazywanie wiedzy wszystkim, czyli przekładające się na praktyczne, użyteczne w pracy umiejętności, dostępne natychmiast po zakończeniu procesu edukacji, a nie po iluś latach od jej zakończenia po żmudnym „przyuczeniu do zawodu” we własnym zakresie.
@parker
Nie chodzi o to, żeby ograniczać dostęp do edukacji per se. Chodzi o to, żeby ludzie mogli podejmować racjonalne decyzje względem swojej przyszłości. Tzn. że powinni być świadomi tego, że jeśli na taką polonistykę będzie 20 miejsc rocznie fundowanych przez Państwo, to odpłatne miejsce trzydzieste pierwsze może mieć trudności ze znalezieniem pracy w zawodzie. A sto pierwsze będzie nosiło skrzynki w markecie. Ale jak koniecznie chce i musi, nie ma bardzo dobrych wyników w nauce, by załapać się na bezpłatne 20, to niech za nie zwyczajnie płaci, ze świadomością, że pracy mieć nie będzie.
Piszesz do tego, że inwestowanie w edukację zawsze się opłaca. To tak jakbyś napisał, że inwestowanie na giełdzie zawsze się zwraca. Chodzi o to jak inwestujesz, a nie czy inwestujesz. Jak będziesz kupował teraz greckie obligacje to za trzy miesiące będziesz mógł nimi palić w kominku, bo będą warte tyle co stara gazeta na rozpałkę. Tak samo jest z edukacją, jak inwestujesz w nią byle jak, to jest zwyczajną stratą pieniędzy i czasu, zarówno tych inwestujących jak i tych inwestowanych.
Student polonistyki
8 stycznia o godz. 1:10
„..MStarzy pedagodzy chyba nigdy nie odejdą ze stanowisk, a przy takiej konkurencji (120 osób rocznie pomnóżmy przez uczelnie państwowe i publiczne. O, zgrozo!) szanse na etat w szkole są nikłe. Ale ja mam wciąż nadzieję. Może akurat się uda…..
Starzy pedagodzy nie odejdą z prostego powodu…jakiego?, ano takiego,że zafundowano społeczeństwu reformy przedłużenia pracy do 67 lat i będą pracować do tzw. – cytat – „usr..ej śmierci”
Do 67 roku zycia, a w przypadku niekt
Gdyby wszystko miało być tak ograniczane jak chce pan Belfer to trzeba by też ograniczyć ogólną liczbę studentów do strzelam 20%. W książce „Korozja charakteru” Senneta jest taka tabelka która przedstawia ile potrzeba było (na początku 21 wieku) ludzi po studiach wyższych w USA, nie było to 50% osób tylko własnie coś około 20%. Dlatego pana myśl że gdyby poszli na inny kierunek to automatycznie nie byliby frustratami jest błędny.
Niech pan przejrzy ogłoszenia o pracy najlepiej w serwisie, który pokazuje ile osób się już zgłosiło to przekona się pan że powszechna „wiedza” jakoby ludzie po studiach technicznych znajdowali łatwo pracę jest tylko mniemaniem. Takie mniemanie jakoby fachowcy i absolwenci studiów technicznych mieli lepiej zostało stworzone przez polityków Platformy i media, i to mniemanie jest w interesie Platformy bo zdejmuje z niej obowiązek działania w obszarze rynku pracy.
Dziś więcej firm chce zwalniać niż zatrudniać, w urzędach pracy jest najmniej ofert od 8 lat, a bezrobocie jest najwyższe (chyba) od 5 lat.
„Tylko 17 proc. firm twierdzi, że w tym roku chce zwiększyć zatrudnienie, ale nieznacznie. Natomiast aż 29 proc. pracodawców nosi się z zamiarem redukcji zatrudnienia, z czego 6 proc. planuje cięcia etatów w sposób znaczący.”
W tej trudnej sytuacji Platforma nic nie robi (poza nic dającymi programami 50+ i kierunki zamawiane) i nikt jej nic nie zarzuca. A można przecież zrobić coś http://forsal.pl/artykuly/580483,nizszy_vat_w_szwecji_daje_nowe_miejsca_pracy.html
tyle że Platforma musi przestrzegać swego fetyszu neoliberalizmu, dlatego żadnych sensownych działań po niej nie można się spodziewać.
Moim zdaniem najlepszą zmianą mogło by być finansowanie uczelni w podobny sposób do NGO z tą różnicą że odpisu na rzecz uczelni dokonywały by firmy, lub absolwenci danej uczelni i kierunku na rzecz tej uczelni i tego kierunku, ale tylko przez okres kilku lat po ukończeniu.
Do 67 roku życia, a, w niektórych przypadkach emerytów, nawet dłużej.
Czyli, jak głosi stary belferski dowcip: „będę stać przy tablicy, dopóki utrzymam kredę i mocz”. To kwintesencja niektórych nauczycieli. Uczą jak najdłużej, mimo tego że kompletnie się do tego już nie nadają. A młodzi (w tym zapewne ja za 5 lat) są bezrobotni.
Sprawa zakłamania sytuacji absolwentów studiów technicznych jest bardzo ważna, dlatego proszę pana o sprawdzenie jak często tacy absolwenci zaczynają pracę w swoim zawodzie a jak często pracują tylko w sprzedaży (frustrującej?), z której praktycznie nie ma możliwości powrotu do zawodu. Wydaje mi się że dzięki temu łatwo spostrzeże pan że także w obszarze studiów technicznych mamy tzw. nadprodukcję, a ponieważ tzw. fachowcy też nie znajdują pracy, a na stanowisko pracy na stacji benzynowej (nie wymagające kwalifikacji) zgłasza się po 300 osób to sprawa jest jasna – potrzebujemy rozwiązań systemowych.
A jeśli zna pan jakichś obecnych absolwentów studiów technicznych to wato też dowiedzieć się jak długo szukali pracy i czy znaleźli ją dzięki znajomością czy udało się bez.
@byk
Twój przykład dotyczący sejmu czteroletniego i komisji edukacyjnej jest – przepraszam – bykiem. Komisja Edukacji Narodowej została utworzona na sejmie rozbiorowym w 1773 r. , a więc kilkanaście lat wcześniej. Powstała gdyż na mocy decyzji papieża zlikwidowany został zakon jezuitow, który w Polsce praktycznie zmonopolizowal prowadzenie szkół. Komisja została uposażenia w resztki, które zostały po kasacji jezuitow.
Przepraszam, to moja nędzna duszczka belfra od historii. Jak widzę błąd, to nie mogę się powstrzymać. Mam nadzieje, ze mi to wybaczcie. Ale proszę – bez takich błędów.
Overdrive
Właśnie tym inwestowanie w edukację od inwestowania w biznes się różni, że na inwestowaniu w edukację się zawsze zyskuje.
Mieszasz porządki, finansowanie studiów z korzyściami dla społeczeństwa jakie niesie ze sobą powszechna edukacja obywateli, próbowałem to rozdzielić ale z uporem godnym lepszej sprawy mieszasz dalej.
Czemu społeczeństwo finansuje ze swoich wspólnych pieniędzy edukację?
Wiadomo, ma z tego korzyści. To przestaje mieć korzyści po skończeniu szkoły średniej przez człowieka?
Nagle?
Czemu nie wcześniej?
A czemu ma ją przestać finansować na etapie studiów, bo tak napisałem więc pojawia się pozornie sprzeczność.
Bo nie są powszechne i obowiązkowe oraz dlatego, że nas nie stać.
Ale jestem za stopniowym wydłużaniem wieku obowiązkowej nauki i za jej całkowitą bezpłatnością wtedy dla uczniów. Czy to wydłużanie nauki ma się studiowaniem nazywać, szkołą czy jeszcze inaczej, mniejsza o nazwę.Studia powinny być albo bezpłatne albo płatne albo częściowo płatne, ale dla wszystkich tak samo. A nie jak dzisiaj, dla lepiej sytuowanych bezpłatne a dla gorzej płatne, przecież to chore. Wyjątek powinni stanowić ci których z różnych przyczyn na studia nie stać i ci wybitnie zdolni którzy maja szansę osiągnąć w przyszłości wyniki naukowe i naszą naukę rozwijać ku chwale swojej i ojczyzny. Reszta powinna płacić jeżeli uznajemy, że na powszechne przedłużenie obowiązkowej nauki jeszcze nie nadszedł czas. Nie upieram się, że nadszedł, może jeszcze nie. Ale nie mam wątpliwości, że w przyszłości tak będzie bo taka jest logika dziejów. Na razie nie może się przebić w społeczeństwie pogląd, że nauka do pełnoletniości jest korzystna dla uczniów i nas wszystkich. Nawet wśród nauczycieli.
Czekam kiedy piekarze uznają jedzenie pieczywa za niezdrowe.
Co zrobić żeby tak się stało?
Trzeba upaństwowić piekarnie i objąć zatrudnionych Kartą Piekarza i Cukiernika i mamy jak w banku takie komentarze na blogu piekarniczym:)
@parker
Sam mieszasz. Najpierw piszesz o różnieniu się biznesu od edukacji, a potem piszesz o piekarzach i porównujesz ich do nauczycieli. Zdecyduj się. Poza tym, finansowanie studiów to co innego niż powszechna edukacja?
Właśnie miałem napisać, że z Twojego punktu widzenia wynika, że ludzie powinni uczyć się przymusowo w zorganizowanych instytucjach najlepiej do końca życia, ale sam się z tym wysypałeś. Nie wyobrażam sobie gorszej katorgi, żeby mnie Państwo zmuszało do uczenia się rzeczy, które do niczego nie są mi potrzebne. Ogólna edukacja trwa do pewnego momentu po to, by ludzie sami mogli wybrać sobie dalszy kierunek zgłębianej wiedzy. Zdajesz sobie sprawę, że nie ma takiej możliwości, by każdy człowiek wiedział wszystko o wszystkim? Pomijając oczywiście praktyczną stronę takiego rozwiązania.
I tutaj docieramy do sedna konceptu, którego zdaje się nie jesteś w stanie ogarnąć umysłem. Ogólna powszechna edukacja jest słuszna i potrzebna ale do pewnego momentu. Tym momentem jest skończonych 8 klas podstawówki. Potem należałoby wprowadzić 5-letnie liceum specjalistyczne i w wieku 19 lat iść do pracy. Zamiast marnotrawić kolejne 5 lat na studiach, jesteś od razu jednostką wytwarzającą zysk. I tutaj odpowiadając na Twoje pytanie: „To przestaje mieć korzyści po skończeniu szkoły średniej przez człowieka?”. Owszem, przestaje. Zastanów się nad wymiernymi korzyściami jakie daje człowiekowi magister czegokolwiek. Teraz niech to będą dwa fakultety, trzy, osiem. W czym ten człowiek mając osiem tytułów magisterskich jest bardziej produktywny od tego co ma tylko liceum zawodowe? Być może ma większą wiedzę, ale sam jako jednostka nie jest w stanie wytworzyć więcej niż przypada możliwości produkcyjnych dla tej jednostki. Czyli jego praca nie jest w stanie zwrócić nakładów poniesionych na jego edukację. Teraz jeśli taki człowiek będzie wszelką edukację ponad licealną finansował sobie sam, to nie ma problemu. Będzie super wykształconym, mega oczytanym, teoretycznym specjalistą od wszystkiego. Problem polega na tym, że mamy tylko 24 godziny w dobie i dwie ręce. Skoro zatem taki człowiek chce, to Państwo oferuje, ale odpłatnie, wszelką edukację ponad produktywną. Większość ludzi natomiast chce robić rzeczy, które lubi, mieć z tego godny dochód, i w wolnym czasie robić co im się tylko podoba. Część będzie pić, inna część będzie się uczyć rzeczy, które ich interesują. Bez pomocy instytucji. Powtórzę raz jeszcze, nie stać nas na wzniosłe idee o uczeniu wszystkich wszystkiego w dowolnej ilości. Wszyscy wszystkiego to mogą nauczyć się sami. Jak będą chcieli.
I na koniec ciekawostka. Lekarka, która wypisała Twojemu krewnemu receptę była przynajmniej po 6 latach podstawówki, 3 latach gimnazjum, 3 latach liceum, 6 latach studiów medycznych, 1-2 latach stażu, specjalizacji lekarz rodzinny 3 lata, x latach praktyki zawodowej. To w sumie daje 23+ lata nauki. Chcesz powiedzieć, że gdyby musiała przymusowo uczyć się jeszcze dłużej, to nie popełniła by błędu co do zmiany leku? A co gdyby uczyć inaczej i czego innego zamiast dłużej? Gdyby uczyć leczenia, a nie wypisywania recept?
Rudy
8 stycznia o godz. 16:39
przepraszam duszyczko, wiem jak cie to zabolalo i obiecuje zaraz poprawe
errata:
byk
8 stycznia o godz. 13:14
jest: (sejm czteroletni ? komisja edukacyjna)
powinno byc ( komisja edukacyjna? sejm czteroletni)
Student polonistyki
8 stycznia o godz. 16:23
„Do 67 roku życia, a, w niektórych przypadkach emerytów, nawet dłużej.
Czyli, jak głosi stary belferski dowcip: ?będę stać przy tablicy, dopóki utrzymam kredę i mocz?. To kwintesencja niektórych nauczycieli. Uczą jak najdłużej, mimo tego że kompletnie się do tego już nie nadają. A młodzi (w tym zapewne ja za 5 lat) są bezrobotni.”
Drogi studencie – nie do końca jest tak, jak to przedstawiasz.
Trochę pobrzmiewa w Twojej wypowiedzi postawa roszczeniowa – jestem młody, więc z założenia bardziej sie „nadaję” i powinienem mieć większe prawa niż ten „stary”. To tak nie działa – w społeczeństwie jest na szczęście miejsce dla wszystkich. Na szczęście również dla Ciebie, bo ani się obejrzysz, a sam będziesz w sytuacji tego „starego”.
Praca do 67 r. ż nie jest to obecnie wybór nauczycieli. Zapewne większość wolałaby odejść – tak jak to do tej pory było możliwe – na emeryturę wcześniej i z ochotą ustąpiłaby wtedy miejsca „młodym wilkom”. Polityka rządu jest jednak inna i raczej ją winiłabym za obecną sytuację niż samych nauczycieli.
Skoro rząd nie ma pieniędzy na fundowanie wcześniejszej emerytury nauczycielom, będzie musiał znaleźć pieniądze na zasiłki dla bezrobotnej rzeszy młodych filologów, którzy nie będą mieli żadnych szans na znalezienie w najbliższym czasie pracy w szkole.
Chyba, że faktycznie pomyśli nad ograniczeniem możliwości bezpłatnego studiowania kierunków, po których wiadomo, że pracy w najbliższym czasie nie będzie.
Do 67 r. ż będzie zmuszone bowiem pracować – najczęściej nie z własnej woli i własnego wyboru – obecne pokolenie już zatrudnionych belfrów „młodych” i tych w średnim wieku. Ci najstarsi zachowali przywilej odejścia na emeryturę we wcześniejszym wieku i skwapliwie z tego skorzystali bądź z pewnością skorzystają.
Natomiast sytuacja patowa niewątpliwie nastąpi za kilkanaście lat.
W oświacie pojawi się znacząca luka pokoleniowa i zgodzę się to nie będzie dobra sytuacja.
Tylko co Twoim zdaniem powinien zrobić taki „stary” – wg. niektórych – 50 -cio kilkuletni belfer, który nie ma jeszcze wypracowanych praw emerytalnych, a jest już w „podeszłym wieku”?
Ma się sam zwolnić z pracy, skazując siebie na wegetację na zasiłku – o ile w ogóle będzie z czego ten zasiłek wypłacać- by ustąpić miejsca Tobie młodemu?
Z czego ma taki belfer utrzymać nie tylko siebie ale np. swoje najczęściej jeszcze niesamodzielne i studiujące dzieci?
Ile Twoi rodzice mają lat?
Pomyślałeś, że to oni mogliby być w sytuacji tych „starych” – po 50- stce belfrów, którym każesz zwolnić się z pracy?
Nie znam obecnie żadnego belfra, który by pracował w wieku 67 lat, zajmując miejsce młodym.
Jedyne przypadki zatrudnionych emerytów – znacznie jednak młodszych niż 67 – letnich – mają miejsce w mojej szkole jedynie z prozaicznego powodu – braku wykwalifikowanych kompetentnych, młodych matematyków. Tych jak na lekarstwo, w przeciwieństwie do np. polonistów i nie bardzo się garną do pracy w szkole.
Jeśli więc chcesz koniecznie znaleźć w przyszłości pracę w szkole to może warto byłoby pomyśleć o zrobieniu drugiego, nawet trzeciego kierunku – np. matematyki lub fizyki czy informatyki zwiększając tym samym swoje szanse na przyszłym rynku pracy? Tym bardziej, że jak wcześniej napisałeś matematyka i nauki ścisłe nie są dla Ciebie jakoś specjalnie trudne?
Sama zresztą tak zrobiłam – gdy po kilku latach pracy w zawodzie wyuczonym w czasie studiów okazało się, że placówka, w której jestem zatrudniona będzie zlikwidowana – wyczuwając lukę na rynku pracy – rozpoczęłam na własny koszt studia na zupełnie innym kierunku. Siłą rzeczy musiały to być już studia zaoczne, bo posiadałam już rodzinę, którą trzeba było jakoś utrzymać, więc zmuszona byłam jednocześnie pracować. Gdybym była mądrzejsza o moje obecne doświadczenie na pewno studiowałabym oba kierunki jednocześnie.
Natomiast nie przyszło mi do głowy by biadolić, że nie chcą mnie – młodej, zdolnej i pełnej zapału przyjąć do pracy w innej szkole, opanowanej wtedy przez belfrów często o niższych niż moje kwalifikacjach i w dodatku w podeszłym – przedemerytalnym / emerytalnym wieku.
Zawsze uważałam, że sami jesteśmy odpowiedzialni za swój los i swoje życiowe wybory, powinniśmy umieć przewidzieć ich konsekwencje, a nie liczyć na to, że jakoś to będzie lub, że ktoś ustąpi nam miejsca w tym pędzącym pociągu, jakim jest nasze życie.
Tak na marginesie – uważam, że obecny system studiów, nie tylko zresztą pedagogicznych, jest przestarzały.
Studiowanie przez 5 lat jednego tylko kierunku – np. filologii polskiej, dla czystej przyjemności , czy nawet po to, by potem uczyć np. w szkole podstawowej, gimnazjalnej, czy nawet średniej tylko tego przedmiotu – jak w Twoim przypadku – to ewidentna strata czasu.
No chyba, że możesz sobie pozwolić na 5 lat czystej „przyjemności”, bez żadnych konsekwencji, bo np. masz rodziców milionerów, którzy zapewnią Ci przyszłość, kupią mieszkanie i będą w przyszłości utrzymywać Ciebie i Twoją rodzinę.
Podoba mi się system na uczelniach niemieckich, gdzie po skończeniu studiów pedagogicznych każdy przyszły nauczyciel nabywa umiejętności i uprawnienia do nauczania 2 – często zupełnie przeciwstawnych przedmiotów. Tak powinno być i u nas – zwłaszcza w obliczu nowej siatki godzin, wchodzącej od przyszłego roku szkolnego do szkół średnich.
Ale u nas – jak zwykle wszystko robi się od końca.
Praca to nie tylko sposób uzyskania środków do życia, to także sposób organizacji życia, o czym się rzadko mówi, a co zostało przywołane tu na przykładzie więźniów.
Młodzi o tym nie wiedzą, bo niby skąd? „Wybierz taki kierunek i taki poziom wykształcenia, który zapewni ci pracę, bo bez pracy oszalejesz. Nie będziesz się mógł zrealizować, będziesz gorzej postrzegany, niż pracujący i w efekcie – znienawidzisz własne idee młodości”. To należy uświadamiać. UŚWIADAMIAĆ, a nie zakazywać traktowania studiów jako kosztownego hobby.
…na ulotkach medykamentów czytamy często, że należy modyfikować dawki chorym w wieku podeszłym (starczym), powyżej 65 roku życia.
Bo biznes od edukacji się różni, nie różnią się ludzie, w swoich reakcjach na bodźce. Jakby poddać piekarzy takim samym bodźcom jak nauczycieli w szkole publicznej, toby byli za pieczywem lekko czerstwym, dostarczanym do sklepu popołudniu i w niedużych ilościach, bo od chleba się tyje a problem otyłości, to problem globalny. ( czerstwego mniej się zjada, dużo mniej idzie, na obozach harcerskich byłem kwatermistrzem, nigdy nie podawaliśmy świeżutkiego, ciepłego pieczywa, mimo że takie odbieraliśmy z piekarni, mówiliśmy oczywiście, że jest niezdrowe:)).
Pierwszy raz widzę, żeby dostawca usług a edukacja jest usługą przecież, był za ograniczeniem dostępu do niej a spotkać tu można wielu takich. To tyle tytułem wytłumaczenia żartu.
Co do ogarnięcia umysłem masz rację. Nie wszystko jestem wstanie ogarnąć co czytam na tym blogu, przyznaję.
Na przykład tego z jakich obliczeń ci wyszło, że obowiązkowa edukacja powinna trwać osiem klas podstawówki. Czemu nie trzy lub dwanaście?
Kiedyś trwała trzy a przecież wiadomo, że teraz młodzież szybciej dorasta.
Droga hildo, nie mam żadnych postaw roszczeniowych, przedstawiam jedynie sytuację.
Źle też interpretujesz moje słowa. Nie winię nauczycieli za to, że muszą tak długo pracować. We wszystkih moic wpisac krytykuję jedynie system, który niewątpliwie wymaga zmian. Owszem, chciałem studiować dwa kierunki, cały czas o tym myślałem. Jednak na pierwszym roku połączenie dwóch kierunków jest niemożliwe. A od przyszłego roku za studiowanie drugiego kierunku musiałbym płacić. A skąd studiując dziennie mam wziąć na to pieniądze? Nie stać na to moich rodziców. System dwuprzedmiotowości w kształceniu nauczycieli jest u nas już wprowadzany. Na wielu kierunkach pedagogicznych obowiązkowy jest drugi przedmiot. W przypadku filologii polskiej jest to wiedza o kulturze.
Owszem, matematykę mogę studiować poźniej zaocznie. Ale żeby było mnie na to stać, muszę najpierw znaleźć pracę, z którą po moim głównym kierunku będzie ciężko. Czy dobrym pomysłem było więc wprowadzenie opłat za drugi kierunek? Jak mam być dwuprzedmiotowcem, skoro nie ma możliwości, by zdobyć odpowiednie wykształcenie?
Poza tym, dwuprzedmiotowcy znowu drastycznie zmniejszą liczbę zatrudnionych w szkolnictwie. Dadzą oszczędności samorządom, bo w miejscu dwóch nauczycieli będzie jeden. I jeszcze ciężej będzie się przebić „młodym”.
Przepraszam za błędy w poprzednim komentarzu (oczywiście powinno być „wszystkich moich wpisach”). Piszę z telefonu.
P.S Lekarka która próbowała zabić mojego teścia nigdy nie powinna zostać lekarzem, nawet w Oświęcimiu. Mengele był zbrodniarzem nie idiotą.
@parker
„Lekarka która próbowała zabić mojego teścia nigdy nie powinna zostać lekarzem, nawet w Oświęcimiu. Mengele był zbrodniarzem nie idiotą.”
Nadal nie odpowiedziałeś na pytanie. Czy Twoim zdaniem ta Pani ucząca się plus ile – pięć, dziesięć lat więcej – byłaby mniejszą idiotką? Czy tylko dlatego, że spędziła ten czas w szkole, czy zwyczajnie jest starsza i ma większe doświadczenie, szerszy obraz rzeczywistości?
„Na przykład tego z jakich obliczeń ci wyszło, że obowiązkowa edukacja powinna trwać osiem klas podstawówki. Czemu nie trzy lub dwanaście?”
W ciągu trzech nie przerobisz wielu rzeczy, w ciągu dwunastu czasu jest aż nadto, poza tym nie wystarczy potem rok, żeby nauczyć człowieka specjalistycznego zawodu. Człowiek mając lat 19 jest gotowy do podjęcia pracy, a nie do dalszego uczenia się teoretycznie o pracy.
„Pierwszy raz widzę, żeby dostawca usług, a edukacja jest usługą przecież, był za ograniczeniem dostępu do niej a spotkać tu można wielu takich.”
Nadal nie rozumiesz. To znowu się powtórzę.
Nie chodzi o to, żeby ograniczać dostęp do edukacji per se. Chodzi o to, żeby ludzie mogli podejmować racjonalne decyzje względem swojej przyszłości. Tzn. że powinni być świadomi tego, że jeśli na taką polonistykę będzie 20 miejsc rocznie fundowanych przez Państwo, to odpłatne miejsce trzydzieste pierwsze może mieć trudności ze znalezieniem pracy w zawodzie. A sto pierwsze będzie nosiło skrzynki w markecie. Ale jak koniecznie chce i musi, nie ma bardzo dobrych wyników w nauce, by załapać się na bezpłatne 20, to niech za nie zwyczajnie płaci, ze świadomością, że pracy mieć nie będzie.
Studencie polonistyki, od samego początku z tego co pisałeś, widzę że masz zadatki na dobrego nauczyciela XXI wieku. Nauczyciel21.pl
Zainteresowania filologiczne, dobry z matematyki, pasjonat jak o sobie mówi, fiu fiu.. humanista pełna gębą. Grasz na jakimś instrumencie?
Teraz doszła jeszcze jedna tak ważna nauczycielska cecha, myślenie korporacyjne. Jeszcze przed przystąpieniem do korporacji. Należysz do Belferjugent?
Wklej sobie ten komentarz do CV jak będziesz o pracę w publicznej placówce się ubiegał, mogę świadczyć o autentyczności w razie czego.
Pewnie ciekawy jesteś o co mi chodzi?
A sam sobie odpowiedz.
Ponieważ jest taki trend, żeby nie zadawać uczniom pytań wprost, zapytam jak sądzisz?
Czy chodzi mi o fragment Twojego komentarza
a. Owszem, matematykę mogę studiować poźniej zaocznie.
b. Nie winię nauczycieli za to, że muszą tak długo pracować.
c. dwuprzedmiotowcy znowu drastycznie zmniejszą liczbę zatrudnionych w szkolnictwie.
Podpowiedź w tekście powyżej można znaleźć.
Do Studenta polonistyki z wynikiem 78% matura podstawowa jak rozumiem to matematyki ty nie postudiujesz to poziom ledwo 3, a jeśli pójdziesz na płatną uczelnię i będziesz uczyć to współczuję twoim uczniom
Student polonistyki
8 stycznia o godz. 19:18
„Nie winię nauczycieli za to, że muszą tak długo pracować. We wszystkih moic wpisac krytykuję jedynie system, który niewątpliwie wymaga zmian.”
Jakie zmiany spowodują zatem, Twoim zdaniem, zapewnienie miejsca pracy w szkole wszystkim pragnącym tego młodym filologom kończącym za kilka lat swoje studia?
Jak zweryfikować ilu przyszłych i obecnych nauczycieli się do pracy w szkole rzeczywiście nadaje, a ilu traktuje tę pracę jedynie jako zło konieczne?
Co proponujesz w temacie: „Możliwości zatrudniania młodych absolwentów kierunków pedagogicznych” , biorąc pod uwagę obecną bardzo już trudną sytuację na rynku pracy w oświacie publicznej – mianowicie – zamykanie szkół ze względu na niż demograficzny, konieczność zwalniania wielu już obecnie pracujących, wykwalifikowanych i doświadczonych nauczycieli, wydłużenie okresu obowiązkowej pracy obecnie pracujących młodych i w średnim wieku nauczycieli o kilkanaście lat w stosunku do sytuacji sprzed kilku jeszcze lat?
Student polonistyki
8 stycznia o godz. 19:18
„System dwuprzedmiotowości w kształceniu nauczycieli jest u nas już wprowadzany. Na wielu kierunkach pedagogicznych obowiązkowy jest drugi przedmiot. W przypadku filologii polskiej jest to wiedza o kulturze.”
Wiedza o kulturze jest raczej uzupełnieniem przedmiotu j. polski i jest tych godzin w szkole – o ile mi wiadomo – nie za wiele, więc nie zwiększa jakoś radykalnie Twoich szans na zatrudnienie, tym bardziej, że z tego co wiem każdy pracujący już obecnie polonista dawno zdobył dodatkowe kwalifikacje do nauczania wiedzy o kulturze lub filozofii czy tez etyki – choć tu jeszcze miałbyś pole do popisu – bo etyków nie jest zbyt wielu.
Natomiast nie znam żadnego polonisty, który miałby kwalifikacje do nauczania takiej matematyki, fizyki czy tez informatyki – wymieniłam chyba najbardziej deficytowe obecnie przedmioty.
Pisząc o „dwuprzedmiotowości” myślałam raczej o połączeniu dwóch zupełnie odrębnych, „niespokrewnionych” ze sobą przedmiotów i to tak, by to student miał w tym względzie wybór, a nie żeby zostało mu to odgórnie narzucone, jak jest obecnie.
Wtedy Ty np. mógłbyś sobie wybrać to bardzo ciekawe i perspektywiczne moim zdaniem połączenie – j. polski i matematyka np.
Student polonistyki
8 stycznia o godz. 19:18
„Owszem, matematykę mogę studiować poźniej zaocznie. Ale żeby było mnie na to stać, muszę najpierw znaleźć pracę, z którą po moim głównym kierunku będzie ciężko.”
Przecież nie musisz od razu pracować w szkole?
Możesz zarabiać na studia zaoczne w jakikolwiek inny sposób. Wielu młodych ludzi tak obecnie robi.
Zresztą i za zamierzchłych czasów mojego studiowania praca fizyczna w czasie studiów nie była dla studentów nawet tak trudnych kierunków jak np. medycyna czymś uwłaczającym.
Sama znałam studentów medycyny lub politechniki, którzy w czasie studiów pracowali w popularnych wtedy spółdzielniach studenckich np. przy sprzątaniu tramwajów, pociągów lub rozładunku statków w stoczni.
A w czasie wakacji organizowali sobie poprzez międzynarodowe organizacje studenckie wyjazdy do pracy np. do Anglii, gdzie pracowali na farmach przy zbieraniu truskawek, pomidorów, fasolki itp. ( sama tak właśnie w czasie studiów pracowałam z moim mężem ) lub zasuwali na budowie jako zwykli niewykwalifikowani robotnicy – to już mój mąż.
A czasy były pod tym względem znacznie trudniejsze – nie każdy dostawał wizę i nie każdy mógł sobie na taki wyjazd do pracy na zachód pozwolić.
Dzisiaj znalezienie sezonowej, dorywczej pracy, czy to w Polsce czy za granicą wydaje się o wiele łatwiejsze. Potrzeba tylko chęci i operatywności…
Wydaje mi się, że obecna sytuacja na rynku pracy jest bardzo trudna
( na pewno trudniejsza niż wtedy, gdy ja kończyłam studia i mogłam przebierać w ofertach pracy) i trzeba się po prostu liczyć z tym, że trzeba będzie być może porzucić często nierealne marzenie o pracy w „wyuczonym” na studiach zawodzie, zakasać rękawy i robić być może zupełnie coś innego, po to by móc po prostu utrzymać siebie i swoja rodzinę.
Dlatego tak ważną wydaje mi się obecnie decyzja młodych ludzi, co będą studiować – tym bardziej muszą to być przemyślane wybory, w których będą brane pod uwagę nie tylko same zainteresowania, ale również możliwości znalezienia potem pracy.
Student polonistyki
8 stycznia o godz. 19:18
„Czy dobrym pomysłem było więc wprowadzenie opłat za drugi kierunek? Jak mam być dwuprzedmiotowcem, skoro nie ma możliwości, by zdobyć odpowiednie wykształcenie?”
Mimo wszystko uważam, że dobrym.
Powinno wyeliminować bardzo częste studiowanie np. jakiegokolwiek kierunku studiów na tzw. „przeczekanie” – np. po to by dostać się na upragnioną medycynę, na którą niektórzy startują kilka razy z rzędu, zaliczając po drodze jakieś inne kierunki wcale nie z zamiarem ich ukończenia i znalezienia po nich pracy, lub też beztroskie i często zupełnie nieprzemyślane studiowanie modnych i łatwych kierunków, po to tylko, by sobie przedłużyć okres młodzieńczych zabaw na koszt rodziców i podatników.
Myślę, że konieczność opłaty za drugi kierunek jednak skłoni młodych ludzi do bardziej odpowiedzialnych, dojrzałych i przemyślanych decyzji.
Natomiast, to że nie możesz po ukończeniu jednych bezpłatnych studiów być nauczycielem co najmniej 2 zupełnie różnych przedmiotów to moim zdaniem strata zarówno Twojego czasu jak i pieniędzy podatnika opłacającego Twoją edukację.
Winę za to ponosi przede wszystkim polityka rządu – przede wszystkim brak radykalnej reformy systemu kształcenia nauczycieli, która powinna być przeprowadzona co najmniej równolegle, jeśli nie z wyprzedzeniem, z reformami dotyczącymi niższych szczebli nauczania.
Drogi parkerze, tak się składa, że gram. Skończyłem pierwszy stopień szkoły muzycznej na fortepianie i saksofonie. Na stopień drugi już, niestety, nie miałem czasu. A szkoda.
PS w moim zdaniu o dwuprzedmiotowcach nie chodzi mi wcale, by ich wprowadzać. Jestem temu przeciwny. Chyba nie potrafisz czytać ze zrozumieniem. 🙂
Droga Violu: Masz rację, abym mógł rozwijać siebie matematycznie musiałbym studiować dziennie, co też bardzo skutecznie nasze wspaniałe państwo mi uniemożliwiło. Poza tym, progi na matematykę są tak drastycznie niskie, że na tym kierunku również zostają wolne miejsca, więc w rekrutacji ulokowałbym się z zadowalającą nawet lokatą. Co do mojego wyniku, to dam sobie uciąć rękę, że gorsi matematykę kończą i gorsi zostają nauczycielami.
Nie rozumiem też „nowej” mody w wielu serwisach. Zamiast dyskutować o sednie sprawy, ludzie zaczynają komentować siebie nawzajem.
Sorki, ale nie mogę dyskutować Overdrive. Mieszasz wszystko ze wszystkim.
Ta lekarka nie powinna zostać lekarką, ale to nie znaczy, że powinna edukacje na ósmej klasie podstawówki zakończyć.
Piszesz z jakich obliczeń: „W ciągu trzech nie przerobisz wielu rzeczy, w ciągu dwunastu czasu jest aż nadto.
To ja zapiszę to w postaci rachunku (3+12):2=7.5
Widzisz, siedem i pól roku, tyle powinna trwać podstawówka obowiązkowa jeżeli prawdą jest że trzy lata to za mało a dwanaście za dużo.
A jakich rzeczy się nie zdąży nauczyć przez trzy lata a jakich zbędnych się człowiek w dwanaście lat nauczy. Bo logika mówi, że błędnych założeń można dowolne wnioski wyciągać.
Studencie polonistyki, tak myślałem, że grasz.
Jeżeli jesteś przeciwny wymaganiu od nauczyciela wiedzy minimum z dwu przedmiotów, to bardzo dobrze cię rozumiem, większość nauczycieli jest przeciwna. I wcale im się nie dziwię, wszak do takiej samej szkoły chodzili w jakiej uczą. A wiadomo, nauka to przyjemność nie jest. Starczy, że się jednego przedmiotu muszą nauczyć. Tak, nauczyciele nie lubią się uczyć. To dlatego zakładają, że ich uczniowie też nie lubią i trzeba ich do nauki zmusić, rodzice do tego służą, to dlatego takie słabe wyniki maja z uczniami których rodzice się szkołą nie interesują. Tablice multimedialne są tego najlepszym przykładem. Nie z braku pieniędzy się ich nie wprowadza, tylko z oporu przed nowym, przed wysiłkiem intelektualnym, po co się uczyć nowego, otwórzcie podręcznik na stronie 54, ale najpierw odpytamy czego się nauczyliście w domu, bo w domu się człowiek uczy, prawda? Szkoła jest od sprawdzenia i zmuszenia do nauki, tylko.
A dla uczniów, co jest korzystne dla uczniów?
Ten sam nauczyciel polskiego i historii byłby zły?
A matematyki i fizyki? A chemii i biologi?
Nie przenikają się te nauki, warto je rozdzielać?
A pani po matematyce i nauczaniu początkowym, to zła by była dla uczniów w podstawówce?
Sukcesów!
Już jesteś stracony dla sprawy, sowa sokoła nie urodzi:)
Przesiąknąłeś systemem nie zdając sobie nawet z tego sprawy, jesteś ofiarą systemu i jak janczar będziesz mu służyć.
@parker
„Mieszasz wszystko ze wszystkim.”
Świat jest po prostu bardziej złożony niż Ci się wydaje. Nie można tworzyć modeli oderwanych od rzeczywistości ignorując pewne elementy dla „ułatwienia” i zawzięcie ich bronić. Podpiszę się pod tym co napisał student polonistyki – nie umiesz czytać ze zrozumieniem. Zasugeruję także inną tezę, nie umiesz pisać ze zrozumieniem.
„Ta lekarka nie powinna zostać lekarką, ale to nie znaczy, że powinna edukacje na ósmej klasie podstawówki zakończyć.”
A kim według Ciebie powinna zostać? I skąd wziąłeś przekonanie, że powinna kontynuować edukację? Może właśnie nie powinna, bo byłoby to z pożytkiem dla wszystkich ludzi, którym przyjdzie jej bezmyślnie i beztrosko zrobić w życiu krzywdę. Jak dla mnie to nie bardzo wiesz na co narzekać, czy na fakt, że uczelnia medyczna wypuściła bubla, czy na model edukacji, który na to pozwolił, na to że edukacja jest za krótka, na to że za łatwo dostać się na studia czy na to że świat jest ograniczony takimi stałymi jak czas, ilość miejsca na ziemi i koszt wytworzenia produktu/usługi. Jak sprecyzujesz swoje stanowisko i postanowisz wziąć pod uwagę wszystkie składowe to wróć, podyskutujemy dalej. Edukacji dla wszystkich w dowolnej ilości nie kupuję.
byk 8 stycznia o godz. 13:14
„jeszcze jedna mystyfikacja oligarchii. nauka powinna być dobra”
Jedno nie wyklucza drugiego. Ciężko to zrozumieć. Jabłko może być jednocześnie czerwone na zewnątrz i całkiem zgniłe w środku. Tak jak niektórych pomysły na temat nadrzędności proletariatu.
(patrz sejm czteroletni ? komisja edukacyjna)”
Aaaa, wreszcie sensowna uwaga! Także jestem za wzięciem przez rosyjskiego ambasadora na utrzymanie wszystkich polskich polityków, a w szczególności tych od reform edukacji. Oraz za sfinansowaniem tejże za pomocą upaństwowienia majatków Kościoła. Wyszłoby to na dobre wszystkim zainteresowanym.
1) Rosjanie odkupiliby winy za Katyń
2) PiS miałby wreszcie materialny dowód swoich posądzeń PO o Targowicę
3) Polscy uczniowie mieliby więcej forsy na szkołę
4) Kościół wróciłby do korzeni i przestał być psuty mamoną
5) Polski podatnik zmniejszył swoje wydatki na polityczną klasę pasożytów.
A najgorszych malwersantów (chociaż całkiem dobrych reformatorów edukacji) zgodnie z wypróbowanym wzorcem, na koniec lud i tak powiesiłby na latarni. Co jak widać z wielu wpisów na tym blogu byłoby zupełnie zgodne z dzisiejszymi oczekiwaniami.
Overdrive
Wiem, nie umiem pisać, nie umiem czytać i w dodatku dyslektyk, błędy robię, w ogóle słaby jestem.
Pytasz mnie kim powinna zostać lekarka?
A skąd ja mam wiedzieć?
Może ogrodniczką, tam też dużo materiału pamięciowego, tylko czemu nie po studiach, jakby miała na to ochotę oczywiście.Znam kilku ogrodników po studiach, bardzo dobrzy. Co do narzekania, czy ja narzekam, mądrzę się raczej.
A jeżeli narzekam to na model edukacji który sprzyja osiągani sukcesów nie tym którzy są zdolni, tylko tym którzy są do tego wyścigu mają lepsze warunki. Jestem przeciw wyścigowi do edukacji, bo szanse nie są równe na starcie, a jak nie są równe, to zawody są ustawione. Jak szanse nie są równe to trzeba zrezygnować z zawodów, bo ich wyniki są niesprawiedliwe.
Pytasz skąd wziąłem przekonanie, że powinna się uczyć dłużej niż osiem klas?
A bo jestem przekonany, że nauka służy człowiekowi, stąd mi się wzięło to przekonanie, pisałem wcześniej.
Overdrive 8 stycznia o godz. 2:30
„Odpowiedz sobie najpierw na pytanie: ?po co chcesz studiować??. Jeśli chcesz 5 lat uczyć się czegoś, a potem zacząć pracę przy tym czego się uczyłeś to nawet nie zaczynaj. Lepiej weź książkę lub dwie z tego tematu, porozmawiaj z ludźmi, którzy to robią, niech Ci pokażą od czego możesz zacząć i idź to rób.”
Niezwykłe głupotki. Znałem człowieka, który trzydzieści lat temu chciał nauczyć się fachu technika dentystycznego. Do tego nie trzeba studiów, ani w Polsce ani w USA. Kupił sobie książki i przeczytał. Nic nie zrozumiał. Poszedł na kurs. Płacił 300$ za godzinę teoretycznego wykładu. Bez praktyki. Praktyka była dodatkowa i droższa. Ten co uczył, pokazywał mu tylko jedną operację a do drugiej sali nie wpuszczał. Nie tłumaczył dlaczego i po co tylko dosłowanie pokazywał: „tak się drobnym piaskiem czyści to i to”. Aby dojść do końca i umieć zrobić nierozlatujące się, cieniutkie, porcelanowe korony w dowolnym kolorze, na podłożu różnych metali, w tym szlachetnych, udające naturalne zęby swoją topografią i półprzroczystością zapłacił masę tysięcy dolarów.
Podsumowuję, bo widzę, że jest to konieczne: „Porozmawianie” i „niechcitopokazanie” kosztuje w realnym świecie górę forsy. Naiwne dziecko myśli, że fachowcy w danej dziedzinie umierają z ochoty wyhodowania sobie konkurencji.
Identycznie jest w każdej firmie. Próba zaprojektowania czegokolwiek związana jest z użyciem wielu programów. Każdy program ma manual. A w manualu wyjaśnienia. W tym wzory. Manual nie tłumaczy skąd dany wzór się wziął ani tym bardziej go nie wyprowadza. Posiadanie tej wiedzy jest zakładane. Manual nie uczy różniczkowania ani całkowania. Próba obliczenia energii wiązki implantującej domieszki w płytkę krzemu tak, aby po aktywacji uzyskać pożądany profil złącza tranzystora układu scalonego na podstawie manuala programu symualcyjnego byłaby równa kupowaniu losu na loterię. Sam proces tak kosztowny, że żaden szef w żadnej firmie nigdy nie zapłaciłby za takie „niechcipokazanie”.
On zatrudni absolwenta, który ma dyplom z uczelni, która daje gwarancję, iż nauczyła wszystkich wzorów np. prawa Ficka. Czy na chemii, czy na elektronice, czy na fizyce, matematyce – wszystko jedno. A to jest jeden z łatwiejszych przyładów. Poczytaj sobie Overdrive w Wikipedii o tym prawie o powiedz ile zrozumiałeś i jak byś to praktycznie zastosował. Np. odpowiedz na takie pytanie: Tlenek krzemu o grubości 1um w procesie utleniania o danych parametrach urósł w czasie pół godziny. Ile czasu w tym samym procesie zajmie pogrubienie tej warstwy tlenku z 1 do 2um? Odezwij się na blogu jak to wyliczysz. A studentom takie rzeczy tłumaczy się w logicznym ciągu zjawisk fizycznych i narzędzi rachunkowych właśnie na studiach.
Podsumowuję, bo widzę, że jest to konieczne: „Porozmawianie” i „niechcitopokazanie” kosztuje w realnym świecie masę czasu. Naiwne dziecko myśli, że fachowcy w danej dziedzinie umierają z ochoty poświęcania własnego czasu w pracy na edukację nowego pracownika i na zastępowanie instytucji uczelni wyższej. Zamiast zarabiania na projektowaniu i/czy produkcji nowych procesorów.”
„Jeśli chcesz zmarnować 5 lat życia i ileś pieniędzy na teorię, która nie ma zastosowania w praktyce”
…o masz coś z głową, polegając na arbitralnej i aroganckiej opinii jakiegoś Overdrive z internetu, definiującego ci co jest a co nie jest mającą czy nie mającą zastosowania w praktyce teorią. Samemu nie mając pojęcia o projektowaniu czegokolwiek.
@Overdrive
Niepotrzebnie się starasz – nie przekonasz parkera. On tylko swoje doktryny uznaje, do których jest emocjonalnie przywiązany i żadna logika ani realia go nie skłonią do zmiany poglądów…;-)
Overdrive 8 stycznia o godz. 2:30
„Jeśli chcesz 5 lat uczyć się czegoś, a potem zacząć pracę przy tym czego się uczyłeś to nawet nie zaczynaj.”
Rozśmieszyłeś córę #1. Biedaczka dopiero co dostała doktorat i energicznie rozgląda się za postdokiem. Bo nic nie umie i coraz bardziej jest tego świadoma. Po studiach w Polsce i Szwajcarii. Po robieniu doktoratu w USA z przystankiem w Japonii. Po dokonaniu tego z zerowym długiem, cały czas mając uczelniane pieniądze za pracę badawczą a nie za dydaktykę. Nie może się dziecko wyrobić, bo tyle zleceń jej promotorowi Pentagon wciska.
Znając twoje Overdrive przekonania upewniam cię, że jeszcze będziesz te pieniądze błogosławił jak okaże się, że zapłaciły one córze jako jednej z tysiąca mrówek pracujących nad przewidzeniem i zapobieżeniem twojego udaru mózgu.
A ona głupia jedna marudzi, że zamiast biofizyki w Polsce powinna pójść na matematykę, bo z której strony nie dotknąć badań nad mózgiem, to sama matematyka. I elektroniki i fizyki i informatyki i statystyki jej ciągle brakuje. Kuje od rana do nocy, już w trzecim języku i płacze, że taka głupia.
Nie spotkała Overdrive w odpowiednim czasie…
parker 8 stycznia o godz. 13:24
„Ale brak odpowiedzi na to pytanie, nie oznacza braku chęci do admnistracyjnego ograniczania liczba studentów tego kierunku przez uczestników tej dyskusji w oparach absurdu.”
Też nie jestem za administracyjnymi ograniczeniami. Sam kandydat ma decydować, ew. jego rodzice. A ułatwieniem dla nich (w przypadku studiów) powinien być „jakiś” koszt tychże. W przypadku Polski nie może być to pełna odpłatność, gdyż wtedy większość młodzieży ucieknie z Polski do Niemiec czy do Szkocji, gdzie studia są darmowe albo mało płatne. W/g mnie koszt studiów w Polsce musi być wypośrodkowany pomiędzy wystarczającą siłą zniechęcającą do studiowania na durnowatych kierunkach bez perspektyw utrzymania się po studiach, częściowym zwrotem podatnikowi kosztu studiów w przewidywaniu możliwej emigracji absolwenta oraz atrakcyjnością zagranicznych uczelni. Nie wiem, ile to ma być – ale może są jacyś mądrzy ludzie, którzy to wiedzą.
No i płacenie za coś nadaje temu czemuś większą wartość i wpływa motywująco w/g mnie na znaczną większość osób.
To ze edukacja spoleczenstwa sie oplaca w ogolnosci to jest jakas kosmiczna bzdura, oplaca sie tylko bezplatna szkola podstawowa w ktorej dzieci ucza sie pisac czyta i liczyc + elementów historii. Ta podstawowa np 4 letnia szkola sie oplaca bo dostarcza spoleczenstwu plaszczyzny porozumienia miedzy osobnikami. Natomiast powszechna szkola srednia oplaca sie juz mniej a studia wyzsze wcale. Przez ostatnie 22 lata studia pelnily role przechowalni bezrobotnych dostarczajac 5 lat beztroskiej zabawy dla „studentow”. Studia skonczyly miliony osob ktore nie powinny byly dostac matury. To doprowadzilo do inflacji wartosci wyzszego wyksztalcenia i braku rozwoju tych nielicznych osob ktore powinny studiowac, a musialy studiowac z matolami przez co poziom grupy byl dostosowany do poziomu „matołów” i obecnie mgr znaczy tyle co matoł. Co trzeba zrobic ?
To proste,
1. uczelnie nie moga dostawac pieniedzy za glowe studenta, lecz raczej za wyniki kadry/studentow (zastosowalbym tu norme maksimum, tzn najlepsze osiagniecia naukowe kadry/ wyniki studentow.
Musi oplacac sie produkowac mniej lepiej wyksztalconych niz wiecej gorzej wyksztalconych.
2. zmienic nazwe tytulu zawodowego mgr na inny zeby bylo widac
kto studiowal w czasach rozdawnictwa a kto nie
3. Od szkoly sredniej ktora zaczynalaby sie np po 4 klasach podstawowki wprowadzic system
ze rodzice placa za edukacje dzieci (5-srednia ocen)x jakas stala.
Za absencje i rozroby spowodowane przez dzieci placa odpowiednia kare, za osiagniecia dostaja nagrode. Boltzmanowski rozklad ocen
raczej spowoduje ze bedzie z czego wyplacac nagrody 🙂
4. Na koniec roku, szkoly dostaja srednia ocene taka jak srednia z ocen absolwentów co zabezpiecza przed stawianiem przez nauczycieli samych jedynek, szkoly w ktorych uczniowie dostaja gorsze oceny maja
wiecej pieniedzy, lecz uczniowie nie beda do nich chcieli isc, poprzez konkurencje bedzie wiec tworzyla sie rownowaga. Pula pieniedzy jest wspolna (tzn kiepskie szkoly wplacaja do budzetu duzo wiecej niz dobre, ale dobre dostaja wiecej subwencji)
rownowaga 8 stycznia o godz. 16:20
„Moim zdaniem najlepszą zmianą mogło by być finansowanie uczelni w podobny sposób do NGO z tą różnicą że odpisu na rzecz uczelni dokonywały by firmy, lub absolwenci danej uczelni i kierunku na rzecz tej uczelni i tego kierunku, ale tylko przez okres kilku lat po ukończeniu.”
Jeszcze jeden podatek dla przemysłu? Po co wynajdywać koło? Przemysł sam przyjdzie i sfinansuje badania dla siebie wykonane przez uczelnię, ale tylko wtedy, gdy:
a) „Firma” ma takie potrzeby. Jak „firma” to montownia-ekspozytura centrali w tanim kraju to całe badania robi się w kraju pochodzenia a nie w Polsce. Jakie badania ma finansować call center? Podobnie z rodzimą, małą firemką. Jej może nie byc stać albo jej właściciel może nie być świadomy potrzeb. Woli kantować na podatkach czy płacach aniżeli coś tam „badać”.
Wniosek – przed rozwijaniem i inwestowaniem w uczelnie najpierw należy stworzyć klimat przychylny działalności gospodarczej. To wykreuje ssanie, bez którego nie będzie zapotrzebowania na współpracę z uczelniami.
b) Uczelnia ma odpowiednie kompetencje.
Polonista to zawód, jaki dzieci sprawiają rodzicom- zauważył już dawno temu ś.p. Andrzej Waligórski, wrocławski satyryk. I ta definicja nie straciła na znaczeniu do dzisiejszego dnia.
Jako absolwent polonistyki byłem w swoim życiu zawodowym nauczycielem j. polskiego, dziennikarzem i publicystą, agentem ubezpieczeniowym i sprzedawałem nieruchomości. Prowadziłem sklep z obuwiem, agencję wydawniczo-reklamową, a dziś jestem pracownikiem socjalnym.
Działalność wielu prywatnych uczelni wyższych w małych miastach i miasteczkach oferujących tak naprawdę naukę na poziomie szkoły pomaturalnej ( wyższe studiami zarządzania śmiechem) jest szkodliwa społecznie. Państwo powinno wspierać tylko te uczelnie, które kształcą fachowców mających szansę na pracę. Chylę głowę przed autorem tego artykuły, gdyż ważny problem społeczny postawił.
Overdrive 8 stycznia o godz. 18:13
„Zastanów się nad wymiernymi korzyściami jakie daje człowiekowi magister czegokolwiek. Teraz niech to będą dwa fakultety, trzy, osiem. W czym ten człowiek mając osiem tytułów magisterskich jest bardziej produktywny od tego co ma tylko liceum zawodowe? Być może ma większą wiedzę, ale sam jako jednostka nie jest w stanie wytworzyć więcej niż przypada możliwości produkcyjnych dla tej jednostki.”
Nie wiem, co to są „możliwości produkcyjne przypadające na jednostkę”, ale brzmi to imponująco. Imponująco mądrze, jak pomyślimy o ilości łopat, którymi jednocześnie może kopać dół jeden robotnik. Oczywiście robotnik bez studiów. Wyobrażam sobie, że będzie to nie więcej niż dwie łopaty.
A taki po studiach to zaprojektuje i zbuduje sobie koparkę. O „możliwości produkcyjnej jednej koparki.”
Gdzieś ty sie uchował, overdrive? Dalej zbierasz jagódki garściami? A mięsko jesz tylko wtedy, jak napotkasz zdechłe pod krzakiem?
Myśmy już wynależli narzędzia! Nieco bardziej skomplikowane i „wydajne” od pięściaka.
Viola 8 stycznia o godz. 20:03
„Do Studenta polonistyki z wynikiem 78% matura podstawowa jak rozumiem to matematyki ty nie postudiujesz to poziom ledwo 3, a jeśli pójdziesz na płatną uczelnię i będziesz uczyć to współczuję twoim uczniom.”
Pyszne. Wreszcie ktoś skomentował. Pamietam, jak się moje dzieci buntowały, gdy skomentowałem inny aniżeli 100% wynik na podstawowj maturze z matematyki w moim dawnym liceum mat-fiz. jako „obciach”. Gdzie jak gdzie, wyjaśniałem, ale w takiej szkole wynik na tym poziomie matury (podobno „cięższej” w tym roku) nie mógł być inny. Być może w innym liceum, być może. Domowa młodzież nie rozumiała.
@zza kałuży
„Tlenek krzemu o grubości 1um w procesie utleniania o danych parametrach urósł w czasie pół godziny. Ile czasu w tym samym procesie zajmie pogrubienie tej warstwy tlenku z 1 do 2um?”
Jeśli rósł od 0 do 1um w czasie pół godziny, to od 1um do 2um powinien rosnąć kolejne pół godziny, ale pewnie odpowiedź nie jest taka oczywista, bo zależy od jakiś właściwości procesu utleniania krzemu lub w ogóle utleniania. Zasadniczo nie mam zielonego pojęcia i guzik mnie to obchodzi. Człowiek, który interesowałby się elektroniką i wykorzystywał tę wiedzę na co dzień w pracy, nie potrzebowałby uczelni wyższej ani Wikipedii, żeby udzielić odpowiedzi. Miałbym studiować teraz ten proces, żeby udowodnić Ci, że każdy człowiek potrafi nauczyć się dowolnej rzeczy sam? Przecież Ty i tak uważasz, że nie może, to po co będę tracił na to czas, kiedy nawet mnie to nie interesuje?
„A studentom takie rzeczy tłumaczy się w logicznym ciągu zjawisk fizycznych i narzędzi rachunkowych właśnie na studiach”
Ludzie, którzy nie studiują ale uczą się bezpośrednio od specjalistów w danej dziedzinie, też mają to tłumaczone w logicznym ciągu zjawisk z tą różnicą, że od razu widać do czego ta wiedza jest wykorzystywana i czy faktycznie jest potrzebna. Następuje natychmiastowa weryfikacja wiedzy pod kątem jej przydatności w praktyce i jest tym łatwiej przyswajana. Studia i pieczęć certyfikacji Państwa nie są potrzebne, żeby móc się uczyć, nauczyć i wykonywać dowolny zawód.
„Naiwne dziecko myśli, że fachowcy w danej dziedzinie umierają z ochoty poświęcania własnego czasu w pracy na edukację nowego pracownika i na zastępowanie instytucji uczelni wyższej.”
Nie umierają ale zwykle naukowcy chętnie dzielą się posiadaną przez siebie wiedzą, chyba że nazywają się „zza kałuży”, który dzielić swoją wiedzą się nie lubi, bo to mu tworzy konkurencję. Nie cały świat wygląda tak jak Ty go widzisz. Słyszałeś o kaizen np?
„Nie spotkała Overdrive w odpowiednim czasie?”
Ano nie spotkała, bo Overdrive powiedziałby jej, żeby nie pracowała dla morderców.
@parker
„Pytasz skąd wziąłem przekonanie, że powinna się uczyć dłużej niż osiem klas? A bo jestem przekonany, że nauka służy człowiekowi, stąd mi się wzięło to przekonanie, pisałem wcześniej.”
Bardzo wzniośle, bardzo szczytnie. Byleby za własne pieniądze. Albo najlepiej za Twoje, bo to Ty jesteś do tego przekonany.
zza kałuży
9 stycznia o godz. 0:37 Mój syn bez pomocy zdał rok temu matematykę rozszeżoną na 100% i chemię rozszeżoną na na 96%. Można? Tylko że ja pomogłam mu rozwijać się już od podstawówki i to nie przez korki i zajęcia dodatkowe przez pomoc w szukaniu odpowiedzi. Moja córka rekreacyjnie, bo na grafikę nie potrzeba matematyki, zdała ją na poziomie rozszerzonym na 78% i powiedziała że było łatwo. Przygotowanie i wychowanie dzieci zaczyna się w domu od najmłodszych lat. Tej odpowiedzialności nie zwala się na innych. Szkoła pomoże w zdobyciu wiedzy, a dobrze jak nie przeszkadza, ale to rodzice są odpowiedzialni za swoje dzieci, ja zapowiedziałam, że nie ma żadnych studiów na przeczekanie, albo coś umiesz albo nie. To nie wina studentów że idą na idiotyczne kierunki, ale rodziców którzy mają aspiracje. Człowiek który zdał maturę z matematyki na 45% idzie na ekonomię i co on myśli, rządzić firmą jak zakupy w sklepie to dla niego problem?
Overdrive
Poszedbyś na studia to by ci wytlumaczono, że twoje „możliwości produkcyjne jednostki” to nie jest zadanie o kopaniu studni o średnicy 1m łopatą. Bo tylko w takim przypadku ani nie jest możliwe szybsze kopanie przez jednego robotnika pięcioma łopatami ani przyspieszenie pracy przez nakazanie kopania 10 robotnikom jednocześnie. Współczesny przemysł to nie ciąża trwająca 9 miesięcy, której przez zatrudnienie 5 dodatkowych matek nie da się przyspieszyć. To jedna płytka półprzewodnikowa z tysiącami układów. Robionych jednocześnie, na raz, za ułamki grosza jeden. Czego ktoś bez studiów ani nie zaprojektuje ani nie wykona. Koniec kropka.
„Człowiek, który interesowałby się elektroniką i wykorzystywał tę wiedzę na co dzień w pracy, nie potrzebowałby uczelni wyższej ani Wikipedii, żeby udzielić odpowiedzi.”
Aby pozwolili ci wejść do laboratorium, gdzie takie rzeczy sie robi, musiałbyś tam pracować. Znajomego kuzynki nie wpuszczą. Nie dociera do ciebie, że nikt cię nie zatrudni bez minialnych wymagań:
a) matury,
b) zdanego testu
Ani Intel ani Texas Instruments ani AMD. A jak pokażesz, ze znasz: a) podstawy ze szkoły średniej,
b) umiesz myśleć logicznie,
c) umiesz wypełniać polecenia zgodnie z instrukcją,
to zatrudnią cię jako operatora. Może technika. I jak zwrócisz się o przywilej używania głowy i obliczania czegokolwiek to powiedzą, że nie ma mowy bez awansu na inżyniera. A inżynierem bez dyplomu nie zostaniesz, choćbyś pękł. Jest cała masa techników z dyplomami. Jak będziesz się starał to cię szef zarekomenduje na zaoczne studia i firma za nie zapłaci. Oczywiście pod warunkiem osiągania odpowiednich ocen:
a) na studiach,
b) w pracy
i z tylko z dołu, po zakończeniu semestru. No i może zapłaci za książki, a to często 100$+ za podręcznik, więc jest za co być wdzięcznym.
„Miałbym studiować teraz ten proces, żeby udowodnić Ci, że każdy człowiek potrafi nauczyć się dowolnej rzeczy sam?”
Ależ ja temu nie zaprzeczam. Przynajmniej w części teoretycznej. Jak chcesz ominąć sprawdzoną drogę i do wszystkiego dochodzić kosztem większej ilości czasu to prosze bardzo! No i zostają jeszcze „ćwiczenia praktyczne”. Nie mam pojęcia gdzie ty dorwiesz się do potrzebnego sprzetu? Bogaty z domu jesteś? Ale wtedy po co się czegokolwiek uczyć, jak masz tyle forsy na te maszyny to nie musisz już wogóle w życiu niczego robić.
Na lekarza anatomii będziesz uczył się na pierwszym pacjencie czy poczekasz na śmierć mamusi i ją pokroisz w łazience?
Przynajmniej na skalpel będzie cię stać…
„Ludzie, którzy nie studiują ale uczą się bezpośrednio od specjalistów w danej dziedzinie,”
Zabawny jesteś z tym twoim wyobrażaniem sobie, że gdzieś czekają tabuny specjalistów chetnych do sprawdzania tego, czy już się wystarczająco nauczyłeś „sam” albo wręcz zaczynających cały proces od zera. Wolą zacząć rozmowę od pytania, czy wogóle jesteś nauczalny, czyli o dyplom. A jak go nie masz to odsyłają tam, gdzie sie te dyplomy otrzymuje. Bo możesz być nienauczalnym przypadkiem. Czas pracy „specjalisty” jest drogi, overdrive. Sprzedaż IBM w 2010 liczona na 1 pracownika to około 234k$. To około 900$ dziennie. Koszt 4 lat studiów to całkiem realnie 120k$. Minimalnie 60k$. Zatrudniając swojego pracownika IBM do twojej nauki otrzymujemy w pierwszym przypadku 26 tygodni nauki (pół roku) a drugim to tylko 13 tygodni. Widzisz już róznicę? Nie nauczysz się więcej przez 8 (lub 16) razy więcej czasu na studiach? Już nie mówiąc o tym, że pracownik w pracy umie wykonywać jakąś czynność a niekoniecznie umie (czy nawet chce – może się bać, że go wygryziesz) kogoś uczyć. I już tylko pozostaje trywialne pytanie – dlaczego IBM miałoby wydać 120/60k$ na ciebie? Nie mając z ciebie w tym czasie żadnego pożytku, bo przecież przyjmowaliśmy 8 godzin nauki dziennie?
„który dzielić swoją wiedzą się nie lubi,”
Kiciuś, szef by mi nie pozwolił. A poza tym jak to przyjemność uczyć kogoś alfabetu? Jedni wolą uczyć zerówkę, inni nie wytrzymują z gimnazjalistami, jeszcze inni nie lubią licealistów. Mam cie uczyć o granicy ciągu czy szeregu aby po latach przejść do tego, co istotne? Od tego jest szkoła.
„słyszałeś o kaizen?”
Nie. Opowiedz mi o tym „czymś”. 😉
„bo Overdrive powiedziałby jej, żeby nie pracowała dla morderców.”
Nie pojmujesz, że jeszcze możesz wypluć te słowa. Porównując metody diagnostyczne pozwalające przewidzieć (częściowo, niedoskonale, ale jednak) zawał serca i np. taki udar mózgu widać, że na razie lepiej umiemy powiedzieć kiedy i czy udar miał miejsce aniżeli kiedy i czy będzie miał miejsce. Jak nie chcesz korzystać z osiągnięć diagnostyki medycznej zapłaconej przez Pentagon i bazującej na badaniach żołnierzy po kontuzjach to następnym razem w aptece i w przychodni poproś o stosowanie dla ciebie tylko leków i metod leczenia opracowanych podczas pokoju. 😉
@zza kałuży
„Czego ktoś bez studiów ani nie zaprojektuje ani nie wykona.”
Ano właśnie. To nie jest kopanie rowów, ale sam zasadniczo używasz do tego maszyn. Nie utleniasz tego krzemu z pipetą tylko programujesz robota, który to robi. Jak trzeba przyspieszyć proces to programujesz drugiego, albo całą fabrykę. Idea jest ta sama. A powiedz ile takich osób do programowania z tytułem inżyniera jest potrzebnych?
„Nie dociera do ciebie, że nikt cię nie zatrudni bez minialnych wymagań:
a) matury,
b) zdanego testu
Ani Intel ani Texas Instruments ani AMD.”
Po pierwsze, kto mówił o braku matury? Po drugie, jakiego testu? Po trzecie, amerykańskie firmy to nie są jedyne firmy na świecie, które zatrudniają ludzi w przemyśle elektronicznym. Amerykańskie może i muszą mieć potwierdzenie certyfikatem wszystkiego, bo jak ktoś coś zepsuje, to wszyscy odpowiedzialni muszą mieć podkładkę, że nie dopuścili do kosztującej pierdyliard dolarów aparatury jakiegoś laika. Co więcej, powiem Ci, że kiedyś jako człowiek wtedy bez matury potrafiłem zaprogramować robota składającego układy scalone. Nie mam pojęcia o elektronice, nie mam pojęcia do czego były te płytki, ale wyprodukowałem różnych na tony, bo dorabiałem sobie do kieszonkowego, a ktoś był na tyle miły, że pokazał mi jak to robić, bo i jemu to ułatwiało życie. I nie pracowałem w Chinach. Czy znam się na procesie produkcji i programowania procesorów? Nie. Czy jakbym potrzebował i chciał to mógłbym się tam tego nauczyć ze szczegółami? Mógłbym. Czy mógłbym po tym pracować w amerykańskiej firmie? Nie, bo tam trzeba mieć tytuł, a nie umiejętności. Umiejętności przekazują starsi pracownicy po udowodnieniu przez Państwo, że „jemu można”.
„Jak chcesz ominąć sprawdzoną drogę i do wszystkiego dochodzić kosztem większej ilości czasu to prosze bardzo! No i zostają jeszcze ?ćwiczenia praktyczne?. Nie mam pojęcia gdzie ty dorwiesz się do potrzebnego sprzetu?”
Kto powiedział, że większej? Studia trwają 5 lat i są w znacznej mierze ogromną stratą czasu, bo uczy się jakiejś wydumanej ale potrzebnej według kogoś teorii, a nie praktycznych umiejętności. Do sprzętu można się dorwać w miejscach, które produkują takie urządzenia lub w miejscach w których się go używa. Te płytki robiłem na maszynie, która kosztowała wtedy okrągły milion już nowych PLN. To była jeszcze większa kupa forsy niż teraz, a nie należała do niczyjego wujka, brata, ani nawet szwagra. Wystarczy chcieć. Trzeba mieć farta, owszem, ale przede wszystkim trzeba chcieć i wierzyć, że można.
„Nie mając z ciebie w tym czasie żadnego pożytku, bo przecież przyjmowaliśmy 8 godzin nauki dziennie?”
Widzisz, doszedłeś przez przypadek do istoty problemu. Ponieważ, Wy, ludzie niezwykle uczeni przeszliście cały ten bzdurny program utwierdzania się i wszystkich dookoła, że jesteście „godnymi” posiadania jakiejś wiedzy, to bronicie zaciekle całego systemu, bo jeśli okaże się, że można inaczej i SZYBCIEJ, to wyjdziecie na baranów i egoistów. Często właśnie z tego powodu nie można uczyć lepiej, bo gorzej jest usankcjonowane przez stado prof. dr hab., a niechby nawet i inż. Jak już dowiesz się co to kaizen i zaakceptujesz, że tak też można, to zrozumiesz.
„Nie. Opowiedz mi o tym ?czymś?.”
Poszukaj sobie. Może czegoś się nauczysz nowego.
„Nie pojmujesz, że jeszcze możesz wypluć te słowa.”
Bo Ameryka przyjedzie do Polski wprowadzać „demokrację”? Już to mówiłem ale powtórzę, bo nie trafia do Twojej skrzywionej moralności. Nie ważne ile aktów dobrodziejstwa morderca wykonuje, jest mordercą. To nie popularny Robin Hood, bo Wy nikogo nie wyzwalacie. Nie walczycie o swoje z najeźdźcą. Wy jesteście najeźdźcą. Walczycie o dominację i zysk. O możliwość kontynuowania imperialistycznych ambicji.
„Widać, że na razie lepiej umiemy powiedzieć kiedy i czy udar miał miejsce aniżeli kiedy i czy będzie miał miejsce.”
No właśnie. Wy potraficie tylko powiedzieć, że ktoś będzie miał udar jak go już dostał. Tyle to i ja jestem w stanie powiedzieć. A wiesz, że można przewidzieć czy i kiedy będzie miał udar, bez amerykańskiej wiedzy i aparatury? Co więcej, można temu zapobiec bez amerykańskich leków, bez wycinania, wstrzykiwania i zasadniczo robienia ludziom krzywdy.
„Jak nie chcesz korzystać z osiągnięć diagnostyki medycznej zapłaconej przez Pentagon i bazującej na badaniach żołnierzy po kontuzjach to następnym razem w aptece i w przychodni poproś o stosowanie dla ciebie tylko leków i metod leczenia opracowanych podczas pokoju”
A kto powiedział, że tam bywam? Kto powiedział, że w ogóle chodzę do lekarza, kupuję wyprodukowane przez amerykańskie koncerny farmaceutyczne antybiotyki i zasadniczo korzystam ze zdobyczy „nauki” hitlerowskich lekarzy w obozach koncentracyjnych, których amerykanie chętnie zatrudniali po wojnie z powodu ich „bogatej wiedzy”? Nie korzystam i może dzięki temu ja i moja rodzina jesteśmy zdrowi. Dla Ciebie nie istnieją jak rozumiem alternatywy? Wszystko co nie jest Made in USA, dla USA, albo dzięki USA, nie istnieje? Obudź się człowieku, jesteś bardziej amerykański niż Founding Fathers.
@Viola – „Mój syn bez pomocy zdał rok temu matematykę rozszeżoną na 100% i chemię rozszeżoną na 96% „. Zacytowałam to zdanie ze względu na kardynalny błąd ortograficzny, który popełniłaś – ROZSZERZONY piszemy, droga matko dorosłych dzieci przez „rz” ! Co, może komputer nie podkreślił? Ponieważ jako emerytka mam dużo wolnego czasu, pozwoliłam sobie przejrzeć twoje wcześniejsze komentarze, w których roi się przede wszystkim od błędów interpunkcyjnych i składniowych. Z zamieszczanych przez ciebie postów wynika, że jesteś nauczycielką (chyba, że piszą tu dwie Viole). @Viola – kolejny cytat: „Do Studenta polonistyki z wynikiem78% matura jak rozumiem to matematyki ty nie postudiujesz to poziom ledwo 3, a jeśli pójdziesz na płatną uczelnię i będziesz uczyć to współczuję twoim uczniom”. Nawet nie chce mi się liczyć błędów. Zastanawiam się, czego może uczyć student na płatnej uczelni, i co tam robią uczniowie, bo z tego, co mi wiadomo, na studiach płatnych czy bezpłatnych są raczej studenci. To właśnie, szanowna nauczycielko Violu, wynika z twego wpisu. W kolejnym chwalisz się swymi metodami wychowawczymi, dzięki którym twoje dzieci tak świetnie zdały „bez pomocy”(i znów zastanawiam się, co to znaczy – bez pomocy) maturę z matematyki i chemii. A jak im poszło z polskiego i języka obcego, też na 100% ? Twoje wpisy są żenujące. Podejrzewam, że tylko podajesz się za nauczycielkę, bo jeśli naprawdę nią jesteś, to wieje zgrozą ! Przepraszam Gospodarza i formułowiczów za wpis odbiegający od tematu, ale moje poczucie kultury języka nie pozwoliło mi pozostać obojętną wobec niektórych wypowiedzi. Pozdrawiam dbających o piękno języka polskiego (i każdego innego).
radykał
8 stycznia o godz. 12:26
„”Pickard pisze:?Zdaje się że umknęło Szanownemu to, że pracujemy żeby mieć chlebek do jedzenie, ewentualnie masełko do tego chlebka.?
Zdaje się, że umknęło Szanownemu to, że nie pracujemy, żeby mieć o jeść.””
Nie siedziałem w więzieniu i nie sądzę, żeby kryminalistom brakowało pracy. Natomiast ludzie od zawsze musieli starać się o zapewnienie sobie bytu – tak czy siak przez pracę. Pracuje się po to żeby przeżyć, pasjom można i należy oddawać się wtedy, gdy zaspokojone są podstawowe potrzeby własne i rodziny.
Overdrive 9 stycznia o godz. 15:00
„potrafiłem zaprogramować robota składającego układy scalone”
Zabiłeś mi ćwieka tym „składaniem”. O ile wiem to w Polsce nie produkuje się aktualnie układów scalonych. Możesz mówić albo o tzw. „wirebonding”, czyli łączeniu cieniutkimi drucikami pól kontaktowych samego układu z jego obudową albo o montażu gotowych, obudowanych układów scalonych na płytkach drukowanych. Gdzie pola kontaktowe owych płytek łączy się ze scalakiem metodą lutowania. Wirebonding to coś, co robi się w Malezji, na Filipinach czy w Chinach. Zdziwiłbym się, gdyby ta technologia w swojej nowoczesnej inkarnacji dotarła na masową skalę do Polski. Mogłeś raczej układać (i kleić) elementy elektroniczne (w tym scalone) na płytkach drukowanych. O ile wiem, firma „Wilk” montuje w ten sposób pamięci komputerowe RAM w Polsce. Tak czy siak, ani jedno ani drugie nie jest „składaniem” układu scalonego. To tak, jakbyś kiedyś dawno temu montaż telewizora nazwał „składaniem lamp”. Czyli w/g mnie „składałeś” (jak telewizory) płytki drukowane m.in. ZE scalaków a nie same układy scalone. A ściślej – programowałeś robota układającego takie scalaki na płytkach. Jest to produkcja, więc i tak fajnie, ale lata świetlne od wytwarzania scalaka począwszy od krzemu. I jak popełnisz błąd to straty są minimalne. A w Inetlu idą w miliony dolców prawie za każdym razem. Ergo – świetnie dla ciebie, żeś miał szczęście i spotkałes kogoś, kto dopuścił cię do nowoczesnej maszyny, ale po prawdzie ryzykował niewiele. Żeby nie było, że się puszę – serio gratuluję programowania takiej maszyny, chęci i sukcesu w dążeniu do celu. To z kolei jest milion lat świetlnych od czekania na mannę z nieba i narzekania albo od emigracji na zmywak. Czyli chciałbym aby było jasne, że traktuję to osiągnięcie z szacunkiem.
Mnie wypominasz „korzystanie ze zdobyczy „nauki” hitlerowskich lekarzy w obozach koncentracyjnych”. Wobec tego muszę ci uświadomić, że te twoje maszyny „składające” układy scalone powstały dla przemysłu, który swoje poczatki ma w masowej budowie rakiet Minuteman. Nie wyskoczyły ci teraz krwawe bąble na rękach, którymi dotykałeś dzieł szatana? A powinny. Siarką nie zapachniało?
@zaa kałuży
„To z kolei jest milion lat świetlnych od czekania na mannę z nieba i narzekania albo od emigracji na zmywak.”
Jeszcze się nie zorientowałeś, że daleko mi do takiego kogoś? Prędzej będę walczył o przegraną sprawę, niż czekał, aż mi się „samosię” poprawi. Mam awersję do wszelkich tytułów, wiedzę wolę sam zdobywać, niż ktoś miałby mi ją pokazywać ale oferowano mi już np. pomoc mentorską przy zrobieniu doktoratu, pod warunkiem, że zdobędę najpierw mgr, na co moja odpowiedź niezmiennie brzmi: „nie będę brał udziału w szopce dla zasady”.
„Mnie wypominasz ?korzystanie ze zdobyczy ?nauki? hitlerowskich lekarzy w obozach koncentracyjnych?. Wobec tego muszę ci uświadomić, że te twoje maszyny ?składające? układy scalone powstały dla przemysłu, który swoje poczatki ma w masowej budowie rakiet Minuteman.”
Wypominam nie tylko Tobie. Ogólnie całemu zachodniemu systemowi „służby zdrowia”. Słuchaj, ja doskonale zdaję sobie sprawę, że najszybciej do rozwoju technologicznego prowadzi wojna, i że nie mam możliwości odizolowania się od wszystkiego co zostało najpierw wynalezione na potrzeby wojska, a potem przeszło „do cywila”, chyba, że będę eremitą gdzieś w Bieszczadach jedzącym to co wyrośnie. Ubolewam nad tym ale tak niestety wygląda cały czas ten świat. Niemniej jednak technologia oparta na coraz to nowszych metodach zwalczania się ludzi, to co innego niż technologia wynaleziona dzięki eksperymentom medycznym na ludziach, a do takiej zalicza się zachodnia medycyna. Cały koncept polegający na usuwaniu elementów ciała np. w celach leczniczych jest tak samo barbarzyńskim pomysłem jak zaszywanie w ciele szmat, żeby sprawdzić co się stanie. Nawet jeśli tych drugich już się nie robi, to sposób myślenia o organizmach żywych, tym jak działają i jak je leczyć, nadal niewiele się różni. Nie wspominając o tym, że jeśli najwyższym kryterium dla firm dbających o zdrowie, jest zysk, a nie faktyczne zdrowie ludzi, to jak ma być inaczej? Nie muszę Ci mówić kto w tym przoduje?
Pani „emerytko 1946”, podziwiam Panią za dogłębną analizę niektórych wpisów. Osoby komentujące powinny szanować potencjalnego czytelnika. Owszem, każdemu może się zdarzyć jakiś drobny lapsus językowy, ale uporczywe popełnianie błędów jest wysoce nie na miejscu. Na szczęście większość postów jest pisana przez ludzi, którzy mają coś do powiedzenia. Według mnie na językowe wyróżnienie zasługują: Erato, historyk 35, studentka i student polonistyki. Pozdrawiam.
@emerytka 1946
Piszą dwie „viole” – jedna „małą” druga – „wielką” literą.
Własnie wpadło mi do główki, że zamiast przekomarzać się z tobą, powinienem raczej zapytać o to, w jakich zawodach czy w jakich pracach może według ciebie dać sobie radę w dzisiejszej Polsce osoba bez studiów. Bo mnie wydawało się, sądząc po ogłoszeniach prasowych, że dyplom jest teraz wymagany nawet od przyszłej sprzątaczki czy gońca. Rozumiem, że ktoś może mieć przekonanie o „nadawaniu się” ale jeszcze trzeba przekonać tę osobę po drugiej stronie biurka…
Rozumiem, że nauczycielką jest viola, a nie Viola. W takim razie moje uwagi były skierowane do Violi.
W każdej, do której ma umiejętności, by ją wykonywać. Twoje pytanie powinno być inaczej sformułowane, by uzyskać odpowiedź, której oczekujesz. Mianowicie: „jak przejść proces rekrutacyjny do firm, które wymagają wyższego wykształcenia na stanowiska, które można skutecznie wykonywać bez matury”. Bardzo prosto. Wpisujesz w CV wykształcenie wyższe. Na rozmowę Cię zapraszają, przechodzisz wszystkie etapy testowe, bo przecież umiesz to robić. Jak chcą, żebyś powiedział coś w obcym języku to zapytają Cię co lubisz robić albo gdzie byłeś na wakacjach i już, i zaczynasz pracować. Nikogo to nie interesuje co skończyłeś, czy skończyłeś i kiedy skończyłeś. Idąc do pracy ludzi interesuje czy umiesz wykonywać daną czynność, jakie masz doświadczenie i czy z poprzedniej pracy przyniosłeś referencje. Ten etap o którym piszę przechodziłem jakieś dobrych ponad 10 lat temu. A dzisiaj sam zajmuję się decydowaniem o tym kogo zatrudnić do firmy. I zgadnij kogo zatrudniam? Tych którzy potrafią, a nie tych którzy mają wyższe. Różnica jest taka, że nie daje się ogłoszenia „dam pracę, 5k na rękę, obsługa komputera”. Bo dostaniesz paręset CV i cholery przy przeglądaniu. Pisze się, że wymagane wyższe, a dostaniesz CV od tych, którzy owszem mają wyższe ale i od tych, którzy potrafią robić to czego akurat potrzebujesz i są dodatkowo zmotywowani. Ci, którzy mają wyższe, często nie wiedzą, którą stroną trzyma się miotłę i oczekują, że będą robić nie wiadomo co od razu. Zupełnie jak w tym dowcipie:
Facet po studiach dostał pierwszą pracę w supermarkecie. Pierwszego dnia jego szef mówi:
– Weź miotłę i pozamiataj tu trochę.
– Ależ proszę pana, ja jestem po studiach!
– Aaa to przepraszam, nie wiedziałem. Więc tak: to jest miotła, a tak się zamiata.
Problem pojawia się w momencie chęci pracy w zawodach, które wymagają pozwoleń, typu lekarz, prawnik, inżynier budowlany. Innymi słowy, jak zaczynasz być odpowiedzialny za czyjeś życie. Zawsze popełni się jakiś błąd i ktoś postanowi sprawdzić czy możesz robić to co robisz. Niemniej jednak, gdyby nie ograniczenia prawne w tym względzie, można byłoby robić to często lepiej niż ci certyfikowani. Był z resztą taki przypadek budowlańca, który został lewym adwokatem. Firma nie miała prawnika, szef biadolił ile to trzeba na niego wydać, no to uczynny chłopak postanowił, że nauczy się prawa za pół ceny. Wszystko ogarniał, kodeksu tak się wyuczył, że znał na pamięć, pisma pisał, do sądu chodził, wszystko było super. Parę lat tak ciągnął, nikt się do niczego nie czepiał. Problem pojawił się jak chciał kancelarię prawniczą gdzieś otworzyć z kimś do spółki. Wszystko się wydało i facet poszedł siedzieć. A za co? No za to, że nie miał pozwolenia Państwa na wykonywanie zawodu. Nie, że robił to źle, ale dlatego, że Państwo się nie zgodziło. Nie pobrało opłat, nie przemieliło go odpowiednio, nie musiał ubiegać się o aplikację, nie musiał „murzynować” w czyjejś kancelarii, a potem nie musiał zdać egzaminu. Tylko tego nie zrobił. Wykonywał skutecznie zawód prawnika. Czy to nie jest dla Ciebie paranoja? Co z tego, że taki lekarz na przykład zmarnował x lat swojego życia, żeby dostać papier od Państwa, skoro popełnia błędy jak zwykły człowiek? Państwo odpowie Ci, że dba o jakość wykonywanych usług i o zdrowie obywateli. Tylko gdyby tak było, to nie mielibyśmy panoszącej się lekomanii, ZUS’u i kolejnej nieskutecznej reformy zdrowia, która gdzieniegdzie każe ludziom zapisywać się w tej chwili na 2014 rok na zabieg czy wizytę, bo nie ma miejsc nawet na przyszły rok już.
Podsumowując i odpowiadając krótko, możesz pracować w każdej dziedzinie, w której nie odpowiadasz bezpośrednio za czyjeś życie, bo tam zdarza się, że sprawdzają czy faktycznie wyższe masz.
Overdrive 10 stycznia o godz. 1:27
Nie zaprzeczam, że nie słyszałem o fałszowaniu resume.
Takie coś daje ci interview, zgoda. Ale jeżeli przy propozycji pracy nie poinformujesz o tym, powiedzmy, „tricku”, to ryzykujesz wywalenie na pysk zaraz gdy dział HR zapyta się o dyplom.
A skoro pyta rodowitych Amerykanów o dowód ich obywatelstwa (aby nie dyskryminować świeżych imigrantów wszyscy w firmie muszą udowodnić, że mają prawo do pracy w USA) to tym bardziej zapyta o dyplom. Czy skontaktuje się z uczelnią to wątpię, ale może.
Zresztą bardzo często podczas interview pojawia się temat uczelni, bo tutaj ludziska są bardzo patriotycznie nastawieni zarówno do uniwersytetu jak i do jego drużyny sportowej. I po zobaczeniu wzmianki o ukończeniu studiów zaraz pytają na jakiej uczelni i kiedy. Nie tylko dlatego, aby „weryfikować” czy „przesłuchiwać”. To też, bo tutaj każdy mniej więcej kojarzy poziom danej uczelni z możliwym poziomem jej absolwenta (a różnice w dużym kraju mogą być znaczne) ale także dlatego, że to najłatwiejsze przełamanie lodów; taka wersja rozmowy o pogodzie.
Intencją zatrudniającego jest pożartowanie na początek ze względnych (większych lub mniejszych) sukcesów „jego” i „twojej” drużyny futbolowej czy koszykówki. Albo znalezienie wspólnych powodów do żartów na temat akademików czy położonych w pobliżu kampusu barów.
I co, będziesz brnął i fantazjował? Nawet jak ci się to uda (w co wątpię) to wiesz jakie to później zostawi wrażenie, gdy sprawa się wyda? W USA jest to podstawa do zwolnienia z pracy i wielokrotnie tak było. I nawet późniejsze referencje szlag trafił.
W sumie – ewentualnie dopuściłbym „malutkie oszustwo” z resume/CV. Aby znaleźć się przed obliczem. Ale w momencie propozycji pracy bym ujawnił brak dyplomu. Inaczej to śmierdzi.
@zza kałuży
Innymi słowy wystarczy wiedzieć coś o uniwersyteckich drużynach futbolowych i koszykowych, lokalnych barach i akademikach. Ale OK, powiedzmy, że w Stanach może to stanowić problem prawny. Ale ja w Stanach nie mieszkałem, jak dostałem się do pracy po raz pierwszy w ten sposób. A teraz myślisz, że ktoś patrzyłby jak dostałem się do pracy? Jasne, że nie. Teraz liczy się to ile rzeczy ogarniam i za ile jestem odpowiedzialny, ile bez mojej wiedzy się nie zadzieje, a ile się zepsuje. Teraz mógłbym płynnie przejść na równoległe stanowisko gdziekolwiek i pies z kulawą nogą nie spyta się czy kończyłem jakąś uczelnię w Polsce, tylko co robiłem do tej pory, dla kogo i jakie mam osiągnięcia w danej dziedzinie. W Polsce jak HR pyta o dyplom to mówisz, że masz gdzieś tam w papierach i musisz się specjalnie fatygować, żeby go wydobyć, bo jest na strychu w domu babci. A do czasu kiedy tego nie zrobisz niech liczą te 6 dni urlopu mniej i nie ma problemu. Myślisz, że HR docieka? Poza tym, po przepracowanych 6 latach (+4 lata liceum) masz pełny wymiar urlopu.