Obecni tylko na sprawdzianach
W zeszłym tygodniu mieliśmy próbną maturę. Frekwencja była nieomal stuprocentowa. Podobnie jest podczas większych klasówek – uczniowie stawiają się prawie w komplecie. Co innego w dni bez sprawdzianów – frekwencja mizerna. Wychowawcy bez owijania w bawełnę proszą rodziców, aby dziecko nie przekroczyło 50 procent nieobecności i nie musiało zdawać egzaminu klasyfikacyjnego. I dzieci razem z rodzicami sumiennie liczą dni, kiedy mogą zostać w domu, a kiedy muszą iść do szkoły.
Moi uczniowie pytają, czy szkoła planuje kolejne próbne matury. Młodzież chce tego. Jednak dla nas to duży problem, ponieważ uczniowie przychodzą jedynie na sprawdziany. W dniach próbnego egzaminu klasa w komplecie stawiała się tylko na czas rozwiązywania testu, potem masowo zwalniała się do domu. Po co siedzieć w szkole, gdy nie ma sprawdzianu? Dochodziło do tego, że po próbnej nikt nie zostawał na lekcjach. Także w piątek, który był ostatnim dniem sprawdzianu, prawie wszyscy zerwali się do domu (z mojej klasy zostały trzy osoby, czyli co dziesiąty uczeń). Dlatego nauczyciele nie chcą organizować kolejnych próbnych matur, gdyż to oznacza kilka dni bez lekcji dla klas trzecich.
Pamiętam czasy starej matury, kiedy było odwrotnie. Największa frekwencja była na lekcjach bez sprawdzianów. Natomiast w dniu klasówki wszyscy zapadali na tajemniczą chorobę, która przechodziła natychmiast po sprawdzianie. Nauczyciele musieli więc dręczyć uczniów niespodziewanymi kartkówkami. Obecnie zapowiadam kartkówki, przez co stają się małymi sprawdzianami, ponieważ dzięki temu poprawia się frekwencja. Uczniowie przychodzą, gdyż chcą zaliczyć materiał i uzyskać kolejną ocenę. Po naukę nie opłaca się przychodzić, natomiast po oceny jak najbardziej.
Zachowanie uczniów może doprowadzić do sytuacji, że lekcje będą prowadzone tylko metodą: sprawdzian – wyniki – sprawdzian – wyniki itd. A w klasie maturalnej: próbna matura – wyniki – próbna matura – wyniki itd. Gdy od czasu do czasu taki styl wprowadzam, frekwencję mam najwyższą z możliwych.
Komentarze
Wychodzi ślicznie po co uczniowie chodzą do szkoły – zdawać sprawdziany. Wiedzę nabywa się we własnym zakresie.
Kolejna tajemnica behawioru świata pozaszkolnego?
To chyba jasne, z tego co Gospodarz pisze.
Uczniowie trafnie oceniają wagę i wpływ lekcyjnej pracy dydaktycznej nauczycieli na oczekiwany wynik, będący rzeczywistym celem przymusowego pobytu w szkole.
Nazywa się to zjawisko „dysonansem funkcjonalnym”, albo ‚pryzmatem organizacji wklęsłej’.
Opis Gospodarza jest czystą empirią dysfunkcjonalnych zachowań systemowych i nieuchronną konsekwencją patologii organizacyjnej.
Jej głównym motorem jest jednakże wniosek, że chodzi o zachowanie…uczniów.
Ach kręć, się kręć, wrzeciono, łódki oświatowej 🙂
Ostatnio miałem (nie)przyjemność korzystać z PKP. Przepełniony i spóźniony.
Jakże małym ludzikiem bym był, gdybym winił za to konduktora
Zgadzam się z p. Gekko, uczniowie zachowują się ze swojego punktu widzenia racjonalnie. Oni wiedzą, że nie wiedza, ale punkty się liczą, oni także recenzują obecnością ( po części) przydatność i poziom zajęć prowadzonych w szkołach. Jak widać, słychać i czuć – dobrze nie jest
U naszych zachodnich sąsiadów, wielokrotnie bogatszych od nas – gdzie szkoła ponadgimnazjalna, zresztą podobnie jak u nas, nie jest obowiązkowa nie ma w ogóle problemu związanego ze zbyt dużą absencją uczniów.
Wychowawca usprawiedliwia dni opuszczone przez ucznia tylko na podstawie zwolnienia wystawionego przez lekarza. Wyjątkowo i okazjonalnie (uznaniowo) honoruje zwolnienia rodzicielskie.
W szkole, w której pracowałam, uczeń który miał 10 dni nieusprawiedliwionych
( za dzień nieusprawiedliwiony uznawany był każdy, w którym uczeń opuścił bez usprawiedliwienia choćby jedną godzinę lekcyjną) dostawał oficjalne pisemko ze szkoły z informacją o groźbie skreślenia z listy w przypadku choćby jeszcze jednej nieusprawiedliwionej godziny.
W przypadku szkół niższego szczebla, do których uczniowie musieli, zgodnie z ustawowym obowiązkiem uczęszczać, rodzicami, którzy zezwalali na tak częste nieobecności swoich dzieci w szkole bardzo szczegółowo interesował się natychmiast urząd do spraw młodzieży.
Rodzice za takie zaniedbywanie swoich obowiązków rodzicielskich ponoszą dotkliwe kary finansowe, w skrajnych przypadkach są pozbawiani nawet praw rodzicielskich.
Jak wygląda sytuacja u nas – wiedzą wszyscy, którzy pracują w gimnazjum i mają do czynienia z trudnymi pod względem wychowawczo uczniami, pochodzącymi z patologicznych środowisk. Właściwie bardzo często szkoła jest bezsilna i pozbawiona jakiejkolwiek możliwości oddziaływania, a współpraca z odpowiednimi instytucjami działa bardzo kiepsko.
Wydaje mi się chorą sytuacja, w której finansowane są z budżetu państwa zajęcia szkolne, które uczeń sobie beztrosko opuszcza.
Powinien moim zdaniem ponosić konsekwencje – być może również finansowe – ten, kto w taki beztroski sposób marnotrawi podatki, które mogłyby być może wykorzystane na inne cele.
Zwłaszcza w dobie kryzysu – może i tu należy poszukać oszczędności?
Nie ma przecież przymusu nauki w LO.
Jeśli ktoś się już na to decyduje, to niech wypełnia rzetelnie swoje obowiązki, korzystając z przywileju bezpłatnej nauki, którą fundują mu podatnicy.
A jak mu się nie podoba, lub uważa, że w domu lepiej się nauczy, to niech ze szkoły w ogóle zrezygnuje i dajmy mu możliwość zdawania matury eksternistycznie, bez konieczności pobierania nauki w publicznej szkole i marnotrawienia publicznych pieniędzy.
Powinien być również, moim zdaniem zniesiony przepis, który zwalnia lekarzy z obowiązku wystawiania zwolnień lekarskich nieletnim, cedując ten obowiązek na rodziców. Ci natomiast nie powinni mieć możliwości usprawiedliwiania każdej, dowolnej liczby godzin opuszczonych przez ich dziecko, w przypadku gdy uczęszcza ono do „bezpłatnej” szkoły publicznej.
Rozumiem sytuacje wyjątkowe, ale nie rozumiem sytuacji, w której rodzic zwalnia dziecko z zajęć szkolnych, po to by np. wyjechać sobie z nim w ciągu roku szkolnego na 2- tygodniowe wczasy do Egiptu.
Czy stać nas jako państwo na luksu fundowania bezpłatnej nauki tym, którzy ten przywilej mają najwyraźniej w nosie?
Jeśli ktoś chce sobie wybiórczo traktować szkołę i oferowane w niej zajęcia, niech zapisze się do szkoły prywatnej i swoje fanaberie finansuje z własnej kieszeni.
hilda
Jak zwykle mądrze i trafnie. Ciekawe ile czasu musi minąć zanim nasze władze dojdą do tych samych wniosków
1. Nie ma przepisu zwalniającego lekarzy z obowiązku bezpłatnego wystawiania zwolnień lekarskich do szkoły. Jest za to przepis, który ich do tego obliguje.
2. Nie ma przepisu pozwalającego rodzicom usprawiedliwiać nieobecności dziecka. O uznaniu nieobecności za usprawiedliwioną decyduje nauczyciel.
3. Gospodarz tak naprawdę ujawnia nieudolność nauczycieli reprezentowanej przez siebie szkoły. Zamiast odmawiać usprawiedliwienia w każdym wątpliwym przypadku i żądać uprawdopodobnienia podawanego powodu nieobecności (także zaświadczeniem lekarskim), usprawiedliwiają wszystko, jak leci, bez żadnej weryfikacji podawanych przez uczniów czy rodziców powodów. I tylko „proszą”, żeby uczeń nie przekroczył 50% nieobecności. Czyli granicą obowiązującą uczniów w rzeczywistości nie jest „uczniowi nie wolno mieć ŻADNEJ nieobecności nieusprawiedliwionej”, lecz „możesz mieć do 50% nieobecności”. Oświata jest bytem paranormalnym.
@sensor
Gospodarz udowadnia swoim wpisem, że nauczyciele jego szkoły stają za uczniami, a nie za systemem. Wymagając od uczniów uczęszczania do szkoły, która nie uczy niczego potrzebnego, byliby hipokrytami gdyby nie uznawali zwolnień. Skoro mają przygotować dzieci do zdawania testów, a nie przekazać wiedzę to jak widać dają radę w minimum 50% przeznaczonego czasu. Pozostały czas warto, żeby dzieciaki poświęciły na zdobywanie potrzebnej wiedzy i umiejętności prywatnie.
sensor
3 grudnia o godz. 14:33
„1. Nie ma przepisu zwalniającego lekarzy z obowiązku bezpłatnego wystawiania zwolnień lekarskich do szkoły. Jest za to przepis, który ich do tego obliguje.”
Możesz podać jakąś podstawę prawną tego przepisu?
Byłabym wdzięczna, wielokrotnie bowiem spotkałam się z informacją ze strony rodziców i uczniów, że lekarz rodzinny odmówił wystawienia uczniowi zaświadczenia o czasowej niezdolności do nauki szkolnej , powołując się na odpowiednie przepisy, z których wynika, że nie ma on takiego obowiązku.
Jaki wniosek wyciągnęła hilda z wpisu gospodarza?
„W szkole, w której pracowałam, uczeń który miał 10 dni nieusprawiedliwionych
( za dzień nieusprawiedliwiony uznawany był każdy, w którym uczeń opuścił bez usprawiedliwienia choćby jedną godzinę lekcyjną) dostawał oficjalne pisemko ze szkoły z informacją o groźbie skreślenia z listy w przypadku choćby jeszcze jednej nieusprawiedliwionej godziny.”
Czyli za mordę i uczyć się gówniarze. A rodziców pozbawić praw rodzicielskich.
Wtedy zajmą się nim wychowawcy z placówek, też pedagodzy a wiadomo, ci to efekty mają, 90% ich wychowanków na marginesie społecznym ląduje.
Opisywano na tym blogu jak sobie robotę załatwili na najbliższe lata w komisji sejmowej w czasie prac nad ustawą o rodzinnej opiece zastępczej.
Mówi się, że nie powinno się oglądać jak się robi kiełbasę i politykę bo to obrzydliwe.
Dodam jeszcze, jak się ma dzieci, nie powinno się na nauczycielskie blogi zaglądać.
@sensor
1. Wobec polskiego kretynizmu ponad 15 obowiązkowych przedmiotów w LO przy b.zróżnicowanej jakości nauczycieli trudno się uczniom dziwić. Z kolei dla szkoły ważne są wyniki matury (3-5 przedmiotów na ucznia) więc oficjalnie nie mogąc ich zwolnić z pozostałych lekcji przymyka oko gdy robią to we własnym zakresie…;-)
2. W imię czego egzekwować na maksa frekwencję? Wpiszesz masie uczniów nieusprawiedliwione nieobecności i co dalej ? Zwolnienie lekarskie szkolne to nie L-4. Uczniowie będą się różnić tylko dostępem rodziców do znajomego lekarza..
Z drugiej strony jeśli ktoś ma dobre wyniki sprawdzianów( w końcu chodzi do szkoły żeby się nauczyć!),to robienie mu pretensji, że do szkoły nie chodzi jest tylko .
reakcją nadętego ego;-)
@hilda
Lekarz może odmówić wystawienia zwolnienia, jeśli nie widzi ku temu podstaw, tj. jeśli dziecko oczekuje, że załatwi sobie zwolnienie, bo poszło do lekarza zdrowe. Do tego potrzebny jest znajomy lekarz. Lekarz nie może natomiast odmówić wystawienia zwolnienia, jeśli dziecko jest faktycznie chore. Wystawienie zwolnienia może odbyć się na trzy dni wstecz od daty wizyty. Podstawa prawna? Ustawa o bezpłatnej służbie zdrowia.
hilda
3 grudnia o godz. 13:01
__
„Wydaje mi się chorą sytuacja, w której finansowane są z budżetu państwa zajęcia szkolne, które uczeń sobie beztrosko opuszcza.
Powinien moim zdaniem ponosić konsekwencje ? być może również finansowe ? ten, kto w taki beztroski sposób marnotrawi podatki, które mogłyby być może wykorzystane na inne cele”
Tzn. że gdyby uczeń odsiedział te zajęcia to uznałabyś, że podatki nie zostały zmarnowane? Jeśli nie, i zakładając, że uczeń je odsiedział to jak sprawdziłabyś czy na tych zajęciach podatki zostały zmarnowane lub nie? Kiedy z winy ucznia a kiedy nie?
Podatki marnowane są wtedy gdy nie spełnione są cele podstawy programowej. Właśnie za to płacą podatnicy i to powinno być realizowane. Moim skromnym zdaniem, jedynie co do nauczania alfabetu i liczenia do stu, możemy założyć, że ponad 90% uczniów wychodzi ze szkoły podstawowej z taką wiedzą i umiejętnościami (zapewne są na ten temat badania, proszę mnie poprawić w razie czego). Natomiast co do wielu innych wymagań (np. znajmość takich czy innych tematów z fizyki, historii etc.) – i także tych z nieobjętego przymusem LO – oraz takich, których weryfikacja jest dyskusyjna (np. twórcze myślenie, samodzielne myślenie, umiejętność formułowania opinii, jasnej wypowiedzi i wielu innych celów podstawy programowej) mam poważną wątpliwość czy chociaż 10% uczniów kończących LO posiada tą całą wiedzę i umiejętności. Jeśli tak jest, to znaczy, że cele podstawy programowej są spełnione w znikomym stopniu. Jeśli kogoś należałoby w ogóle obciążać finansowo, to wszystkich tych co są za to odpowiedzialni. Niech oddadzą obywatelom pieniądze, bo podatnik dostał chałturę, a nie to za co zapłacił.
__
hilda
3 grudnia o godz. 13:01
__
„Jeśli ktoś chce sobie wybiórczo traktować szkołę i oferowane w niej zajęcia, niech zapisze się do szkoły prywatnej i swoje fanaberie finansuje z własnej kieszeni.”
Tylko wtedy proszę obniżyć mu (rodzicom) podatki, by nie finansował szkół publicznych. Wszak z nich nie korzysta.
__
Gospodarz
__
„Zachowanie uczniów może doprowadzić do sytuacji, że lekcje będą prowadzone tylko metodą: sprawdzian – wyniki – sprawdzian – wyniki itd”
I to jest naturalny, genialny wręcz system. Powodem jest konflikt ról jakie pełni nauczyciel, o czym już tu nieraz pisałem. Uczniowe nie chcą się uczyć u tego kto ich jednocześnie ocenia i wydaje im polecenia. Naturalnie dążą do podziału tych ról: uczyć chcą się u kogoś kto zajmuje się wyłącznie nauczaniem (korepetytor lub nauka samodzielna), a sprawdzani u kogoś kto się zajmuje wyłącznie sprawdzaniem i ma władzę dopuszczania do następnej klasy / matury / studiów / dyplomu. Wyjątkiem są nauczyciele do których uczniowie chcą przychodzić bo ich zwyczajnie lubią (i którzy nie dają odczuć konfliktu ról).
Najidealniejszy system oświaty jaki mogę sobie wymarzyć składałby się z 4 ośrodków: nauczania, testów, egzaminacyjnego i programowego. Programowy określałby zakres materiału i mógłby wysyłać swoich obserwatorów do innych ośrodków by badali, czy cele programowe są osiągane i w jakim stopniu (szczególnie ośrodek testów byłby zobowiązany do reform na wniosek ośrodka programowego). W ośrodku testów sporządzanoby sprawdziany, testy wiedzy, formułowano pytania na egzaminy ustne i pisemne, a także w tym ośrodku uczeń by do nich fizycznie podchodził. W ośrodku egzaminów wyłącznie sprawdzanoby egzaminy, testy (ew. egzaminator mógłby być obecny podczas sprawdzianu w ośrodku testów, jednak bez prawa do wydawania jakichkolwiek poleceń uczniowi). Zaś ośrodek nauczania pełniłby taką rolę jaką dziś pełnią biblioteki, Internet, korepetytorzy – byłby źródłem wiedzy i pomocą w nauce do zdawania egzaminów. Wierzę, że taki system funkcjnowałby dobrze, bo byłby bardziej sprawiedliwy i wyrazistszy, jeśli chodzi o to, czyja jest wina, jeśli cele programowe nie są spełnione.
W moim liceum frekwencja na lekcjach jest w granicach 90 procent, nie wynika to z faktu, że ktoś zmusza uczniów do chodzenia do szkoły. Jest wręcz przeciwnie, nauczyciele usprawiedliwiają wszystkie nieobecności, czasem nawet tylko na słowo, bez zaświadczenia od rodziców. Jednak uczniowie często wolą pójść do szkoły, bo wiedzą, że im się to opłaca. W tej szkole nauczyciele UCZĄ. Są do dyspozycji uczniów, przerabiają cały materiał, odpowiadają na pytania, wszystko tłumaczą. Z tego wynika, że przyczyn niskiej frekwencji nie należy szukać w uczniu, w którego interesie jest przecież czegoś się nauczyć, ale w nauczycielu, który być może nie jest dobrym pedagogiem, jeżeli uczniowie są zdania, że bardziej opłaca im się samemu nauczyć materiału, niż tracić czas na lekcji,
No, może powinien być jeszcze 5. ośrodek, zamiast obserwatorów ośrodka programowego, ten weryfikowałby odległość między celami programowymi a rzeczywistością i wysyłał komunikat do ośrodka testów „Uczniowe po waszych testach nie spełniają celów programowych. Zmieńcie testy” albo do programowego: „Waszych celów, po wielu próbach ośrodka testów, nie da się osiągnąć. Zmieńcie je”. 😉
@Michał
>Jeśli ktoś chce sobie wybiórczo traktować szkołę i oferowane w niej zajęcia, niech zapisze się do szkoły prywatnej i swoje fanaberie finansuje z własnej kieszeni.?
Tylko wtedy proszę obniżyć mu (rodzicom) podatki, by nie finansował szkół publicznych. Wszak z nich nie korzysta.<
Przecież szkoły niepubliczne otrzymują z naszych podatków dokładnie tyle na ucznia ile szkoły publiczne w tej okolicy(gminie,powiecie), więc nie siej demagogii, Gekko bis;-)
S-21
3 grudnia o godz. 18:32
__
Przecież szkoły niepubliczne otrzymują z naszych podatków dokładnie tyle na ucznia ile szkoły publiczne w tej okolicy(gminie,powiecie), więc nie siej demagogii, Gekko bis;-)
__
Skoro dostają z naszych podatków, to nie są takie niepubliczne jak się nazywają 😉
Wśród powodzi bzdur i toksycznych ignorancji, jakie niektóre belferstwo szanowne tu prezentuje w temacie, chciałbym wyprostować tylko jedną:
Zwolnienia lekarskie NIE dotyczą osób niezatrudnionych, a więc nie ma możliwości wystawienia druku L4 (a to właśnie jest zwolnienie) dla ucznia (o ile zajęcia nie wiążą sie ze stosunkiem pracy ucznia, np. praktykami).
Zaświadczenie o niezdolności do zajęć szkolnych natomiast ( a to nie jest zwolnienie), lekarz ma prawny OBOWIĄZEK wystawić bez gadania, o ile są ku temu powody zdrowotne.
Reszta bzdur, które z niezmąconym tupetem serwuje tu np. hilda czy S-21 mają tę samą podstawę – nie prawo czy etykę ale zwykłą, banalną, za to wrzaskliwą ignorancję kompetencyjną i pychę osobistą.
Szkoda, że nie ma zmiany pokoleniowej (i nie będzie), czy jakiejkolwiek innej, zdolnej oczyścić to środowisko z tego typu zjawisk.
W kwestii poruszonej przez Gospodarza w jego komentarzu (o ile pisze choć trochę na poważnie), chciałbym zauważyć, że to już było.
Po wprowadzeniu komuny, w tramwajach miejskich, bilety sprzedawały, kasowały i sprawdzały TRZY oddzielne osoby, czego przyczyną była naturalnie systemowa nieufność komuny do pasażera, pracownika i kontrolera oraz motorniczego razem i osobno.
Uzasadniona zresztą, gdy niewłaściwi ludzie robią niewłaściwe rzeczy w niewłaściwym miejscu, w imię niewłaściwego systemu.
Gospodarz podobnie widzi, jak się zdaje, modelowe relacje w szkole.
Tymczasem to, co opisuje wynika z tych samych co w tramwaju mechanizmów – uczniowie słusznie (biorąc pod uwagę poziom i kompetencje demonstrowane przez belfrów) nie ufają skorumpowanym (sic!) i niekompetentnym nauczycielom publicznym, starając się rozpaczliwie uskutecznić sprawiedliwy i wydajny tryb rozliczania się z obowiązku szkolnego.
Jest to kolejny i jaskrawy przykład wotum nieufności, jaki społeczeństwo (w tym uczniowie) wystawiają powszechnym praktykom szkolnym, stanowiącym o istocie tej instytucji.
Jako ciekawostkę podam, że naturalnie rozwiązaniem nie jest szkolna „dystrybucja biletów przez 3 osoby”, ale usunięcie przyczyn tej sytuacji, przykładowo:
– zatrudnianie nauczycieli (lub egzekwowanie tego od zatrudnionych), potrafiących kompetentnie uczyć, oceniać i rozwijać potencjał uczniów. To WYMAGA ewaluacji postępów dokonywanej właśnie przez tego, kto za ich rozwój odpowiada.
– egzekwowanie od nauczycieli bezwzględnej rzetelności i sprawiedliwości w ocenianiu, w tym umiejętności komunikowania i uzasadniania ocenianemu wyniku ewaluacji w sposób motywujący i konsekwentny.
O czym sami belfrzy nie mają pojęcia, co to jest i jak to robić, co widać w dyskusji o ich własnej ewaluacji.
Obecnie jest dokładnie odwrotnie – nauczyciele usiłują wyegzekwować (!) od swoich klientów (!!), czyli, płacącego im w ciemno i pod przymusem, społeczeństwa (uczniów, lekarzy, rodziców, itd.) odpowiedzialność i opłaty za skutki własnych działań i zaniechań oraz rażącej, nierzadko, niekompetencji i nieprzydatności zawodowej.
Co na tym blogu widać tak jaskrawo, że aż zabawna jest i smutna dyskusja o nowych szatach Belfra, z gronem zapełniających ten etat Króli, błyskających pysznie nagością, wskazywaną nawet przez dzieci 🙂
Michał
3 grudnia o godz. 19:05
– – –
dodam, że nie chodzi o to, ILE szkoły takie czy siakie otrzymują, ale KTO decyduje, czy dać TE pieniądze tej czy innej szkole.
W przypadku szkół niepublicznych, podatnik sam decyduje, gdzie skierować SWOJE pieniądze, w przeciwieństwie do szkoły publicznej, pozyskującej pieniądze podatnika bez jego woli i kontroli wydatkowania.
Zastanówmy się, czy gdyby dobrowolnym odpisem podatkowym można byłoby finansować zarówno instytucje publiczne i niepubliczne, to ILE tych pieniędzy podatnicy przesłaliby do ministerstw a ile do NGOSów?
Tego właśnie jak ognia boją się publiczne szkoły i belfrzy. Wolnego rynku i demokracji w oświacie.
PS Jest ogromnie dużo szkół niepublicznych, funkcjonujących kulawo i niezgodnie z założeniami. Nie bronię takich szkół, przeciwnie. ALE istnieją one tylko tak długo, jak rodzice samodzielnie zechcą je finansować, posyłając tam. Chcą badziewia za duże pieniądze – mają, ich sprawa.
Ludzie cenią wolność i wybór, często wyżej, niż jest ob wart, ale to już ludzka natura, której ani komuna ani przetrwały po niej system oświaty publicznej nie zatrzyma i nie zmieni.
Badziewie publiczne natomiast, finansujemy wszyscy pod przymusem i bez wyboru, dlatego niektóre belferskie es-floresy i inne takie – kwitną a szkoła i oświata publiczna gnije.
—
Wszystkich prawych, kompetentnych i zaangażowanych po uczciwej stronie belfrów pozdrawiam. 🙂
S-21 jest nieuczciwy.
Dobrze wie, że szkoły niepubliczne dostają taką samą dotację do ucznia która jest wypłacana z budżetu. Ale też wie, że koszty utrzymania szkoły nie ograniczają się do dotacji budżetowej i resztę dokłada gmina z naszych podatków.
Ale to nauczyciel, trzeba wybaczyć.
Dla niezorientowanych, S-21 oczywiście do nich nie należy.
Choćby budynek szkoły do gminy należy a szkoła niepubliczna musi go wynajmować.
Cóż Gospodarzu 🙂 w mojej szkole, jak na razie, jest po staremu, to znaczy frekwencja spada w czasie klasówek oraz często w czasie imprez szkolnych, na które jest mocno świecące zielone światło, gdyż tego życzą sobie rodzice (uczniowie nie zawsze i to jest w tym wszystkim najciekawsze 🙂 )
Jak widać w renomowanych liceach młodzi są tak zdolni, że nie potrzebują szkoły, korepetycje wszystko załatwiają,
w mojej szkole jest odwrotnie, raczej unikają sprawdzianów, ale frekwencja przekracza 80%, nie jest to rewelacja ale na pewno znacznie lepiej
jak ktoś się uprze to udowodni oczywiście, że wyższa frekwencja szkodzi na wyniki maturalne, bo nie mamy takich wyników jak renomowane liceum
@z życia szkoły
ale nikt nikogo nie zmusza do prowadzenia szkoły
wytłumacz mi jak to jest, prywatna szkoła musi wynająć budynek, utrzymać go, ponieść inne wydatki jak publiczna a jest lepiej wyposażona i jeszcze właściciel na niej zarabia. I to przy takiej samej dotacji jak w szkole publicznej, którą zarządza samorząd, i który wiecznie na nic nie ma pieniędzy. A odchodzi mu spory wydatek związany w wynajmem i do tego nie musi na tym zarabiać.
@hilda
sam już wielokrotnie poruszałem temat odpowiedzialności finansowej za opuszczone zajęcia, nie chcesz chodzić to się wypisz, a jeśli opuszczasz zajęcia to płać, bo komuś zapłacono aby te zajęcia poprowadził.
To samo z odmowami lekarzy do wystawiania zwolnień lekarskich. Pewnie zaprotestowali bo byli nachodzeni przez zdrowych uczniów proszących o zwolnienia.
Ale szkoła powinna mieć prawo kwestionować zwolnienia wystawiane przez rodziców lub pełnoletnich uczniów.
A jeśli zezwalamy na to, to czemu nie zmusić pracodawców do respektowania zwolnień pisanych własnoręcznie przez ich pracowników.
@sensor
„1. Nie ma przepisu zwalniającego lekarzy z obowiązku bezpłatnego wystawiania zwolnień lekarskich do szkoły. Jest za to przepis, który ich do tego obliguje.”
zorientuj się w temacie. Chyba, że potrafisz podać ten przepis?
W ubiegłym roku szkoły otrzymywały pisma mniej więcej o takiej treści, to trafiło do jednego z kuratoriów:
„W związku z bardzo często występującymi przypadkami zgłaszania się
do przychodni uczniów i studentów w celu uzyskania zaświadczeń
usprawiedliwiających nieobecność na zajęciach
w szkołach wszystkich szczebli oraz wyższych uczelniach zwracamy się
z uprzejmą prośbą
o przypomnienie dyrektorom szkół, że w świetle obowiązujących w
naszym kraju aktów prawnych wszelkie usprawiedliwienia nieobecności
w szkole uczniów do lat 18 wystawiają rodzice a uczniowie pełnoletni
i studenci mają prawo usprawiedliwiać swoje nieobecności sami.
Przesyłamy w załączeniu znajdujące się w naszym posiadaniu kopie
pism w tej sprawie Ministerstwa Edukacji Narodowej z 1994 roku oraz
Ministerstwa Edukacji i Nauki z 2005 roku. „
Nie wiem po co sie tak obruszac. Uczen ma skonczyc szkole z mozliwie najlepszym wynikiem, a nie „odsiedziec” na lekcjach. Licza sie efekty, a nie wysilki – jakby chciala tego Hilda.
Jesli uczniow nie zajmuje nauka, to czyja to wina? Rodzicow, zezwalajacych dzieciom na olanie niepotrzebnych lekcji? Jesli zdaja, to jaki problem?
Dyscyplina! – powie Hilda (pejczem w reku i Opieka Spoleczna za plecami). Pewno tak, tyle, ze trzeba tych biednych uczni czyms zainteresowac. Jesli maja siedziec i sluchac gledzenia, to pewnie im sie znudzi.
Czy sa to bledy systemowe, metodyki, czy w ogole filozofii nauczania w dzisiejszych czasach – to kwestia dyskusji. Jedno jest pewne, ze stare metody nauczania bankrutuja w przerazajacym tempie.
I dobrze.
Pozdrawiam.
i na koniec ma uwagę co do niektórych tu piszących, skończcie narzekać na nauczycieli, którzy wykonują dobrze swoją pracę w zakresie wyznaczonym przez ministerstwo, ono nakłada na nich różne obowiązki, podstawy, programy, których muszą się trzymać i realizować,
zamiast wżywać się na nauczycielach uderzcie pod inny adres
Michał
3 grudnia o godz. 18:16
„Podatki marnowane są wtedy gdy nie spełnione są cele podstawy programowej. Właśnie za to płacą podatnicy i to powinno być realizowane”
Tylko zauważ, że do realizacji podstawy programowej potrzebny jest nie tylko nauczyciel lecz i uczeń.
Jeśli uczeń do szkoły nie chodzi, i opuszcza ok. 50 % obowiązkowych zajęć lekcyjnych, to nauczyciel nie ma najmniejszych szans na zrealizowanie z tym uczniem podstawy programowej.
Szkoła publiczna jest taka, na jaką stać przymusowo „zrzucających” się na nią podatników.
Zatem ktoś, kto zdecydował się do niej chodzić – nie ma wyboru, jest skazany na program, narzucany mu przez urzędników państwowych i musi się do niego dostosować, czy mu się to podoba, czy nie.
Jeśli szkoła „państwowa” jest kiepska – to jest to wina również podatników, którzy nie interesują się jak i na co ich pieniądze są wydawane, czy raczej w tym wypadku marnotrawione i nie potrafią z tej rozrzutności odpowiednich organów państwowych rozliczyć.
Jeśli ty Michale – jako sponsor – ufundujesz jakiemuś dziecku stypendium i naukę w prywatnej szkole, to będziesz z założonymi rękoma patrzył na to, że dzieciak nie uczęszcza do szkoły i nie uczy się?
Raczej mu owo stypendium zabierzesz i dasz takiemu, który z niego skorzysta.
Darmowa, opłacana z podatków wszystkich obywateli oświata to luksus, którego wielu nie potrafi docenić.
Zaś nieudolne państwo nie potrafi swoich interesów i interesów podatników pilnować, skoro pozwala na takie bezkarne i rozrzutne „niechodzenie do szkoły”.
Uważam, że nie stać nas – jako społeczeństwo, na to, by ten luksus bezpłatnego nauczania fundować tym, którzy z niego nie chcą korzystać.
Dlatego zgadzam się w pełni z Overdive – obowiązek nauki powinien być tylko do ósmej klasy szkoły podstawowej.
Szkoły ponadgimnazjalne dobrowolne. Kto nie chce się uczyć, niech idzie do pracy.
Natomiast w stosunku do rodziców tych uczniów, którzy korzystają z publicznej, fundowanej przez wszystkich obywateli oświaty należy zastosować bardzo skrupulatne rozliczenia, w jaki sposób ich dzieci się ze swoich obowiązków – min. uczęszczania do szkoły wywiązują.
Jeśli zaś ktoś woli się uczyć w szkole prywatnej lub z korepetytorem i stać go na to, proszę bardzo niech ma wybór i taką możliwość.
Nawet niech ma jakąś ulgę podatkową z tego tytułu.
Natomiast jako podatnik, którego dzieci z publicznej szkoły nie korzystają, stanowczo protestuję i nie zgadzam się, aby spore podatki moje i mojego męża, pochodzące z naszej dodatkowej działalności gospodarczej marnowane były na przymusowe nauczanie kogoś, komu owo publiczne szkolnictwo się nie podoba i do publicznej szkoły chodzić mu się nie chce.
Jeśli zaś już korzysta między innymi z moich pieniędzy, pobierając nauki w „bezpłatnej”, publicznej szkole, to żądam żeby się wywiązał z umowy, którą zawiera ze społeczeństwem w momencie przestąpienia progu owej szkoły finansowanej ze składek wszystkich obywateli ( nie tylko rodziców uczęszczających do niej uczniów, których wkład zresztą może być w stosunku do np. mojego niewspółmiernie niski).
A państwo i jego urzędnicy niech w końcu zaczną pilnować by pieniądze płacone przez podatników nie były trwonione i trafiały we właściwe ręce.
@hilda
„Jeśli szkoła ?państwowa? jest kiepska ? to jest to wina również podatników, którzy nie interesują się jak i na co ich pieniądze są wydawane, czy raczej w tym wypadku marnotrawione i nie potrafią z tej rozrzutności odpowiednich organów państwowych rozliczyć.”
Dotyka Pani tutaj zasadniczego problemu naszej pseudodemokracji, a mianowicie braku możliwości wpływania na cokolwiek. Jaki ja osobiście mam wpływ na to, że moje podatki idą na finansowanie PZPN i np. pensji Prezesa? Jaki mam wpływ na to, że idą na finansowanie publicznej telewizji, która karmi ludzi odmóżdżającą papką w postaci seriali o niczym i teleturniejów gdzie „gwiazdy” tańczą czy gotują? Jaki mam wpływ na wysyłanie wojska w różne miejsca, by brało udział w nie naszej wojnie o nie nasze cele? Jaki mam wpływ na chociażby edukację, służbę zdrowia, emerytury, itd? Nie mam żadnego. Zatem niech będzie Pani tak łaskawa i nie zasłania się biernością ludzi wobec systemu, którego nie można zmienić bez przemocy lub przygniatającego masowego sprzeciwu.
„Natomiast jako podatnik, którego dzieci z publicznej szkoły nie korzystają, stanowczo protestuję i nie zgadzam się, aby spore podatki moje i mojego męża, pochodzące z naszej dodatkowej działalności gospodarczej marnowane były na przymusowe nauczanie kogoś, komu owo publiczne szkolnictwo się nie podoba i do publicznej szkoły chodzić mu się nie chce.”
Super, niech zatem skłoni Pani nasze kochane Państwo, by dało tym ludziom święty spokój. By nie musieli płacić podatków na gównianą szkołę z której nie korzystają. Albo skłoni Państwo do stworzenia takich warunków nauczania, by mieli po co tam chodzić. Trudno protestować przeciwko marnowaniu podatków na nauczanie kogoś czegoś, czego ten ktoś nie chce się nauczyć, bo sam ten fakt nie powinien nawet zaistnieć. Jeśli samo Państwo nie potrafi tego skorygować tzn., że cała administracja jest nic nie warta, a co za tym idzie cały aparat polityczny, wszystkie wybory, parlamentarne, prezydenckie, itd, są tylko jakąś farsą, która służy dalszemu wmawianiu ludziom bzdur o tym, że żyją w ustroju demokratycznym.
„obowiązek nauki powinien być tylko do ósmej klasy szkoły podstawowej.”
Do siódmej chyba?
Żeby się nauczyć czytać, pisać i rachować trzy klasy wystarczają.
Kiedyś tak było i komu to przeszkadzało?
Można przecież fabrykę w Kowarach reaktywować, upadła chyba przez to szkolnictwo.
Bierzmy przykład z krajów które taki system mają i dzięki temu przodują w produkcji dywanów. Będziemy potęgą jak Afganistan.
Nie chce dziecko chodzić do szkoły bo nauczycielka beznadziejna, bo rówieśnicy dokuczają na co nauczyciele nie reagują a czasem wręcz inspirują do takich zachowań swoim zachowaniem, bo mniej zdolne więc nauka ciężko przychodzi, rodzice nie ogarniają sytuacji bo niewykształceni, niech tka dywany małymi rączkami bo inaczej będzie chuliganić.
Czy jest taki poziom nierozumienia współczesnego świata który nie pozwala już wykonywać zawodu?
Kiedyś myślałem że jest. Internet sprawił, że się przekonałem że nie ma.
Teraz już tylko czekam aż się nauczyciel-pedofil wypowie.
Też nikt z grona pewnie nie zareaguje jak na coming out hildy.
Szkoła w obecnym kształcie wcale nie jest taka kiepska jak mówią przedmówcy.
Nauczyciele realizują podstawę programową, która jest przekazywana odgórnie i do gadania nic nie mają.
Zmieniło się natomiast nastawienie młodzieży. Coraz więcej osób nie chce się uczyć. Papierek do niczego im się nie przyda. Zmuszając nastolatków do nauki, nie pomyślano aby znaleźli zatrudnienie po studiach.Po co mają się uczyć?
To nie jest wina nauczycieli, że nie mają bodźca do nauki.
Często spotykam się ze zdaniem: „nie będę się tego uczył a zarabiać będę więcej niż pan”. Nie ma znaczenia czy chodzi o tabliczkę mnożenia, budowę człowieka, lektury, język obcy czy procenty.
Dajmy im pracę po studiach albo znieśmy bezsensowne siedzenie w ławce do 18 roku życia.
Obecnie szkoła stała się dla wielu osób świetlicą. Widać to w gimnazjach.
Overdrive
4 grudnia o godz. 6:13
„Dotyka Pani tutaj zasadniczego problemu naszej pseudodemokracji, a mianowicie braku możliwości wpływania na cokolwiek. Jaki ja osobiście mam wpływ na to, że moje podatki idą na finansowanie PZPN i np. pensji Prezesa? Jaki mam wpływ na to, że idą na finansowanie publicznej telewizji, która karmi ludzi odmóżdżającą papką w postaci seriali o niczym i teleturniejów gdzie ?gwiazdy? tańczą czy gotują? Jaki mam wpływ na wysyłanie wojska w różne miejsca, by brało udział w nie naszej wojnie o nie nasze cele? Jaki mam wpływ na chociażby edukację, służbę zdrowia, emerytury, itd? Nie mam żadnego. Zatem niech będzie Pani tak łaskawa i nie zasłania się biernością ludzi wobec systemu, którego nie można zmienić bez przemocy lub przygniatającego masowego sprzeciwu.”
Overdive – jak to kiedyś powiedział W. Churchil:
„Demokracja to najgorszy system, ale nie wymyślono nic lepszego ”
Nie wiem czemu akurat mnie obwiniasz za nieudolność naszego rządu i z ową „pseudodemokrację”? Wszak ja mam na nią taki sam wpływ, jak i Ty?
Dlaczego ludzie nie buntują się przeciwko przerostowi administracji i nie mają nic przeciwko finansowaniu armii urzędników wymyślających takie potworki jak np. ostatnio – karanie lekarzy ( karą do 8 lat pozbawienia wolności ) za wypisanie recepty refundowanej przez NFZ pacjentowi, któremu się owa zniżka nie należy?
Dlaczego uzasadniona złość i frustracja ludzi, którym na skutek takich bzdurnych przepisów lekarze, broniąc się przed pójściem do więzienia, będą wypisywać na znak protestu jedynie recepty pełnopłatne, skupia się znowu na lekarzach, a nie na urzędnikach NFZ-u?
Tak samo jest w przypadku nauczycieli – oni, tak jak i lekarze są ostatnim trybikiem w tej „popsutej” machinie jaką jest publiczna edukacja i ochrona zdrowia i od nich samych tak naprawdę niewiele zależy.
Tak się dzieje, bo takich osób, zauważających owe absurdy – jak ja lub Ty jest niewiele, a większość w Polsce stanowią ludzie pokroju Mariana z Goniądza, który chce „pasożytować” na moich pieniądzach, posyłając swoje dzieci do publicznych szkół, do których na dodatek nie chce im się chodzić, bo kiepskie. Potem oczywiście pośle je na „bezpłatne” – czyli znowu finansowane min. przeze mnie i przez Ciebie- studia łatwe i przyjemne, po których wiadomo, że nie znajdą one satysfakcjonującej ich pracy – najlepiej takiej za kilka tysięcy zł. od razu na początku swojej kariery.
I jeszcze będą się oburzali, że nie chcesz ani Ty, ani ja finansować drugiego równie przyjemnego, nie wymagajacego zbytniego wysiłku intelektualnego drugiego kierunku.
Jedyne co mogę w tej zrobić to głosować na tych, którzy postulują zniesienie podatków, całkowite sprywatyzowanie służby zdrowia i edukacji, likwidację nikomu niepotrzebnej armii urzędniczych pośredników, którzy pobierają kasę za nieudolne rozdzielanie i w rezultacie „marnotrawienie” podatków obywateli.
Tylko, że takie partie i tacy politycy nigdy nie wygrają z populizmem, bo człowiek z natury naiwny jest i chce wierzyć, tym, którzy obiecują, ze będzie lepiej – czytaj „za darmo” – czyli za pieniądze tych, którzy płacą najwyższe składki do worka bez dna , jakim jest budżet państwa.
Overdrive
4 grudnia o godz. 6:13
„Super, niech zatem skłoni Pani nasze kochane Państwo, by dało tym ludziom święty spokój. By nie musieli płacić podatków na gównianą szkołę z której nie korzystają. Albo skłoni Państwo do stworzenia takich warunków nauczania, by mieli po co tam chodzić. Trudno protestować przeciwko marnowaniu podatków na nauczanie kogoś czegoś, czego ten ktoś nie chce się nauczyć, bo sam ten fakt nie powinien nawet zaistnieć. ”
Mam na tę sytuację taki sam wpływ jak Ty – czyli żaden.
Poza tym – nie protestuję przeciwko temu, że państwo opodatkowuje mnie na rzecz tych, którzy z różnych względów nie są w stanie opłacić samodzielnie swojego leczenia czy finansować edukacji swoich dzieci. W myśl idei solidaryzmu społecznego – niech tak będzie.
Chociaż myślę, że sama – bez owej armii darmozjadów – urzędniczych pośredników, lepiej umiałabym pomóc tym naprawdę potrzebującym pomocy.
Na pewno nie finansowałabym edukacji dzieciom lub młodzieży, która kręci nosem na szkołę, którą ja wybrałam i ja opłacam ze swoich własnych pieniędzy.
Nie mam możliwości walki z całym systemem demokratycznym – bo w tej walce nie mam szans. Natomiast jako podatnik mogę domagać się od państwa, aby rozliczało obywateli, jak korzystają z fundowanego im min.przeze mnie i przez Ciebie przywileju „darmowej” edukacji.
Zacząć należałoby od początku – czyli przede wszystkim najpierw rozliczać skrupulatnie rodziców i prawnych opiekunów z każdej nieobecności ich dzieci na zajęciach, a dopiero w następnej kolejności rozliczać nauczycieli jak realizują założenia i cele zawarte w podstawie programowej.
Wyeliminować bez zbędnych ceregieli z systemu bezpłatnej edukacji na poziomie szkolnictwa średniego wszystkich tych, którym ona się nie podoba i dają temu wyraz opuszczając zajęcia szkolne. Do tego trzeba jednak mieć przyzwolenie państwa, a tej woli na razie nie ma – wręcz przeciwnie jest tendencja do przetrzymywania na siłę niezadowolonych ze szkoły uczniów.
Jest bowiem obecnie bardzo trudne skreślenie ucznia z listy uczniów za nieobecności, lub postawienie mu oceny ndst. za niezrealizowanie celów podstawy programowej.
Coraz częściej naraża to bowiem nauczyciela na kontrole i wizyty urzędników kuratoryjnych, napuszczonych przez roszczeniowo do szkoły nastawionych rodziców. Więc dyrekcje dla świętego spokoju i z obawy przed kłopotami i kontrolami z kuratoriów nie zgadzają się na skreślania lub nawet usiłują wywierać wpływ na nauczycieli, by ci nie stawiali ocen ndst.- nawet w ewidentnych przypadkach zaniedbań obowiązków ze strony ucznia.
To również jedna z przyczyn mizerii poziomu polskiej szkoły.
Owi kuratoryjni wizytatorzy, jak lwy bowiem bronią swoich zagrożonych pozycji, stają zawsze po stronie zaniedbujących ewidentnie swoje zobowiązania ucznia i jego rodziców i mają w głębokim poważaniu, że w ten sposób skutecznie przysługują się defraudowaniu społecznych pieniędzy,przeznaczonych na zupełnie inne cele.
Zresztą MEN nie jest tu również bez winy, bo ustalając np. przepisy pozwalające na promowanie ucznia szkoły ponadgimnazjalnej z oceną ndst, tez raczej stoi po stronie tych, którzy państwową „darmową” edukację chcą traktować lekko i nie ponosić żadnych konsekwencji z niewypełniania rzetelnego swoich zobowiązań wobec płacącego za nią społeczeństwa.
Nie dziwicie się zatem drodzy państwo „nie-nauczyciele”, że tendencje i wytyczne obniżania poziomu oświatowego i pogrążania polskiej szkoły w coraz większym chaosie i bałaganie są odgórne i doprawdy najmniej zależne od stojącego na samym dole tej drabinki nauczyciela.
Również to sami rodzice często taką patologię popierają, bo niby publiczna szkoła w ich opinii taka kiepska jest, ale sobie z drugiej strony pałają świętym oburzeniem na samą myśl o tym, że ich własne dziecko mogłoby zostać usunięte z systemu publicznej oświaty za niewypełnianie swoich podstawowych obowiązków – czyli przede wszystkim systematycznego uczęszczania do szkoły i osiągania minimalnych, założonych w podstawie programowej wyników.
Zaoszczędzone w ten sposób pieniądze wykorzystać na zapewnienie lepszych warunków nauczania tym, którym na edukacji zależy.
Pod pojęciem lepsze warunki nauczania rozumiem również stopniowe zatrudnianie, najlepszych i najbardziej kompetentnych „fachowców od nauczania” oraz eliminowanie tych, którzy są niekompetentni.
hilda
4 grudnia o godz. 11:20
„Zaoszczędzone w ten sposób pieniądze wykorzystać na zapewnienie lepszych warunków nauczania tym, którym na edukacji zależy.”
Dla uściślenia – pieniądze zaoszczędzone dzięki bezproblemowej i szybkiej eliminacji z systemu publicznej edukacji tych, którzy nie wypełniają nałożonych na nich zobowiązań – czyli min. systematycznego uczęszczania do szkoły.
hildo. Pełna zgoda. I jedna uwaga. Rodzice posyłający dzieci do szkół prywatnych, społecznych i wyznaniowych dostają ulgi. Szkoły te otrzymują subwencję oświatową w takim samym wymiarze jak szkoły publiczne. Natomias finasowanie wszystkim wykształcenia na poziomie wyższym, jak chcą rektorzy prywatnych uczelni, to ekstrawagancja. Kształćmy wszystkie dzieci do poziomu dawnej szkoły podstawowej. System mógłby wyglądac tak. Czteryt lata nauczanie wczesnoszkolne, cztery lata z podziałem na tradycyjne przedmioty i egzamin. Następnie dla najzdolniejszych licea i technika też czteroletnie z maturą z progiem zdawalności minimum 50% i studia. Dla zwolenników obecnego marnotrawieni publicznych środków mam jeden argument. Wkształcenie nie, piwo nie musi być pełne.
Tu, na blogu w ogóle żaden belfer nie jest związany (sic!) umową o pracę, otrzymuje wynagrodzenie i przywileje „bo mu się należy”, obywatelem demokratycznego państwa nie jest, na nic, ale to NIC nie ma wpływu, a za wyniki szkoły odpowiedzialni są rodzice i uczniowie oraz władza (ew. jeszcze lekarze).
Mają płacić, poddawać się obowiązkowi szkolnemu i podatkowemu oraz przynosić belferstwu kwiaty i laurki, tudzież podkarmiać i poić na studniówkach.
Nic nowego, pegeer i mentalna komuna, w całym swym nagim bezwstydzie.
Nieliczne głosy belferskie, wynikające z rozumu i przyzwoitości, w żaden sposób jednak nie zmierzają do ukrócenia tej wewnętrznej patologii środowiskowej.
System poznaje się nie tylko po wynikach, ale przede wszystkim, po reakcji jego beneficjentów na wewnętrzne patologie.
Nikt w tym środowisku, jak się zdaje, nie ma ani siły ani odwagi czy kompetencji, aby własne zgniłe jajka w koszyku belferskim – usunąć.
No i wszyscy z koszyczka pachną, jak i wyglądają.
Ale, rzecz jasna, belferstwu szanownemu to nie koszyczek pachnie, ale okoliczności przyrody i przypadkowe społeczeństwo.
Cała reszta branżowych rozważań, jest w tej sytuacji biciem pienistego osadu, ku chwale fałszywej martyrologii umęczonych belferstwem 🙁
hildo. Teraz to nie są wizytatorzy tylko ewaluatorzy. Widziałem taką ewaluację w sąsiedniej szkole. Wygladało to tak. Po szkole chodził ewaluator ewaluujący szkołę, czyli dyrekcję, nauczycieli, rodziców uczniów, organ prowadzący. Za nim chodził zaś ewaluator ewaluujący ewaluatora. Ile to kosztowało niestety nie wiem, ale zapewne drogo, bo przeprowadzano wywiady, ankiety, analizy dokumentów, obserwacje. Tir makulatury powstał. Bo przecież ewaluację zewnętrzną poprzedziła ewaluacja wewnętrzna
@hilda
Merytorycznie, zgadzam się z Tobą co do wielu Twoich ocen (urzędników, państwa, społeczeństwa) z wpisu z 4 grudnia o godz. 1:45. Natomiast mam zupełnie inne do tego podejście osobiste. Jedyny element merytoryczny w którym się różnimy jest taki, że Ty piszesz
„Jeśli uczeń do szkoły nie chodzi, i opuszcza ok. 50 % obowiązkowych zajęć lekcyjnych, to nauczyciel nie ma najmniejszych szans na zrealizowanie z tym uczniem podstawy programowej.”
A ja Ci na to mówię, że uczeń który miałby 100% obecności, w każdej klasie LO miał na koniec 6 i maturę zdał na 100% z każdego przedmiotu i tak nie spełniłby wymagań podstawy programowej. Podstawa programowa nie jest weryfikowana (a w wielu punktach i nieweryfikowalna w ogóle) i nie jest więcej warta niż obietnice przedwyborcze. Chyba, że zamkniemy oczy, zatkamy uszy i uwierzymy, że spełnianie kryteriów oceny sprawdzianów i maturalnych kluczy jest równoważne osiągnięciu celów podstawy programowej.
Zgadzam się z Tobą, że nie należy widzieć winy jedynie po stronie nauczycieli. Natomiast w swych wypowiedziach kładziesz wyraźnie silniejszy nacisk na wymaganie od ucznia niż od nauczyciela. Piszesz bowiem w późniejszym wpisie do Overdrive:
„Zacząć należałoby od początku ? czyli przede wszystkim najpierw rozliczać skrupulatnie rodziców i prawnych opiekunów z każdej nieobecności ich dzieci na zajęciach, a dopiero w następnej kolejności rozliczać nauczycieli jak realizują założenia i cele zawarte w podstawie programowej.”
Uczestniczyłem kiedyś w szkoleniu w międzynarodowej korporacji, na którym coach powiedział coś, co mnie zaskoczyło i utkwiło mocno w pamięci. Mówił o postawie coacha wobec słuchaczy. Dobry coach musi brać odpowiedzialność za wiedzę i postawę/emocje jakie przekazuje słuchaczom. Jeśli słuchacz nie wyniósł wiedzy i ani trochę nie zmieniła się jego postawa wobec prezentowanego tematu, to jest to wina coacha. Myślę, że facet ma rację. Dobry coach nie zakłada, że słuchacz będzie superzaangażowany w zdobywanie wiedzy. Dobry coach musi się liczyć z biernością słuchaczy. Dobry coach musi myśleć w ten sposób, bo inaczej nie będzie dobrym coachem. Jakże różna to postawa wobec tego co reprezentują nauczyciele i wykładowcy, nieprawdaż?
Będę uczciwy: uczeń też powinien wykazywać pewnego typu postawę. Powinien być mocno zaangażowany w zdobywanie wiedzy. Nie powinien zakładać, że jego nauczyciel jest dobrym coachem. Powinien dociekliwie i skrupulatnie wypytywać o temat, notować i zapamiętywać. Mówić szczerze czego nie rozumie i dlaczego, podawać koncepcje co mogłoby mu pomóc w zrozumieniu tematu. Powinien zawsze pytać gdy coś co mówi nauczyciel jest dla ucznia niejasne. Nawet po kilka razy, by skłonić nauczyciela by wytłumaczył to samo innymi słowami, które może okażą się trafniejsze. Wszak celem jest zdobycie wiedzy.
I teraz zastanówmy się, czy w obecnym systemie uczeń i nauczyciel mogą reprezentować powyższe postawy. Nauczyciel – oczywiście. A uczeń? Nie! Dlaczego? Bo jego nauczyciel jest nie tylko coachem, ale i sędzią, który go sprawdza i karze negatywnymi oceniami za niewiedzę. Uczeń nie może więc śmiało pytać, bo każde pytanie ujawnia przecież jakąś niewiedzę. Znieciepliwiony nauczyciel rzadko jest na tyle obiektywny by samemu uznać, że coś niejasno wytłumaczył. Na powtarzające się pytania ucznia, lepiej uznać, że uczeń jest tępy i powinien się więcej uczyć. Stąd uczeń nie ma chęci przychodzenia na lekcje. Zapewne i samoocena ucznia cierpi, gdyż belferski bełkot uznaje on za „mądrość”, której nie jest w stanie pojąć.
Kolejne zagadnienie o którym piszesz:
„Jeśli zaś już korzysta między innymi z moich pieniędzy, pobierając nauki w ?bezpłatnej?, publicznej szkole, to żądam żeby się wywiązał z umowy, którą zawiera ze społeczeństwem w momencie przestąpienia progu owej szkoły finansowanej ze składek wszystkich obywateli ( nie tylko rodziców uczęszczających do niej uczniów, których wkład zresztą może być w stosunku do np. mojego niewspółmiernie niski).”
Tu się różnimy postawami. Podatki płacę – chcę czy nie. Urzędnicy, którzy na swych stanowiskach de facto nic nie robią (są tacy) męczą się po 8 h dziennie by na koniec miesiąca pobrać pensje, a uczniowie przesiadują bez sensu w szkołach. To wszystko za moje pieniądze i nic nie mogę na to poradzić. Osobiście, wolałbym, żeby pensje urzędnikom wpływały, a oni nie musieli udawać, że pracują. To zdrowsze dla ich psychiki, a efekt taki sam. Podobnie z uczniami. Skoro ich praca/nauka nie ma wymiernych rezultatów to po co ta fikcja? Niech mają wolne.
I ostatnia Twoja opinia, z którą się całkowicie zgadzam:
„Jeśli szkoła ?państwowa? jest kiepska ? to jest to wina również podatników, którzy nie interesują się jak i na co ich pieniądze są wydawane, czy raczej w tym wypadku marnotrawione i nie potrafią z tej rozrzutności odpowiednich organów państwowych rozliczyć.”
Tak jest. To my, społeczeństwo, jesteśmy beznadziejni, niezorganizowani, zniechęceni i pozwalamy sobie na głowę wchodzić. Piszę to bez ironii. Niestety.
z życia szkoły
3 grudnia o godz. 21:57
„Dla niezorientowanych, S-21 oczywiście do nich nie należy.
Choćby budynek szkoły do gminy należy a szkoła niepubliczna musi go wynajmować.”
__
Dziękuję serdecznie za sprostowanie wpisu S-21. Zacząłem się już zastanawiać, czy pomysł Miltona Friedmana z bonami edukacyjnymi wszedł w życie, a ja nic o tym nie wiem. 😉
Michał
4 grudnia o godz. 13:22
„Natomiast w swych wypowiedziach kładziesz wyraźnie silniejszy nacisk na wymaganie od ucznia niż od nauczyciela.”
To, że od nauczyciela należy wymagać jest dla mnie czymś oczywistym.
Nie jestem aż tak bezkrytyczna, by nie zauważać, że jest wielu nauczycieli, którzy się do tego zawodu nie nadają.
Wkurzają mnie niekompetencja, brak profesjonalizmu i niefrasobliwe podejście do swoich zawodowych obowiązków u niektórych moich kolegów czy koleżanek po fachu.
Daleka jestem jednak od uogólnień i serwowanych tu twierdzeń, że prawie wszyscy nauczyciele szkół publicznych są beznadziejni i że to wyłącznie oni ponoszą całą odpowiedzialność za dno, którego publiczna oświata zaczyna sięgać.
Michał
4 grudnia o godz. 13:22
„Dobry coach musi brać odpowiedzialność za wiedzę i postawę/emocje jakie przekazuje słuchaczom. Jeśli słuchacz nie wyniósł wiedzy i ani trochę nie zmieniła się jego postawa wobec prezentowanego tematu, to jest to wina coacha. Myślę, że facet ma rację. Dobry coach nie zakłada, że słuchacz będzie superzaangażowany w zdobywanie wiedzy. Dobry coach musi się liczyć z biernością słuchaczy. Dobry coach musi myśleć w ten sposób, bo inaczej nie będzie dobrym coachem. Jakże różna to postawa wobec tego co reprezentują nauczyciele i wykładowcy, nieprawdaż?”
Podoba mi się to, co napisałeś – tak powinien pracować dobry nauczyciel – sprawić, żeby uczniowie się zainteresowali się lekcjami i jednocześnie żeby im się nie tylko „opłacało” ale i chciało na lekcje chodzić. Staram się tak właśnie prowadzić zajęcia. Pisałam już kiedyś – że dobry nauczyciel musi być trochę tak, jak aktor na scenie – „wciągnąć” widza / ucznia w kreowany przez siebie świat nauczanego przez siebie przedmiotu.
Jako nauczyciel nie mam również problemu z odpowiedziami na pytania stawiane przez uczniów, zachęcam ich wręcz do zadawania pytań, bo przecież ja nie „siedzę” w ich głowach i nie zawsze potrafię się domyśleć, czego nie zrozumieli.
Zawsze daję uczniom czas na stawianie pytań i nie rozumiem dlaczego miałabym wyciągać konsekwencje z ich niewiedzy?
Przecież taka jest rola ucznia – to z założenia ten, który nie wie i przychodzi do szkoły, by się nauczyć – przynajmniej tak to powinno być.
Oczywiście przychodzi również czas sprawdzania wiedzy – ale ja nigdy moich uczniów nie „zaskakuję” owym sprawdzaniem.
Zawsze dokładnie informuję kiedy i czego w trakcie owego sprawdzania należy się spodziewać.
Nie jest moim celem bowiem „przyłapać” uczniów na niewiedzy – lecz skłonić go wszelkimi możliwymi sposobami do jej opanowania. Oczywiście sama moja dobra wola i wysiłek włożony w „nauczanie” nie pomoże, gdy uczeń nie stanie się moim równorzędnym partnerem w owym wysiłku.
Niestety cudotwórcą nie jestem i nie potrafię na „siłę” nalać oleju do głowy komuś, kto tego nie chce, niezależnie od moich wysiłków pozostanie zawsze bierny i jeszcze w dodatku jak ognia unika kontaktu ze mną opuszczając nagminnie lekcje.
„Nauczanie” takich uczniów to strata i czasu i pieniędzy.
4 grudnia o godz. 13:22
„Osobiście, wolałbym, żeby pensje urzędnikom wpływały, a oni nie musieli udawać, że pracują. To zdrowsze dla ich psychiki, a efekt taki sam. Podobnie z uczniami. Skoro ich praca/nauka nie ma wymiernych rezultatów to po co ta fikcja? Niech mają wolne.”
A ja bym jednak wolała, żeby ich nauka/praca miała wymierne rezultaty – u uczniów w postaci opanowania odpowiedniej porcji wiedzy, a co za tym idzie konkretnych umiejętności.
I ten cel jest nie jest moim zdaniem nieosiągalny również w warunkach obecnej szkoły publicznej
Z.O. pisze: ” Rodzice posyłający dzieci do szkół prywatnych, społecznych i wyznaniowych dostają ulgi. ”
Czyżbym czegoś nie wiedziała? 🙂 Moje dziecko chodzi do szkoły społecznej i zapewniam Cię, że nie mam żadnych ulg. Na samym początku, kiedy szkoły niepubliczne powstawały czyli w latach 90-tych, przez kilka lat były ulgi podatkowe (nie pamiętam już konkretów), ale zostały zniesione, podobnie zresztą jak ulgi za prywatne leczenie.
Polska szkoła bywa (nie mówię, że zawsze i wszędzie jest – jedynie „bywa”, i to dość często) tak marna, że aż dziwię się nastolatkom, którzy tak tłumnie do niej uczęszczają. Nastolatkom rozpieszczonym, którym rodzice fundują markowe bluzy i kosztowne komórki nauczając ich, że pieczone gołąbki same przylecą do gąbki. Często jednak taki nastolatek nie wytrzymuje i „wysiada”, czasami lądując w jakichś ZDZ-tach, bo przecież rodzic zapłaci. A może to i lepiej, bo jeszcze by taki dzieciak potrącił na korytarzu jakiegoś „naiwniaczka” z pierwszej klasy, który niczym Panna Nikt czy inna Siłaczka wierzy w jakieś ideały w świecie.
@Dil-Se
Ulgi podatkowe za kształcenie w szkole prywatnej czy „społecznej” zastąpiono identyczną dotacją budżetową na ucznia, jaką dostaje odpowiednia szkoła publiczna działająca na terenie danej JST. Tyle, że właściciele czy dyrektorzy lubią to ukrywać przed rodzicami albo zaniżać wartość subwencji bo straciliby uzasadnienie dla czesnego na poziomie 500-1000 i więcej zł miesięcznie,,,;-)
S-21 nie wiem, jaki zysk przynoszą właścicielom szkoły prywatne. Wiem tylko, że ta w której pracuję czyli społeczna funkcjonuje na styk, to znaczy dotacja plus czesne w całości są wydawane na utrzymanie szkoły (pensje plus czynsz za pomieszczenia). Pomoce naukowe kupujemy z 1%.
Dil – Se. No właśnie. Subwencja wystarcza na realizację podstawy programowej w szkole publicznej w klasach często 30 osobowych. W szkołach prywatnych w klasach jest o wiele mniej uczniów zatem warunki lepsze. Czyli za subwencję uczniowie mają lepsze warunki realizacji posdstawy programowej. Rodzice płacą za dodatkowe zajęcia i to jest ta ulga. Chyba wystarczy.
cyt: „Ulgi podatkowe za kształcenie w szkole prywatnej czy ?społecznej? zastąpiono identyczną dotacją budżetową na ucznia”
Nie ma NIC identycznego w dzieleniu pieniędzy podatnika przez niego samego oraz przez urzędnika.
Fundamentalna różnica pomiędzy tymi stanami nazywa się WOLNOŚĆ i DEMOKRACJA .
Oczywiście, że publiczni beneficjenci zniewolenia i totalitarnej władzy państwa w regionach oświatowych, tę różnicę woleliby pogrzebać i unicestwić.
To jednakże, w ustach belfra, dobitnie ilustruje natychmiastową konieczność reedukacji polskiej szkoły i wymiany jej personelu.
Bynajmniej nie wg kryteriów wieku czy poglądów, ale podstawowych kwalifikacji zawodowych i kompetencji wyrażających się postawą wobec swoich zadań.
Trudno o bardziej destruktywny przykład takiej postawy, niż komentowana tu przeze mnie ignorancja (lub manipulacja) w kwestii podstawowych mechanizmów demokracji i wolnego rynku w naszym porządku prawnym.
Z.O. – Obawiam się, że wywracasz kota ogonem, kolokwialnie mówiąc. Płacę podatki, jak każdy obywatel tego państwa więc nie widzę powodu, by moje dziecko miało nie otrzymywać subwencji oświatowej. Dodatkowo płacę za szkołę spoleczną, aby mialo takie warunki nauki, które uznaję za dobre. Żadnej ulgi tutaj nie widzę.
@hilda
„Overdive ? jak to kiedyś powiedział W. Churchil:
?Demokracja to najgorszy system, ale nie wymyślono nic lepszego ? ”
Churchila cytuje się zwykle jako kiepskie usprawiedliwienie dla autokracji albo innej formy oligarchii. Wymyślono faktyczną demokrację w której ludzie sprawują władzę, a która do tej pory nie została nigdzie na świecie w pełni wprowadzona.
„Nie wiem czemu akurat mnie obwiniasz za nieudolność naszego rządu i z ową ?pseudodemokrację?? Wszak ja mam na nią taki sam wpływ, jak i Ty?”
Dlatego, że to Pani między innymi jest wykonawcą tego nieudolnego systemu i to z Panią jako jedną z tych wykonawców rozmawiam. Ja nie pracuję w edukacji. Za komuny winiono ZOMO, bo to oni stawali z pałami i tarczami przeciwko tłumowi i bili ich po głowach. To Pani staje codziennie przed tablicą i „wykonuje Pani rozkazy”. Tak tłumaczyli się na procesie w Norymberdze dowódcy Hitlera, skoro cytujemy negatywnych ludzi tamtej epoki.
Arabska Wiosna odbyła się dlatego, że wojsko sprzeciwiło się dyktatorom i stanęło za zwykłymi ludźmi. To Pani i inni nauczyciele macie się sprzeciwić systemowi, wytłumaczyć ludziom dlaczego i co chcecie tym osiągnąć. To WY macie przestać robić dzieciom krzywdę. Alternatywą jestem ja i inni wkurzeni rodzice, którzy z bezsilności przyjdą do szkoły zrobić krzywdę Pani, co z resztą w mniej lub bardziej agresywnej formie już się odbywa. Skoro możecie jako ZNP ogłaszać ogólnopolskie strajki w imię wyższych zarobków, to chyba można zrobić to samo w imię dobrze wykonywanej pracy?
„Dlaczego uzasadniona złość i frustracja ludzi, którym na skutek takich bzdurnych przepisów lekarze, broniąc się przed pójściem do więzienia, będą wypisywać na znak protestu jedynie recepty pełnopłatne, skupia się znowu na lekarzach, a nie na urzędnikach NFZ-u?”
Dlatego, że ten czy inny lekarz jest wykonawcą tego systemu. Dlatego, że jeśli pracuje dla NFZ-u tzn. że w większości przypadków nie ma pojęcia o leczeniu ludzi, a o biurokracji. Dlatego, że znane, tanie i stosowane na świecie techniki leczenia, np. medycyna Chińska, nie są nawet brane pod uwagę na studiach medycznych w Polsce. Dlatego, że każdy spotkał się z przypadkiem zapisania mu antybiotyków lub innych ekskluzywnych placebo, które nie są mu do niczego potrzebne, ale zarówno lekarz jak i NFZ ma w tym biznes, by je ludziom wpychać. Dlatego, że dopiero aptekarz faktycznie da człowiekowi coś co mu pomoże. Wymieniać dalej?
„Tak samo jest w przypadku nauczycieli ? oni, tak jak i lekarze są ostatnim trybikiem w tej ?popsutej? machinie jaką jest publiczna edukacja i ochrona zdrowia i od nich samych tak naprawdę niewiele zależy.”
Zależy od nich wykonanie chorych dyrektyw, na które muszą się zgodzić zanim je wykonają. Jeśli wszyscy będą oglądać się za uzyskiwanym prywatnym zyskiem to znowu skończymy pod zaborami.
„Wyeliminować bez zbędnych ceregieli z systemu bezpłatnej edukacji na poziomie szkolnictwa średniego wszystkich tych, którym ona się nie podoba i dają temu wyraz opuszczając zajęcia szkolne. Do tego trzeba jednak mieć przyzwolenie państwa, a tej woli na razie nie ma ? wręcz przeciwnie jest tendencja do przetrzymywania na siłę niezadowolonych ze szkoły uczniów.”
Mówi Pani o faszyzmie. Hitler też stwierdził, że komu się nie podoba niech spier…. A potem ganiał tych, którym się nie podobało po całej Europie. Czasem nie było gdzie uciekać, wtedy kończyło się w piecu. Chodzi o to, żeby ludzie mieli wybór czego się uczą, jak i kiedy, a nie o to, żeby usuwać tych co im się nie podoba. Będąc nauczycielem serio uważa Pani, że dzieci i rodzice narzekający na dzisiejszą szkołę to idioci, którzy nie doceniają tego wszystkiego co dostają za darmo? Nie mamy w takim razie chyba o czym rozmawiać. Nadal żyje Pani w przeświadczeniu, że ludzi należy zmusić do wszystkiego czego nie lubią, dla ich własnego dobra. Ale nie pomyślała Pani, że ten system jest tak chory, że należałoby go rozwalić i postawić od nowa? Ludzi z Rządu, Sejmu, Senatu, MEN, instytucji takich jak PZPN, NFZ, ZUS, osądzić, a niektórych zwyczajnie rozstrzelać za zdradę stanu i działanie na szkodę obywateli? I robić tak dotąd, aż rządzić będą ludzie, którzy za cel uznają dobro wszystkich Polaków i Polski, a nie swoje czy swoich znajomych. W Libii Muammar al-Kaddafi został zastrzelony bez procesu przez prostych ludzi. Do tego dochodzi, gdy zwykli ludzie mają po prostu dość. Jest to forma anarchii i bezprawia, owszem. Jeśli nie da się kulturalnie, grzecznie i sprawiedliwie, prosząc o zwykłe dbanie o dobrobyt tych ludzi, to widać trzeba brutalnie i bestialsko.
„Również to sami rodzice często taką patologię popierają, bo niby publiczna szkoła w ich opinii taka kiepska jest, ale sobie z drugiej strony pałają świętym oburzeniem na samą myśl o tym, że ich własne dziecko mogłoby zostać usunięte z systemu publicznej oświaty za niewypełnianie swoich podstawowych obowiązków ? czyli przede wszystkim systematycznego uczęszczania do szkoły i osiągania minimalnych, założonych w podstawie programowej wyników.”
Publiczna edukacja ludziom się należy. Oczywiście, że pałają oburzeniem. To jedna z form protestu przeciwko nauczaniu dzieci byle czego i byle jak. Skoro szkoła nie uczy niczego mądrego ale daje „papierek”, to ten papierek powinna wystawiać za samo zapisanie się na listę. Podstawa programowa? Bardzo spodobał mi się cytat z pewnego artykułu o metodach nauczania: „…stworzyliśmy system szkolny, który jest kontraproduktywny, przeszkadza się uczyć. Widać to dobrze zwłaszcza po maluchach, które idą do szkoły: ?siadaj Jasiu, nie pytaj, tu nikogo nie intersuje, co cię interesuje (…), my tu teraz będziemy realizować program…?. Tak długo jak nauczyciele są wykonawcami chorego systemu, tak długo jak szkoła nie uczy dialogu i nie umożliwia dokonania podstawowych wyborów względem otrzymywanej wiedzy, tak długo jestem za tym, żeby dzieci unikały chodzenia do szkoły tak bardzo jak się tylko da.
Dwa artykuły warte przeczytania:
http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/artykuly/1519844,1,licea-nieksztalcace.read
http://www.edunews.pl/badania-i-debaty/podkasty/1717-dlaczego-szkola-uczniom-szkodzi
Dil – Se. Niczego nie odwracam. Uważm, że w ramach podatków państwo powinno zagwarantować zaspakajanie podstawowych potrzeb. Kiedyś Gospodarz pisał o „gwarantowanym koszyku usług edukacyjnych”. Ten koszyk to szkoła publiczna realizująca podstawę programową. Za dodatkowe świadczenia trzeba płacić. Chcemy aby system podatkowy był jasny i podatki niskie. Zatem należy likwidować wszelkie ulgi i odpisy. Nawet na fundacje. W dalszej perpektywie szukać oszczędności. Również w oświacie. Inaczej z deficytem sobie nie poradzimy. Sadzę, że moje stanowisko jest jasne.
hilda
4 grudnia o godz. 16:49
__
„Pisałam już kiedyś ? że dobry nauczyciel musi być trochę tak, jak aktor na scenie ? ?wciągnąć? widza / ucznia w kreowany przez siebie świat nauczanego przez siebie przedmiotu.”
Ładnie powiedziane. Choć wielu zapewne uznałoby, że to wymaganie ponadprogramowe i nieuzasadnione.
hilda
4 grudnia o godz. 16:49
__
„Jako nauczyciel nie mam również problemu z odpowiedziami na pytania stawiane przez uczniów, zachęcam ich wręcz do zadawania pytań, bo przecież ja nie ?siedzę? w ich głowach i nie zawsze potrafię się domyśleć, czego nie zrozumieli.”
(…)
„Oczywiście przychodzi również czas sprawdzania wiedzy ? ale ja nigdy moich uczniów nie ?zaskakuję? owym sprawdzaniem.”
Hilda, jeśli jest tak jak piszesz, możesz sobie pogratulować, że jesteś wspaniałą nauczycielką. Uwierz mi jednak, że byłabyś jeszcze lepsza, gdyby odciążyć Cię ze sprawdzania wiedzy i wystawiania ocen, bo tym powinien zająć się ktoś inny. Może jesteś cierpliwa i pozwalasz uczniom na śmiałe i liczne zadawanie pytań. Może potrafisz obiektywnie sprawdzić klasówkę zapominając o nazwisku ucznia, który ją pisał. Jednak praktyka pokazuje, że nie może dobrze działać system zakładający, że na stanowisku nauczycieli są sami pasjonaci z powołania. Nawet im rola sędziego przeszkadza w wykonywaniu pracy. Szczególnie na studiach widziałem wielu młodych, zdolnych doktorantów prowadzących ćwiczenia, chętnych do pracy, pomocnych studentom. Nie można było im zarzucić braku kompetencji czy uprzejmości. Nie mniej jednak często powtarzał się obrazek doktoranta uczciwie pytającego na zajęciach co jest niejasne, co wymaga wyjaśnienia, a nikt nie ośmielił się zadawać pytań. A wyczytałem z jego mowy ciała i wyrazu twarzy, że pała szczerą chęcią współpracy ze studentem i wręcz rozczarowuje się brakiem reakcji u studentów. A przecież on chce dobrze. Na konsultacje w celach naukowo-poznawczych przychodzili nieliczni studenci. A rozpiętość ocen była różnorodna. Zatem coś było nie tak. To więcej niż nieśmiałość czy lenistwo. To świadomość, ujawniona lub nie, że mimo wszystko ta osoba ma władzę nade mną. To te miłe doktorantki i doktoranci zdecydują, czy dopuścić mnie do egzaminu czy nie, czy będę miał zaliczone ćwiczenia. Nie wiedzieli biedni, że ta władza najbardziej przeszkadzała im w swobodnym nauczaniu studentów.
Nawet gdy mamy do czynienia z kimś, po kim nie spodziewamy się, by zechciał wykorzystać swą władzę przeciw nam, gdy nie przypadniemu mu do gustu, to mamy to już we krwi, pamiętamy ze szkoły jak szczerość nie popłaca. A to przez nauczycieli, którzy nie potrafili lub nie chcieli oddzielić swych uprzedzeń i sympatii od obiektywnej oceny. To taka psychologiczna strona medalu.
Może uczniowe zadają Ci śmiało pytania, ale nie słyszysz tych od których się powstrzymali. Zdanie w książce można przeczytać 100 razy – książka nie zaprotestuje. A człowiek ma granice swej cierpliwości słysząc te same pytania. Korepetytorowi można się ‚wyspowiadać’ z niewiedzy. Jego zniecierpliwienie i zdenerwowanie nie niesie groźby niskiej oceny czy niedopuszczenia do następnej klasy / matury / egzaminu etc., a nauczyciela owszem. Choćby nawet nie miał zamiaru tego robić, to ma taką władzę.
Poza tym, nauczyciel nauczając współpracuje z uczniem by osiągnąć wspólny cel. A potem wystawia ocenę. Również sobie. A któż milcząco nie założy, że to on był w porządku w razie porażki? Sędzia we własnej sprawie nigdy nie jest wiarygodny. Chyba jedynie we własnych oczach.
Dlatego nauczanie rozdzielone od ocenianiania na amen, gwarantuje by dobrzy nauczyciele rzeczywiście wykorzystali swój potencjał w pełni.
hilda
4 grudnia o godz. 16:49
__
„A ja bym jednak wolała, żeby ich nauka/praca miała wymierne rezultaty ? u uczniów w postaci opanowania odpowiedniej porcji wiedzy, a co za tym idzie konkretnych umiejętności.”
Pobożne życzenia 😉
Z.O. tylko, że nie o to, co teraz piszesz chodziło. Twierdziłeś, że ja płacąc czesne mam ulgę, bo na moje dziecko też idzie subwencja oświatowa. A jak widać, ja żadnej ulgi nie mam i tyle.
Uważasz, że żadnych ulg być nie powinno, to Twoje zdanie i temat na dyskusję, ale nie o to tutaj chodziło.
Overdrive pisze: ” Ludzi z Rządu, Sejmu, Senatu, MEN, instytucji takich jak PZPN, NFZ, ZUS, osądzić, a niektórych zwyczajnie rozstrzelać za zdradę stanu i działanie na szkodę obywateli?”
To jest na serio czy tylko ma to być dziwaczna figura retoryczna?
hilda
4 grudnia o godz. 16:49
?Pisałam już kiedyś ? że dobry nauczyciel musi być trochę tak, jak aktor na scenie ? ?wciągnąć? widza / ucznia w kreowany przez siebie świat nauczanego przez siebie przedmiotu.?
– – –
W tym przypadku Oskar gwarantowany, zwłaszcza za kostiumy. Metafora godna Joli Rutowicz Polskiej Oświaty. 🙂
Szkoda, że wypowiedzi na blogu ujawniają wyłącznie, nie tak już piękny, nagi bezwstyd ignorancji pokrytej tupecikiem 🙂
Michał
6 grudnia o godz. 0:55
„Uwierz mi jednak, że byłabyś jeszcze lepsza, gdyby odciążyć Cię ze sprawdzania wiedzy i wystawiania ocen, bo tym powinien zająć się ktoś inny.
Może potrafisz obiektywnie sprawdzić klasówkę zapominając o nazwisku ucznia, który ją pisał.”
Ciekawy punkt widzenia 🙂
Piszesz o ocenianiu zewnętrznym – które przecież ma już miejsce w postaci egzaminów po szkole podst. gimnazjalnej i egzaminów maturalnych.
Pełni ono jednak zupełnie inne funkcje i służy innym celom niż ocenianie bieżące.
Ocenianie bieżące ma na celu przede wszystkim dostarczenie informacji nauczycielowi w jakim stopniu nauczyciel zrealizował założone cele, a uczniowi, w jakim stopniu opanował określone treści i umiejętności.
Nie wiem, czy bez takiej informacji zwrotnej umiałabym modyfikować przekazywane treści oraz swoje metody ich przekazywania, tak by dostosować je do konkretnego ucznia.
Oczywiście można by się było tu zastanowić nad samą formą oceny – czy musi to być koniecznie ocena w skali 1- 6?
W szkole za granicą, w której pracowałam przez kilka lat obowiązywał system ocen punktowych od 1- 15, co nie zmienia jednak faktu, że opracowany był w oparciu o skalę procentową i również tak jak u nas był określony minimalny próg wymagań, uznawany za wystarczający / dopuszczający.
Podczas oceniania nigdy nie sugeruję się nazwiskiem ucznia – klasówki, sprawdziany, wypowiedzi ustne i inne formy aktywności zawsze sprawdzam stosując jednakowe dla wszystkich kryteria – chyba, że mam do czynienia z uczniem z orzeczeniem.
Nigdy też nie spotkałam się z kwestionowaniem „obiektywności” mojej oceny przez uczniów.
Szczerze mówiąc ciężko mi sobie wyobrazić, aby większość nauczycieli dokonując oceny kierowała się swoimi „widzimisię” , „upodobaniami”, czy też sugerowała się nazwiskiem ucznia, przy wystawianiu ocen. Obecnie, gdy w większości szkół dominuje ocenianie kryterialne, staje się to wręcz niemożliwe.
Sprawdzając wiedzę uczniów wychodzę z zupełnie innego założenia, niż zaprezentowane przez Ciebie stanowisko.
Sprawdzian ma stanowić i dla mnie i dla ucznia informacje na ile opanował on wiedzę, czy umiejętności, które poznawał i ćwiczył w czasie lekcji.
Konkretnie formułuję cele – informuję po co ćwiczymy daną umiejętność – jak ją będzie można wykorzystać w praktyce.
Zawsze bardzo dokładnie – w czasie lekcji powtórzeniowej – informuję ucznia o kryteriach oceny i jej przedmiocie – czyli jakie dokładnie treści i umiejętności będą tej ocenie podlegały w czasie „klasówki”.
Zawsze sprawdzam tylko i wyłącznie te umiejętności i ten materiał, które były „zapowiedziane” i wcześniej ćwiczone na lekcjach.
Sprawdzanie i powtarzanie stosuję na każdej lekcji – bowiem bez wielokrotnego powtarzania niemożliwe jest utrwalenie wiedzy. Nie oceniam wtedy uczniów za pomocą ocen – bowiem owo bieżące sprawdzanie ma służyć nie tylko utrwalaniu, ale również stanowi informacje zarówno dla ucznia – czego jeszcze nie potrafi, jak i dla mnie- które umiejętności wymagają jeszcze dodatkowych ćwiczeń.
Sprawdzian na ocenę jest zawsze zapowiedziany i odbywa się w momencie, gdy uznam, że uczniowie są do niego gotowi. Oczywiście – jak napisałam wcześniej – musi zachodzić interakcja między nauczycielem a uczniem – tzn. uczeń musi być również „zainteresowany” opanowaniem owych umiejętności.
Przeciętnie zdolnemu uczniowi gimnazjum czy liceum wystarczy zazwyczaj aktywna obecność na lekcjach i systematyczne ćwiczenie/ powtarzanie w domu, aby osiągnąć przyzwoity wynik – w postaci dobrej oceny na sprawdzianie.
Słabym uczniom – czyli tym o mniejszym potencjale intelektualnym lub też niezbyt zainteresowanym „uczeniem” się ze względu na np. uwarunkowania środowiskowe, takim, którzy w domu raczej nie ćwiczą i nie powtarzają, często sama obecność na lekcjach i w miarę aktywny w niej udział wystarcza by uzyskać oceny dopuszczające.
Gdyby się jednak im z jakiegoś powodu nie udało uzyskać oceny pozytywnej zawsze służę pomocą – daję możliwość poprawienia każdej negatywnej w odczuciu ucznia oceny.
Nigdy nie „odtrącam” ucznia, który się stara, a któremu z różnych powodów, czasem niezależnych od niego coś nie wychodzi. Oczywiście uczeń musi również wykazać chęci nadrobienia braków.
Staram się uczniów „wzmacniać pozytywnie”, zauważać u tych najsłabszych momenty, w których udało im się „błysnąć” Wtedy naprawdę „rozkwitają” zaczynają wierzyć we własne siły i zaczynają się staraćj.
Problemy pojawiają się jednak w przypadku uczniów z dużą absencją – ci mają nikłe szanse na nadrobienie zaległości samodzielnie w domu. I nie mam na to wpływu, ani możliwości oddziaływania i pomocy takim uczniom.
Nie jestem „świętą” hildą i cudotwórcą – nie jestem w stanie zbawić całego świata i pomóc wszystkim – zwłaszcza, gdy nie są oni zainteresowani pomocą z mojej strony i czasem niestety, z żalem to przyznaję, zmuszona jestem poddać się i w takich przypadkach „odpuszczam”.
Stąd taka moja złość i frustracja z powodu „systemu”, który pozwala na marnotrastwo potencjału i nauczyciela i ucznia w postaci często niczym uzasadnionej zbyt dużej absencji uczniów.
Choć akurat na moich lekcjach nie zdarza się to aż tak często – uczniowie, zwłaszcza ci ambitniejsi, raczej zdają sobie sprawę, że im się to najzwyczajniej nie opłaca.
Michał
6 grudnia o godz. 0:55
„Może uczniowe zadają Ci śmiało pytania, ale nie słyszysz tych od których się powstrzymali.”
Ciekawe spostrzeżenie – cóż nie jestem w stanie tego faktycznie zweryfikować.
Na podstawie moich doświadczeń mogę jedynie powiedzieć, że im „ambitniejsi” , osiągający lepsze wyniki uczniowie, tym trudniej im przychodzi zadawanie pytań.
Nie chcą się przyznać, że czegoś nie wiedzą.
Może tak się dzieje nie tylko ze strachu przed zdemaskowaniem się przed mającym nad nimi władzę nauczycielem i „karą” w postaci gorszej oceny, ale z powodu ich „mechanizmów obronnych”?
Uczeń bardzo dobry ma bardzo często wysoką samoocenę, a brak wiedzy wywołuje pewien rodzaj dysonansu – nie pasuje bowiem do obrazu samego siebie, który uczeń stworzył – również min. na podstawie otrzymywanych do tej pory bardzo dobrych ocen.
To wywołuje bunt, sprzeciw, wyparcie – takiemu uczniowi bardzo trudno przychodzi pogodzić się z negatywną oceną, bo to burzy jego równowagę poznawczą.
Więc woli nie ryzykować i nie tylko wobec innych, ale nawet sam przed sobą nie przyznaje się do tego, ze czegoś nie wie, czy nie rozumie.
Zupełnie inaczej zachowują się często uczniowie uważani/ oceniani jako przeciętni, bądź słabi.
Oni naprawdę nie mają najczęściej żadnych oporów przed zadawaniem nawet „najprostszych” pytań. Po prostu przyznają sobie zupełnie naturalnie prawo do niewiedzy i nie wstydzą się pytać.
Dlatego min. nie zamieniłabym pracy w prowincjonalnej szkole, z niewyselekcjonowanymi uczniami, bo tak naprawdę tam można jeszcze znaleźć uczniów nie mających oporów przed wejściem w zupełnie naturalne „interakcje” z nauczycielem.
Być może w elitarnych szkołach, przyjmujących tych najlepszych, starannie wyselekcjonowanych uczniów, przyzwyczajonych do ciągłego sukcesu w postaci najwyższych ocen, te relacje z nauczycielami są faktycznie sztuczne, bo oparte na lęku przed przyznaniem się do niewiedzy, nie tyle zresztą przed samym nauczycielem, co może nawet bardziej przed ową „elitarną” grupą kolegów i koleżanek z klasy?
Reasumując – nigdy nie traktowałam oceniania w kategoriach „opresji” i karania za brak wiedzy. Przeciwnie – jeśli już stawiam oceny ndst. to zawsze jest mi z tego powodu przykro i nie ukrywam tego faktu przed uczniami. Staram się dociec wspólnie z uczniem przyczyn i bardzo często uczniowie naprawdę potrafią te przyczyny zupełnie obiektywnie ocenić i nie mają oporów, by przyznać się, gdy uważają, że wina leży ewidentnie po ich stronie. A jeśli podają inne powody, to skłania mnie to do refleksji i staram się coś zmodyfikować / poprawić, by proces nauczenia / uczenia się był bardziej efektywny.
Natomiast, gdy uczniom udaje się zdobyć dobre oceny – zwłaszcza jeśli są one dla nich i dla mnie miłą „niespodzianką” zawsze cieszę się razem z nimi.
>>>Nigdy też nie spotkałam się z kwestionowaniem ?obiektywności? mojej oceny przez uczniów.<<<
Uczniowie kwestionować nie muszą, skoro czyni to sama "modelowa belferka". Piękny przykład edukacyjny – Freudowski cudzysłów i kolejne szydło z worka 🙂
Reszta wypracowania prymuski tyleż samo "obiektywna" co "wiarygodna".
Nelly, wróć 🙂 🙂
>>>Nigdy też nie spotkałam się z kwestionowaniem ” obiektywności ” mojej oceny przez uczniów.<<<
—
ERRATA
Nie wiem czemu, ale edytor bloga zamienia mi cudzysłowy, których użyła autorka w cytowanym tekście, na znaki zapytania.
Wyjaśnię więc, że to sama autorka pisze o swoim niekwestionowanym 'obiektywiźmie', używając cudzysłowu (co dało mi okazję do komentarza).
Nie stawia ten fakt żadnych znaków zapytania co do Freudowskiej samooceny autorki – zupełnie na jawie 🙂
hilda
6 grudnia o godz. 23:04
__
„Uczeń bardzo dobry ma bardzo często wysoką samoocenę, a brak wiedzy wywołuje pewien rodzaj dysonansu ? nie pasuje bowiem do obrazu samego siebie, który uczeń stworzył ? również min. na podstawie otrzymywanych do tej pory bardzo dobrych ocen.
To wywołuje bunt, sprzeciw, wyparcie ? takiemu uczniowi bardzo trudno przychodzi pogodzić się z negatywną oceną, bo to burzy jego równowagę poznawczą.
Więc woli nie ryzykować i nie tylko wobec innych, ale nawet sam przed sobą nie przyznaje się do tego, ze czegoś nie wie, czy nie rozumie.”
Hipoteza interesująca i być może częściowo prawdziwa. Zgodzę się, że ktoś w trosce o swój wizerunek może powstrzymać się od zadawania pytań, jednak poważnie wątpię, by „sam przed sobą nie przyznawał się, że czegoś nie wie”. Oj, ambitny i zdolny uczeń, to raczej dobrze sobie zanotuje w pamięci, o którym zagadnieniu musi jeszcze poczytać i zrobi to przy najbliższej okazji, by później nie musieć udawać (a to wszak nieszczerość!), że wie o co chodzi. Gdyby sobie wmawiał, że wie coś o czym nie wie i na tym koniec, to szybko przestałby być dobrym uczniem.
„Ocenianie bieżące ma na celu przede wszystkim dostarczenie informacji nauczycielowi w jakim stopniu nauczyciel zrealizował założone cele, a uczniowi, w jakim stopniu opanował określone treści i umiejętności.”
Takie ‚ocenianie bieżące’ może też robić korepetytor. Tylko różnica jest zasadnicza. Średnia jego ocen ma rolę WYŁĄCZNIE informacyjną. A średnia ocen od nauczyciela, oprócz roli informacyjnej, jest podstawą do wydania decyzji o tym czy uczeń przejdzie do następnej klasy czy nie (albo czy dostanie ‚czerwony pasek’, stypendium, nagrodę, etc.). I to zmienia postać rzeczy. Czyni z Ciebie nie tylko nauczyciela, ale i sędziego, którego wyrok ma duży wpływ na życie ucznia. Zaś przed sędzią lepiej prezentować się i zachowywać tak by wydał osąd jak najkorzystniejszy – a to jest bardzo często rozbieżne ze szczerością.
Nie poddaję w wątpliwość, że jesteś bardzo dobrą nauczycielką. Napisałaś wiele o tym, jak usiłujesz postępować i są to zdania słuszne, którym nie sposób nic zarzucić. Żałuję jednak, że nie odniosłaś się do moich słów: „Sędzia we własnej sprawie nigdy nie jest wiarygodny. Chyba jedynie we własnych oczach.” Myślę, że gdyby Twoją rolą było wyłącznie nauczanie, a Twoi uczniowie otrzymywaliby pozytywne oceny od egzaminatora z zewnątrz, mogłabyś być z siebie jeszcze bardziej dumna, bo to byłaby bardziej wiarygodna ocena jakości Twojej pracy niż Twoja własna.
Zgodnie z art. 16 ust. 1 pkt. 1 ustawy z dnia 27 sierpnia 2004 r. o świadczeniach opieki
zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych (Dz. U. z 2008 r. Nr 164, poz. 1027
z póz. zm.) wg wykładni resortu zdrowia każde zaświadczenie do szkoły przysługuje pacjentowi nieodpłatnie i lekarz ma obowiązek je wydać. W razie odmowy przysługuje skarga do dyrektora przychodni, do okręgowej izby lekarskiej lub do rzecznika praw pacjenta.
Analogicznie w przypadku innych zaświadczeń do szkoły. Patrz:
http://rownetraktowanie.gov.pl/sites/default/files/zaswiadczenie_lekarskie1.pdf