Matura o suchym pysku
Z rozrzewnieniem wspominam dawne dobre czasy, kiedy to podczas matury można było dobrze pojeść. Poszczególne roczniki prześcigały się w organizowaniu posiłków dla nauczycieli. I to zarówno pod względem jakości dań, jak i miejsca ich spożywania. Wożono nas samochodami do najlepszych łódzkich restauracji. Chociaż obiady w szkole też miały swój urok, skoro do stołu podawali rodzice naszych uczniów, było nie było sama śmietanka łódzkich elit.
Mnie najbardziej smakowała zupa z prawdziwków podana przez panią prokurator, kotlet de volaille serwowany przez ordynatora pewnego szpitala, kulki ziemniaczane przyniesione przez panią prodziekan jednego z wydziałów na Uniwersytecie Łódzkim, surówka z ręki kogoś ważnego z Izby Skarbowej i woda mineralna niegazowana nalana rączkami żony znanego polityka. Ceniłem też zaproszenie na lampkę wina, ale już po egzaminie. Sporo tych zaproszeń było, więc nie pamiętam, kto w nich przodował. Chyba dentyści z prywatną praktyką. Miesiąc egzaminowania oznaczał miesiąc żarcia na najwyższym poziomie w najbardziej doborowym towarzystwie. I wszystko oczywiście za darmo, a nawet z dokładkami na wynos.
Nie wiem, co w tym było złego i komu to przeszkadzało, że biedny nauczyciel zazna trochę luksusu, ale teraz jest to zakazane. Surowo wzbronione jest dokarmianie nauczycieli podczas matur. Aby nie być wściekłym na egzaminie, na cały maj zaprosiłem do siebie teściową, która gotuje wyśmienicie i tym jedzeniem łagodzi moje stargane nerwy. Więc kiedy wczoraj odpytywałem (już się ustne egzaminy zaczęły w VIII LO) obcych uczniów, to byłem w humorze anielskim, bo przecież po dobrym obiedzie. Koleżanka też coś przekąsiła, więc szliśmy łeb w łeb proponując najwyższe noty. Niestety, komisja w sali obok musiała być strasznie wygłodzona, skoro tak nisko oceniała prezentacje uczniów, że ludzie ledwo zdali. Aż dyrekcja wpadła do nas, żeby się dowiedzieć, co tu się dzieje. Ano normalnie. Jedna komisja głodna, a druga syta, więc wyniki różne.
Dodam, że teraz na egzaminie ani się nie je, ani nie pije. Jak przemyciłem sobie kawkę z cukrem i ze śmietanką, to mi ją zaraz odebrano. A mogłem popaść w euforię i dzieciakom, dopóki kawa działa, dawać po sto procent. Niestety, nie pozwolono. Trzeba było czekać na przerwę i łaskę państwa woźnych, którzy może coś podadzą. Albo samemu dygać do pokoju nauczycielskiego i parzyć trociny z fotela, czyli to, co daje pracodawca, wmawiając, że to niby herbata. Niech i tak będzie.
Komentarze
no wie Pan, te zupy, kotlety, kulki itp. to chyba przesada. Ale kanapki, jakieś owoce , kawałek ciasta no i oczywiście kawka i herbatka to podstawa. bez tego wręcz przeciwnie matury ni powinny sie odbyć.Myślę, że to minimum było dla nauczycieli zadowalające i wystarczające, więc komu to przeszkadzało?
Jestem święcie przekonany, że Pan nie przesadza. Najwyraźniej za dobrych czasów uczył Pan w elitarnym L.O. do którego chadzały tylko dzieci elit łódzkich, których było stać na wystawne za- (przepraszam) prze-kąski i nie tylko ;-].
Komisja faktycznie musiała sobie coś dobrego zjeść, bo się wybroniłam na 75%! Ale jednym z pytań to mnie Pan zupełnie zastrzelił 😉
to proszę sobie wyobrazić, co przeżywa abiturient, który trzy godziny zestresowany głowi się nad arkuszem, a napić się może de facto tylko przed egzaminem
No właśnie, fundamentalne pytanie: komu to przeszkadzało? Być może w zamyśle autorów tych ograniczeń miało to podnieść powagę matury i jej rangę jako, było nie było, egzaminu państwowego, która to powaga (cały czas podążam tokiem myślenia autora tych przepisów) miałaby ucierpieć, gdyby przed nauczycielem egzaminującym stały jakieś kanapki. Tyle, że powaga i ranga egzaminu nie zależy od kanapek bądź ich braku. Autor jako polonista na pewno mógłby coś na ten temat powiedzieć. Ja jako były nauczyciel języka angielskiego również
To teraz nie je sie na maturze ? No to jak przemycic sciagi dla zdajacych ?
No nie pora umierac!!!
Pamietam,jak podczas matury w latach 70-ych, jadlam bulke wielkosci sputnika i zaslanialam kolezanke,ktora rozwijala tasiemca(sciage) z matemy 😀
Ach co to byly za czasy,lza sie w oku kreci……….
Pozdrawiam i zycze wytrwalosci.
Gdy ja zdawalam mature, a bylo to wieki temu, nasza profesura miala „wykwintne” kanapki w korych przynosila sciagi, wszyscy pisali takimi samymi dlugopisami (wlacznie z profesura)…
Lza sie w oku kreci!
ja tu czegos nie rozumiem. ma pan czas na pisanie na swoim blogu, wydawanie ksiazek, pisanie do gazet i udzielanie wywiadow a nie ma pan czasu nie tylko na laskawe pojawienie sie w szkole ale nawet na sprawdzenie naszych klasowek podczas tych wszystkich dni ktore pan opuscil. i co? za 2 tygodnie kazdy bedzie mial zanizona ocene ze wzgledu na mala ilosc ocen?? to jest smieszne. niech pan sie lepiej okresli czy jest pan pisarzem czy nauczycielem bo to drugie jak na razie kiepsko panu wychodzi. wiecej godzin pan opuscil niz przeprowadzil, z czego wiele z tych przeprowadzonych to jakies niepotrzebna nikomu gadanina. to ze pana corka jest chora chyba nie jest jakims swietnym usprawiedliwieniem na totalne nieprzygotowanie nas do matury.. przed przyjsciem do tej skozly wiele o panu slyszalam i po raz kolejny przekonalam sie ze im zlowiek bardziej wypromowany tym wieksze rozczarowanie po spotkaniu sie z nim …
Zgadzam się z uczennicą:)
Ale i tak pana kocham 🙂
Żeby dobrze przygotować do matury z polskiego droga uczennico trzeba być ciężką umysłowo maszyną do uczenia bez kropli polotu. Za przebłysk fantazji zostaniesz zbesztana przez rzeszę zatroskanych rodziców za niedostateczne zaangażowanie…
Dobrze, Panie Darku, że ma Pan Prawdziwe Fanki.
Pozdrawiam.
Poruszyl mnie wpis uczennicy. tak gleboko, ze pozwole sobie na mala polemike. Mialam gigantyczne szczescie byc uczennica Pana Chetkowskiego pare lat temu. Do dzis wspominam jego lekcje jako te, ktore pozwalaly na rozwijanie wlasnych mysli, poszerzanie horyzontow. W moim roczniku mnostwo osob krytykowalo Pana Chetkowskiego za… no wlasnie, za co? Za niekonwencjonaline podejscie do nauczania, za szczerosc, z jaka nas traktowal(bo przeciez przyznanie, ze czegos sie „nie chce” robic to wlasnie szczerosc) i za otwartosc, za gadaniny na lekcjach o wszystkim, niekoniecznie o wszystkim i o niczym. Dla mnie jest to paradoks. Krytycy mieli jasny cel: ZDAC MATURE NA WYSOKIM POZIOMIE. Cel, przyznac nalezy, szczytny, tylko ze droga do niego wiodla przez bardzo utarte schematy i zal mi bardzo tych slepcow, ktorzy nie dostrzegli, ze sens nauczania tkwi gdzies indziej, ze warto posluchac czasem czegos o filozofii, historii sztuki, nawet jesli mialoby sie to nie przydac na MATURZE. Dodam, ze „mimo, iz bylam uczennica” Pana Darka zdalam mature na zadowalajacym poziomie. A po lekcjach z nim pozostala mi chec omijania schematow i poszukiwan wlasnych rozwiazan. I za to dziekuje i zycze dalszych sukcesow.