Maturzyści zero procent
Uczelnie potrzebują studentów. Wiele z nich, aby przetrwać, rezygnuje z jakichkolwiek wymagań. Biorą każdego z maturą. Zdarza się, że polonistykę studiują ludzie, którzy na egzaminie maturalnym z języka polskiego uzyskali minimum punktów, czyli naciąganą dopuszczającą. Uczelnie przyjęłyby na studia nawet ludzi z ocenami niedostatecznymi z przedmiotów kierunkowych, jednak obecne prawo na to nie pozwala.
Do podjęcia studiów uprawnieni są absolwenci szkół średnich, którzy uzyskali na maturze co najmniej 30 procent z każdego obowiązkowego przedmiotu. Teraz uczelnie dopominają się, aby tę przeszkodę znieść. Do zagospodarowania byłoby bowiem kilkadziesiąt tysięcy osób, które uzyskują wynik niższy, czyli matury nie zdają. Na niedzielnym Kongresie Polskiej Edukacji prof. R. Handke powiedział:
„Teraz jest tak, że 30 proc. dobrych rozwiązań na teście maturalnym wystarczy do zaliczenia. To fikcja. To za niski próg, żeby mówić o poprawnym rozwiązaniu. Lepiej dawać punkty i niech uczelnie decydują, jakich kandydatów przyjmą.” (zob. źródło)
Już dzisiaj uczelnie nie odrzucają osób z minimalnymi wynikami na maturze. Należy się spodziewać, że nie pogardzą absolwentami liceów, którzy przyniosą świadectwo maturalne z zerem punktów. Gdy dostosujemy prawo do życzeń szkół wyższych, okaże się, że osoby z maturą 30 procent to nasza elita. W ogóle trzeba będzie się przestawić na zero oczekiwań, a wszystko co ponad, choćby nawet 1 procent, powinno cieszyć. Tak oto sprawdza się twierdzenie psychologów, że czego się człowiek nie nauczy do piątego roku życia, tego później już nie nadrobi. W każdym razie nie musi, gdyż do podjęcia studiów niedługo wystarczy matura zaliczona na poziomie zerowym.
Komentarze
Poruszył Pan bardzo niemiły temat, który niestety jest dużym problemem i przeraża mnie wręcz. Sama studiuję w jednej z czołowych publicznych uczelni warszawskich i moimi wynikami (ponad 60% ze wszystkich rozszerzonych przedmiotów) byłam załamana, okazało się jednak, że jestem w połowie stawki. Na wydział dostały się osoby z dużo gorszymi, żenującymi wynikami. Jeśli tak samo jest na innych uczelniach, to nie wróży to nic dobrego naszemu krajowi – wystarczy pomyśleć o niedouczonych inżynierach budujących nasze domy czy lekarzach dbających o nasze zdrowie.
Sprawdzalem maturę z historii. Sam znalazłem prace na poziomie rozszerzonym na 0 procent. Maturzysta pracowicie wypełnił większość przydzielonych linii, ponadto napisał wypracowanie. 4 strony. Ani jednego faktu, nazwiska, daty, zbiór komunałów i ogolników. Klasyczna mowa-gazetowa. To ten, który będzie się czuł skrzywdzonych, a jego rodzice i dalsi krewni bedą przekonani o ograniczajacej roli klucza. Tymczasem maja dziecko, które przeżywa odmienne stany świadomości (historycznej). A propos matur, cytat z pracy z polskiego: Zenon współżył z prawą ręką swojej matki. Nic tak nie ożywia atmosfery, jak odrobina erotyzmu…
„nie wróży to nic dobrego naszemu krajowi ? wystarczy pomyśleć o niedouczonych inżynierach budujących nasze domy czy lekarzach dbających o nasze zdrowie.”
Jeżeli i w tej dziedzinie, tak jak wcześniej czy później nastepuje to we wszystkich innych, w Polsce zmałpuje się rozwiązania amerykańskie, to przewiduję znaczny wzrost popularności zawodu prawnika oraz wystrzelenie do stratosfery wysokości odszkodowań zasądzanych przez polskie sądy. Mechanizm ten wymusi poprawę jakości kadry we wszelkich instytucjach i będzie formą obronnych antyciał społeczeństwa przed niedokształconymi absolwentami.
A jeszcze wcześniej (przynajmniej sektor prywatny) przestanie zatrudniać na podstawie dyplomu a zawęzi zatrudnianie tylko do tych, którzy zostali poleceni przez aktualnego pracownika ORAZ odbyli z powodzeniem praktykę stuencką w danej firmie.
W czasach prosperity praktyki takie są bardzo dobrze płatnymi posadami od razu włączającymi studenta w samo serce pracy danej grupy.
W czasach kryzysu też są płatne, ale tym razem firma każe sobie bardzo słono płacić za marnowanie czasu swoich pracowników pokazywaniem studentowi jak wygląda jej biznes „od kuchni”. Powstają wyspecjalizowane firmy zajmujące się za opłatą umieszczaniem swoich klientów-studentów na praktykach np. w kilku bankach w czasie studenckich wakacji i gwarantujące poziom merytoryczny praktyki. Młody człowiek się uczy. A rodzicom studenta pozostaje tylko płacić rachunki.
Ponieważ już dziś nabrani maturzyści, których ponad 50% rocznika studiowało głównie na Wyższych Szkołach Gotowania na Gazie, przekonują się boleśnie, że ten papierek im nic nie daje, a zmarnowali parę lat życia i sporo pieniędzy, to po prostu zniknie zainteresowanie takimi uczelniami. Albo, jak w USA, wszyscy zainteresowani będą odróżniać uczelnie prawdziwe od uczelni wydających estetyczny dyplom do powieszenia na ścianę;-)
Natomiast, i to jest jedyna rzecz, w której Handkemu przyznaję rację, obecny system rodzi patologię jaką jest naciągania punktacji w okolicy progów na wielką skalę.
Po co zaś maturzysta z 0% miałby iść na „studia”?
Szanowny Panie Profesorze,
zero zdziwień –
jakże mogliśmy zapomnieć/nie zauważyć, że za kondycję polskiej szkoły publicznej i (te marne) wyniki jej absolwentów ODPOWIEDZIALNE/I SĄ:
– władze
– politycy
– rodzice
– uczniowie
– liberałowie (zbrodniczo powiększający nierówności, uzależniając profity od wyników pracy)
– inni krytycy Oślej Wiaty, których klasyfikacja jest nie do opisania belferskim językiem parlamentarnym a dyskusja wykluczona (to jest akurat to pozytywne wykluczenie)
– I RZECZ JASNA – UCZELNIE WYŻSZE, zaniżające poziom niższym szczeblom edukacji.
Mądrzy psychologowie, twierdzący, „że czego się człowiek nie nauczy do piątego roku życia, tego później już nie nadrobi” (wie o tym każdy certyfikowany kierowca) nie przewidzieli takiego mutanta, jak ponadpięcioletni Eltoro
– ja z Pana wpisu nauczyłem się więcej o psychologii belfra, niż z obfitych programów akademickich. Czyli – sprawdziło się. Edukacja akademicka poziomy zaniża.
A spychologia, a nie psychologia – to potęgi belferskiej w naszym kraju klucz.
Belferskie dolce far niente – chwilo trwaj!
Gdy tylu wokół odpowiedzialnych za pracę belfra i jej wyniki, naprawdę można sobie wyboru tego zawodu tylko pogratulować.
Co też czynię w Państwa kierunku, olśniony tym lux veritatis wpisu – od spodniej strony Katedry 🙂
podkreślić należy przyczyny opisywanego stanu rzeczy:
1. przyjęcie bzdurnej zasady, że wszyscy, którzy zaczęli szkołę muszą ją skończyć, a więc za karne wyrzucenie ze szkoły lub drugoroczność rozlicza się nauczycieli, a nie rodziców i samych uczniów;
2. przyjęcie bzdurnej zasady, że studiować powinien każdy chętny, a nie elita, czyli max. 10% każdego rocznika maturzystów;
3. przyjęcie bzdurnej zasady, że uczelnia dostaje pieniądze na dydaktykę w zależności od ilości studentów;
Na czym polegają bzdury? Na nieuwzględnianiu, że:
1. nie każdy jest w stanie intelektualnie podołać trudom zdobywania wykształcenia, nie każdy ma wystarczająco dużo chęci, nie każdy ma rodziców wychowujących, a nie chowających;
2. studia wyższe potrzebne są tak naprawdę tylko określonym grupom specjalistów (architekt, lekarz, prawnik, nauczyciel itp), pozostałym (sklepowa, wszelka obsługa klienta, asystentka, szwaczka, fakturzysta itp) wystarczy technikum lub szkoła pomaturalna; tylko idiota nie był w stanie przewidzieć, że umasowienie liceów ogólnokształcących i studiów przełoży się na radykalne obniżenie poziomu kształcenia;
3. tylko idiota nie był w stanie przewidzieć, że zasada – budżet zależy od ilości studentów – przełoży się na zasadę – każdy student jest tak samo cenny, nawet analfabeta;
A na koniec ciekawostka – system boloński – to dopiero będzie produkcja nieuków.
A troll gada, gada, gada… Insynuacja i manipulacja – oto specjalność trolla internetowego.
S-21 pisze:
„Natomiast, i to jest jedyna rzecz, w której Handkemu przyznaję rację, obecny system rodzi patologię ”
Pytanie retoryczne: kto jest autorem systemu rodzącego patologię?, kto wprowadzał osławione 4 reformy (jedna z nich to reforma kogo? Handkego….)
A jakie trzeba skończyć studia żeby zostać nauczycielem?
Do niedawna w ogóle nie trzeba było mieć studiów.
Ilu wśród nauczycieli, ma za sobą uczelnie o których pisze S-21?
Gospodarz pisze: „Zdarza się, że polonistykę studiują ludzie, którzy na egzaminie maturalnym z języka polskiego uzyskali minimum punktów, czyli naciąganą dopuszczającą.”
I w większości po tej polonistyce jako nauczyciele lądują w szkołach bo w rynkowym zawodzie nie mają szans.
Ja proponuje od razu wydac wszystkim obywatelom dyplomu magistra. Zalety:
1. Nikt nie bedzie sie czul pokrzywdzony
2. Nie bedzie zadnych kosztow
3. Pracownicy uczelni beda mogli w 100% oddac sie chalturom
4. Poziom magistrow nie bedzie wiele gorszy niz dzis
5. Polska bedzie oswiatowa potego nieporownywalna do zadnego innego kraju
Parkerze, ale nawet jeśli tak jest, to w żaden sposób nie zmienia to faktu, że to patologia. Powtórzę, jeśli, bo trzeba by powołać się na jakieś badania, aby utrzymać taką tezę.
Cytowany przez Gospodarza tekst to kuriozum. Erystyka w czystej postaci.
I w ten oto sposób życie w Polsce pokazuje swój pazur(?), a może figę? W przewrotny sposób prawo Kopernika znajduje sobie jeszcze jedną dziedzinę życia, w której można je zastosować. co za czasy, co za społeczeństwo. A to Polska właśnie. Ale cóż to, jeszcze jeden magister/licencjat – operator miotły.
Pozdrawiam Czytelników.
AdamJ
Oczywiście, że patologia. Nie mogłem się powstrzymać przed uszczypliwością w stosunku do nauczycielskiego stanu, który przyczyny słabych wyników młodzieży upatruje wszędzie, tylko nie w swoim gronie.
Podstawą naprawy polskiego szkolnictwa jest selekcja do zawodu nauczyciela. Żeby zostać lekarzem, trzeba zdać egzamin, adwokatem, prokuratorem czy sędzią też. Architektem, długa droga i wiele egzaminów.
A nauczycielem? Nic nie trzeba umieć. Wystarczy dyplom najmarniejszej uczelni i to od niedawna. W interesie nas wszystkich jest podniesienie kwalifikacji trafiających do zawodu.
Tak jak jestem za zniesieniem selekcji młodzieży w szkołach, tak jestem za wprowadzeniem egzaminów na bezpłatne państwowe uczelnie.
Wtedy matura dla każdego.
W zupełności zgadzam się z Parkerem. Co więcej, jestem zdania, że matura nie jest do niczego potrzebna!. Znieść należy ją całkowicie, a uczelniom pozwolić prowadzić egzaminy wstępne. Teraz to jest niemożliwe – całkowicie bez sensu!
Następna sprawa jest znacznie poważniejsza – ministerstwo NiSW uważa (jest to oficjalne stanowisko zaprezentowane na spotkaniu z rektorami szkół wyższych), że studia I stopnia powinni ukończyć wszyscy przyjęci na pierwszy rok! Toż to horrrror jakiś!!!!!
Minister w łaskawości swojej nie rozumie, że po 1 roku odpada 30 do 50% studentów – są to ludzie, z których NIC NIE DA SIĘ WYKRZESAĆ! Rozwiązanie każdego problemu rozpoczynają od Google! – bo na pewno ktoś już coś takiego zrobił. Ministerstwo nie rozumie, że lepiej pozbyć sie takich ludzi, a zaoszczędzone pieniądze przeznaczyć na lepsze wykształcenie pozostałych, których chociaż trochę się chce! Dla jasności – pracuję na uczelni technicznej, jednej z największych w Polsce.
Matura jest jednak potrzebna.
Nasz system pogłębia się i rozwija, napędzany oczywistym motorem interesów, taki jest mechanizm zachowań społecznych.
Jeśli na kształceniu można zarabiać przy minimalnym lub żadnym wkładzie kompetencji i wysiłku, to interesem systemowym staje się ustawiczne obniżenie progu dostępu do wykształcenia i „wyrównywanie” szans, poprzez oderwanie wyniku od wkładu pracy.
W praktyce – rzesza zarabiających na sprzedawaniu desygnatów oświaty sprawia, że jest to już wpływowa warstwa decyzyjna, gdy chodzi o zapewnienie rosnącego popytu na swoje usługi.
Oczywiście – popyt zapewniany jest drogą pozarynkową, czyli układową, wartość tych usług na prawdziwie konkurencyjnym rynku byłaby znikoma i nieatrakcyjna.
Dlatego oświata powszechna, przymusowa MUSI kończyć się zdaną maturą – bo to de facto napędza bezwysiłkowy dostęp do ‚studiów’, czyli presję popytową. Kto nie brałby, jak dają za darmo?
„Studia”, będące w naszym kraju powszechną komercyjną usługą socjalną, może świadczyć praktycznie każdy i praktycznie bez żadnej kontroli – ani jakości ani wartości merytorycznej.
Stopień zwrotu z takiej inwestycji, jaką jest świadczenie studiów, przekracza wszystko, co można zarobić uczciwą pracą.
I dlatego matura musi być dana a licencjat nadany, jak psu kość.
Ten model, „nadawania” wykształcenia, powstał za komuny a obecnie jest jedynie komercyjnie zmutowaną jego formą.
I tyle, Taka gmina… 🙂
mores – jeśli zgadzasz się z Parkerem, to przyjmij do wiadomości, że w jego światopoglądzie nie ma miejsca dla ludzi, z których „nic nie da się wykrzesać”, jeśli zakładasz, że tacy są to wiedz, że jest to Twoja wina. Jesteś nieudolnym nauczycielem, wykładowcą, czy kim tam jeszcze – to jest właśnie punkt widzenia parkera, eltoro i tym podobnych trolli udzielających się społecznie na tym forum.
Eltoro: „Ten model, ?nadawania? wykształcenia, powstał za komuny a obecnie jest jedynie komercyjnie zmutowaną jego formą.”
Drogi Eltoro, zapewnei Komune znasz z opowiadan dziadka. Ja za komuny sie wyksztalcilem, i za Komuny przezylem spora czesc mego zycia zawodowego. Jako naukowiec i nauczyciel akademicki na Politechnicze Warszawskiej
Pamietam conieco poziom wyksztalcenia w szkole sredniej i poziom matury – dzisiaj zadan maturalnych z owych czasow nei zrobilby nikt – lacznie z nauczycielami wyksztalconymi wedle „nowego klucza”. Nie byly to zadania z wyborem odpowiedzi „ile jest 2 razy 2” a naprawde skomplikowane zadania ze stereometrii i trygonometrii. Podobnie w dziedzinie pzredmiotow tak zwanych „humanistycznych” – nie bylo metody aby nie przeczytac lektury i zadowolic sie „brykiem” – takie osoby byly bezlitosnie demaskowane pzrez nauczyciela.
Gdy zdawalem na Wydzial Elektroniki, bylo 7 osob na jedno miejsce. Studia trway 5 i pol lat, zajecia zajmowaly 50 godzin tygodniowo (rozneiz w soboty). Potem, aby dostac sie na studia doktoranckie, trzeba bylo przejsc konkurs – 12 osob na jedno miejsce.
No a sama Politechnika… Nielismy umowy o wspolprace z najlepszymi uniwersytetami w USA. Przyjezdzali stamtad „visiting professors”. Moj szef za swoje badanie dostal coktorat honoris cause na jednym z najlepszych amerykanskich uniwersytetow. To wtedy Politechnika byla w czolowce – komputer ANOPS produkowany na Politechnice byl eksportowany do USA i Europy Zachodniej.
Dzisiaj bywam na Wydziale od czasu do czasu. Chetnych do studiowania – mniej niz miejsc. Przyjmuje sie „jak leci’. Ci przyjmowani maja klopoty nie tyle z matematyka, co ze zwykla arytmetyka. Nie mowiac o pisaniu po polsku. Politechnika zredukwoala sie do poziomu szkoly zawodowej.
Patzre na to z zalem – Komuna nie zdolala zniszczyc nauki przez 40 lat. „Nowa Polska” zalatwila sie z tym blyskawicznie. Niestety, zniszczyc w ciagu jednego dnia jest latwo. Na odbudowanie potzreba dziesiecioleci
A.L. pisze:
2011-06-08 o godz. 17:13
Drogi Kolego (upoważnia mnie jak widzę do tego i różnica wieku, odwrotna do tej, jaką przypuszczasz oraz rodzaj edukacji…hihi).
Mamy pełne nieporozumienie.
Zacznijmy ab ovo.
Nauka Polska NIE ISTNIEJE – od gdzieś 1948.
NIE JEST sukcesem naukowym ani doktorat hc (sic!) , ani eksport jakiegokolwiek produktu (nb ciekawe czego czołówką był ANOPS – mnie się kojarzy ze światowym sukcesem „10 potęgi gospodarczej świata” w produkcji traktorów URSUS a także grzejników taśmowych – zwanych na wyrost komputerami – MERA)
Ale to drobiazg – mnie chodziło o co innego.
Komuna NADAWAŁA i papier wyższego wykształcenia i tytuły naukowe swoim czynownikom – za zasługi.
Że wspomnę tylko marcowych docentów, DOKTORANTÓW AGH w trzy miesiące w pakiecie z maturą albo też adiunktów WUML i innych kieleckich ostępów. Pomnitie, towariszcz? Nb. dziś część tych marcowych migdałów zasila (???) szeregi narodowokatolickich szwadronów propagandowych (metody i ludzie ‚te same’, znak zmieniony na abarot).
DZISIAJ ten sam mechanizm nadawania (ten sam tryb i wartość merytoryczna) upowszechnił się w szkolnictwie wyższym niemal jako standard – tyle, że nie za zasługi ale za PIENIĄDZE.
I to cała różnica, czyli – waluta, nie zasada.
To miałem na myśli i tak właśnie fakty mówią (hihi) – i ekonomiczne i socjologiczne ale także antropologiczne i psychopatologiczne.
Naturalnie, istniały za komuny dziedziny, gdzie w istocie w czoła pocie wynajdywano komputer, stal cienkowarstwową, farmaceutyki (tu nie udało się stworzyć ani jednego!) i inne niedostępne na krajowym rynku, zachodnie nowinki sprzed 100 lat. Z pewnością wielu działało w tym biznesie w dobrej wierze, coby doścignąć a nawet prześcignąć.
Dobrej wiary i szczerego koniunkturalizmu szeregowych naukawców za komuny podważać niepodobna.
Ale – nie mieszajmy gruszek z pinezkami.
Ja piszę o analizie porównawczej mechanizmów systemowych a nie o wspomnieniach z młodości, starszych, jak my panów 🙂
Serdecznie pozdrawiam.
Drogi Eltoro,
Dziekuje za zwrocenie sie do mnie cieplym epitetem „towariszcz’. Niestety, jest to wyroznienie niezasluzone – nigdy owym „towariszczem” nei bylem.
Koncepcja ze „polskiej nauki nie bylo po 1948 raku” jest rownie absurdalna jak twierdzenie (gloszone pzrez niektorych politykow) ze historia Polski zaczyna sie w 1989 roku – przedtem nie bylo nic. Nie wiem skad Kolega czerpie swa swiatla wiedze o polskiej nauce, ja jednak z swojego skromnego podworka wiem ze nauka istniala i mial sie dobrze. Owszem, byli „docenci marcowi”, ale oprocz docentow marcowych byli calkiem powazni docenci nie-marcowi ktorzy do wszystkiego doszli tym ze byli zdolni i pracowali.
Jak zas idzie o komputery, to cytuje Kolege: „gdzie w istocie w czoła pocie wynajdywano komputer,… i inne niedostępne na krajowym rynku, zachodnie nowinki sprzed 100 lat. ”
Drogi Kolego, jak sie o czyms pisze to trzeba miec jakie-takie pojecie i opierac sie na faktach. Jezeli rzetelnosc opinii Kolegi mierzy sie tym iz Kolega uwaza ze jakis czas temu „komputer to byla nowinka sprzed 100 lat” to za taka rzetelnosc ja dziekuje.
„Komuna NADAWAŁA i papier wyższego wykształcenia i tytuły naukowe swoim czynownikom ? za zasługi”. Przepraszam – widac Kolega obracal sie w takim towarzystwie, ja nie. Mnie nikt niczego za zaslugi nie nadal. Nie nadal rozniez moim kolegom. Moze mialem mniejsze szczescie niz Kolega.
Jak bylo za Komuny tak bylo. Ale nam sie CHCIALO uprawiac nauke mimo oporow, a studentom i uczniom CHCIALO sie uczyc. A dzisiaj niestety sie nei chce. Ani jednym ani drugim. I na tym polegaja owe wzmianowane pzrez Kolege „zmiany systemowe”. W ramach owych analiz proponuje Koledze porownac przeciedna prace magisterska czy doktorska sprzed 40 lat i dzisiejsze. Gwarantuje ze Kolega bedzie wstrzasniety. W koncu wtedy pracownik naukowy nie mogl sie opiekowac wiecej niz trzema magistrantami na semestr. A dzisiaj 50 to nie rzadkosc. No i nei bylo internetowych gotowcow.
A.L. pisze:
2011-06-08 o godz. 23:24
Miły Polemisto… 🙂
Dziękuję za reakcję – naturalnie, ja pozwoliłem sobie i żartobliwie i złośliwie sprowadzić pewne tezy do absurdu.
Ten ‚towariszcz’ to było odwołanie się do wspólnych doświadczeń pokoleniowych a nie do osobistych preferencji w kolorach; wiem, że moje „100 lat” to idiotyzm, jeśli traktować to dosłownie… 🙂
Mimo to, pozostaję przy tak sformułowanej tezie: system i mechanizmy instytucjonalne rozwoju i nauki (i oświaty) oraz naukowców (i belfrów) pozostają w naszym kraju tak krzywe i dysfunkcjonlane, jak były.
I są kontynuacją spaczonego i archaicznego myślenia społecznego w tym względzie.
Niestety, nie umiem sobie wyobrazić rzetelnego i opartego na faktach uzasadnienia tezy o istnieniu NAUKI polskiej.
Nie znam żadnych jej wyników ani osiągnięć, będących jakimkolwiek oryginalnym, twórczym wkładem w to, co świat przez naukę rozumie.
Naturalnie – są Polscy Naukowcy Wybitni, dziś bardziej niż kiedyś dowodzący swym dorobkiem wyłamanie się a nie wyłonienie się z systemu NP. Inaczej – osiągnęli coś POMIMO, a nie z powodu styczności z polskim systemem.
Nic tu nie pomaga fakt (bo fakt), że poziom wyrobów i wyrobników tego systemu nauki polskiej progresywnie dąży i osiąga kolejne stadia żenady i dna intelektualnego.
Tym bardziej jest tak, jak piszę – i tego to właśnie dowodzi.
I przyznam, że podejście, że „chęć szczera” i zapał wyznacza jakość uprawianej dziedziny jest mi obce.
To również problem w postawie belfrów – wielu uważa, że ich kompetencje legitymuje to , że robią coś, co lubią.
To piękna i cenna właściwość, pod warunkiem, że rezultaty tej, powiedzmy, pasji mają coś wspólnego i pożytecznego z profesjonalnym i współczesnym sensem wykonywanego zawodu.
A wyniki starań kreują obiektywne, postępowe wartości w danej dziedzinie.
Po owocach ich poznacie – i to niestety ostatecznie określa cywilizacyjny wynik i miejsce polskiej nauki i edukacji.
I jeszcze pro domo sua – moja wiedza o mechanizmach funkcjonowania komuny w nauce („nadawanie”) wynika z racji dociekań zawodowych a nie osobistych znajomości w takich czy innych kręgach. A deklarowana niewiedza Kolegi o tych jakże powszechnych mechanizmach jawi mi się li tylko – kokieterią…:)
Z uszanowaniami.