Matura skończona, można balować
Maturzyści skończyli pisać i odpowiadać – maturę zdaje się pisemnie oraz ustnie – i zaczęli świętować. Opijają jednak bez świadomości, co świętują: sukces czy porażkę. Wyniki egzaminów pisemnych dopiero w lipcu, tylko rezultat ustnych znany jest od razu.
W ten weekend wszelkie lokale pełne były maturzystów. Niektóre szkoły zorganizowały nawet dla nich specjalny bal (organizatorem jest zwykle jakiś tajny komitet). O tyle lepszy od studniówki, że bez przemówień dyrekcji, bez wręczania kwiatów wychowawcom oraz bez poloneza. Młodzież mogła skupić się na tym, co najbardziej lubi, czyli na piciu.
Pić też mogli już bez udawania także nauczyciele. Chociaż na bal maturzystów nie wszystkich nauczycieli zaproszono. Nie wszyscy zaproszeni zdecydowali się przyjść. Wiadomo przecież co to za bal. Grzecznie raczej nie będzie, a nie każdy nauczyciel lubi bawić się w towarzystwie totalnie swobodnych nastolatków. Jakieś reguły zawsze powinny obowiązywać, tutaj jednak nie obowiązują.
Na bal maturzystów nie wpuszcza się też rodziców. Zresztą żaden się nie pcha. Pamiętam, jak kiedyś przyszli jacyś rodzice, ale jak zobaczyli, co się dzieje, to szybko uciekli. Nie wiem, czy w tym roku imprezowano mocniej czy słabiej niż w poprzednich latach, gdyż nie zostałem na bal maturzystów zaproszony. Odbieram to jako sygnał, że muszę się poprawić. Postaram się, kolejny bal za rok.
Komentarze
@grzerysz
Jeszcze do poprzedniego komentarza. Mam taką książkę „1001 filmów, które musisz zobaczyć”. Liczy 950 stron. Strona 700: „Czułe słówka” (1983). I wszystko jasne.
@Gospodarz
„nie zostałem na bal maturzystów zaproszony. Odbieram to jako sygnał, że muszę się poprawić.”
Chyba jednak wymaga Pan czytania lektur. A wielu wystarczyłby „Harry Potter” albo Shrek… 🙂
@Płynna rzeczywistość
Panu do wszystkiego wystarczy „grzebanie” w internecie.
A tacy Anglicy – żaby ograniczyć się tylko do literatury – wydają np. świetny tygodnik „The Times Literary Supplement” i doskonały dwumiesięcznik „London Review of Books”. Amerykanie mają wyborny dwutygodnik „The New York Review of Books” (nie mylić z też dobrym „The New York Times Book Review”, cotygodniowym dodatkiem do niedzielnego wydania dziennika „The New York Times”).
Francuzi mają m.in. cotygodniowy dodatek poświęcony książkom w pierwszorzędnym dzienniku „Le Monde”.
Czy w tych krajach nie wiedzą, że istnieje internet?
bois
I dlatego, że słucha Pan Spotify, obecne top 100 różni się od top 100 sprzed 50 lat. Choćby dlatego, że na listę przebojów Marka Niedźwiedzkiego głosował cały przekrój społeczeństwa, o obecne listy przebojów konstruowane są w oparciu o preferencje – jak się domyślam – nastolatków. To samo (lub bardzo podobne) narzędzie dziś „mierzy” co innego niż 50 lat temu. Analogiczne narzędzie 200 lat temu na szczycie umieszczało muzykę Chopina, ale pomiar dokonywany był wśród ludzi starszych i cholernie bogatych, którzy w dodatku chcieli – także muzyką – odróżniać się od plebsu.
grzerysz
„Dlatego, że jest wyjątkowo dobra…”
No ale co to znaczy, że muzyka jest wyjątkowo dobra? Gdy Pink Floyd do swojej muzyki włączył odgłos smażenia jajek, to było to twórcze. A że było to dziwne, niesłychane, to łatwo było to zapamiętać. Gdy The Beatles nagrali płytę z orkiestrą symfoniczną, przy czym każda piosenka na tej płycie łączyła się z kolejną niczym rozdziały w powieści, to był to szok. Ale to już było. Dziś tysiące gitarzystów potrafi grać jak Jimmy Hendrix, ale każdy chce wypracować swój własny styl, gitary Hendrixa się nie słyszy. Jest taka piosenka Davida Bowiego, akurat z 1974 r., Alladin Sane, gra słów z A Lad Insane, w której pianista wykonuje solówkę w stylu awangardowego jazzu. Ktokolwiek to powtórzy, będzie tylko naśladowcą.
Stąd też, z próby wypracowania własnego stylu, miał Pan w latach 70. mnóstwo eksperymentowania i „synkretyzmu”, łączenia różnych styli muzycznych, od muzyki klasycznej, przez blues, jazz, rock, po kompletną awangardę. Tego się wciąż próbuje, ale ile można?
W latach 80. w Programie III PR Piotr Kaczkowski puszczał ciurkiem całe płyty, co najmniej raz puścił nawet koncert Keitha Jarreta, pół godziny jazzu na fortepian, do tej pory to pamiętam. Teraz to jest niemożliwe, bo (a) podpisaliśmy umowy o prawach autorskich i (b) 99% słuchaczy natychmiast przełączy się na Radio Z, Eskę czy coś podobnego, czego wówczas nie było. To nie znaczy, że nikt dziś tak nie gra na fortepianie, że kultura upada. To tylko stacje radiowe musiały dostosować się do nowej rzeczywistości.
To samo z literaturą. Dlaczego młodzież mączy się Odprawą Posłów Greckich? A no bo był to pierwszy dramat napisany po polsku (mam nadzieję, że się nie mylę). Jeśli ktokolwiek spróbuje dziś napisać poemat epicki w stylu Pana Tadusza, albo naśladować Iliadę czy Odyseję, nikt, być może poza garstką krytyków literackich, tego nie zauważy. Bo to już było.
Gdy pojawiła się „Lalka”, ówcześni krytycy na pewno zauważyli dość niezwykłą jak na tamte czasy kompozycję dzieła. Biedni licealiści muszą też się nią zachwycić, ale jak tu się zachwycać czymś, co dla kogokolwiek jako tako oczytanego w literaturze współczesnej jest standardem?
Jeśli więc chce Pan jakiegoś nowego filmu, który przejdzie do historii kina, albo powieści, która przejdzie do historii literatury, to przecież twórca czegoś takiego musi zmierzyć się ze spuścizną Felliniego, Chaplina, Nolana z jednej strony, Szekspira, Dickensa, Hemingwaya, Balzaca, Conrada, Cervantesa, Camusa, Becketta – z drugiej. Film ma tu wciąż łatwiej, bo co rusz lepsza elektronika pozwala uciekać do przodu w efekty specjalne niedostępne kilka lat wcześniej. Film może też odwoływać się do bieżących zmian społecznych w strawnej widowiskowej formie. Być może Tokarczuk mogłaby była „wymyślić” Interstellar, Matriksa czy Incepcję, ale nie wierzę, że ktoś by to docenił jako wkład do kultury.
Powtórzę: „dobry” film, „dobra” literatura, takie, które zostaną z nami na dłużej, muszą mieć walor świeżości. Skąd tę świeżość jednak brać, gdy mieliśmy już na wystawach dzieł sztuki obraz przedstawiający puszkę zupy pomidorowej, a wśród słynnych kompozycji muzycznych – 4’33” Johna Cage’a?
@płynna
Ja o kozie, Pan o wozie. Specjalnym słuchaczem list przebojów nigdy nie byłem. Wolę dłuższe formy. Kiedyś listy tworzyło się w oparciu o ilość sprzedanych płyt, dziś liczy się głównie ilość odtworzeń w streamingu. Takie listy jak ta Trójkowa to był rodzimy wynalazek. Kiedyś płyty kupowali też głównie nastolatkowie, nic nowego. Naprawdę uważa Pan, że Pink Floyd zawdzięczają swoją pozycję smażonym jajkom? A beatlemania to miała miejsce w czasie, gdy śpiewali She love you…
@Płynna rzeczywistość 26 MAJA 2024 14:44
Generalnie pisałem o muzyce poważnej, bo teraz tylko takiej słucham.
Dla mnie dobra muzyka, podobnie jak dobra książka, dobry film czy dobre przedstawienie teatralne to takie dzieła, które niosą pewne nieprzemijające wartości, charakteryzują się wysokimi wartościami artystycznymi, pobudzają wyobraźnię, dostarczają bogatych doznań i satysfakcji ze słuchania, z czytania czy z oglądania.
Absolutnie nie muszą mieć waloru świeżości. Muszą mieć natomiast koniecznie walor artystycznej wartości.
Mój ulubiony współczesny reżyser filmowy to turecki mistrz Nuri Bilge Ceylan, z takimi filmami jak „Uzak”, „Pewnego razu w Anatolii”, „Zimowy sen”, „Dzika grusza”.
Np. „Uzak” to fenomenalne studium samotności.
W końcowych napisach filmów Ceylana można często przeczytać, że inspirował się utworami Czechowa, Dostojewskiego, czasami też Nietzschego i innych filozofów i poetów.
Pamiętam, jak kilka lat temu czekałem na polską premierę „Dzikiej gruszy”(w końcu i tak kupiłem Blu-ray’a) i natknąłem się na recenzję filmu w dzienniku „The New York Times”. Kończyła się ona tak:
„To be a committed loser [to o ojcu głównego bohatera; fenomenalna rola Murat’a Cemcir’a – grzerysz] when everyone around you is obsessed with winning might count as a form of resistance. Making — and paying attention to — slow, difficult, idea-laden movies might be another.”
Tak, filmy Ceylana są długie, powolne, trudne i pełne treści (zawierają z reguły mnóstwo bardzo mądrych dialogów).
Ogromnie cenię też austriackiego reżysera Michael’a Haneke i kilku reżyserów z Japonii i Korei Południowej.
Lata temu „Pink Floyd”, „Yes”, „Emerson, Lake and Palmer”, „Led Zeppelin”, „King Crimson”, „Procol Harum”, „Cocteau Twins” czy też „Dead Can Dance” to były moje ulubione zespoły rockowe, choć oczywiście słuchałem też „The Beatles” czy „The Rolling Stones”.
Piotr Kaczkowski i jego „Mini-max” to była dla mnie pozycja obowiązkowa.
Jak pierwszy raz wyjechałem na Zachód (rok 1980, Wielka Brytania, krótki kurs językowy), to kupiłem sobie płytę „The Wall” grupy „Pink Floyd”.
Dawnych przebojów z dawnych lat słucha się z zamkniętymi oczami a te dzisiejsze to się najwyżej ogląda z wyłączonym głośnikiem jeśli ktoś da radę na to patrzeć.
Kiedyś to były utwory muzyczne, w których soliście towarzyszyła wieloosobowa orkiestra a dzisiaj wystarczy bęben centralny wybijający tylko rytm.
To tylko moje zdanie – każdy ma prawo wyboru. Nie ważne czy to ” dzieło sztuki znanego artysty” czy ” Jeleń na rykowisku” anonimowego twórcy – amatora.
Ważne jest to, co się komu podoba.
Świetnie to ” elity wysokiej kultury” określił Pablo Picasso mówiąc – ja choćbym nawet nas. ł na płótno to i tak zapłacicie za to miliony.
@grzerysz
Długie, powolne. Jak The Koln Concert Keitha Jarretta 😉
Jaka kulturalna dyskusja! Czyli można. Duch w narodzie nie ginie.
@płynna
Ale nic o piciu, czyli nie na temat…
@bois 26 MAJA 2024 17:47
@Płynna rzeczywistość 26 MAJA 2024 17:57
Na tym króciutkim kursie języka angielskiego w Wielkiej Brytanii, wykładowcy mówili nam: najlepiej współczesną angielszczyznę poznasz studiując teksty piosenek zespołu „The Beatles”…
Zresztą wychodził wtedy u nas (w czterech wersjach językowych) taki miesięcznik „Mozaika” i drukowano w nim – w wersji angielskiej oczywiście – teksty piosenek tego zespołu.
@grzerysz
Dead Can Dance 🙂 Oh, yeah! 1980? Wtedy przeżywałem fascynację New Wave. The Cure, A Certain Ratio, The Jam, The Clash, Talking Heads… Ależ byli nowatorscy, pomysłowi. Element resentymentu gra rolę, na pewno. Ale jednak stali się wielkim kawałkiem historii rocka, a nie sezonową efemerydą.
Nie zaproszono belfra na balowanie maturalne? Czyż to aby nie czas na podciągniecie podkolanówek?
Miało być „sentyment”, wyszło „resentyment”. Sorry!
Ciekawy, kompetentnie napisany tekst (autor: „Dr Aleksandra Korczak, polonistka”), zakładam, że Gospodarz ma do niego dostęp:
„My, poloniści, czujemy się ośmieszeni z dwóch przyczyn”
https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,30988944,nauczycielka-wspolautorka-buntu-polonistow-czujemy-sie-osmieszeni.html
Tam jest poruszonych bardzo wiele kwestii dotyczącej pracy nauczyciela i wpływu PP oraz konstrukcji matury na codzienną pracę nauczyciela. Generalnie zgadzam się z Autorką w 1000% z wyjątkiem pomysłu rezygnacji z matury i powrotu do egzaminów na studia wyższe.
Zapytałam kiedyś na szkoleniu, czy uczeń ma znać na pamięć treść lektur, żeby zdać maturę ustną, usłyszałam od dr Kozak, że przecież będzie miał cztery lata, żeby nauczyć się na pamięć tych 200 odpowiedzi.
Co dowodzi, że reformę Zalewskiej przygotowali i wdrażali kompletni durnie. W tym wywiadzie jest tez ładnie opisane, jak to miało pierwotnie wyglądać i co z tego naprawdę wyszło. Ech. Legutko, Legutko, jeśli to ty stałeś za tą reformą, to piekła dla ciebie za mało…
Nie da się zmusić dziecka, żeby przeczytało lekturę. Możemy jedynie udawać, że przeczytali. Bo nie bardzo widzę siebie w roli policjanta.
Ha, ha, ja w szkole przeczytałem może 50% lektur, z czego wcale nie jestem dumny. Tego było po prostu za dużo jak na niedorozwiniętego piętnastolatka. Wielu braków żałuję do dziś, np. Dżumy (nawet nie dotknąłem) czy Czarodziejskiej Góry (pokonała mnie).
@bois 26 MAJA 2024 20:14
„Dead Can Dance Oh, yeah!”
Listę zespołów i wykonawców, których wówczas namiętnie słuchałem można oczywiście rozszerzyć. Choćby „Jethro Tull”, „Genesis”, z wytwórni 4AD jeszcze „Clan of Xymox” i „This Mortal Coil”, Cat Stevens, Al Stewart.
@PR
Za TĄ akurat reformą stali Legutko(i jego alter ego Waśko) oraz kompatybilna z nimi(i generalnie z PiS mentalnie!) kościółkowa osobista przyjaciółka pedofila Jankowskiego (i Tuska, czemu ministerialny stołek w MEN zawdzięczała!) niejaka Hall Katarzyna, co się już w roku 2008 zaczęło 😉
@PR
BTW link do TEGO tekstu podałem już w poprzednim wątku o nowych podstawach &Nowackiej … 😉
@płynna
Czarodziejską Górę poznałem dzięki Trójce w chyba 1975. Była wtedy genialna audycja „Powieść w wydaniu dźwiękowym”. Cykl słynnych powieści czytanych przez wybitnych autorów. Tę czytał Zapasiewicz. Osobiście przeczytałem „Czarodziejską ” przed lekturą Empuzjona Tokarczuk prawie pół wieku później.
Kurcze, „aktorów „, nie „autorów „. Smartfon musi być mądrzejszy.
@grzerysz
Al Stewart! Genialny album „Year of the cat”. 1976 chyba. Niedoceniona w Polsce płyta, jak i sam artysta. Genesis się skończył dla mnie po And then there were three… Collins poszedł niestety w stronę komercji.
@bois
Prawda, że to niesamowite, że pamięta się słuchowiska radiowe sprzed 50 lat? Powieść w wydaniu dźwiękowym poznałem później. I na przykład zapamiętałem nazwisko Rabindranath Tagore. Ni w ząb nie pamiętam tytułu ani fabuły, tylko że po przypadkowym wysłuchaniu jednego czy dwóch odcinków pamiętałem, by nie przegapić kolejnych.
Teraz literaturę czyta się m.in. w TOK FM i radiowej Dwójce. Nie wiem jednak, na ile jest to forma promocji kultury, a na ile promocji konkretnych wydawnictw. Takie czasy.
„Świetnie to ” elity wysokiej kultury” określił Pablo Picasso mówiąc – ja choćbym nawet nas. ł na płótno to i tak zapłacicie za to miliony.”
To mu się nawet sprawdziło. W muzeum (nomen omen) Picassa w Paryżu ogladałem dwa wystwione tam płótna Mistrza, które oprócz czystego białego (nomen omen) płótna zawierały różnokolorowe smugi pacnięte tam i siam. Na moje wyczucie wielkiej sztuki malarskiej były to ślady po wycieraniu pędzli po robocie. Po dziś dzień zsatanwiam się za ileset milionów zielonej makulatury oferowano by je na aukcjach.
Płynna rzeczywistość 26 maja 14:44
W punkt! Znakomicie argumentujesz.
Ojciec chwalą nas! Kto? My ciebie, a ty nas
@Płynna rzeczywistość 27 MAJA 2024 13:56
„Teraz literaturę czyta się m.in. w TOK FM i radiowej Dwójce. Nie wiem jednak, na ile jest to forma promocji kultury, a na ile promocji konkretnych wydawnictw. Takie czasy.”
No i kto teraz czyta literaturę m.in. w TOK FM i radiowej Dwójce.
Niestety, na pewno nie Zapasiewicz, i nie Holoubek, i nie Łomnicki. Żeby chociaż Fronczewski.
Takie czasy…
@eche
Relikwie są bezcenne 😉
Jacek NH 27 maja 14:50
Ciebie akurat nikt nie chwali. Wiem, to boli.