Czy należy utrzymywać szkoły, w których jest za mało uczniów?
Katarzyna Lubnauer zapewniła, że odpowiedzią na problemy wiejskich szkół nie będzie ich likwidacja. Szkoły te mają coraz mniej uczniów, stąd pokusa, aby je zlikwidować.
Podczas rozmowy kierownictwa MEN ze Związkiem Gmin Wiejskich nie ustalono niczego konkretnego, jedynie wskazano główne problemy (szczegóły tutaj). Przede wszystkim potrzeba więcej pieniędzy na utrzymanie szkół, w których jest bardzo mało uczniów. Placówki te nie tylko zajmują się kształceniem i wychowywaniem dzieci, integrują też społeczność wiejską, często pełnią rolę domów kultury dla wszystkich mieszkańców, nie tylko dzieci.
Problemy nasiliły się po likwidacji gimnazjów. Wiejskie placówki często były zespołami szkół: podstawówka plus gimnazjum. Nauczyciele pracowali i tu, i tu. Nauka w nich trwała w sumie 9 lat (6+3). Po pisowskiej reformie zostały tylko podstawówki, więc nauka w nich trwa rok krócej. Do liceum, technikum czy szkoły branżowej dzieci już jeżdżą do miast.
Przybywa szkół, które z powodu braku uczniów w zasadzie należałoby zlikwidować. Chyba że uznamy, iż warto do nich dokładać, gdyż likwidacja przyniesie więcej szkód społecznych niż ewentualnego zysku. Trzeba mądrze policzyć zyski i straty.
Komentarze
Taki ciekawy temat, a tu życie nie czeka, nowe otwiera tematy:
Od 1 stycznia 2024 roku minimalne wynagrodzenie za pracę w Polsce wzrosło do ok. 4,2 tys. zł brutto. W tej grupie znajduje się zdecydowana większość pracowników administracji zatrudnionych w miejskich jednostkach oświatowych.
Mowa o osobach z wyższym wykształceniem, z dodatkowymi studiami podyplomowymi, wieloletnim stażem pracy na stanowiskach specjalistycznych. Czy uda im się doprowadzić do wprowadzenia podwyżek?
Księgowa z wyższym wykształceniem odpowiedzialna za płace i z 25-letnim stażem pracy, specjalista ds. BHP z wyższym wykształceniem, studiami podyplomowymi i 20-letnim stażem pracy, sekretarka z wyższym wykształceniem i 27-letnim stażem pracy. Wszystkie te osoby od nowego roku mogą liczyć jedynie na wyrównanie comiesięcznej wypłaty ze stawką najniższej krajowej.
„Na stanowiskach specjalistycznych, jak np. główny księgowy, kierownik czy specjalista ds. kadr, różnica wynagrodzenia zasadniczego w stosunku do pensji minimalnej uległa przez ostatnie dwa lata znacznemu spłaszczeniu” – wskazują w liście do prezydenta Rzeszowa.
Piszą, że od końca 2022 r. pensja minimalna wzrosła o ponad 40 proc., a poziom zeszłorocznych podwyżek dla pracowników administracji w jednostkach miejskich to ok. 10 proc. Wskazują na ogromny problem ze znalezieniem pracowników na specjalistyczne stanowiska pracy, jak główny księgowy, czy specjalista ds. płac/kadr.
„W wielu szkołach czy przedszkolach nabory na Biuletynie Informacji Publicznej są ogłaszane często 4-krotnie, przez wiele miesięcy bezskutecznie.
https://rzeszow.wyborcza.pl/rzeszow/7,34962,30655069,domagaja-sie-podwyzek-od-prezydenta-rzeszowa-pisza-wprost.html
Powróć do starego pomysłu Zbiorczych Szkół Gminnych. Trzeba tylko zorganizować dowóz.
Mogą funkcjonować w połączeniu z przedszkolem.
Mogą też funkcjonować małe szkoły wiejskie mające po 100 – 150 uczniów i przedszkolaków.
Znam taką od ponad 30 lat.
Mieści się w typowo rolniczej wsi liczącej ponad 300 mieszkańców. Do tego dochodzi kilka mniejszych wsi – łącznie mniej niż tysiąc mieszkańców w tym rejonie.
Jest to szkoła społeczna wspierana przez mieszkańców okolicznych wsi gdyż z samych dotacji państwowych nie sposób utrzymać .
Chodzi do niej nasz wnuk i jest bardzo zadowolony choć kłopotliwy jest dojazd.
Prawda jest taka, że małe klasy gwarantują lepszą edukację. Na małych klasach bazują szkoły społeczne i dlatego wyniki nauczania w szkołach są o niebo lepsze niż w szkołach powszechnych. Wszyscy uczniowie zdają na koniec szkoły te same egzaminy. Różnica wyników na korzyść szkół społecznych, gdzie klasa nie może przekraczać 16 dzieci, jest kolosalna. Znam sprawę dobrze.
Dla państwa czyli spłeczeństwa to większy wydatek ale ostatecznie może się opłacić.
Drogi panie Profesorze, dzięki za celny wpis.
Szkoły wiejskie od zarania chyba zajmują się, prócz nauczania maluczkich, pewna integracja społeczność wiejskiej. Owo pełnienie roli domów kultury dla wszystkich mieszkańców to była konieczność wczesnych lat rozwojowych w wielu wsiach, szczególnie tych mniejszych.
Dzisiejszy spadek populacji uczniów w szkołach małych miejscowości wiąże się z ogólniejszymi zmianami demograficznymi. Te zaś to już nie tylko dalsze wyludnianie wcześniejszych, rolniczych głownie wsi. To również dalszy spadek rozrodczości, związany ze wzrostem zamożności mieszkańców małych miejscowości.
Dzisiejsze rozdrobnione zbiorowiska przestały być dawnymi wsiami, rolniczymi kiedyś głownie, i dzisiejsi rządzący muszą się po nowemu poskrobać po głowach co dalej. Wygląda na to, ze zatoczyliśmy następne kolo rozwoju społeczno-ekonomicznego.
Wiec panie i panowie fachowcy, do następnego boju marsz!
Zainteresowalem się historią szkoły, o której pisałem wcześniej. Okazuje się, że w tej wsi funkcjonowała od 1834 roku z przerwą w czasie IIWŚ . Był to typowy pruski budynek z czerwonej cegły. Teraz jest domem nauczycieli a obecny jej budynek to typowa gomulkowska wiejska 1000-latka stopniowo rozbudowywana i modernizowana . Obecnie jest w niej 69 uczniów i 33 przedszkolaków, którymi opiekuje się 19 nauczycieli. W roku szkolnym 2000/2001 groziła jej likwidacja więc nauczyciele i mieszkańcy zarejestrowali stowarzyszenie, które przejęło szkołę. Ludzie zrozumieli, że wspólnie mogą osiągnąć rzeczy, które wydawały się być nierealne.
Jestem zdania, tak jak @Qrteq, że zmniejszanie się liczebności klas to nie dramat lecz szansa rozwoju .
@KMP
1. Jest sporo badań na temat wpływu zmniejszenia liczebności klas na efekty nauczania. Jest on minimalny i nieopłacalny ekonomicznie. Większy i bardziej opłacalny ma lepsze wynagradzanie nauczycieli, szkolenia nauczycieli i zajęcia wyrównawcze dla uczniów (mogę odszukać i dać linki).
2. Nasze szkoły podstawowe nie mają dużej liczebności klas w porównaniu do średniej OECD, nawet tych krajów, które chętnie są przywoływane jako wzór.
3. Nasi nauczyciele w badaniach kompetencji przeciętnie wypadają znacznie słabiej niż nauczyciele z kilkudziesięciu przebadanych krajów (również mogę dać link do wyników badań). Zmniejszenie liczebności klas oznacza większą szansę trafienia na słabego nauczyciela niż na dobrego, poza tym mamy kuriozalną sytuację w edukacji polegającą na produkcji całkowicie pozornych uprawnień do nauczania przedmiotów na zdalnych podyplomowych studiach, w przypadku zmniejszenia liczebności i trafienia na matematyka z onlajnówki szanse edukacyjne są dla dziecka zaprzepaszczone. Nie mamy kadr na tyle dobrych, żeby zmniejszać klasy. Liczebność klas powinna być uzależniona od tego czy w danej szkole będą nauczyciele matematyki, fizyki i chemii, z polonistami chyba nie jest najgorzej sądząc po rozkładzie wyników E8 (jest normalny, taki jak powinien być, polski nie jest w SP w takim stopniu nadrabiany korkami jak matematyka).
4. Małe klasy są na prowincji, wyniki E8 na wsi i miastach do 20 tys. są dużo gorsze niż w dużych klasach wielkich miast.
5. W szkołach niepublicznych o lepszych wynikach decydują inne metody pracy, nacisk na przygotowanie do egzaminu (za to się przecież płaci) oraz geny- tzn. są tam dzieci ludzi lepiej wykształconych, lepiej sytuowanych, a w szkołach publicznych są dzieci z każdej grupy społecznej. SP publiczne w dobrych lokalizacjach -tzw.dobre dzielnice, mimo większych klas też mają dobre wyniki.
6. Za utrzymywaniem małych wiejskich szkół mogą przemawiać bardziej względy psychologiczno-życiowe niż wyniki. Łatwiej dziecku jest chodzić do szkoły położonej blisko, w środowisku, które zna, nie jest dowożone daleko do obcego miejsca rzadko jeżdżącym transportem, ale jeżeli wyniki są w niej słabe, to chyba lepiej, żeby po np. 4 czy 6 klasie dalsza nauka odbywała się w większej szkole z lepszymi nauczycielami.
@lela
Jaki jest w niej wynik E8? Te szkoły mają sens jak wyniki są ok, jak są słabe, to rodzice powinni się zrzucić na matematyka, bo zazwyczaj ten egzamin słabo wypada.
@ Róża
Zgadzam się z tym, że nauczyciele mogliby być lepsi ale im się w tym nie pomaga. Zamiast konkretnych specjalistycznych studiów podyplomowych,które by podnosiły ich kwalifikacje zrobiono im bezwartościowe ścieżki awansu zawodowego, które niewiele mają wspólnego z podnoszeniem kwalifikacji. Co z tego, że ktoś jest np dyplomowanym nauczycielem języka obcego jeżeli on tym językiem mówi z akcentem, który nie kwalifikuje go by w ogóle w szkole pracował a i często nie ma pojęcia o procesie akwizycji języka ale za to wie np, że na wycieczce na 1 nauczyciela nie może przypadać więcej niż 15 dzieci. Jakby wycieczki były podstawą edukacji i nie było źródeł by w razie potrzeby to sprawdzić. Nie moge tego nazwać inaczej jak szyderstwo.
A co do szkół społecznych; pracowałem wiele lat w takiej. Nie były to dzieci wyselekcjonowane z lepszymi genami. Było wiele takich, które w zwykłej szkole sobie nie radziły i zdesperowani rodzice przyprowadzali do społecznej chociaż nie byli majętni. Zreszta opłata to było jakieś 450-500 miesięcznie; to na korepetycje się wiecej wydawało. Nie wiem ile jest teraz bo robię co innego. Początki były dla nich trudne ale po niedługim czasie te dzieci integrowały się i ostatecznie dawały sobie radę a wyniki miały powyżej średniej krajowej. Bywały dzieci, które klasyfikowano do szkoły specjalnej a po przyjściu do społecznej okazywało się, że to błędna diagnoza. W małych klasach dziecko musi brać udział w lekcji, nie staje się anonimowe schowane za plecami by pan albo pani nie zadała pytania. W małej grupie, gdy każdy jest niejako na świeczniku i ma małe szanse by robić coś innego niż branie udziału w lekcji dzieci zdobywają odwagę cywilną, nie boją się wypowiadać w szerszym gronie. Były przypadki dzieci agresywnych, zbuntowanych, ledwo piszących a później sam nie mogłem uwierzyć ich transformacji. Większość dzieci po skończeniu szkoły przychodziły odwiedzać przy każdej okazji i co ciekawe, teraz tam się uczą ich dzieci. Było parę dzieci, którym nie pomogliśmy aż tyle by być zadowolonym ale idealne przypadki nie istnieją w żadnej dziedzinie, ważna jest dendencja. A byłem kilka razy w zwykłej szkole ( moloch potworny) z dziećmi na konkursach. Wrzask i zachowanie tamtych dzieci był dla mnie, dorosłego, porażający. Wracając to nogi mialem z waty.
Naprawdę wiele przemawia za tym by bez względu na okoliczności dążyć do edukacji w małych klasach.
Niestety, Róża ma rację.
69 uczniów w szkole? Takiej pełnej, podstawowej? To 8 oddziałów z 6-11 uczniami w klasie. Trzeba wielkiej odwagi, by podzielić te dzieci na grupy wg. kompetencji na lekcjach angielskiego (czyli zrezygnować z podziału wg wieku). Być może takie klasy są fantastyczne, ale tylko, jeśli nauczyciele są fantastyczni. A niemal na pewni nie są. W takich szkołach nie ma laboratoriów. Nie ma fachowców (bo z czego zapłacić za lekcje dla 6-10 dzieci). Chyba że to szkoła podmiejska pod wielką aglomeracją z nauczycielami dojeżdżającymi „z miasta” – na wsi w takich szkołach dzieciom robi się krzywdę.
lela22
Zmniejszanie liczebności klas poniżej pewnego poziomu, na pewno wyższego niż 20 dzieci w klasie, to gwarancja nauczycielskiej biedy i utrzymywania tych szkół jako metody walki z ukrytym bezrobociem.
@Róża
Muszę Panią pochwalić za argumentację.
@KMP
Koszty nie przemawiają. Jakby zebrać wszystkie oczekiwania nauczycieli, to wyszłoby, że prawdopodobnie większość chce:
1. uczyć w małych klasach
2. dużo zarabiać
3. pensum ma pozostać jedne z najniższych w krajach OECD, pensum w SP to mamy rekordowo niskie
4. mieć jakąś pełną autonomię, na którą mają składać się dwa elementy- oderwanie od wyników nauczania oraz tak naprawdę pełna dowolność jeżeli chodzi o przestrzeganie praw ucznia, uczę wg widzimisię, traktuję ucznia wg widzimisię, żadnych reguł nie muszę przestrzegać, nikt nie może na mnie skarżyć, nikt kontrolować. Taki wolny artystyczny zawód, tylko zamiast rzeźbić w czymś tam, rzeźbię sobie w uczniach, żywych dzieciach. Rodzice mają mi się podporządkować, oddać swoje dziecko i wypełniać moje polecenia. Nie uznaję przy tym najważniejszego elementu wolnego zawodu posiadającego autonomię tzn. klient mi płaci tylko wtedy, gdy jest zadowolony z mojego dzieła.
Niestety społeczeństwo za spełnianie tych oczekiwań nie ma zamiaru płacić.
Dla dzieci zwyczajnych, które nie mają szczególnych problemów z nauką i ze sobą, klasy 25 osobowe są ok. Dla dzieci z problemami potrzebne są zajęcia wyrównawcze, różne indywidualne zajęcia z pedagogiem, ekonomicznie bardziej opłaca się w to inwestować. I w dodatki motywacyjne dla dobrych nauczycieli.
Nie można zgłaszać postulatów w oparciu tylko o swoje doświadczenia, poglądy, wygodę, one muszą mieć oparcie w badaniach ich efektów. W oparciu o swoje doświadczenia, to ja też sobie mogę pozgłaszać postulaty i będą zupełnie inne. W zasadzie odwrotne, jakość nigdy nie zależała od wielkości grupy, tylko poziomu kadry i poziomu towarzystwa.
@KMP
Sam widzisz, że na robocie, którą wykonywałeś osobiście przez ileś lat lepiej znają się ci, którzy NIGDY jej nie wykonywali.
Sam, tu na tym blogu wielokrotnie podawałem trywialny przykład z brygadą tragarzy , że najwięcej brygada przeniesie, gdy ładunki są przystosowane do możliwości każdego z nich.
Ważne jest też współdziałanie w małej grupie niż rywalizacja w dużej.
Dla nas ważniejsze było pomóc komuś, kto miał problemy w nauce niż rywalizować z innymi.
Warunek konieczny – musi chcieć.