Dane uczniów
Od absolwentów można się wiele nauczyć. Ci, którzy dopiero zaczęli studia, są bardzo przejęci nową wiedzą. Niektórzy nawet tak agresywni w dzieleniu się zdobytymi niedawno informacjami lub w demonstrowaniu nowych umiejętności, że trzeba się pilnować, aby nie ukatrupili (studenci medycyny), nie przeprowadzili sprawy rozwodowej (przyszli prawnicy) albo nie poprowadzili konwersacji w językach obcych, najlepiej kilku naraz (neofilolodzy).
O wyczynach studentów weterynarii, inżynierii budowlanej albo ekonomii nie będę opowiadał, ponieważ nie chcę tu nikogo prowokować do leczenia na moich oczach psów i kotów, do udowadniania, kiedy runie mój blok, ani do wyjaśniania, jakie mam zdolności kredytowe. Szczególnie nie chcę znać tego ostatniego.
Aby jednak usatysfakcjonować neofitów, staram się ich pytać nie tylko o to, kiedy ślub i kiedy dzieci, ale przede wszystkim zadaję pytania związane z przyszłym zawodem. Jeśli tylko nie jestem królikiem doświadczalnym, mogę rozmawiać z każdym studentem o wszystkim, czego aktualnie się uczy. Najwięcej wiem o aminokwasach lewoskrętnych i prawoskrętnych, ponieważ w moim liceum chemia stoi na najwyższym poziomie, więc ludziska studiują wszystko, co z chemią związane. Nie będę ukrywał, że wolę pytać o sprawy, które mnie też interesują.
Kiedy więc wpadł student prawa, zapytałem, o co chodzi z zakazem wpisywania do dzienników danych uczniów: miejsca urodzenia, adresu zamieszkania, numerów telefonu do rodziców czy też do samego ucznia, bo teraz wszyscy mają komórki. Takie informacje są przecież bardzo potrzebne, bo jak ktoś wagaruje, to wychowawca bierze dziennik i dzwoni do rodziców. Także inni nauczyciele chętnie korzystaliby z tych informacji dla dobra samych uczniów, którym – jak to w cielęcym wieku – zwyczajnie odbija. Gdy jednak nie ma się pod ręką danych uczniów, nauczycielowi odechciewa się szukać. Trzeba by szukać wychowawcy, a wychowawca musiałby mieć przy sobie swój tajny notatnik. To strasznie głupie prawo. A może – pytam – takiego prawa w ogóle nie ma, tylko szkoła, jak zwykle, wychodzi przed szereg?
Proszę bardzo, słucham. „Panie profesorze – mówi absolwent – Jeśli chodzi o stan de iure, to rzeczywiście zabrania się upublicznienia danych personalnych bez zgody osoby zainteresowanej. Natomiast stan de facto: jest taki, że niewiele instytucji tego prawa przestrzega, ponieważ ryzyko kary jest niewielkie”. Czyli? – pytam. „Niepotrzebnie nie wpisuje się do dzienników potrzebnych danych uczniów”.
To wyjaśnienie bardzo mi przypadło do gustu. A zatem de iure powinienem wystawiać ocenę końcoworoczną z co najmniej trzech ocen cząstkowych, a de facto wystawiam wielu osobom oceny na koniec roku z sufitu. I co? Nic. Powinienem de iure przygotowywać się do lekcji, a de facto nie zamierzam. To nie wszystko! De iure nie wolno w szkole palić papierosów, ale de facto nie wyobrażam sobie pracy bez papierosa wypalonego w murach liceum. De iure obowiązuje zakaz picia alkoholu w pracy, a de facto w szkołach łamie się ten zakaz nagminnie. Nie wolno de iure?, ale de facto… Kochany kraj. Ukochana ojczyzna. I cudowni studenci prawa, którzy tak mocno stoją na ziemi i wiedzą, jakie jest życie. Dziękuję, absolwencie! De iure jestem…, ale de facto mam wszystko w d… Prosta filozofia życia.
Komentarze
Myślę, że przykładów na ‚de iure’ i ‚de facto’ znalazłoby się mnóstwo. We wszelkich dziedzinach życia. Tak w Polsce było, jest i zapewne będzie. I dobrze.
Dlaczego tak patriotycznie,że tylko w Polsce?
Myślicie ,że inni to „de iure” ulepieni z innej (lepszej) gliny (nie jest to odwołanie do ojca G). „De fakto” inni też maja różne dylematy , o których czasami głośno.
Może „w tem temacie” mniej patriotyzmu.
Jak to jest z ‚de iure’ i ‚de facto’ odnosnie tworzenia ‚spisu cuzoloznic’ przez nadanego nam przez sily wyzsze PT Ministra ?
„Quantila sopientia regitur magister”
?Panie profesorze – mówi absolwent – Jeśli chodzi o stan de iure, to rzeczywiście zabrania się upublicznienia danych personalnych bez zgody osoby zainteresowanej. (…)To wyjaśnienie bardzo mi przypadło do gustu.?
Niestety, muszę popsuć dobre samopoczucie Gospodarza, jak i jego opinię (jeżeli taką posiada) o kwalifikacjach i wiedzy studenta prawa, w dalszej części wywodu określanego jako SP.
Gdyby SP zapoznał się z treścią ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych (tekst jednolity: Dz. U. 2002 r. Nr 101 poz. 926), w dalszej części wywodu określanej jako ?u. d. o .? zwróciłby zapewne uwagę na treść 23 ust 1 u. d. o ., stanowiącej iż: ?Przetwarzanie danych (a więc, zgodnie z definicją legalną zawartą przez ustawodawcę w art. 7 ud.o. jakiekolwiek operacje wykonywane na danych osobowych, takie jak zbieranie, utrwalanie, przechowywanie, opracowywanie, zmienianie, udostępnianie i usuwanie, a zwłaszcza te, które wykonuje się w systemach informatycznych) jest dopuszczalne (oprócz sytuacji osoba, której dane dotyczą, wyrazi na to zgodę, chyba że chodzi o usunięcie dotyczących jej danych), gdy tylko wtedy, gdy: (?)
2) jest to niezbędne dla zrealizowania uprawnienia lub spełnienia obowiązku wynikającego z przepisu prawa, (?)
4) jest niezbędne do wykonania określonych prawem zadań realizowanych dla dobra publicznego?.
Jednocześnie zaznaczam, iż w opinii piszącego niniejsze słowa przesłanki wymienione w art. 23 ust. 1 u.d.o. połączone są funktorem alternatywy rozłącznej.
Następnie SP, z rozbudzoną właśnie ciekawością, jakie to też uprawnienia lub obowiązki wynikające z przepisu prawa, lub zadania realizowane dla dobra publicznego uzasadniają przetwarzanie danych bez zgody osoby, której dane dotyczą, zajrzałby zapewne do ustawy z dnia 7 września 1991 r. o systemie oświaty (tekst jednolity: Dz. U. 2004 r. Nr 256 poz. 2572), zwracając baczną przy tym uwagę na art. 1, stanowiący o zadaniach systemu oświaty. Niewątpliwie z uwagą odnotowałby też treść art. 4, stanowiącego, iż ?Nauczyciel w swoich działaniach dydaktycznych, wychowawczych i opiekuńczych ma obowiązek kierowania się dobrem uczniów, troską o ich zdrowie, postawę moralną i obywatelską z poszanowaniem godności osobistej ucznia.?.
Po dokonaniu powyższych działań SP uświadomiłby sobie, iż ?upublicznianie danych personalnych? (czyli zgodnie z przytoczoną wyżej definicją legalną udostępnianie) ucznia jest jak najbardziej dopuszczalne w omawianym stanie faktycznym (por. przykładowo wyrok Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie z roku 2006, sygn. akt: II SA/Wa 702/2006).
Tego jednak SP nie uczynił.
Pozostaje zatem przedmiotem ubolewania piszącego niniejsze słowa, iż SP, wiedziony zapałem neofity oraz uważającego siebie za kolejnego Tryboniana, przekazał DCH mylną informację, bezlitośnie wykorzystując ignorancję oraz łatwowierność rozmówcy, czym dał zarazem asumpt do pojawienia się kolejnej notki Belferblogu (co również pozostawia autora niniejszego komentarza w nieukojonym żalu).
„Quantila sopientia regitur mundus”
Niby wiem, ale zawsze mnie to zaskakuje.
A dlaczego zaraz „alternatywy rozłącznej”? To jak obie przesłanki zachodzą to jest źle? Ejże?!