Wykładowcy niewychowani
Tegorocznym absolwentom mijają pierwsze tygodnie studiowania. Przychodzą do mnie, pokazują indeksy i opowiadają o swoich wrażeniach. Byli już na kilku wykładach, uczestniczyli w zajęciach, poznali wykładowców: profesorów, doktorów, magistrów. Moi byli uczniowie zwrócili uwagę, że wykładowcy na spotkaniach ze studentami wyrażają pogardę wobec szkół średnich i nauczycieli, którzy tam pracują. Gardzą nie konkretnymi placówkami czy określonymi pedagogami, lecz wszystkimi, jak leci. Świeżo upieczonym studentom trochę przykro wiedzieć, że przez trzy lata chodzili do szkół, które są dnem i bagnem.
Nawet gdyby szkoły dawały powody do tak totalnej krytyki, to przecież kultura osobista pracowników uczelni nakazywałaby nie zaczynać wykładu od uzmysłowienia słuchaczom, że są nikim i niczym, gdyż byli dotychczas kształceni przez niewiele wartych nauczycieli. Takie uwagi należałoby przesłać do kuratorium, do MEN, do wydziałów edukacji, do mediów, natomiast niechęcią do nauczycieli i szkół w żadnym wypadku nie należy poić Bogu ducha winnych studentów pierwszego roku. To naprawdę niesmaczne, grubiańskie i prostackie. Mam nadzieję, że wykładowcy nie wiedzą, co czynią. Efekt jest odwrotny do oczekiwanego. Zamiast zmotywować studentów do pracy, wywołują bunt. Trudno oczekiwać, że studenci zaakceptują opinię, iż reprezentują sobą totalne dno, ponieważ są absolwentami szkół średnich. A kim mają być? Doktorami habilitowanymi?
Staram się wytłumaczyć moim byłym uczniom, z czego może wynikać taka postawa. Pracownicy uczelni – podobnie jak każda grupa inteligencka – są głodni szacunku, podziwu, uznania i sławy. Niestety, bardzo rzadko ich pragnienia są zaspokajane. Nie każdy potrafi znieść, że świat nie kłania mu się w pas. Skromność to rzadka cecha. Aby więc zaspokoić swój apetyt na uznanie i podziw, niektórzy uczeni podkreślają niską pozycję innych, np. nauczycieli, studentów itd. W języku potocznym takie zachowanie nazywa się „gnojeniem”. A zatem doktorzy i profesorowie „gnoją” studentów, aby podkreślić swoją wyższość. Mam nadzieję, że nie jest to zachowanie powszechne, a moi byli uczniowie są po prostu nieco przewrażliwieni na honorze. W każdym razie takie niekulturalne zachowanie ze strony wykładowców się zdarza.
Przeczytałem ostatnio o kłótni wykładowczyń, kiedy to jedna drugą określiła mianem „Ty Żydówo” (zob. materiał). Trudno w to uwierzyć. A przecież ludzie opowiadają o zdarzeniach, które są równie gorszące. O tym, że wykładowcy nie przepuszczają w drzwiach kobiet, że podczas zajęć odbierają telefony i uprawiają pogaduszki z dziećmi czy małżonkami na oczach studentów. Kłótnie między pracownikami, obrzucanie się wyzwiskami, ataki furii, zachowania ksenofobiczne, poniżanie innej płci – czego to oczy studenckie nie widziały? Publiczne obmawianie kolegów z pracy, oczernianie ich i obrzucanie błotem też nie należą do rzadkości.
Przyznam się, że i mnie bierze czasem ochota, aby złorzeczyć dyrekcji, innym nauczycielom, gimnazjom, które pokończyli pierwszoklasiści. Powodów naprawdę jest niemało każdego dnia. A jednak gryzę się w język, spłukuję wysuszone nerwami gardło łykiem kawy, otwieram dziennik i po prostu prowadzę lekcję – realizuję temat, mówię o literaturze. Swoim lepszym kolegom z wyższych uczelni radzę robić to samo – nie pieprzcie, tylko wykładajcie wiedzę, a na rozmowę o wadach edukacji umówcie się z kierownikiem katedry, z dziekanem, z rektorem, z dyrektorem szkoły, z kuratorem albo z jakimś dziennikarzem. Może to coś da. A na zajęciach i wykładach szanujcie ludzi.
Komentarze
Mój pierwszy kontakt z uczelnią i wykładowcami oceniam bardzo dobrze. Może to cecha prywatnych uczelni, ale przecież uczą nas ludzie pracujący również na tych publicznych. Jesteśmy traktowani z szacunkiem, serdecznością, wymagania pokrywają się z jakością wykładów, ćwiczeń i pomocą, jaką otrzymujemy kiedy coś jest trudne lub niezrozumiałe.
Przez podobne, zasłyszane historie najbardziej obawiałam się pierwszych zajęć z „doktorem habilitowanym profesorem” czy jakoś tak, w każdym razie z wykładowcą o najwyższej randze spośród tych, którzy mieli zajęcia z moim kierunkiem. Ów groźnie brzmiący człowiek okazał się być przesympatycznym starszym panem, pełnym tolerancji dla współczesnej młodzieży, który na dodatek przeprosił nas za to, że z winy uczelni wpisano nam w plan zajęcia w terminie kiedy miał urlop. Dlatego czasem mam wrażenie, że ludzie mocno koloryzują, może ktoś im powiedział, że student jest najniżej postawioną osobą w randze uczelni(bo jest, jeśli nie liczyć personelu sprzątającego) i ktoś stwierdził, że właśnie został w kulturalny sposób uznany za człowieka będącego obecnie na etapie spoglądania w górę z dna? Może chodziło tylko o przedstawienie hierarchii i komuś nie wyszło?
Zastanawia mnie jedno – dlaczego dorośli, wyedukowani ludzie zachowują się, jakby niedawno zeszli z drzewa? O ile naprawdę się tak zachowują…
Siedziałem okrakiem i w szkole i na uczelni więc chyba wiem skąd takie opinie i wrażenia. Nauczyciel widzi tylko swoją szkołę. O tym, jaki jest poziom w innych szkołach wie niewiele. A na uczelnie trafia średnia krajowa i to, co poniżej. Na dodatek ci najsłabsi są jakoś najbardziej widoczni i oni tworzą obraz całej populacji. Kolejny problem leży w tym, że nauczyciela rozlicza się za wyniki nauczania a wykładowcę za wyniki w nauce. Jeśli nauczyciel obleje ucznia, to w powszechnym odczuciu robi mu krzywdę, jeśli zrobi to wykładowca, to ratuje kraj przed niedouczonym specjalistą. Nauczyciel nie może posłać pół klasy na poprawkę a wykładowca jak najbardziej. Nauczyciel nie może stresować dzieci, wykładowca musi je przygotować do przeżycia w stresogennym środowisku. I dlatego w szkole uczeń jest panem a na uczelni (przynajmniej na pierwszym roku) nikim.
@ Sławek
Na pewno w dużej mierze masz rację, ale wydaje mi się, że do tego wszystkiego dochodzi jeszcze jedna, banalna kwestia: kultury osobistej i ewentualnych kompleksów danego człowieka. Ciężko jest wrzucać wszystkich nauczycieli, łącznie z akademickimi do jednego worka i każdemu przypisywać tę samą motywację. W swojej karierze edukacyjnej spotkałam (myślę, że jak każdy z nas) wspaniałych ludzi i zwyczajnych buraków. Parokrotnie w liceum spotkałam się z opinią jakoby w podstawówce (system 8+4, więc o gimnazjum nie miałam okazji posłuchać) uczyli ci, którym się nie powiodło (którzy są niedouczeni, nie mają ambicji, do wyboru, do koloru). Analogicznie można stwierdzić, że w liceum siedzą ci, którym kariera akademicka nie wyszła (nie douczyli się, zabrakło im ambicji), prawda? Dla mnie nie ma tu żadnej ideologii, tylko próba dowartościowania się w marny sposób. Względem szkolnictwa wyższego – jest naturalna różnica pomiędzy tymi, którzy dbają o poziom edukacji (i chwała im za to), zatem tępią nieuctwo i piętnują niedouczenie, ale są też ludzie, którzy chcą głównie podkreślić swoją wyższość i zależność studenta od wykładowcy.
Szkoła średnia ma za zadanie przygotować ucznia do matury, a nie do oczekiwań potencjalnych wykładowców. Można rozpaczać, że zlikwidowano egzaminy wstępne, że matura jest za łatwa itd. itp., ale od samej rozpaczy ani początkującemu studentowi wiedzy nie przybędzie, ani wykładowcom nie ubędzie pracy.
Mój syn przeszedł już kolejne szczeble edukacji, teraz studiuje. Chodziłam na wywiadówki do szkoły podstawowej, gimnazjum i liceum. Zawsze słyszałam, że nauczyciele w tej niższej szkole, jak również same szkoły, byli do niczego. (akurat była to bzdura kompletna, bo trafialiśmy na wspaniałych pedagogów i bardzo dobre szkoły) Tak więc jak widać, rzecz dotyczy nie tylko pracowników uczelni wyższych!
Ale to przeciez polskie smaczki. Jestesmy tak parszywie zakompleksionym narodem, ze jedynie gnojenie innych daje nam jaka taka satysfackcje z zycia. Elity medialno-intelektualno-polityczno- katolickie daja nam do tego dobry przyklad. Dopiero jak pojedzie taki polski zwierz za granice to nabierza oglady. Wczesniej swojej „gorylowatosci” nie zauwazamy.
Gospodarz tez czasem gnoi,
tylko bardziej „wyksztalciuchowatym” gietkim stylem, co to „powie wszystko co pomysli glowa”.
Ostatnio przeczytalam magazyn dla HR-owcow. Tam bylo ladnie wylozone jak ksztaltowac kulture, co prawda korporacyjna, ale i na blogu mozna stosowac te rady.
Przepraszam za szczerosc, na prawde lubie Pana blog. Jednak mila musze byc juz na urodzinach u babci.
U Pana sobie pozwole.
Szkoły średnie są oczywiscie i dobre i złe, większość z nich jest właśnie średnia. Czasami człowieka-profesora ponosi, chociaż nie powinien tego okazywać. A krytyka innych (tu: nauczycieli licealnych) jako jedyne narzedzie wywyzszenia siebie (profesora) jest i żałosna i niedopuszczalna w towarzystwie na jakim takim poziomie etycznym (obecnie rzadko spotykane). A do poziomu szkolnictwa sredniego malutka ilustracja: na wykładzie dla II roku chemii na politechnice pytam o ciężar właściwy wody – NIKT NIE WIE! Pozdrawiam wszystkich nauczycieli chemi i fizyki.
No cóż, ja też mam za sobą pracę na uczelni i choć nigdy mi się nie zdarzyło „gnoić” studenta czy podważać jego inteligencji, to również miałem okazję zaobserwować, że oprócz pewnej liczby świetnej młodzieży przychodzi znaczna grupa młodych ludzi o wybujałym ego, wbitych w fałszywe przekonanie o ich wiedzy i zdolnościach i przekonanych, że skoro zdali maturę, zwłaszcza na bardzo dobre oceny, to już sa panami i wszyscy powinni im się w pas kłaniać. Tymczasem dobrze zdać maturę to potrafi w zasadzie każdy, kto umie czytać, taka jest prawda. Maturę podstawową z matematyki zda każdy dobry gimnazjalista, więc cóż dziwić się pracownikom uczelni, którym się trafia rocznik, który 10 lat temu nie powinien był w ogóle trafić do liceum, co mówiąc o jego skończeniu, a przy tym ma wysokie mniemanie o swojej wiedzy. Pierwszy rok studiów jest dla wielu bolesny, bo przekonują się, ze poza dawką definicji i wątpliwych umiejętności szkoła nie wyposażyła ich w nic przydatnego do studiów. Na ogół nie potrafią się uczyć sami (a o to głównie chodzi na studiach), są przyzwyczajeni do nieanonimowego traktowania (nauczyciele liceów walą im po imieniu i wręcz noszą na rekach, jeśli tylko uczeń jest w miarę zdolny), tu trafiają w masę sobie podobnych i trafia im się wykładowca, który widzi masę niedouczonych uczniaków, z którymi, jak się okazuje, powinien najpierw solidnie powtórzyć materiał liceum, a nierzadko tez gimnazjum. Jest to tym bardziej bolesne dla absolwentów bardzo dobrych szkół, którym od początku nauki w liceum powtarzano, że są śmietanką itp. A tu okazuje się, że co najwyżej maślanką. Oczywiście prędzej czy później (raczej później) z tej masy półanalfabetów ci zdolni zostaną wyłowieni i o tych będą się ci sami doktorzy bić przy wyborze katedry do magisterki, wiec spokojnie. Nie jest to tez wina świeżo upieczonego studenta, że umie kilka razy mniej niż absolwent liceum x lat temu i całkiem słusznie go to nie obchodzi. Zadaniem szkoły jest dostosować się do poziomu swoich uczniów, według ostatnich trendów, nie odwrotnie. Tymczasem trudno jest naukowcom dostosować poziom nauki uprawianej na uczelniach do poziomu polskich studentów, bo zdegradują się do poziomu amerykańskich liceów czy college’ów i o nauce w ogóle nie będzie mowy. Poziom nauki jest jaki jest i raczej idzie do przodu, nie będzie czekał, aż nasi studenci dojrzeją. Trudno więc tez się dziwić frustracji nauczycieli akademickich, którzy mają uprawiać nauke i jednoczesnie uczyć studentów tego, czego powinna ich było nauczyć liceum czy gimnazjum. Oczywiście jest tez grupa nauczycieli akademickich, którzy niezależnie od tego, kto im się trafi, i tak będą studentów gnoić i na to się dużo nie poradzi, choć można przynajmniej dać wyraz niezadowoleniu w ankietach studenckich, czego z kolei uczniowie zrobić nie mogą. Jasne, że ankiety dydaktyczne są brane pod uwagę tylko wtedy, gdy uczelnia i tak się kogos chce pozbyć, wówczas wyciągane sa ankiety, żeby delikwenta dobić, nigdy wtedy, kiedy nauczyciel wykazuje się naukowo, bo wówczas jego praca dydaktyczna nikogo nie obchodzi. Niech się więc nowi studenci nie frustrują i robią swoje. Jeśli sa zdolni, zostaną dostrzeżeni.
Pracuję w szkole średniej, ale bywa =, także na uczelni. I znam analfabetów otrzymujących maturę, ale znam też studentów, przepraszam emgeerów, którzy przez 3+2 LATA STUDIOWANIA NIE BYLI ANI RAZU W BIBLIOTECE. I CO? I ZDALI I MAJĄ KWIT. Wnioski sobie państwo wyciągnijcie sami. System edukacji szeroko pojęty leży w prochu i pyle. Och, jaski miły głos i słodkie oblicze miał JE R. Giertych! Och, etc.
Obie strony maja rację, tzn.Gospodarz,że zwraca uwagę na zachowania nauczycieli akademickich i Albert,piszacy o żałosnym poziomie liceów,co powoduje agresję źle ukierunkowaną nauczycieli akademickich.
Należałoby opracowac jakis system oceny poziomu nauczania w liceach, bo inaczej faktycznie staniemy się ..czwartym(?)swiatem
Uczelnie i tak nie umywaja się do poziomu uczelni europejskich,wię poziomu obniżyc nie mogą.O ile wiem, dobre wyższe szkoły prywatne proponuja przyjętym na pierwszy rok -rok przygotowawczy do studiów….:))
Ja u siebie na uczelni gnojenia nie zaobserwowałam. Jeden dr jest wprawdzie mocno szurnięty (w negatywnym znaczeniu), ale to się ogranicza do bardzo dziwnego zbioru zasad, których należy w jego obecności przestrzegać, żeby nie wylecieć z zajęć…
Tak poza tym, to dla uczniów trochę szok, jak wylądują w grupie, w której każdy skończył inną szkołę (u mnie zazwyczaj w różnych miastach w dodatku) i okazuje się, że wiedza dwóch delikwentów różnych szkół z maturą zdaną na x procent jest czasem zupełnie różna… I że ktoś kto napisał maturę podstawową z matematyki na 95% nie jest wcale taki genialny (politechnika).
Przepraszam za dwa komentarze pod rząd, ale mi się jeszcze skojarzyło.
@lordjohn, to że nikt nie odpowiada na Twoje pytanie na wykładzie niekoniecznie oznacza, że nikt nie wie ;). Bardziej prawdopodobne, że ci co wiedzą wolą się nie wychylać. U nas na pewnym przedmiocie wprowadzono tzw „złotą listę”. Jak ktoś dobrze odpowie, to zostaje wpisany, wpisy będą mogły nieco poprawić ocenę z egzaminu w razie czego. Od razu ludziom nieśmiałość mija i odpowiadają ;)…
Zgadzam się z większością przedmówców.
Nauczyciele gimnazjum mają pretensje do n-li podstawówek, że otrzymują rozwydrzone i niedouczone dzieciaki. Nauczyciele szkół średnich narzekają na gimnazja itd.
Jeżdżąc na różnego rodzaju kursy, formy doskonalenia zauważyłem, że dokształcają się przede wszystkim n-le podstawówek i gim. Bardzo mało jest nauczycieli szkół średnich i szkół wyższych. Nie znają oni podstaw programowych szkół niższego szczebla. W gimnazjach co dwa lata następowała jakaś zmiana. Radośnie wycinano materiał (wzory skróconego mnożenia, tw. Talesa itd). O tym nie mają pojęcia nauczyciele szkół średnich. Jeżeli dzieciak nie umie tzn nie został nauczony przez tępawego nauczyciela z gimnazjum.
„Moje dziecko dostało się do dobrego liceum i teraz musi nadrabiać zaległości” – mówi rodzic. „Nie nauczyliście go funkcji trygonometrycznych, wzorów skróconego mnożenia i jeszcze wielu innych rzeczy”.
Ręce i nogi się załamują.
Jakim prawem „dobre” licea na wejściu stresują dzieci wymagając od nich rzeczy wybiegające ponad podstawę programową. Niech zerkną np do internetu i zobaczą co dzieciak powinien umieć. To samo zachodzi szczebel wyżej. Nauczyciele akademiccy nie mają pojęcia o zakresie materiału przerobionego w szkole średniej. Łatwiej im narzekać na brak poziomu niż się dokształcić w tej dziedzinie.
Ogólna zasada. Jeżeli wcześniejsi nauczyciele byli do kitu to naucz sam. Pokaż jaki jesteś dobry.
Do stary
>Ogólna zasada. Jeżeli wcześniejsi nauczyciele byli do kitu to naucz sam. Pokaż jaki jesteś dobry.<
Ja wiem ile złego wyrządziły reformy programowe czyli odgórne działania, na które nauczyciele na żadnym(!!!) poziomie nie mają wpływu. Ale też z różnych gimnazjów(a zwłaszcza różnych nauczycieli matematyki i fizyki!) przychodzą do mnie baaardzo różnie przygotowani uczniowie.Nie chodzi tu nawet o te nieszczęsne funkcje trygonometryczne czy wzory skróconego mnożenia, ale raczej o sposób postrzegania matematyki, sposób podejścia do zadań(problemów matematycznych czy fizycznych) itd.
Z drugiej strony jest demagogią wymaganie by braki(mówiąc oględnie!) z 9 lat nadrobić śpiewająco w 3 i jeszcze czegoś na swoim poziomie nauczyć. To tak jakby totalnego łamagę-nieruchawego grubasa po gimnazjum zamienić w liceum w dobrego kandydata na AWF czy do jednostki GROM;-)
Ależ narzekanie na innych to nasza, polska specjalność i to w każdej dziedzinie. Nie spotkałam jeszcze żadnego malarza czy hydraulika, który nie psioczył na poprzedników 🙂
Problem polega na tym, że reformy wchodzą zawsze „od dołu?, więc na kolejnym szczeblu oświatowej drabiny ci, co czekają tam na uczniów/studentów , nie wiedzą czego można się spodziewać po „zreformowanych”. Może czas reformować „od góry” : wykładowcy spiszą oczekiwania minimum od absolwentów liceów, nauczyciele liceów, co powinni wiedzieć obowiązkowo gimnazjaliści itd. Może nie byłoby przypadków, że uczeń w lo nie potrafi podnieść do kwadratu liczby 0,5 (to przykład z dzisiejszego dnia 🙂
„Ucz się dziecko, bo nie będziesz umiało”. „Po co? I tak przyjmują wszystkich”.
Szkoły średnie marzące o dobrych wynikach powinny przeprowadzać selekcję. Jeżeli przyjmują ucznia, który z egzaminu uzyskał mniej niż 50% punktów, to jest to uczeń dopuszczający (rozwiązuje zadania z pomocą nauczyciela). Z drugiej strony, jeżeli nie przyjmą, to nie będą miały kompletu w klasach. Nauczyciele do zwolnienia. Kółko się zamyka.
Winnym zawsze jest nauczyciel. Podstawówka i gimnazjum już o tym wie. Teraz przekonują się o tym nauczyciele szkół średnich. W niedługiej przyszłości nauczyciele akademiccy.
A może to nie jest wina nauczycieli? Nie, to zbyt odważna hipoteza.
Mysia ! Gdzie jestes ? Mam juz dosc gledzenia starych prykow jak sie wychwalaja jeden przez drugiego. Dmuchnij ozywczym wiaterkiem !
Czesc Brysiu i wszyscy potajemni teakze.
No coz, faktycznie, wszyscy sie tacy jacys hoochie coochie zrobili, a gospodarz w pietke goni. Procentowo, to ja moge powiedziec, dmuchanych facetow mamy tutaj przewage.
S-21: wiem o czym mówisz 🙂 Ja dostaję dzieci w klasie IV i od razu mam problemy z tym że od różnych pań jest różny poziom umiejętności. Z tym że w obecnym systemie to ja tą matematykę bardziej wykładam i sprawdzam niż rzeczywiście jej uczę- przynajmniej jeśli chodzi o dzieci które potrzebują pomocy. Podaję temat – np jednostki długości. Pokazuję co i jak, robię 1-2 zadania. Powiedzmy że 70% załapało reszta… Powinnam zrobić drugą lekcję z tego żeby załapała to pozostałe 30%. I trzeci żeby wszycy to dobrze utrwalili. Ale ja mam na to jedną godzinę a nie 3. I nie ten jeden temat sprawia tego typu problemy tylko większośc. Więc mówię dzieciom – przyjdździe po lekcji, dopytajcie ,przyjdźcie na konsultacje- ale to nie daje rezultatu pt: wszyscy wiedzą o co chodzi i każdy choć kilka przykładów wykona. Ja bym potrzebowała tej matematyki po prostu więcej godzin. Bo 4 to zwyczajnie za mało. I wyślę ich takich nie do końca douczonych do gimnazjum bo nawet jeśli ja temat podałam a oni go zrozumieli to już na pewno tego nie utrwaliłam. Kto utrwalił w domu, albo utrwalenia nie potrzebuje bo zdolny jest- ten to umie. Reszta w gimnazjum powie że nigdy tego nie mieli.
I nie na temat: oglądałam dziś Social Network. Ja wiem że to film ale co jest z polską szkołą że to w USA powstają te wszystkie genijalne projekty a nie gdzieś indziej? Ja nie uczę kreatywności. Chyba mało kto uczy kreatywności. Mnie też nie uczono kreatywności i nawet nie wiem jak do tego podejść. Tam pada takie zdanie: lepiej sobie samemu wymyślić pracę niż jej szukać. Idę myśleć 🙂
Mysia, od hoochie coochie wole lambada. Fits better if you get me right. Musimy po polsku bo zdejma wpis.
http://www.youtube.com/watch?v=-cR3ZRb9WtU&feature=fvsr
Wczoraj mialam takie cwiczenia.Do rana.Pisz szybko. Tylko nie o tych „dmuchanych prykach” i ich referatach na blogu.
„W każdym razie takie niekulturalne zachowanie ze strony wykładowców się zdarza.”
Zdarza? Mogę wymienić tylko kilku, którym się nie zdarzało. O dziwo, znając zarówno uczelnie prywatne jak i państwowe, kultura wychodzi na korzyść tym pierwszym…
Pamiętam wykładowców opowiadających radosne scenki rodzajowe ze swojego życia (jak to się piłkę kopało, a jak jeździło się stopem, jak to się łapało terrorystę we Włoszech, tak tak, terrorystę…).
Pamiętam całowanie klamki, gdyż dyżur jest dla wykładowcy a nie dla studentów, którym sam zlecił zdawanie lektur. Pamiętam niemożność składania skarg, gdyż jak się skarżyć dziekanowi czy rektorowi, skoro sami kumplują się z wykładowcami. Pamiętam nawet wykładowcę mówiącego do wyłączonego mikrofonu! Dziesiątka braci studentów, zdeterminowana do uczestniczenia w wykładach poczuła się wtedy już najbardziej upokorzona (nie, nie można było zwrócić uwagi, to był wykładowca, który za coś takiego od razu wyrzucał z egzaminu).
Studia te głównie wspominam jako trening chowania dumy własnej. Podziw wobec tych wykładowców, którzy pomimo otaczającego chamstwa i przyzwolenia na nie, pozostali dobrze wychowanymi ludźmi, co zazwyczaj dziwnie w parze szło z wysokimi kompetencjami- cham jeżeli już coś robił, to czytał z pożółkłych notatek.
Z moich obserwacji mogę wyciągnąć taki wniosek- niektórzy przywykli być jak małe, przerażone kundle- szczekać głośno, ale nie mieć odwagi, aby zrobić coś innego, lub zająć się swoimi sprawami. Zamiast wydajnie pracować, zawsze łatwiej jest szukać winnego. Dla opisanych wyżej wykładowców łatwiej jest rzucać gromy na „jakieś” szkoły i nauczycieli, zamiast pofatygować się do szkoły i powiedzieć to osobiście, lub opracować plan naprawy dla ministerstwa. Łatwiej jest znaleźć usprawiedliwienie, dlaczego samemu nic się nie robi.
Przełknąć łyk kawy i robić dalej swoje tylko nauczyciel przedmiotu w którym nie są wymagane podstawy z wczesniejszych etapów kształcenia. Ja ucze fizyki i krew mnie zalewa jak uczen klasy matematyczno-fizycznej dobrego warszawskiego liceum nie potrafi przekształcić wzoru, wykonać obliczeń na potęgach. Na moje pytanie kto przerobił optykę dostaję mniej niż połowę pozytywnych odpowiedzi. Napisane jest jak wół jakimi umiejętnościami ma wykazać się gimnazjalista. Mowię im jasno, że nie powinni skończyć gimnazjum!!! Dalej nie ogladając się na nikogo staram nadrobić niedociągniecia i realizować program a nie WYTYCZNE DO MATURY. Matematycy dawno zapomnieli o pochodnych (całki ponoć nigdy nie byly wymagane??? – pierwsze wydanie Kielbasy). Robię co mogę, ale jak nie ma egzaminu wstępnego do liceum i ponad połowa społeczeństwa tam się udała nie oczekuję cudów od moich uczniów.
Idzie absolwent klasy matematyczno-fizycznej na Politechnikę (jakiś dobry kierunek, ale niekoniecznie). Otwiera oczy, widzi pochodne, granice nawet wykładach na fizyce – na symbolach i nic nie rozumie. Wykładowca nie musi Mu nawet mówić, ze stracił sporą ilość czasu w liceum i gimnazjum nie ucząc się tych rzeczy. On sam wie, że jest juz na gorszej pozycji w porównaniu z szkołami w któych nauczyciel realizował program!!! rozszerzał go. Stracił juz na samym starcie względem uczniów którzy własnym zakresie albo przy pomocy korepetycji nauczyli się pochodnych, całek, całej fizyki. On jest zadowolony bo miał 4 miesiące wakacji. Zero nauki bo sie zmeczyl ucząc do miernej matury.
DLATEGO to co mówią wykładowcy może być w dużej mierze przywołaniem wcześniejszego poziomu nauczania a nie jakimiś ich wynaturzeniami.
Wiec pragnę absolwentów poinformować: W PRZEWAŻAJĄCEJ MIERZE MACIE BRAKI. NIE REPREZENTUJECIE WYSTARCZAJĄCEGO POZIOMU ABY UTRZYMAĆ SIĘ NA STUDIACH. ZACZNIJCIE SIĘ UCZYĆ NA WŁASNĄ RĘKĘ MATERIAŁU WYMAGANEGO NA STUDIACH. MACIE 4 MIESIĄCE!!!
To teraz dodam, że MEN przygotowuje kolejną niespodziankę i znów „od dołu” wejdzie nauczanie dzieci z wszelkiej maści problemami, także psychicznymi. Nauczyciel w 30 osobowej klasie( oszczędności gminy!) będzie diagnozował, prowadził terapię , pracował z zdolnym uczniem i tym z opóźnieniem sporym- wszelkiej biedy majster!. Niesłyszące, niewidzące trafią oficjalnie do zespołów, zamiast do specjalistów i dopiero się zacznie… Profesorowie mogli pomóc nauczycielom i wesprzeć ich w proteście przed zniszczeniem polskiej szkoły, ale woleli siedzieć cicho. Handke nawet połasił się na stanowisko w MEN i zostawił po sobie tragedię. Dodajmy jeszcze polityczny wymiar edukacji, której nie wyłączono z obiegu politycznego mordowania się- zob. OKE Warszawa,
MB: „To teraz dodam, że MEN przygotowuje kolejną niespodziankę i znów ?od dołu? wejdzie nauczanie dzieci z wszelkiej maści problemami, także psychicznymi. Nauczyciel w 30 osobowej klasie( oszczędności gminy!) będzie diagnozował, prowadził terapię , pracował z zdolnym uczniem i tym z opóźnieniem sporym- wszelkiej biedy majster!. Niesłyszące, niewidzące trafią oficjalnie do zespołów, zamiast do specjalistów i dopiero się zacznie?”
MB, to już się stało…
Do MB dodałabym: i dla każdego dziecka zbierze się zespół i będzie prowadził kartotekę- już to widzę. Że już nie wspomnę że mamy mieć wiedzę specjalistyczną – nie tylko psychologiczną ale też psychiatryczną.
BelferWAWA: Już za moich czasów całki były na rozszerzeniu. Ale wywalenie pochodnej i granic z LO jest dla mnie wielką pomyłką. Przy funkcjach jest męczarnia bez tego, a potem na studiach oni mają te pochodne i całki opanować w 3 wykłady a to się zwyczajnie nie da.
@BelferWawa, tego, że mamy braki nie musisz nam mówić ;). To na prawdę czuje się na własnej skórze już na pierwszym wykładzie. Ale zamiast mówić, że studenci są niedouczeni (to ich wina, skoro w programie szkolnym takich rzeczy jak całki i pochodne nie ma?) można zorganizować dodatkowe godziny i dodatkowych nauczycieli, żeby mogli nadrobić. Moja uczelnia realizuje kilka projektów unijnych. Jeden z nich jest dla studentów pierwszego roku, którzy mają za darmo dodatkowe 2h matematyki czy fizyki tygodniowo, żeby nadrobić właśnie takie braki. Inny projekt obejmuje uczniów klas maturalnych, którzy mogą przychodzić na zajęcia z matematyki i fizyki przygotowujące do matury. I wykładowca nie mówi „wy nic nie umiecie i to jest wasz problem” tylko, że poprosi żeby prof X wytłumaczył to dokładnie na zajęciach dodatkowych.
Łatwo mówić, że się ma niedouczonych studentów, jak się nic nie robi w kierunku nauczenia ich tych podstaw ;)…
Podobnie zachowują się nauczyciele szkół średnich. „Kto Ciebie uczył … (tu wstawić sobie można dowolny przedmiot)”, „Co Ci nauczyciele w gimnazjum z Wami robili, w karty tylko graliście na lekcjach?” I tak dalej, i tak dalej. To jest problem chyba wszystkich szczebli edukacji. Najmniej chyba szkół podstawowych i gimnazjów, bo te często mają tych samych nauczycieli, bo tworzą zespoły szkół.
Do Depp
>I wykładowca nie mówi ?wy nic nie umiecie i to jest wasz problem? tylko, że poprosi żeby prof X wytłumaczył to dokładnie na zajęciach dodatkowych.<
Problem w tym,że język rachunku różniczkowego itd.występuje w fachowych podręcznikach(nie do matematyki) na całym świecie. I nikt ich nie zmieni dla niemądrych Polaczków, którzy sobie uniemozliwili kształcenie dobrych(!) inzynierów i nie tylko…
To kwestia wychowania i poczucia własnej wartości. Ludzie z kompleksami muszą jakoś poprawić swoje „ja”. Takie zachowanie dotyczy nie tylko nauczycieli, jest powszechne w naszym życiu społecznym.
Jeżeli pan wykładowca uważa, że poziom studentów jest za niski, to może należy zaostrzyć kryteria przyjmowania kandydatów? A jeśli kandydatów będzie zbyt mało, to może zlikwidować kierunek i zwolnić zbędnych belfrów? Może taki sposób myslenia zmieni postawę do studentów?
Właśnie przeczytałam Pana książke „Z Budy….”, rewelacyjna!
Studiuje język angielski i ucze się na kolegium nauczycielskim, taka książka daje do myślenia, ale jest też zachętą do nie-zniechęcania-się do zawodu nauczyciela, choć wiele, wiele historii wydają się być traumą, nie mówiąc już o tych opiniach uczniów…
@jjaa – też myślę o „niewychowaniu” wykładowców tak, jak Ty.
Córka zdawała 2 egzaminy poprawkowe. Niestety, w systemie (tzw. USOS – Uniwersalny System Ochu..enia Studenta) oceny się nie pojawiły. W czasie wakacji jeździła do wykładowców na dyżury, ale nie udało się pani zastać. To były chyba 4 razy. W końcu pani się znalazła, egzamin był zaliczony, ale pozostawał „w teczuszce”, gdzie spędził wiele tygodni, podczas gdy córka dojeżdżała na nieodbywające się konsultacje. Do drugiego pana w ogóle nie poszła, bo podobno nie można się do niego dostać, gdyż zbudował sobie chiński mur doktorantek, przez który normalny człowiek się nie przedrze. Może to nieprawda, może mogła próbować, no cóż… No i ma warunek. Uczelnia dobra, państwowa oczywiście, wykładowcy o statusie „gwiazd”, więc trzeba pielgrzymować na kolanach i żadnych skarg, oczywiście, bo chyba chcemy dalej studiować?
@ Depp Pochodne o ile się nie myle (przedmiotowo jestem nauczycielem fizyki, prywatnie i na kursach ucze licealistów i studentów matematyki) są w programie. Nawet mam ostatnia część świdra i in. z pochodnymi. Problem jest w tym, że nauczyciele tego poprostu nie przerabiaja. Nie ma czasu, trzeba sie do matury przygotowac. Nieuków podouczać. Itd. Dawnej byl egzamin wstępny jak ktoś skończył maturę 20 maja to miał ponad półtora miesiaca na własną naukę przedmiotu wymaganego na studiach. Realizował go sam albo na kursach. Obecnie szkoły sa przeładowane, młodzież prowadzona za rączkę. Od szkoły i nauczyciela oczekuje się że wszystko poda na tacy. Od wykładowców na studiach rónwież aby poprowadzili zajęcia wyrównujące itd itp. TYLKO JA SIE PYTAM. MAM MASE STARYCH KSIAZEK. KAZDA Z TYCH KSIAZEK JEST DLA S A M O U K Ó W . Zbior zadań „Kruczek” cały tom rozwiązań. Przepasłe zbiory zadań z matematyki z przykładowymi rozwiązaniami. Przykładowe egzaminy wstepne na uczelnie z rozwiązaniami. DLA KOGO TO BYŁO PISANE? Czy kiedys korepetycje byly tak popularne?
p.s. Zagadnienie pochodnej mozna bardzo prosto wylumaczyć. Rachunki latwo wyćwiczyc. Zadania z fizyki opierajace na rysowaniu a(t), V(t), s(t) sa tego najlepszym przykladem. Przepraszam jest to zrozumiale gdy zamiast drogi używa sie WIG20 zamiast predkośc słupków wzrostów 😉
I co dalej ?
Co z tego wynika ?
Jaki problem chce Pani/Pan rozwiązać ?
Dosyć łatwo jest wymienić przyczyny tego zjawiska. Można je nazwać: polski mobbing uczelniany (jak to będzie po angielsku ?). I jak już wymienimy te przyczyny, to co dalej ? Czy uznamy to za nasz wielki sukces i powód do dumy ?
Ja miałem do czynienia (takie szczęście w życiu 🙂 z czołówką systemu edukacyjnego w Polsce i USA. Liceum z pierwszej piątki ogólnopolskiego rankingu, Politechnika Warszawska, a od dwóch lat na MIT.
Refleksja taka: poziom merytoryczny w liceum bardzo wysoki. Na PW widziałem, że wiele osób z gorszych szkół nie nadążało. Kadra PW dobra merytorycznie ale dopiero na MIT zobaczyłem jacy byli beznadziejni dydaktycznie. Nie umieli uczyć i nadrabiali popisywaniem się wiedzą. W Ameryce ten sam materiał przerabia się dłużej (system College + Graduate Studies), stąd też na początku osoby takie jak ja miały wrażenie, że się cofają. Dziś już wiem, że to złuda. Materiał jest tak doskonale podany dydaktycznie (ćwiczenia, repetycje, prace zespołowe), że po egzaminach w głowach zostale ponad 90% na stałe a nie 50%. Ponadto rewelacyjne podejście profesorów, ich dostęność itp.
Chamstwo nauczycieli dotknęło mnie w Polsce na każdym etapie od podstawówki do studiów. W USA jak na razie nigdy. Są profesorowie uśmiechnięci i weseli (Amerykanie) i kostyczni (np. Azjaci). Ale wszyscy kulturalni i pomocni. Ech…
Belfer: nie ma pochodnych w podstawie dla LO ani w rozszerzeniu. Maturę się zdaje bez pochodnej. Z rozszereznia:
Funkcje
1) różne sposoby określania funkcji,
2) odczytywanie własności funkcji z wykresu,
3) proste przekształcenia wykresów funkcji liczbowych,
4) funkcja liniowa,
5) funkcja kwadratowa,
6) funkcja f(x)=a/x,
7) funkcja wykładnicza,
8) funkcja logarytmiczna
i tyle. Nawet nie ma funkcji wyższego stopnia albo bardziej złożonych funcji wymiernych. Jeśli ktoś robi pochodną to zupełnie poza programem- jak ja np silnię czy system dwójkowy. Tylko że jak nie ma czasu – a najczęściej nie ma- to nie zrobi. A pochodna jest prosta, ale utrwalenie wszystkich wzorów na pochodne łącznie z pochodną funkcji złożonej zajmuje czas. A na studiach wygląda to tak, że mamy wykład o pochodnej (z definicji to już wogóle wygląda czadowo) i następny o całce. I jest trudno.
Wpis Gospodarza skłonił mnie do refleksji na temat własnych studiów (Politechnika Śląska). Oceniam ten okres jako zbiór raczej pozytywnych doświadczeń. Negatywne związane są z konkretnymi, pojedynczymi wykładowcami, co niestety w danej chwili w istotny sposób wpływało na ocenę całości działań wydziału czy uczelni. Myślę że szkoły wyższe powinny dążyć do eliminacji tego typu osób (nie dosłownie oczywiście:-)).
Lidqa, rachunek różniczkowy funkcji jednej zmiennej to pikuś ale nauczyć całkowania w ciągu 1-2 wykładów i ćwiczeń -mission impossible.
Irokez
Dokładnie i krótko opisałeś dwa różne światy, dwie cywilizacje, dwa różne sposoby komunikacji. Jeden oparty na SZACUNKU I DIALOGU. Drugi oparty na powołaniu, dobrych intencjach, umiłowaniu, stawianiu i spełnianiu wymagań, wyścigu. Konsekwencją tego drugiego systemu jest chamstwo. Dlatego ciągle będę proponował tworzenie SZKOŁY SZACUNKU I DIALOGU, a nie SZKOŁY Z KLASĄ.
lidqua
Myslisz się.Pochodną(w wersji max uproszczonej ) wycofał prof.Legutko(PiS) jak był ministrem przez chwilę. Potem Hall ją przywróciła. Całki etc. wyrzuciła ( w mat-fizach) „reforma” Handkego/Dzierzgowskiej!
Na studia dostają się różni młodzi ludzie. Ci najsłabsi wylatują z trzaskiem po pierwszym roku.Nie potrafią uczyć się.Myślą, że studia to dalej szkółka.Matura- nic nie znaczy-bo na korkach można na poziom podstawowy nieźle materiał opanować. No a na studiach- nie ma już prowadzenia za rączkę!Myślę,że wykładowcy to tacy sami ludzie jak w każdej innej pracy. Też się wkurzają)))), bo działają emocje,a te każdemu trudno jest trzymać na wodzy))Ale ja o wykładowcach z UW mam jak najlepsze wspomnienie. Gorzej-o wykładowcach z UMCS- bo tam też kiedyś byłam. Pozdrawiam ))
@lidqa
Program nauczania układa nauczyciel to co przepisałas to są ywmagania zapisane w jakimś informatorze maturalnym. Sa programy nauczania przypisane do podrecznikow co maja pochodna granice.
Wykladowcy oczekuja od studentow pochodnych podstawowych funkcji
pochodna zlozona to obieranie cebuli
calek oczekuja na zasadzie odwrotnej pochodnej
i wiadomosci jak sie liczy przy ich pomocy pole pod krzywa
pochodna z definicji to granice ktore duzo matfizow przerbialo.
ps. Proponuje przemłocic IV czesc I Ty zostaniesz Euklidesem.
ps2. Mi sie zdarza wprowadzic pochodne na fizyce aby uczniuowie pozkali ksztalt idealnej puszki i symbole w matematyce!!!
@AdamJ
O jakim poziomie umiejetności calkowania mowisz???
S-21 ma rację. Podstawa programowa z komentarzami strona 49.
Błąd, podaje link ponownie: Podstawa programowa z komentarzami.
to chyba jaka specyfika polskich uczelni?
nie widze sensu takiego „pieprzenia” jak pan redaktor ladnie okreslil. moze jakies kompleksy nizszosci?
BelferWawa, już całkowanie przez części czy podstawianie jest nieco magiczne dla ucznia z zerowym doświadczeniem. Funkcje wymierne, funkcje trygonometryczne, zawierające pierwiastki, funkcje przestępne itd., co całka to inna sztuczka no i niepewność co do możliwości wyrażenia wyniku w postaci funkcji elementarnych. Sam czasem się zastanawiam jaki procent skatalogowanych całek nieoznaczonych potrafię od ręki policzyć. Nie jest to wprawdzie konieczna umiejętność ale brak biegłości przeszkadza (np. równania różniczkowe).
W przypadku pochodnej problemy pojawiają się (jak zauważyła Lidqa) w przypadku funkcji złożonej, w tym funkcji postaci f(x)^g(x). Przeszkadza również stosowanie różnych konwencji zapisu. Chyba najlepsza df/dx jest w szkole traktowana po macoszemu.
Na studiach traktuje się te rzemieślnicze umiejętności z lekceważeniem, jako oczywiste, a moim zdaniem trzeba dużo czasu i doświadczenia aby je w zadowalający sposób opanować.
Strasznie duzo na tym forum napisano, co jest poniekad dowodem na to, ze nie w kazdej sytuacji dobre ‚klasyczne’ wyksztalcenie sie sprawdza. Nie sprawdza sie na przyklad w Internecie, gdzie pisac trzeba krotko, co bynajmniej nie oznacza – bezwartosciowo. No ale Internet jest jeszcze stosunkowo mlody i dopiero musi sie dopracowac wlasnej poetyki.
Natomiast ‚dostajac sie do punktu’, jak mowia Angliczanie, na zarzuty stawiane nauczycielom nizszych szczebli przez kadre uczelni najlepeiej odpowiedziec
pytaniem: kto tych nauczycieli ksztalcil?. Natomiast na bardziej ogolnej natury
pretensje tyczace sie poziomu ksztalcenia na wszytskich szczeblach odpowiedziec pytaniem kolejnym: po co komu edukacja w kraju, ktory przez zaledwie dwadziescia lat zlikwidowal u siebie przemysl i -ogolniej – gospodarke?
Mysle, ze ‚wkurzajcy sie ‚ wykladowcy to chyba taka polska specyfika wywodzac sie prosta droga z tzw. polskiej natury. Na zanych mi na Zachodzie uczelniach
wykladowcy, kiedy staja wobec studenckiej niemozliwosci opanowania tej czy innej umiejstnosci popadaja w niejakie zafrasowanie i staraja sie wraz z delikwentem znalzec jakies wyjscie z opresji, traktujac po trosze problem studenta jako swoj wlasny. W Polsce sporo wykladowcow odbiera studencke niepowodzenia juz nawet nie ‚wkurzajac sie’, ale jako osobista obraze i
nadasani aplikuja kolejny termin poprawki. Po ilus tam latach pobytu w cywilizacji patrzy sie na takie zachowanie jak na jekies dziwo w zoologu.
„Podwładny winien przed obliczem przełożonego mieć wygląd lichy i durnowaty tak, aby swoim pojmowaniem istoty rzeczy przełożonego nie peszyć”
Ukaz Cara Rosji Piotra I z 9 grudnia 1708 roku.
Ciągle aktualne, nawet na najlepszych, naszych, rodzimych, uczelniach.
W swojej studenckiej historii poznałem wielu wykładowców.
Różnie ich oceniam, jednak chciałbym zwrócić na coś innego uwagę.
Posłużę się przykładem. Otóż pewna Pani, której tytuły naukowe były dłuższe niż jej imię i nazwisko razem wzięte uczyła jednego przedmiotu na studiach przez 3 lata. Nazwa przedmiotu różniła się tylko końcówką, były to „Systemy […] I”, „Systemy […] II” i „Systemy […] III”. Na początku dowiedziałem się ciekawych rzeczy, na kolejnym roku mi je powtarzano z uporem maniaka. Na 3 roku na wykłady nie chodziłem, zaliczyłem z notatek z 1 roku. Pani ta, zgodnie z moją wiedzą, zajmowała się również układaniem programu nauczania na moim wydziale.
Dalej wniosków nie będę wysnuwał. Po co?
Swoją drogą, jeden semestr na nauczenie się matematyki wystarczy, podkreślam semestr. Oczywiście na poziomie akceptowalnym przez wykładowcę. Tydzień/dzień przed egzaminem to trochę za późno, nieprawdaż?
o belfrach –
fizyka , matematyka … prosze wyobrazic sobie poziominnych nauk
w kraju – przemilczana tragedia .
Dzieciak na 9 – tym sem. Uniwersytet w Kolonii , dwa kierunki – nauki polityczne , anglistyka .
Chcialbym widziec studenta z Polski zdajacego tam np. egzaminy
z matematyki ( nauki polityczne ) ….
Chcialbym wiedziec studenta z Polski zdajacego tam na anglistyce -lacine , tamtejszy egzamin panstwowy ….
Zwykle prace domowe ,( anglistyka , polityka ) ktore trzeba oddac profesorowi , to wlasna praca nieraz kilkumiesieczna , po przeczytaniu , ze zrozumieniem ! , kilkunastu ksiazek . Poziom b. dobrej , solidnej polskiej pracy magisterskiej …. ? smiem twierdzic . Takich samodzielnych prac , ktore trzeba oddac profesorom tam jest mnostwo .
Po ukonczeniu tych dwoch kierunkow trzeba zaliczyc szesc egzaminow …. panstwowych .
Chlopak robi tez dodatkowo pedagogike – dodatkowe trzy egzaminy panstwowe .
Jesli np . bedzie nauczac w niemieckim liceum …. prawie dwa lata stazu
i po tym okresie egzamin panstwowy .
chlopak nie ma kontaktu z zadnymi Polakami na tej uczelni ,szkoda . brak czasu .
Z rowiesnikami w Polsce robiacymi anglistyke na UJ , czy nauki polityczne …. nieprzystajace do siebie doswiadczenia , sa to dwa rozne swiaty …. calkowicie odmienne systemy studiowania .
Pomagałam koledze na ekonomi z całkami. (kolega sporo młodszy, studiuje teraz na 3-cim roku). Matury z matmy wogóle nie pisał bo jeszcze się na obowiązkową nie załapał. Pochodne miał wprowadzone na jednym wykładzie. Ja generalnie uważam że w pochodnej nie ma nic trudnego, ale przejście w ciągu tygodnia od pochodnej do całki uważam za niemożliwe. Znaczy- oczywiście możliwe jest wyłożenie tego ale ten biedny student nie mając płynności w liczeniu pochodnej wymięknie na całkach jak nic.
Macie racje- przepraszam- pochodna na rozszerzeniu wróciła. Nie wiedziałam, ale się cieszę bo jak dla mnie robienie wielu rzeczy bez pochodnej jest zwyczajnie trudne 🙂 Że nie wspomnę o zadaniach optymalizacyjnych gdzie się liczyło minima i maxima a teraz co? Widzimy to? Robiłam już asymptoty bez granic i minima bez pochodnej ale dla mnie to jest droga dookoła i bez sensu. Bywa że i tak trzeba.
A z całkami mam teraz lepiej niż na studiach 🙂 Ja raczej algebraiczką jestem i to była moja pasja. Analizę traktowałam po macoszemu. I na tym pierwszym roku owszem- podstawienie, części czy inne całki które się po prostu robiło TAK BO TAK – spoko. Ale pamiętam całkowanie funkcji wymiernych, podstawienia Eulera raczej jako coś trudnego. A 2 lata temu musiałam coś komuś policzyć i okazało się że to jest nawet proste 🙂 Także człowiek jakoś chyba się rozwija pomimo braku uczenia się bo od czasu liczenia całek no … trochę minęło.
Wpis od czapy i nie na temat 🙂
cd. wykladowcy niewychowani ….. chlopak na Uni w Kolonii nigdy sie
z czyms takim nie spotkal . nie bardzo by rozumial o czym jest mowa .
problemy dla niemieckich studentow, studia piecioletnie master tam sa inne , student nie nadajacy na jednej fali z profesorami , nie ma szans na skonczenie tej uczelni w cgu. pieciu lat . I tu sie zaczyna : albo zamozni rodzice finansujacy studia lub studia i praca … studia wowczas trwaja nierzadko siedem osiem lat .
z relacji syna, tragedia na tej uczeli dla niemieckich studentow jest tam rozpoczecie studiow bachelor i przeskoczenie na studia master , udaje sie to b. nielicznym . Brutalna uczelniana selekcja studentow .
Aby kontynuowac studia piecioletnie -master , student musi sobie znalesc , mniej prestizowa uczelnie .
np. Dyplom Uni Monachium , Achen ( studia inzynierskie ) , czy w Kolonii , a dyplom z Passa , Cottbus , Lipska , czy innych mniej prestizowych uczelni to sa dwie rozne sprawy . O ile te pierwsze otwieraja rynek pracy , te ostatnie produkuja czesto bezrobotnych .
„Też się wkurzają)))), bo działają emocje,a te każdemu trudno jest trzymać na wodzy))”
Jak ja widze na sprawdzianach u piątoklasistów że dzielniki 20 to:
3,11,17,13 itp itd to też mi emocje puszczają. Niech mi ktoryś z matematyków powie jak mam tego nauczyć bo może ja niewydolna jestem. Oni są w piątej klasie i totalnie nie umieją liczyć. Ja ich co prawda dostałam w piątej dopiero, ale to co? mam cofnąć do czwartej? Nosz… i też źle myślę o nauczycielach z lat poprzednich, o rodzicach, o samych dzieciach. Tyle że ja tego nie mówię na głos.
Lidqa, jeśli chodzi o mnie nie ma za co przepraszać, a link do dokumentu podałem bo uważam, że jest pożyteczny, w jednym miejscu podstawy programowe ze zbliżonych do siebie przedmiotów, z całego zakresu.
Nie wkurzaj się, nauczyciel pewnie nauczał, a uczniowie zapominali:-)
Studencino: jeden semestr na nauczenie się matematyki- czyli czego z tej matematyki?
Wydział Prawa UJ. Dla mnie edukacja poniżenia, upokorzenia, złośliwości, wyniszczenia fizycznego i psychicznego.
Zero rozmów o świecie, o tym czy i jak jest zły czy gorszy. Po co. Wykładowcy tego Wydziału nie muszą się do nikogo porównywać. Są przecież najdoskonalsi. Dają cudowną i niepowtarzalną lekcję antyautorytetu. Po pierwszym miesiącu studiów mój ideał uczciwości runął z hukiem o bruk. Zaczęłam odzyskiwać wiarę w ludzi dopiero jak trasnęłam wrotami gmachu UJ po pięciu latach piekła, z tytułem mgr (dyplom wręczała tu pani w sekretariacie, jak się człowiek dopchał). Jak mijam ten gmach mam odruchy wymiotne, jak słyszę „profesor” to myślę „dno”. Ciężko było się z tego etycznie pozbierać.
Już każdy powiedział to co wiedział, trzy razy wysłuchał dobrze mnie, wszyscy zgadzają się ze sobą, a będzie nadal tak jak jest ? (z akcentem na znak zapytania).
Wiem, znam, pamiętam: powtarzam się i przynudzam. Czy tylko ja ?
I co dalej ?
Bo to tak jest … gadamy sobie, gadamy. Narzekamy sobie, narzekamy. I tyle. Czy ma to sens? Pewnie nie.
lidqa:
Czegokolwiek, co jest:
„Oczywiście na poziomie akceptowalnym przez wykładowcę.”
„Na zanych mi na Zachodzie uczelniach
wykladowcy, kiedy staja wobec studenckiej niemozliwosci opanowania tej czy innej umiejstnosci popadaja w niejakie zafrasowanie i staraja sie wraz z delikwentem znalzec jakies wyjscie z opresji, traktujac po trosze problem studenta jako swoj wlasny. W Polsce sporo wykladowcow odbiera studencke niepowodzenia juz nawet nie ?wkurzajac sie?, ale jako osobista obraze i
nadasani aplikuja kolejny termin poprawki.”
Mam identyczne spostrzezenia, polscy wykladowcy w ogromnej mierze-wielka improwizacja. Cale wyklady opowiadaja o swoich prywatnych sprawach, nie na temat, bez przygotowania, opuszczaja zajecia, specjalnie mowia cicho i bez mikrofonu, zeby studenci zasneli i nie sluchali tych notatek, ktore zostale sporzadzone 30 lat temu.
A ryba psuje sie od glowy. Profesura, gdyby znala to przyslowie, nie gledzilaby, ze nauczyciele liceum do niczego. Sami tych nauczycieli wyksztalcili. Sami podcinaja prestiz galezi, na ktorej siedza.
Ci co trzymali poziom, szybko z uczelni przeskakiwali do innych „firm”. Wielu trzyma sie uczelni tylko dla prestizu, coby head hunterzy mogli w profilach mogli wyczytac: „Pracownik Universytetu Tego czy Owego”.
Dobrze to wyglada i zyskuje sie pare punktow wiecej.
P.S. Specjalnie nie dodaje zwyczajowego juz: „sa tez i wykladowcy z prawdziwego zdarzenia” itp. Skoro wrzuca sie do jednego wora nauczycieli, uczniow, lekarzy i to i wykladowcow potraktujmy podobnie.
lidqa
Znałem osobę, która w takich chwilach mówiła: .. ale będzie dobrze. Panie ……. – będzie dobrze.
U mnie na uczelni (politechnika) był kiedyś podział:
I rok – gówno
II rok pan gówno
III rok prawie jak student
Iv rok student
V rok – pan
problem zaczyna się w podstawówce a nawet wcześniej – dziecko ma się w przedszkolu niczego nie uczyć, ma się tylko bawić, a dawno, dawno temu uczyło się liczyć (na palcach, patyczkach,misiach), rysować szlaczki, pisać literki, składać proste słowa.
W pierwszej klasie duuuuużo pisało się w zeszytach, miało po prostu elementarz i książeczkę do rachunków, było rysowanie, lepienie, kejenie, malowanie, cudowanie, nawet robotki ręczne i nauka robienia sałatek. Teraz jest 10 kompletów książek, ćwiczeń, domowniczków, zeszycików, wktórych niestety są głównie obrazki i miejsca do uzupełnienia pojedynczych literek, cyferek lub słów. Za to jest informatyka – czyli klikanie myszką, smarowanie w paincie – efekt dzieci mają olbrzymie problemy z motoryką i tempem pisania, maja gremialnie dysgrafię, robią straszliwe błędy ortograficzne.
Zamiast normalnyc przedmiotów przyrodniczych w podstawówce jest przyroda – czyli od sasa do lasa trochę o Wiśle i o przemyśle, trochę o fizyce i biologii i chemii i geografii, nie trzyma sie to kupy. W gimnazjum nowa podstawa obcięła część materiału – np.w fizyce zniknęła grawitacja, astronomia i fizyka współczesna. Będzie w I klasie nowego liceum. Tylko nie każdy niego trafi.
A póki co – uczniowie gimnazjów są uczeni przekształcania wzorów np. na prędkość czy prawo Ohma na fizyce metodą rysowania trókąta i wpisywania w niego poszczególnyh literem, zamiast poprostu podzielić i pomnożyć stronami. Tak radzi metodyk….. Czyli mu się wydaje, że czternastolatek jest tak tępy że nie zakuma dzielenia stronami przez t ?
Wystarczy porównać wymagania maturalne sprzed dwudziestu lat i obecne. Ha ha ha.
Nauczyciel w podstawówce i gimnazjum tępego, czy innego problemowego ucznia wypchnie ze szkoły, bo słusznie uznaje, że ważniejsze jest dobro pozostałych dzieci. W przeciętnym iceum, jak pójdzie fama, że nauczyciele dużo wymagają, nie ma chętnych do klas I, i po robocie. W związku z tym wymaga się co nieco i puszcza do następnej klasy, bo jak są poprawki – dywan, że się przyszłych uczniów odstrasza.
Poziom podstawiwj matury- jak za danych czasów trzeba było zdać egamin do liceum, to było zdecydowanie trudniej.
Syllabusy w Hiszpani, Francji, Anglii czy nawet Turcji prewidują dużo więcej i dużo trudniejszy materiał niż u nas. I to na tyle