Spór o nauczycieli

W mediach dość często pojawiają się chorobliwie nerwowe artykuły na temat nauczycieli. Zwykle chodzi o czas (ile pracują?) i jakość pracy (ile z siebie dają?), wyjątkowo o coś więcej, np. poziom kultury osobistej, wiedzę i umiejętności. W ostatnim tekście, jaki przeczytałem dzięki sugestii Pickarda (szanowny Blogowicz), autor przekonuje – w śródtytule grubą czcionką – że nauczyciele „W OECD pracują ciężej” i z większą liczbą uczniów (zob. źródło). Nie umykają więc czytelnikom opinie dziennikarzy, iż polscy nauczyciele mają lepsze warunki pracy, ale pracują gorzej. Sporo osób w to wierzy i w konsekwencji pała niechęcią do leniwych obiboków, jakimi są – według znacznej części mediów – nasi belfrowie.

Opinie tego typu są wyrazem zawodu, jaki sprawia polska szkoła. Dziennikarze dobrze wyczuwają nastroje społeczeństwa, które po prostu szkoły nie lubi. Nie zaspokaja ona bowiem potrzeb znacznej części dzieci i młodzieży oraz ich rodziców. Na lekcje chodzi się pod przymusem, z niechęcią, bez cienia sympatii do większości wiedzy, jaka jest tam przekazywana. Absolwenci szkół, z nielicznymi wyjątkami, sprawiają wrażenie ludzi moralnie i intelektualnie otępiałych. Placówki edukacyjne w przeważającej większości rażą zaściankowością, zacofaniem i marazmem, a nieraz także brudem i nędzą. Osoby, które przybywają do szkoły jako uczniowie lub ich rodzice, są przekonani, że to wina pracowników. Sądzą, że wystarczy zagonić nauczycieli do roboty, zwiększyć im wymiar czasu pracy i zakres obowiązków, a polskie szkoły przemienią się w rajskie ogrody. Wiele osób przechowuje w sercach wspomnienie potęgi, jaką podobno była polska szkoła w dawnych czasach, i sądzi, że to zasługa ówczesnych nauczycieli. Stąd chociażby określenie „przedwojenny nauczyciel” oznacza najwyższą pochwałę. Niektórzy sądzą, że przedwojennemu nauczycielowi dzisiejszy profesor belwederski mógłby buty pastować.

To bardzo naiwne wierzyć, że wydźwigniemy polską szkołę z upadku, po prostu wymuszając na nauczycielach większą aktywność w pracy. Obserwowałem w wielu miejscach mojej pracy, także w liceum, gdzie obecnie uczę, wielu oddanych uczniom nauczycieli, którzy gotowi byli zrobić wszystko dla swoich wychowanków. Obserwowałem też, jak szybko się wyczerpywali i padali niczym muchy. Dlaczego? Nie przeczę, że w jakiejś cząstce za stan edukacji odpowiadają nauczyciele. Nie zapominajmy jednak, że dzisiejszy system edukacyjny został opanowany przez urzędników śledzących każdy ruch życia szkolnego. Mniej niż połowa mojego czasu pracy to działania na rzecz uczniów, drugie tyle poświęcam na zaspokojenie apetytów urzędników, począwszy od dyrektora, który narzuca nam nonsensowne obowiązki, a skończywszy na wytycznych kuratorium i MEN. Od lat mam wrażenie, że wykonuję kawał roboty, której miejscem jest kosz. Gdy bowiem skończę jakieś działania, zmienia się widzimisię urzędnika, kuratora czy ministra, a tym, co zrobiłem na polecenie władz, pies z kulawą nogą się nie interesuje.

Państwo nie wypełnia swoich psich obowiązków wobec kształcenia obywateli, pieniądze na edukację rozmywają się po drodze, a do szkół docierają ochłapy. Rodzice finansują nieomal wszystko – ostatnio uczniowie wymalowali salę lekcyjną, jeden z rodziców kupił drukarkę do pokoju nauczycielskiego, wcześniej inny ufundował umywalkę, a jeszcze inny zakupił lodówkę, a dla mnie magnetofon itd. Na szafkę, wymianę stolarki okiennej, na kupno rzutnika i komputera będą musieli się złożyć rodzice, inaczej nic nie będzie. A przecież mówimy o publicznym liceum w centrum milionowego miasta. Nie dziwię się, że rodzice denerwują się, iż tak kosztowna szkoła publiczna, która powinna być przecież za darmo, nie zaspokaja aspiracji ich dzieci. Każdy normalny człowiek pomyślałby, że trzeba pogonić nauczycieli do pracy. Tylko czy naprawdę tu leży pies pogrzebany?

Nie wydźwigniemy szkół z upadku, oczerniając nauczycieli i robiąc z nich w oczach społeczeństwa nierobów i obiboków. Tak samo jak nie uczynimy świata bezpieczniejszym, każąc psom więcej biegać i głośniej szczekać. Kto myśli, że tylko od pracy czworonogów zależy bezpieczeństwo na świecie, jest niesamowicie naiwny. Może to nie tylko psia wina jego mać?!