Debata wyborcza w szkole. Ale się działo!

W moim liceum doszło do starcia kandydatów w wyborach do samorządu szkolnego. Na prośbę społeczności szkolnej starcie przybrało formę moderowanej debaty i było transmitowane online. Kto nie wcisnął się do auli, mógł obejrzeć w sali lekcyjnej. Zainteresowanie było ogromne, gdyż spodziewano się porządnej walki.

Okazało się jednak, że przeciwnicy w walce o fotel przewodniczącego samorządu nie spełnili pokładanych w nich nadziei. Uczniowie oczekiwali większej polaryzacji kandydatów, mocniejszego języka debaty, no i tego, bez czego polska polityka nie może się obyć, czyli rzucania inwektyw pod adresem przeciwnika.

Zawiedzeni uczniowie mówili, że bardzo brakowało im „rosyjskiej onucy” oraz „niemieckiego pachołka”. Nie sposób też pojąć, dlaczego nie padły takie określenia, jak „ty zdradziecka mordo” albo „jesteś podłą, obrzydliwą kanalią”. Tymczasem nie było żadnej agresji, więc widzowie zaczęli się nudzić. Czarę goryczy przelało pytanie moderatora, co pozytywnego możesz powiedzieć o swoim przeciwniku. Zainteresowanie debatą spadło wtedy do zera. 

Po raz kolejny wszyscy przekonali się, że szkoła nie przygotowuje do życia, tylko uprawia straszną fikcję. Takiej walki politycznej, jaką zaprezentowali kandydaci do samorządu szkolnego, czyli kulturalnej, eleganckiej i pozbawionej agresji, w Polsce nie ma. Więc po co to było?