Egzaminatorzy uczą się do matury i są załamani

Nowa matura jest tak skomplikowana od strony formalnej, że postawa „jakoś to będzie” nie wchodzi w grę. Nauczyciele – zarówno egzaminatorzy, jak i członkowie zespołów nadzorujących – muszą wykuć procedury egzaminacyjne na pamięć i potem je sumiennie stosować. Inaczej trzeba się liczyć z mnóstwem odwołań.

Na szczęście nie zgłosiłem do sprawdzania arkuszy egzaminacyjnych, więc serię szkoleń w tej dziedzinie mam z głowy. Współczuję koleżankom i kolegom, którzy dali się namówić do sprawdzania. Roboty huk, odpowiedzialność potężna, a zarobek nędzny. 

Odmówiłbym też udziału w egzaminie ustnym, ale dyrektor wydał polecenie służbowe, a z tym się nie dyskutuje. Myślałem, że trzyletnia przerwa skłoni CKE do uproszczenia procedur, ale nic z tego. Są jeszcze bardziej skomplikowane. 

Egzaminatorzy w tym samym czasie muszą słuchać, co mówi zdający, a po monologu prowadzić rozmowę z maturzystą, notować każdy szczegół w protokole i krok po kroku opisywać, jak i za co wypowiedź została ocieniona. Gdy opisują, jak ocenili poprzednią osobę, słuchają odpowiedzi kolejnej. Protokół zawiera tyle rubryk, że tylko chory umysł sfrustrowanego urzędnika mógł to wymyślić. 

Trzeba też pilnować skomplikowanej procedury losowania pytań. Jest ona tak dziwacznie skonstruowana, że przewodniczący szkolnego zespołu egzaminatorów postanowił zadzwonić do OKE i zapytać, o co chodzi. Podobno wszystko zostało wyjaśnione w rozporządzeniu, w aneksie do rozporządzenia, w poprawce do aneksu oraz w kolejnej poprawce itd. Bez wódki nie zrozumiesz.