Dlaczego w lekturach nie ma książek kucharskich?

Przeczytałem w te wakacje sporo książek, wszystkie kucharskie. Właśnie pochłaniam „Moje konfitury” Christine Ferber. Wyśmienita, że tylko palce lizać! Wzruszam się bardziej niż przy Balzaku czy Hugo. Doskonała francuska literatura. Kilka przepisów muszę koniecznie omówić z uczniami.

Nie tylko czytam, ale też wcielam w życie. Na podstawie przepisu ze s. 260 zrobiłem konfitury z kiwi. Potrawa sama się robi, wystarczy od czasu do czasu mieszać drewnianą łyżką, żeby nie przywarło do dna. Sąsiedzi grillują, choć nie wiem, czy przy pomocy jakiejś literatury, a ja „konfituruję” wyłącznie literacko. 

Zrobiłem też dżem z melona. Najpierw tak, jak kazała autorka, a potem zdecydowałem się na własną interpretację i melona lekko przypaliłem. Delikatnie, żeby tylko było czuć nutę goryczy w potrawie i było dekadencko. Zajadam się teraz i gości częstuję. Co za smak, co za zapach! Dobrą literaturą trzeba się dzielić.

Stale wracam do rozdziału o konfiturach z marchwi, pomarańczy i kardamonu. Niezwykle oryginalny pomysł. W przepisie bardzo romantyczne myśli o mariażu marchwi z kardamonem. W roli tej trzeciej, niechcianej, choć potrzebnej, występuje pomarańcza. Można by obyć się bez niej, ale wtedy początkowa słodycz (marchew) zamieni się w gorycz (kardamon). Żeby było strawnie, trzeba sięgnąć po trzeci składnik. Gdy jest trójkąt, mamy poezję.

Dlaczego w kanonie lektur szkolnych nie ma ani jednej książki kucharskiej? Czyż przepis na gofry nie jest lepszy od sonetu, a lista produktów, które trzeba zgromadzić, aby przygotować leczo, czyż nie wzrusza bardziej niż powieść? A przepis na rosół czyż nie jest najlepszym poematem? Dajcie nastolatkom spokój z Kochanowskim, Mickiewiczem, Słowackim, Prusem albo Żeromskim, bo mi się na lekcjach porzygają!