Dlaczego w lekturach nie ma książek kucharskich?
Przeczytałem w te wakacje sporo książek, wszystkie kucharskie. Właśnie pochłaniam „Moje konfitury” Christine Ferber. Wyśmienita, że tylko palce lizać! Wzruszam się bardziej niż przy Balzaku czy Hugo. Doskonała francuska literatura. Kilka przepisów muszę koniecznie omówić z uczniami.
Nie tylko czytam, ale też wcielam w życie. Na podstawie przepisu ze s. 260 zrobiłem konfitury z kiwi. Potrawa sama się robi, wystarczy od czasu do czasu mieszać drewnianą łyżką, żeby nie przywarło do dna. Sąsiedzi grillują, choć nie wiem, czy przy pomocy jakiejś literatury, a ja „konfituruję” wyłącznie literacko.
Zrobiłem też dżem z melona. Najpierw tak, jak kazała autorka, a potem zdecydowałem się na własną interpretację i melona lekko przypaliłem. Delikatnie, żeby tylko było czuć nutę goryczy w potrawie i było dekadencko. Zajadam się teraz i gości częstuję. Co za smak, co za zapach! Dobrą literaturą trzeba się dzielić.
Stale wracam do rozdziału o konfiturach z marchwi, pomarańczy i kardamonu. Niezwykle oryginalny pomysł. W przepisie bardzo romantyczne myśli o mariażu marchwi z kardamonem. W roli tej trzeciej, niechcianej, choć potrzebnej, występuje pomarańcza. Można by obyć się bez niej, ale wtedy początkowa słodycz (marchew) zamieni się w gorycz (kardamon). Żeby było strawnie, trzeba sięgnąć po trzeci składnik. Gdy jest trójkąt, mamy poezję.
Dlaczego w kanonie lektur szkolnych nie ma ani jednej książki kucharskiej? Czyż przepis na gofry nie jest lepszy od sonetu, a lista produktów, które trzeba zgromadzić, aby przygotować leczo, czyż nie wzrusza bardziej niż powieść? A przepis na rosół czyż nie jest najlepszym poematem? Dajcie nastolatkom spokój z Kochanowskim, Mickiewiczem, Słowackim, Prusem albo Żeromskim, bo mi się na lekcjach porzygają!
Komentarze
Tak jak o wielkim aktorze, bywa, mówią że mógłby czytać książkę telefoniczną przykuwając uwagę publiczności, tak wybitny czytelnik znajdzie to coś w książce kucharskiej. Bo jak mówią, książki nie dla idiotów. Literatura nie dla idiotów – no i racja, ale tak to trywialne, że nie warte wzmianki.
Profesorze,
czy melon nie jest zbyt wodnisty na konfiturę?
Dodawał Pan cukier żelowy?
Skoro o jedzeniu, to mam zamiar, korzystając z chwilowego ochłodzenia, ugotować zupę według przepisu Jakuba Kuronia:
https://kuron.com.pl/artykuly/przepisy/zupy/zupa-z-pomidorami-i-fasolka-szparagowa/
Spodobało mi się połączenie swojskich warzyw z mleczkiem kokosowym, cynamonem, diabelsko ostrym sosem etc..
Nie wiem tylko co by na to powiedział autor osławionego „podręcznika” do „historii”.
Takie kalanie swojskości, kulinarne multikulti 😉
Z wiekiem coraz bardziej mnie bawi gotowanie. Uważam, że rozwija wyobraźnię.
Że o rozkoszach smakowych nie wspomnę.
Sztuka Kulinarna jest częścią Sztuki Życia. Powinno się jej uczyć w szkole. Być może ludzie stali by się dzięki temu odrobinę milsi.
@Jagoda
Odparowałem wodę przez powolne gotowanie. Cukier trzcinowy, żadnego żelowego. Konsystencja idealna.
Pozdrawiam
Gospodarz
Kilka pozycji – z szeroko pojętego pogranicza ‚książki kucharskiej’ na pewno można by młodzieży polecić, i czegoś ta młodzież by się istotnie nauczyła:
Witold Szabłowski. „Rosja od Kuchni” (ryba w szampanie – przepis bardzo prosty – jest rzeczywiście super!)
Tegoż „Kuchnia dyktatorów” (gdzie miłosiernie pominięto naszego Prezesa i jego upodobania kulinarne).
Makłowicz – „CK Kuchnia”.
A dla młodzieży czytającej po obcemu:
J Dickie: „Delizia!: The Epic History of the Italians and Their Food” (tak tak, makaron rozgotowywano dawniej na miękko)
J Clements: „The Emperor’s Feast” (miód na duszę dla sinofobów, jak ja)
G Partington: „The Axis of Evil Cookbook” (nieco głupawa, ale z nader praktycznymi przepisami).
Inne?
Taka ciekawostka: skromny 90-letni miliarder patriota z Chicago, nie znany do wczoraj szerszej opinii, podarował prawie 2 miliardy dolarów na triumfy konserwatyzmu w USA. To największa dotacja w historii polityki.
Moje serce należy do czytelnika utalentowanego, o wielkim talencie czytelniczym – tak mogłaby mówić pisarka…
Nie wiem, czy nie wyskoczę z czymś niestosownym, ale w tym okresie leżą „na oczach” dwie książki. Jedna to „Moja kuchnia pachnąca bazylią” i druga to „Nasza wiara od kuchni”.
Pierwsza to autorstwa Włoszki mieszkającej od 30 lat w Polsce.
Dlaczego ta? Włochy to chyba ojczyzna pomidorów, a że w moim (naszym) ogrodzie pomidorów naprawdę dużo, to …
Dzisiaj zacząłem dzień od jajecznicy. Gdzie obok jajek uwzględniłem obecność pokrojonej w kostkę cebuli i pomidorów ( również w kostkę). Najpierw te drugie podsmażałem, a później chlup i 5 jajek do nich. Na dwie osoby.
Ale jajecznica to dopiero rozgrzewka.
Ta druga (wiara od kuchni) to bardzo elegancko wydana przez monaster w Turkowicach książka, zawierająca 229 postnych przepisów monasterskiej kuchni. Ale to zaledwie jej (książki) zwieńczenie. Dwie trzecie książki ( bardzo bogato ilustrowanej, a wśród zdjęć znajdują się m.in pochodzące ze św. Góry Atos, gdzie kucharscy mnisi potrawami przez siebie przygotowanymi wychwalają Pana) to ciekawie podane informacje o samym poście, jego sensie, o znaczeniu posiłku w życiu rodziny, o roli posiłku w wychowaniu dzieci, o poście i jego wpływie na zdrowotność, nie tylko fizyczną.
W ogóle w porównaniu z kościołem katolickim prawosławie wygląda naprawdę postnie.
Są posty, jednodniowe, wielodniowe, czy wręcz wielotygodniowe
Nawet posty bezmięsne mają jeszcze swoje posty mniej lub bardziej rygorystyczne.
Pierwszy post, to taki, w którym potrawy zawierają nabiał. Drugi to potrawy w których nawet nabiał nie jest używany.
Pisałem kiedyś o cukinii przywożonej taczką z ogrodu i właśnie w książce jest sporo fajnych przepisów z cukinią w roli głównej.
Wczoraj na przykład obiad był plackowy. Placki z cukinii. Jest zresztą wiele ich wersji. Jest pasztet. Podstawą dobrze wykonanej potrawy z cukinii jest chyba odsączenie wody, bo w niedzielę wracając z Zaświatów wstąpiłem do Hanny, do jej kuchni regionalnej i niestety, placki były zarumienione, ale po ich uszczknięciu wyciekała z nich woda.
A propos Hanny. Hanna to urocza i bezpretensjonalna miejscowość na Podlasiu. Konkretnie w północno-lubelskiej jego części.
I wydaje mi się, że być może obecność książek kucharskich w tym głębszym sensie, w szkolnej edukacji byłaby zrozumiała.
Bo książka kucharska to przepis na posiłek. Ale przy tej okazji istotny jest sposób jego podania. Można dorzucić parę informacji o zwyczajach, zasadach savoire-vivre.
Wspólny, rodzinny posiłek i jego znaczenie w utrzymaniu rodzinnych więzi, I tak dalej, i tak dalej.
Czyli posiłek to coś więcej niż wpier… na stojąco, na plastikowej tacce kurczak i popity kawą w tekturowym kubeczku, ale coś więcej.
Myślę, że samo oczekiwanie na rodzinny posiłek może być czymś naprawdę ciekawym…
…oczywiście po uprzednim wyprostowaniu wszystkich rodzinnych Winien i Mam.
Jeszcze dorzucę trochę informacji na temat ostatniej niedzieli.
Owszem Zaświatycze, Hanna, ale wcześniej wizyta ( raczej krótka, ale przejeżdżać obok i nie wstąpić to grzech)w monasterze w Jabłecznej. Jedno chyba z dwóch najważniejszych ( pierwsza jednak Grabarka) miejsc dla wyznawców prawosławia.
Same zabudowania robią wrażenie, ale to ich usytuowanie. Natura dziewicza. wkoło monasteru lasy, a raczej laski, zagajniki, łąki, jakieś niewielkie stawy z pływającym ptactwem, bocianie gniazda ( wtedy akurat puste) , pół kilometra od Bugu. Nad samym Bugiem, samotna, samiuśka kaplica, ze złoconą kopułą.
Książka z tekstami Myśliwskiego nosi tytuł „W środku jesteśmy baśnią”, ale w Jabłecznej t coś więcej. To baśń w baśni.
A kiedy nad tym wszystkim opadają mgły…
W następnym komentarzu pojadę dalej. Jadę z nurtem Bugu.
Oprócz książek kucharskich, warto też studiować atlasy, np. historyczne. Burmistrz Ustrzyk Dolnych, uzasadniając swój zakaz korzystania z HiTręcznika, twierdzi, że na zamieszczonej w nim mapie (strona 36) Ustrzyki Dolne znajdują się poza granicami Polski, pewnie jeszcze w ZSRR.
Zdrada!
@Róża
To chyba Ty, pytałaś co robiłem podczas wagarów?
W sumie nie miałem jakiejś jednej opcji, czyli robiłem to, co robili wszyscy w moim wieku.
Sporo też myślałem. Miałem ambitny plan reformy edukacji.
Miał on polegać na rewolucyjnej zmianie.
Uważałem, że młodość nie jest optymalnym wiekiem na edukację, naukę i tego typu nudne zajęcia i prowadziłem różne symulacje, mające ustalić jaki wiek byłby do nauki najlepszy?
Czy coś ustaliłem?
Niestety, byłem blisko, ale ojca wezwali do szkoły… i tak to się wszystko skończyło.
Książki kucharskie a proces dydaktyczny.
Przeleciałem po grzbietach książek ( jestem na wsi) i wyłowiłem jeden tytuł, który podsunął mi pomysł, aby tę tematykę uwzględnić w programach szkolnych kilku przedmiotów.
Podsunęła mi ten pomysł wydana w ubiegłym tysiącleciu (1998 rok) książka zatytułowana: „Kuchnia i nauka”. Autor Herve This.
Ta książka na lekcje chemii.
Jedno zdanie ze wstępu: „Mistrzowie kuchni rzadko analizują potrawy pod względem chemicznym, a przecież są one złożonymi związkami, które podlegają prawom chemii.
Mam też coś na lekcje historii.
Ta z kolei stoi na półkach w domu a jej tytuł „Kuchnia średniowieczna”.
Lekcje religii to wspomniana książka z Turkowic. Myślę, że książka jest raczej do zaakceptowania przez religijną górę. Najwyżej można dołączyć do niej wkładkę z tradycyjnymi potrawami wigilijnymi.
I geografia. Tutaj pięknie wydany „Gruziński smak”. Dodatkowym atutem jest to, że książka może być zalecana podczas lekcji o Europie, ale też i Azji.
Część( niewielka)Gruzji leży na terenie tego kontynentu.
No i oczywiście lekcje wychowania fizycznego. Na przykład w czasie ćwiczeń startu z bloków startowych. Akcent kulinarny to oczywiście … fast food.
I jakaś publikacja ze smakołykami tej kuchni.
@Izydor
Też uważałam, że młodość nie jest optymalnym wiekiem na naukę, więc się nie uczyłam. Ale uważałam, że szkoła jest optymalnym miejscem do flirtowania ze starszymi chłopakami i ogólnie niezłym do życia towarzyskiego.
A najbardziej zmysłowy tytuł jaki przychodzi mi do głowy… z niewątpliwym akcentem kulinarnym, to oczywiście:
„Przepiórki w płatkach róży”.
@PR
PR niech Pan przestanie z tym burmistrzem Ustrzyk Dolnych. Tego HiTu mają uczyć nauczyciele historii i WoSu, wykształceni ludzie. Jak burmistrz Ustrzyk Dolnych będzie im zakazywał korzystania z jakiegoś podręcznika, a burmistrz Ustrzyk Górnych albo Środkowych będzie nakazywał, to im się odechce uczenia czegokolwiek. I wtedy przyjdą uczyć HiTu i historii np.panie katechetki po kursach podyplomowych. I będą uczyć tak jak pan minister nakaże.
Chwilowo – aby nie usłyszeć zarzutu o zmajoryzowanie swoimi wywodami prac blogu – się ewakuuję.
Jedynie na koniec dodam, że znalazłem dzisiaj w kieszeni – swojej – pamiątkę po Hannie. Po pobycie w miejscowości Hanna.
Sympatyczny kawałek drewienka okorowany. Na jednej stronie wypalona „szóstka” ( numer stolika), a na drugiej stronie „prosimy o zwrot naczyń”.
I naczynia odniosłem, a numerka niestety…
@Róża
Czy można skopiować obrazek (mapę) z Wikipedii, dokonać w nim zmian (zamiana „ziemie odzyskane” na „ziemie uzyskane”) bez zgody autora i / lub bez poinformowania o tym w samej książce? (Nie miałem książki w ręku, może takie informacje tam gdzieś są, ale to byłoby dziwne, zwłaszcza że kierowałoby uwagę na tę przeróbkę świadczącą o ideologicznym zacietrzewieniu autora). Gdyby student profesora przyniósł pracę dyplomową z zapożyczonym, przerobionym rysunkiem bez poinformowania o tym w tekście, mógłby zostać oskarżony o kradzież własności intelektualnej, czyli plagiat. Profesorowi jednak wolno i jeszcze sam Rydzyk go chwali?
Co Roszkowski mógł mieć na myśli, forsując terminologię „ziemie uzyskane” (pisownia oryginalna)? Może chce je oddać Niemcom? Zapewne jednocześnie wysuwając żądania o reparacje wojenne? Po co epatować mapą przedstawiającą podział administracyjny Polski w 1944 r., z Województwem Lwowskim bez Lwowa? Podkreślmy, to nie jest podręcznik dla studentów czy doktorantów, tylko uczniów pierwszych klas liceów i techników.
W jakim celu w podpisie nad tą mapą pojawia się zdanie „Oczywiście PRL nie miała nic wspólnego z niepodległą Polską”. Naprawdę nic?
Katechetki na lekcjach HiT-u byłyby super. Idealnie na swoim miejscu.
Są też książki para-kucharskie, czyli pochwała smaków i smaczków regionalnych. Mam na myśli np. „Under the Tuscan Sun” Frances Mayes albo „Taste of Castile”, którą napisał Gijs Van Hensbergen, Holender zresztą, który zatrudnił się na hiszpańskiej prowincji w roli kuchcika.
A w ogóle kuchnia to potęga, bo naprawdę określa człowieka. „Comfort foods” poznane w dzieciństwie często zostają z nami przez całe życie. Dlaczego wzdycham z rozkoszy nad każdym łykiem zupy jarzynowej dopadniętej w polskim barze mlecznym? Bo nigdzie na świecie nie ma dokładnie takiego smaku.
@Jagoda – może tu chodzi trochę o tempo życia. To chyba Miłosz pisał o tym, jak przedtem zawsze się gdzieś spieszył, a teraz celebruje gotowanie i „przyrządza różne gatunki sosów”. Co do „kulinarnego multi-kulti” – zawsze mnie śmieszyły kanadyjski „pierogies” (plural on plural), wszędobylskie i prawie wszystkie z serem… cheddar. Bastardyzacja?
@turpin 23 SIERPNIA 2022 9:20
A teraz pewna Włoszka, świeżo po wizycie w Polsce, opowiada mi, że wszystko świetnie, tylko dlaczego oni zawsze jedzą „pasta scotta”? Włoski makaron nie ma prawa się rozgotować.
🙂
A prawdziwa italiańska semolina rośnie na preriach, w kanadyjskiej Albercie.
@Płynna rzeczywistość 23 SIERPNIA 2022 12:27
Ten burmistrz Ustrzyk Dolnych zostanie drugim wójtem z Wąchocka?
A Różą się nie przejmuj, nie każdy podziela jej… smak 😉
Przepraszam tych wszystkich, którzy czekali w dniu wczorajszym na relację z kolejnego dnia powstańczej epopei.
Tak jakoś wyszło.
„Zwycięstwo”
Żołnierze zdobyli ważny gmach,
ludzie całują żołnierzy,
zwycięstwo.
Stróżka biegnie z chorągwią
na czwarte piętro, do okna.
Trafia ją kula.
Kiedy ją niosą, jej oczy
jeszcze nie wiedzą,
że ona już umarła.
Potem
jej oczy zaczynają się dziwić.
I umierają jej oczy ze zdziwienia,
że ona już umarła.
@na marginesie
– ze wzmiankowanej przeze mnie książki – jeśli jej wierzyć – wynika, że zwyczaj spożywania niedogotowanego makaronu pojawił się we Włoszech stosunkowo niedawno, bodajże w okresie międzywojennym (ale szczegółów nie pomnę, a szperać mi się nie chce). Przestano go porządnie gotować z przyczyn niejasnych, może ze względu na wzmożenie tempa życia pod energicznymi rządami Duce. Po czym – ponieważ Włosi uchodzą za ekspertów od makaronu – dziwactwo to rozpowszechniło się po całym świecie. I tak zostało.
Mam jedną uwagę , którą powinienem przy okazji wątku kulinarnego uwypuklić.
Niektórzy mi mówią – a ja sam to czuję najlepiej – że mam duszę nowatora, czy nawet rewolucjonisty, dlatego czynię to tym bardziej chętnie.
Książka kucharska to w zasadzie jedynie zbiór idei. Idei które w wielu przypadkach oblekają się w rzeczywistość, czyli posiłek. Mniej lub bardzie wykwintne danie. I różne są zwyczaje, czym taki posiłek urozmaicamy, czyli wspomagamy proces trawienia. Wszystko zależy od tradycji, ale czasami ustępuje tradycja przed nowym.
Raczej wiele nie zaryzykuje wiele jeżeli powiem, że w Polsce niemal dogmatem jest wystawianie pojemników szklanych z napojami wysokoprocentowymi.
I tutaj jest problem poważny.
Jeżeli chcemy do problemy książki kucharskiej w programie szkolnym podejść poważnie, kompleksowo, to musimy sobie zadać pytanie: Czy to będzie rewolucja , czy jednak step by step?
Jeżeli rewolucja to wódka raczej ze stołu znika, a jeżeli zmiany będą dokonywane w duchu pokojowych reform to wódka i wszystko co z nią związane na ten moment i na moment najbliższy raczej zostawiamy.
Ja, osobiście optuję za tym drugim rozwiązaniem. Nie możemy stawiać problemu na głowie. Polacy wódkę chlali, wódkę piją, i będą się wódką degustować. Postęp kultury jest czymś trwałym i myślę, że ten fakt da o sobie znać i w tym przypadku.
Za tym rozwiązaniem przemawia jeszcze jeden fakt. Nie ulega wątpliwości, że stałym rytuałem suto zakrapianych uczt są toasty. I wydaję mi się najwyższa pora odstąpić od zajeżdżonych: Chluśniem bo uśniem!”, „Borys, no polewoj!”, czy „No to chlup, w ten głupi dziób”.
Jest wreszcie szansa wraz z nowym pokoleniem wprowadzić nowe zwyczaje.
Wydaje mi się, że przy tej okazji jest szansa na wspaniałe połączenie idei kolektywnego uczestnictwa w etnicznych rytuałach, z nową sztuką tworzenia toastów. Już nie te wcześniejsze, które brzmią już jak stara płyta i przypominają stare, zamierzchłe czasy, ale toast jako idea kształtowania pięknej mowy, pięknej mowy w miejscu publicznym. Tym bardziej, że sam język i jego struktura jest czymś dynamicznym.
Przecież kiedy taka nauka wygłaszania toastów będzie trwała pod okiem wytrawnego pedagoga, to może On zwrócić uwagę na popełniane błędy stylistyczne, błędy logiczne. Może też swoim przykładem, czy jakimiś pomysłami zachęcić do dalszej wytężonej pracy swoich uczniów. I uczennice.
Jak sobie to wszystko wyobrażam?
Mój wzorcowy toast ma coś w sobie z Bocaccia, ale też i Kronik tygodniowych Prusa i mógłby przybrać taki oto kształt (jest to oczywiście prototyp takiego toastu, ale prace logistyczne cały czas trwają, a przyświeca im wspaniała przyszłość polskiej młodzieży):
„Jest miłość studencka: jak jest z kim, jest czym, ale nie ma gdzie…
Jest miłość samotna: kiedy jest gdzie, jest czym, ale nie ma z kim…
Jest miłość nieszczęśliwa: kiedy jest gdzie, jest z kim, ale nie ma czym…
Jest miłość filozoficzna : kiedy jest gdzie, jest z kim, jest czym, ale właściwie po co?
Wypijmy więc za taką miłość, na jaką każdy z nas zasługuje.”
A to kolejna propozycja. Można połączyć lekcjami o Siłaczce, czy Syzyfowych pracach”:
Pierwsza klasa piszę dyktando. Wszyscy namiętnie spisują ze sciągawek. Nauczyciel czyta gazetę. Ale wystarczy, żeby opuścił gazetę, a wszyscy od razu chowają słowniki.
Druga klasa spisuje ze słowników wrażliwe słowa, ale uważnie śledzi co robi nauczyciel.
Trzeci klasa spisuje spokojnie z czego się da, nie zwracając uwagi na nauczyciela. Nauczyciel opuszcza gazetę i pokasłuje. Wszyscy -ale z oporami – chowają swoje pomoce.
Czwarta klasa. Nauczyciel opuszcza gazetę, z ostatnich ławek słychać pokasływanie i nauczyciel znowu podnosi gazetę.
I teraz toast. I to już nie idea, ale samo życie:
„Wypijmy, za to, żeby nauczyciele rozumieli delikatne aluzje!
Na marginesie
23 SIERPNIA 2022
15:02
Owszem, chodzi też o wolniejsze tempo życia. Ale ciekawie jest, po latach pustych sklepów, jednorodnych towarów, mieć dostęp do produktów z całego świata.
Chwilami czuję się jak dziecko wpuszczone do wielkiego sklepu z zabawkami 😉
Też się podzielę swoją ulubioną książką kucharską: „Fermenting” Kathryn Lucas, „Od Kimchi do Kombuchy”.
Inne książki oglądam dla obrazków (np.” The Food of Thailand”, moje ulubione obrazki), bo gotować nam się nie chce, a zwłaszcza z cukrem. Ale fermentuję wszystko co się da.
No i dobra pora na trochę fermentu. Najwyższy czas zresztą.
Nie jest to przepis autorski, ani też jego walory nie były weryfikowane przeze mnie, ale zestaw składników daje sporą nadzieję.
Przepiórki w płatkach róży.
Składniki:
– 12 róż, najlepiej czerwonych
– 12 kasztanów
– 2 łyżeczki masła
– 2 łyżeczki mączki kukurydzianej
– 2 krople esencji różanej
– 2 łyżeczki anyżu
– 2 łyżeczki czosnku
– 2 łyżeczki miodu
– 6 przepiórek
Czy dokonałbym w tym zestawie jakichś korekt?
Raczej nie, chyba że dodałbym jeszcze jedną kroplę esencji różanej.
I uwaga dla odważnych.
Płatki róż proszę obrywać bardzo ostrożnie. Ewentualne ukłucie i kropla krwi spadająca na płatki może zepsuć smak potrawy.
Powstała mapa szkół bez (s)HiTu. Interaktywna.
Wygląda na to, że jest ich znakomita większość.
https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,28823173,mapa-szkol-bez-s-hitu-sie-zapelnia-z-podrecznika-rezygnuja.html#do_t=38&do_g=5&do_s=B&do_w=46&do_v=644&do_st=RS&do_sid=719&do_a=719&s=BoxNewsImg5&do_upid=644_ti&do_utid=28823173&do_uvid=1661279215956
@turpin 23 SIERPNIA 2022 17:07
Ale teraz „dobry” makaron po prostu nigdy się nie rozgotuje. To zasługa pszenicy imieniem durum semolina.
Kanada produkuje, Italia importuje. I wszyscy są zadowoleni, więc chyba ma powrotu do normalnej…
🙂
https://pl.wikipedia.org/wiki/Pszenica_twarda
Izydor Danken
23 SIERPNIA 2022
20:53
„Nie jest to przepis autorski, ani też jego walory nie były weryfikowane przeze mnie, ale zestaw składników daje sporą nadzieję.
Przepiórki w płatkach róży.
– 2 łyżeczki czosnku
– 2 łyżeczki miodu
– 6 przepiórek
Czy dokonałbym w tym zestawie jakichś korekt”?
Ja tak, wszystko ok., ale bez przepiórek.
Jagoda
23 SIERPNIA 2022
12:05
„…zwróciła się do mnie nagle słowami: „I pan widzi, Tusk nam zatruł rtęcią tę Odrę”. (wspomnienia z inego blogu)
Konfabulujesz. Nie mogła do Jagody zwrócić się słowami „I pan widzi …”.
W tej chwili HiT zajmuje 10. miejsce w kategorii najpopularniejszych utworów muzycznych w serwisie You Tube („#10 NA KARCIE NA CZASIE W KATEGORII MUZYKA”):
https://www.youtube.com/watch?v=0-wprdq5l5M
Klikajta, oglądajta, promujta! Po prostu poezja śpiewana – i ten genialny pomysł zrobienia wideoklipu ze zdjęć kart podręcznika!
Pierwszy fragment zamieszczony w muzycznym HiCie i już bzdura. Lubię tego profesora, który zna się na wszystkim i zamiast w co najmniej trzy lata, w zespole, sam pisze podręcznik w kilka miesięcy. Jak można „dark sarcasm” przetłumaczyć – w podręczniku – na „żaden sarkazm”? Swoją drogą, młodzież powszechnie zna i rozumie słowo „sarkazm” (por. „**inkluzywny** model rodziny”)? Nie zdziwi jej użycie go w przytoczonym w książce kontekście? „Dark sarcasm” byłby np. wtedy, gdyby Gospodarz wykorzystał relację władzy i wyśmiał na forum klasy wypracowanie jednego z uczniów. No i teraz Roszkowski powinien przeszukać swoją pamięć lub zajrzeć do słownika synonimów, co też tam proponują jako mniej więcej równoważnik tego sarkazmu. Ho, ho, z 50 propozycji. Ale wtedy nie zdążyłby na ten wrzesień.
Trafiła się, na BelferBlogu, okazja do niewielkiej robótki w ramach long life learning.
Grzechem byłoby zostawić potrzebującego bez pomocy.
Niejaki:
@Mauro Rossi
23 SIERPNIA 2022
22:29
Pisze:
Jagoda
23 SIERPNIA 2022
12:05
„…zwróciła się do mnie nagle słowami: „I pan widzi, Tusk nam zatruł rtęcią tę Odrę”. (wspomnienia z inego blogu)
Konfabulujesz. Nie mogła do Jagody zwrócić się słowami „I pan widzi …”.
@Mauro Rossi odwołuje się do mojego wpisu, cytuję in extenso, na blogu A. Szostkiewicza:
Jagoda
23 SIERPNIA 2022
12:05
mwas
23 SIERPNIA 2022
8:47
Z wczorajszego newslettera:
Przygotował Michał Nogaś,
dziennikarz Gazety Wyborczej
Podróżowałem dziś pociągiem z Sopotu do Warszawy. Pasażerka siedząca na miejscu obok, pogrążona w lekturze tygodnika „Sieci” braci Karnowskich (tego samego magazynu, który po 24 lutego opublikował 11-stronicowy wywiad z rosyjskim ambasadorem), zwróciła się do mnie nagle słowami: „I pan widzi, Tusk nam zatruł rtęcią tę Odrę”. Spojrzałem na kobietę z niedowierzaniem, ale wtedy zobaczyłem okładkę pisma, a na niej byłego premiera i tytuł głoszący, że doszło w Polsce do „rtęciowego puczu”. Ponieważ siedzieliśmy w wagonie ciszy, nie zdecydowałem się wejść w dyskusję z czytelniczką „Sieci”, zacząłem jednak rozważać, do jakich absurdów muszą już posuwać się prawicowi publicyści, by próbować zakryć niekompetencję rządu. Rządu, którego nie są wyborcami, ale beneficjentami i wyznawcami.
Jakiś czas temu usłyszałam od pewnej pani, że musiała, w roku 2003, wyjechać z Polski przez Tuska.
I że jak Tusk przyjechał do stolicy kraju, w którym akurat przebywała, to „żmije i jaszczurki leciały mu z gęby”.
Pani jest wyznawczynią „ojca Tadeusza” i zwolenniczką „suwerenności”.
Ci ludzie nie różnią się niczym od islamskich fundamentalistów.
W komentarzu @Mauro Rossi pojawiły się dwa problemy.
Dydaktyczny, braki z zakresu umiejętności czytania ze zrozumieniem. I problem natury relacyjnej, prezentowanie postaw społecznych niesprzyjających dobrym relacjom.
Ale proszę się nie przejmować @Mauro Rossi. Dum spiro, spero, póki życia, póty nadziei. Zwłaszcza na BelferBlogu można liczyć na pomoc.
Zatem: to, co pisane kursywą jest zwyczajowo cytatem. W tym przypadku cytatem z Michała Nogasia.
Pani mogła więc zwrócić się do autora per „Pan”.
Uważne czytanie uchroniłoby czytelnika przez brakiem zrozumienia, krótkiego, tekstu.
Brak uważności skutkujący nieumiejętnością zrozumienia tekstu pociągnął za sobą agresywną ,aspołeczną postawę. Oskarżeniem o konfabulację, de facto o kłamstwo.
Proszę się jednak nie przejmować i pracować nad sobą.
Doświadczenia long life learning pokazują, że uczyć się można w każdym wieku.
Na początek doradzam praktykowanie uprzejmości, które sprzyja wyzwalaniu oksytocyny zwanej hormonem miłości, hormonem moralności.
Pozwodzenia.
Zastanawiałem się jaki jest właściwie mój smak, aromat tego lata .
I do ubiegłej niedzieli wygrywał bezapelacyjnie kompot aroniowo-gruszkowy.
Wiedziałem, że stacjonuje w piwnicy (od dwóch, może trzech lat), ale po pierwsze trzeba trochę opróżnić piwniczne regały, a po drugie bywały tego lata dni, że piło się wszystko co było w zasięgu ręki.
I przypomniałem sobie smak owego kompotu. Sama aronia raczej gorzka, gruszka raczej słodka i mdła w kompocie, ale połączone ze sobą w słoiku naprawdę dawały coś ciekawego w smaku.
I wyciągnąłem jeden słoik. To jest to! Drugi. Brak słów żeby to opisać. Trzeci. Czwarty. Piąty… i niestety szóstego słoika nie było.
Ale w ubiegłą niedzielę, kiedy celem wycieczki był nadbużański Kodeń, a po drodze zahaczyłem o Włodawę ( za miesiąc rewelacyjny Festiwal Trzech Kultur), monaster w Jabłecznej, Zaświatycze, zapoznałem się ze smakiem, który chyba przebija…a może jest tylko inny, ale również rewelacyjny.
Na odbywającym się w Kodniu, Jarmarku Sapieżyńskim ( o imprezie można poczytać w sieci) w końcu natknąłem się na napój o którym krążyły legendy, czyli Kwas chlebowy sapieżyński kodeński. Kwas litewski też jest niezły, ale ten z Kodnia… a gdyby tak wypić go po degustacji przepiórek w płatkach róży… Rozmarzyłem się…
Podam skład, który może dać jakieś wyobrażenie nad czym tak pieję z zachwytu:
chleb razowy na naturalnym zakwasie
woda
odrobina drożdży
miód
rodzynki
czyli składniki raczej wrażenia nie robią, ale w tej akurat kompozycji efekt dały jedyny w swoim rodzaju.
Z racji, że skład jest mało wyszukany, przed chwilą kupiłem chleb razowy naturalnym zakwasie i po powrocie na wieś ( teraz stacjonuje w mieście ) przystępuję do dzieła.
Kompot aroniowo-gruszkowy to zadanie na przyszły tydzień.
Aronie mam, gruszki u sąsiada już, już, czyli dochodzą do stanu swojej użyteczności( sąsiad już raczej z domu nie wychodzi, ale pytałem, czy mogę).
Znalazłem informację, że w tym zestawie rewelacyjne są również konfitury i prawdopodobnie obok dużych słoików na kompot, będę musiał umyć również te mniejsze na konfitury.
Gdyby kogoś zaintrygował wątek tradycyjnych potrawa (nie tylko kodeńskiego kwasu o którym pisałem) to tutaj jest to wszystko zabrane do kupy i podane w rozbiciu na województwa:
https://www.gov.pl/web/rolnictwo/lista-produktow-tradycyjnych12
Oto na jakie dolegliwości może kwas kodeński stanowić ratunek?
Tradycja:
Tradycja wyrobu kwasu chlebowego łączy się ściśle z przybyciem rodu Sapiehów na tereny Kodnia, kiedy to Jan Sapieha bierze w posiadanie dobra kodeńskie słynące z młynarstwa: „Władysław Jagiełło zostawszy królem Polski chcąc zjednać sobie członków najbliższej, a zwaśnionej rodziny podarował Kodeń jednemu ze swych przyrodnich braci – Sapieże. Okolice Kodnia należały wówczas do czterech braci Raszyców, którzy na Bugu posiadali swe dziedziczne młyny. Jan Sapieha upodobał sobie te strony i zakupił od Raszyców owe młyny i ich 24 wioski wraz z poddanymi chłopami” (Franciszek Jagiellak, Historia Kodnia wyd. drugie na prawach rękopisu, Kodeń n/Bugiem 1972). Wedle ludowego przekazu wtedy to po raz pierwszy właściwości i smak kwasu chlebowego opuściły wiejską chatę i zawitały na szlacheckich dworach jako niezawodne leki na dręczące po sutych ucztach dolegliwości. Nie znaczy to, że kwas stał się tylko napojem leczniczym, nadal był najlepszym napojem dla spragnionych żniwiarzy, o czym mówi ludowa przyśpiewka.
Natomiast hormonem patriotycznej miłości ojczyzny jest testosteron, lekko podduszony na przypalonej adrenalinie.
Tak mi się skojarzyło…
Czy ludzie kupują książki, a te kucharskie w szczególności w dobie drożyzny.
Mam takie same problemy jak wszyscy Polacy. Ta drożyzna jest nie do wytrzymania. Nie piję, bo nie stać mnie po prostu na alkohol – przyznał otwarcie Sławomir Wałęsa w rozmowie z „Super Expressem”.
Może nie jestem jakimś nababem, ale jeżeli na czymś oszczędzam to na pewno nie na książkach. W tym roku ze czydzieści nabyłem. Oczywiście większość zakupów to zakupy w księgarniach internetowych (sporo, czasami o 25% tańsze), ale sporadycznie zakupy czynię w stacjonarnych. Trochę z sentymentu, a trochę…myślę, że to obciach, mieszkać w mieście, gdzie nie działa żadna księgarnia. I ten zakup książki w tej intencji czyniony.
A propos książek uwaga.
Trochę to dziwne, że od kilku dobrych lat nie działa blog książkowy, literacki w Polityce.
Był kiedyś blog Justyny Sobolewskiej, trochę o książkach pisał na swoim blogu Zdzisław Pietrasik ( ostatni wpis na jego blogu to mój), ale z wiadomych powodów już nie pisze. Chyba, że tam, gdzie teraz przebywa, prowadzi swój niebiański, już blog.