Nauczyciele w depresji

W ciężkiej depresji muszą być nauczyciele, którzy na lekcji opowiadają, że nie chce im się żyć. Uczniowie nie wiedzą, jak reagować na tak wyraźne sygnały załamania.

Wygląda to mniej więcej tak. Uczniowie pytają, jak się pan/ pani czuje, a nauczyciel odpowiada, że wolałby nie żyć. Że nienawidzi tej pracy. Że na nic nie ma siły i że nie wytrzyma dłużej.

Mógłbym jako kolega po fachu zwrócić uwagę pedagogowi, że nie powinien obarczać uczniów swoim problemami. To bardzo nieprofesjonalne żalić się klasie. Z pretensjami należy iść raczej do dyrekcji (o ile sama dyrekcja nie jest w depresji), a z żalami do lekarza, ewentualnie do przyjaciół. Trudno jednak osobie załamanej radzić, aby zachowywała się profesjonalnie. Równie dobrze mógłbym jej kazać być szczęśliwą.

Uczniowie opowiadają o zachowaniu nauczycieli swoim rodzicom, a ci nie wiedzą, co począć. Donieść dyrektorowi? Zamiast pomóc, tylko zaszkodzą. Nauczyciel dowie się, że o nim gadają, donoszą, pójdzie więc na długie zwolnienie albo roczny urlop na poratowanie zdrowia. Pozornie to dobry ruch, niech się człowiek leczy, ale tylko pozornie. Nie ma bowiem pewności, że następca będzie lepszy. O ile w ogóle dyrekcji uda się kogokolwiek znaleźć. 

Uczniowie zaciskają więc zęby, rodzice podobnie. Koledzy i koleżanki też udają, że niczego nie widzą. Depresja szerzy się wśród nauczycieli jak zaraza. Niedługo każdy na nią zapadnie.