Problemy ze zdrowiem na lekcji wychowawczej

Małżonka Prezydenta okazała się prawdziwą realistką. Zrozumiała, że plany objęcia uczniów opieką zdrowotną, zapowiadane szumnie przez Przemysława Czarnka, to obiecywanie gruszek na wierzbie. Nic z tego nie będzie. Dlatego zaproponowała ministrowi edukacji i nauki, aby jedna lekcja wychowawcza w miesiącu była poświęcona na sprawy zdrowotne. Niech załatwi chociaż to.

Info o inicjatywie Pierwszej Damy tutaj.

W oświacie od lat obowiązuje zasada, że jak na coś nie ma pieniędzy, a trzeba to wdrożyć, zadanie zleca się wychowawcy. Tak oto lekcje wychowawcze stały się miejscem nauczania, jakie zagrożenia kryje internet oraz jak się przed tym chronić. Wychowawca wcielał się w rolę informatyka i tłumaczył.

Wcześniej, gdy szkoły zalała plaga plagiatów, wychowawca ubierał się w szaty prawnika i objaśniał, jakie jest prawo. A jeszcze wcześniej, gdy trzeba było chronić dzieci przed dopalaczami, wychowawca udawał fachowca od farmakologii i ostrzegał. Wychowawcy już są przyzwyczajeni, że są specjalistami od wszystkiego. Jak trzeba, to i w kosmos polecimy z uczniami. Taka to robota.

Byle tylko lekcji wychowawczych wystarczyło na wszystkie pomysły władzy. W miesiącu lekcji mamy cztery. Jedna jest zarezerwowana na szerzenie wartości chrześcijańskich (ważne, że hej). Druga na kształtowanie postaw patriotycznych (ważne, że ho, ho). Trzecia na uczenie właściwych postaw społecznych i przestrzegania norm (jeszcze ważne). Czwarta na sprawy uczniowskie oraz integrację klasy (ważne?). Wszystkie lekcje w miesiącu zajęte. Jak chcemy na stałe wcisnąć sprawy zdrowotne, to musimy z czegoś zrezygnować. Tylko z czego?