Kuratorium zasypane donosami

Nauka zdalna wszystkim bokiem wychodzi. Rodzice są wściekli na szkołę, więc piszą donosy. Wręcz zalewają instytucję donosami. Zawiadamiają kuratorium, że w szkole ich dziecka źle się dzieje. Zrobiono to czy tamto albo nie zrobiono tego i owego. Żądają interwencji. Kuratorium wysyła kontrolę. Dyrektor wściekły, że mu przetrząsają placówkę. Miota się i szuka winnych.

Dyrektor na rodziców wściekać się nie może, bo ci mogliby donieść znowu. Jest wściekły na nauczycieli. Belfer bowiem odpowiada za to, aby rodzice wiedzieli, iż w razie problemu najpierw idzie się do nauczyciela, a gdy to nic nie daje, pomocy szuka się u wychowawcy. Gdy i to zawodzi, prosi się dyrektora o pomoc. Do kuratorium idzie się dopiero wtedy, gdy nie pomoże dyrektor szkoły. A dyrektor przecież zawsze pomoże, więc po co te donosy?

Tłumaczyłem wiele razy rodzicom, że do generała od razu się nie chodzi. W końcu odpuściłem. Polak bowiem swoje wie. Chodzenie do nauczyciela, do wychowawcy, a wreszcie do dyrektora nic nie daje. To strata czasu. A czasu nikt nie ma za wiele. Więc trzeba od razu walić do najwyższego urzędnika. Moim zdaniem, kurator to za mało. Trzeba by iść do ministra, chociaż to też może nie wystarczyć. Gdybym ja miał problem, szedłbym od razu do najważniejszej osoby w państwie. Ją trzeba powiadomić i nikogo innego.

Donosów na siebie spodziewam się każdego dnia i każdej nocy. Mam tonę papierów przygotowaną na taką ewentualność. Niech se urzędnik sprawdza. To polska specjalność, że się pisze donosy do najwyższych władz z byle powodu. To także polska specjalność, że urzędy reagują nawet na anonimy. Z tym trzeba się pogodzić. Dyrekcja nie powinna się denerwować. Żyje w Polsce, nie na Hawajach, a tutaj nigdy nie było, nie jest i nie będzie lekko.