Kto ma usprawiedliwić nieobecności uczniów, którzy chodzą w czasie lekcji na protesty?

Uczniowie, którzy biorą udział w protestach w czasie lekcji, oczekują, że będą mieć nieobecności usprawiedliwione. Argumentują, że korzystają ze swoich obywatelskich praw. Większość wychowawców by usprawiedliwiła, ale musi mieć podkładkę – np. prośbę od rodzica – inaczej narazi się na zarzut, że popiera udział uczniów w proteście. Sprawa jest poważna.

Kuratorzy tropią nauczycieli, którzy tolerują (wina), popierają (wielka wina), a nawet zachęcają (bardzo wielka wina) uczniów do udziału w proteście przeciwko wyrokowi Trybunału. Usprawiedliwianie nieobecności osób, które zamiast na lekcje, poszły na protest, to dowód tolerowania, popierania i zachęcania. Wychowawcy muszą więc uważać, co robią. Sprawa jest bardzo poważna.

Zgodnie z prawem oświatowym, osoba, która usprawiedliwia dziecku nieobecność, bierze odpowiedzialność za jego bezpieczeństwo w czasie nieobecności w szkole. Gdyby wychowawca sam z siebie usprawiedliwił udział ucznia w Strajku Kobiet, wziąłby na siebie całą odpowiedzialność. Taką interpretację prawa usłyszałem od dyrektora. Serio.

Nie wszyscy uczniowie mają szansę otrzymać od rodzica usprawiedliwienie. Bywa, że rodzic popiera PiS, a dziecko nie. Rodzic popiera decyzję Trybunału, a dziecko odrzuca. Rodzic potępia manifestacje i zakazuje uczestniczenia, a dziecko ma to gdzieś. Kto wtedy usprawiedliwi nieobecność dziecka na lekcji, gdy rodzic nie chce, a wychowawca nie może?

Moim zdaniem, uczeń może usprawiedliwić się sam. Wychowawca powinien przyjąć oświadczenie nastolatka i potraktować je poważnie. I kuratorowi nic do tego, jaką decyzję podjął wychowawca. Jeśli usprawiedliwił nieobecność, to wcale nie znaczy, że wziął dziecko za rączkę i zaprowadził na manifestację. A może jednak wziął? Kompletnie się pogubiłem i nie wiem, co robić.