Albo nauczanie zdalne, albo ferie jesienne

Kolejne szkoły przechodzą na nauczanie zdalne. Przeszłyby wszystkie, ale bez zgody sanepidu nie mogą. Dyrektorzy wnioskują i czekają. A koronawirus zaraża kolejne osoby. Przydałaby się reakcja błyskawiczna.

Ogólnopolskie Stowarzyszenie Kadry Kierowniczej Oświaty, zrzeszające dyrektorów szkół, apeluje do rządu o zmianę przepisów. Niech dyrektorzy sami decydują, kiedy i na jak długo szkoła ma przejść na zdalne nauczanie. Niestety rząd nie ufa dyrektorom. Muszą być pod stałą kontrolą, inaczej mielibyśmy masowe nauczanie online (apel tutaj).

Jeśli dyrektorzy nie mogą, niech rząd sam wprowadzi nauczanie zdalne we wszystkich szkołach. Sytuacja tego wymaga. Przynajmniej do czasu, aż epidemia osłabnie. A jeśli nie nauczanie zdalne, niech rząd ogłosi ferie jesienne. Nie dla nauczycieli, lecz dla uczniów. Niech od połowy października do 1 listopada dzieci nie chodzą do szkoły. Nauczyciele w tym czasie powinni przygotować się do dalszej pracy, choćby przeszkolić się w prowadzeniu zajęć online, bo na razie każdy orze, jak może. Amatorszczyzna bije w oczy i poraża.

Rodzice boją się, że dziecko zetknie się z zarażonym i cała rodzina trafi na kwarantannę. W niektórych zawodach kwarantanna oznacza koniec roboty i koniec zarabiania pieniędzy. Rodzice nie posyłają więc dziecka do szkoły, bo boją się o przyszłość swojej rodziny. Frekwencja spada na łeb na szyję. A rząd prowadzi działania pozorowane. Przydałaby się mądra decyzja: albo nauczanie zdalne, albo ferie jesienne.