Bunt rodziców

Za trzy tygodnie, w sobotę 22 sierpnia, grupa rodziców zamierza protestować pod budynkiem MEN w Warszawie. Domagają się otwarcia szkół od września i uruchomienia w nich nauki stacjonarnej. Nie chcą nauki na odległość.

Minister edukacji zapowiedział, że dopiero na tydzień-dwa tygodnie przed 1 września zostanie podjęta decyzja. Wprawdzie zarzekał się, że będzie to raczej nauka w budynku szkolnym, może hybrydowa, ale nie można mu wierzyć. Nie trwają bowiem żadne przygotowania do nauki stacjonarnej. Po prostu nic się nie robi, tylko czeka.

Nauka zdalna to duży kłopot dla rodziców. Im młodsze dzieci, tym kłopot większy. Nauczyciele bowiem masowo wdrożyli metodę przerzucania roboty na uczniów, a ci bez pomocy rodziców nie daliby rady wykonać wszystkich zadań. Nie ma co obwiniać nauczycieli, winna jest bowiem podstawa programowa, taka sama bez względu na sposób nauczania. Z trudem realizuje się ją stacjonarnie, a przy nauczaniu zdalnym w ogóle. Jedynym sposobem jest przerzucanie roboty na uczniów.

Kto ma małe dziecko, ten wie, jak to wygląda. Udawało się, gdy rodzice pracowali w domu i mogli czuwać nad potomstwem. Siedzieć z nim na lekcji online, pomagać przy pracach domowych, wspierać przy każdej nieomal czynności. Zresztą nie tylko maluchy potrzebowały wsparcia. Rodzice moich uczniów (liceum) informowali, że tempo pracy jest tak duże, iż nieraz cała rodzina jest zaangażowana albo w dyskusję, albo wręcz w pisanie prac. Pisali do mnie, że powinienem o tym wiedzieć i nieco zwolnić. Ale jak mogę zwolnić, gdy muszę zrealizować podstawę?

Rodzice żądają więc nauki stacjonarnej dla swoich dzieci. Inaczej zwariują. Gospodarka nie stanie, nie każdy pracuje w domu, większość lata do pracy, dzieci więc zostaną same. Jeśli mają uczyć się online, podstawa programowa musi być inna. Inaczej będzie płacz, nerwy, depresja i Bóg jeden wie, co jeszcze. Co Pan na to, Panie Ministrze? Sobota 22 sierpnia. Proszę przygotować odpowiedź (info o manifestacji tutaj).