Dyrektorzy domagają się listy protestujących

ZNP rozesłał do szkół informację, że dyrektorzy nie mają prawa domagać się listy osób, które przyłączyły się do strajku włoskiego. Tymczasem szefowie nie ustają w wysiłkach, aby taką listę zdobyć. Chcą bowiem wiedzieć, który nauczyciel odmówi pracy ponadwymiarowej, a jeśli taką wykona, będzie żądać od pracodawcy wynagrodzenia.

W piśmie ZNP czytamy m.in.:

„Informujemy, iż brak jest podstaw prawnych upoważniających dyrektorów do zobligowania pracowników do złożenia oświadczenia o tym, czy mają zamiar wziąć udział w takiej akcji. O wszelkich przypadkach nakładania na pracowników tego rodzaju obowiązku prosimy niezwłocznie informować miejscowe oddziały ZNP oraz Zarząd Główny Związku Nauczycielstwa Polskiego”.

Moim zdaniem, dyrektor może sam taką listę sporządzić. Wystarczy, że wyda polecenie, aby nauczyciel zaprowadził uczniów wieczorem do teatru, pojechał w sobotę na wycieczkę z klasą albo robił popołudniami inwentaryzację, a po weekendzie przyniósł gotowe dokumenty. Niech dyrektor zrobi to, co zwykle robi, czyli niech nałoży na nauczyciela obowiązki, nie licząc się z prawem pracy. Jeśli nauczyciel podkuli ogon pod siebie i z wywieszonym ozorem wszystko wykona, to znak, że nie uczestniczy w proteście. Jeśli jednak zażąda zapłaty za dodatkową pracę, wszystko będzie jasne.

Dyrektorzy dobrze wiedzą, którzy nauczyciele boją się własnego cienia, więc można im wszystko kazać, a którzy nie. Dobrze to wiedzą. Nie potrzebują listy, aby się dowiedzieć, ale by zastraszyć. Niektórzy już ogłosili, że cofną dodatki motywacyjne uczestnikom protestu. Jakby system motywowania był po to, aby wymuszać pracę ponadwymiarową. Tymczasem premia nie jest zapłatą za nadgodziny. Premia ma motywować do osiągania sukcesów w pracy z uczniami, a nie do wykonywania poleceń szefa. Zresztą najczęściej pracownicy z jajami, którzy nie pozwalają przełożonym wejść sobie na głowę, osiągają największe sukcesy, ale to już całkiem inna historia.