Nie tylko strajk

Większość nauczycieli poprze strajk, ale niektórzy nie mogą sobie na to pozwolić. Chodzi o pieniądze. Jeden dzień powstrzymywania się od świadczenia pracy to średnio ok. 100 zł straty. Niby niedużo, ale jak ktoś zarabia mało i ma bardzo napięty budżet, ta kwota ma znaczenie.

Dlatego część środowiska proponuje krótki strajk (np. jedno-dwudniowy) w egzaminy, a potem inne formy protestu. Rozważa się m.in. rezygnację z wszelkich dodatkowych działań, które nauczyciele wykonują dla dobra dzieci. Na pierwszy ogień poszłyby wycieczki. Nie pamiętam, abym kiedykolwiek otrzymał od pracodawcy delegację i związane z wyjazdem pieniądze. Czas z tym skończyć. Dalej należałoby zrezygnować z wszelkich wyjść do teatru, kina, muzeów – zawsze odbywa się to kosztem czasu prywatnego. Koniec z tym.

Nauczyciele wycofaliby się też z udziału w imprezach, które odbywają się poza godzinami 8-16 (np. studniówka). Także prowadzenie dodatkowych zajęć byłoby możliwe tylko w ww. godzinach. Obecnie wielu nauczycieli spotyka się z uczniami na zerówkach, czyli 7.00-8.00 , oraz po lekcjach, np. o 16.00. Zapłaty za to nie ma, więc należy zaprzestać.

Trzeba też skończyć z kupowaniem za własne pieniądze narzędzi pracy. Pracodawca nie finansuje, znaczy nie widzi potrzeby. Każe jechać do drugiej szkoły, np. na egzamin maturalny, a nie zwraca kosztów podróży – nie jedziemy. Każe prowadzić lekcje w domu ucznia, a nie zapewnia biletu na komunikację, odmawiamy. Niby to mała kwota, ale ziarnko do ziarnka i – jak twierdzi jeden z nauczycieli w mojej szkole – miesięcznie dokłada się do swojej pracy ok. 200 zł. Czas z tym skończyć.

Prowadzimy tylko lekcje, w szkole, w warunkach i z narzędziami, jakie zapewnia pracodawca. Zero dopłacania do tej roboty, zero poświęcania się dla idei. Jeśli pół miliona nauczycieli tak postąpi, będzie szok.