PiS straszy konsekwencjami

Jestem świeżo po wysłuchaniu wypowiedzi Macieja Kopcia, wiceministra edukacji, który w radiowej Trójce wmawiał słuchaczom, iż wynagrodzenia nauczycieli są w gestii samorządów. To dyrektor szkoły decyduje, ile zarabiają pracownicy.

Nie ma więc sensu – twierdził Kopeć – strajkować przeciwko rządowi, gdyż to samorządy prowadzą szkoły i odpowiadają za finanse. Rządowi nic do tego. W obecnym systemie prawnym, mówił wiceminister, nie można sobie wyobrazić strajku nauczycieli. Dlatego należy się liczyć z konsekwencjami. Maciej Kopeć pochwalił się też, że pracował 30 lat w oświacie, a na zwolnieniu lekarskim był raz. Minister oczekiwał pewnie, że redaktor pogratuluje mu końskiego zdrowia, ale prowadzący rozmowę nie wiedział, jak się zachować. Mimo że media publiczne są PiS-wskie, to dziennikarze jakby mniej.

Sprawa jest jasna. PiS przegrał wybory w samorządach, więc próbuje obciążyć je odpowiedzialnością za warunki płacy i pracy w oświacie. MEN i rząd nie mają z tym nic wspólnego. Tymi złymi są dyrektorzy oraz władze samorządowe. Obawiam się, że jak dojdzie do strajku, a na pewno dojdzie, to polecą za to głowy dyrektorów. Nie sposób ukarać pół miliona nauczycieli. O wiele łatwiej będzie dać po dupie dyrektorom szkół, którzy nie zapobiegli strajkom. Zastanawiam się, jak dyrektorzy będą odwodzić nauczycieli od strajku: grożąc karami czy jednak bardziej inteligentnie?