Spada morale nauczycieli

To jeszcze nie epidemia, ale już bardzo blisko. Gwałtownie rośnie liczba nauczycieli, którzy ograniczają swoją aktywność w szkole do minimum. Rośnie też liczba tych, którzy dawniej nie odmawiali uczniom pomocy, a dzisiaj opędzają się od nich jak od natrętnych much. Nie zrobię więcej, niż muszę, ponieważ mi za to nie płacą – mniej lub bardziej otwarcie twierdzi coraz więcej pedagogów. Niektórzy usprawiedliwiają się, że nie mają czasu, bo pędzą do innej pracy.

Zacierają ręce korepetytorzy. Coraz więcej rodziców ma świadomość, że nauczyciele w szkole tak mało zarabiają, młodsi tyle co woźna, starsi nieco więcej, że niemoralne byłoby wymagać od nich wysiłku ponad wartość tych nędznych zarobków. Zmniejsza się liczba interwencji i skarg. Zamiast skarżyć na obiboka u dyrekcji, rodzice wolą wynająć korepetytora. Zresztą korepetytor to także nauczyciel. Żeby mieć czas na udzielanie korepetycji, musi mniej angażować się w swojej szkole.

Są jeszcze nauczyciele, którzy nie patrzą na niskie zarobki, tylko tyrają jak zawsze. Owe siłaczki stanowią największe zagrożenie dla reszty pracowników. Dopóki rząd widzi, że można nie inwestować w oświatę i mieć ją na całkiem przyzwoitym poziomie, podwyżek nie będzie nigdy. Dopóki dyrektor widzi, że można wymagać i nie płacić, podwyżek nie będzie. Rośnie więc w gronie pedagogicznym niechęć do siłaczek. Kurczę – chociaż pada inne słowo na k – siłaczki to gatunek zagrażający innym, więc jeśli nie chcecie się zmienić, to was po koleżeńsku dobijemy.