Spis rzeczy niewygodnych

Trwa w szkole spis z natury. To już mój trzeci albo czwarty. I podobnie jak podczas poprzednich, także teraz dóbr jest dużo więcej, niż wynika to z papierów. Do niektórych rzeczy nikt się nie chce przyznać.

Ćwierć wieku temu, gdy uczestniczyłem w pierwszym spisie, nieźle się obłowiłem. Do tej pory gdzieś po mieszkaniu walają się dwa popiersia Lenina, które kazano mi wynieść i cisnąć na śmietnik. Ten, kto mi kazał pozbyć się dowodów winy, nie wiedział, że ja niczego nie wyrzucam. Ocaliłem też dzieła, które kiedyś były dumą liceum, a gdy zmienił się system, zaczęły parzyć. Stoją u mnie na półce między „Doktryną szoku” Naomi Klein a „Wyznaniami” św. Augustyna. Mam nadzieję, że się nie pogryzą.

Podczas obecnej inwentaryzacji także trafiają się rzeczy, których w szkole już nie powinno być. Właściwie taki spis nigdy nie jest po to, aby odkryć braki, ale by pozbyć się niewygodnego nadmiaru. Dzisiaj jednak nieco się zagalopowałem. Otóż kiedy trafiłem na popiersie Bolesława Prusa, patrona szkoły, zaznaczyłem, że „do likwidacji”. A potem sobie uświadomiłem, iż za bardzo wybiegam w przyszłość. Pewnie będziemy go likwidować, ale jeszcze nie teraz. Jak przyjdzie na niego kryska, spróbuję go wcisnąć między Lenina i Buddę, chociaż nie będzie łatwo. W moim mieszkaniu zaczyna się robić ciasno.