Ekologia na maturze z polskiego

Myślałem, że utraciłem zdolność dziwienia się na maturze. Tymczasem co zestaw maturalny, to większy szok. Ostatnio zdumiała mnie konieczność interpretowania plakatu „Wierzchołek góry lodowej”, którego autorem jest Jorge Gamboa (dzieło tutaj).

Intencje twórców zestawu maturalnego są dobre. Plakat jest proekologiczny. Niestety, dobrymi intencjami piekło jest wybrukowane. Egzamin powinien odnosić się do podstaw programowych danego przedmiotu. Nie ma w zestawie lektur obowiązkowych ani jednego tekstu proekologicznego. Nie wątpię, że należy takie teksty wprowadzić natychmiast, ale dopóki ich nie ma, nie wolno egzaminować z ekologii.

Po drugie, zestaw ewidentnie nie był standaryzowany. Standaryzacja polega na sprawdzeniu, jak grupa docelowa rozumie treści zawarte w zestawie. Na przykład na pytanie, jaki jest twój ulubiony przedmiot w szkole, uczeń może odpowiedzieć: „ołówek” – i co wtedy?

W tym przypadku w pytaniu nie było żadnej sugestii, co przedstawia dzieło, a maturzysta nie potrafił dostrzec w nim obrazu torebki foliowej. Nie wiem, jak to możliwe, ale nie widział. Nie było o torebce nic w monologu, także rozmowa z egzaminatorami nie pomogła. Zdający nie potrafił tego zobaczyć. Choćby więc posiadał całą wiedzę o literaturze, czyli był maksymalnie obkuty z polskiego, przez tę głupią foliówkę nie mógł dobrze zdać egzaminu.

Oczywiście, zanieczyszczanie świata foliówkami to bardzo ważny problem, ale czy trzeba z tego egzaminować na maturze z polskiego? Chociaż może właśnie z tego trzeba i tylko z tego, ale chyba jednak w nieco innej kolejności – najpierw nauka o ekologii na lekcjach polskiego, a potem z tego matura.