Fonoholizm nauczycielski

Za kilka dni w mojej szkole młodzież będzie debatować na temat uzależnienia od telefonu, tzw. fonoholizmu. Obawiam się, że dyskusja potoczy się w niewłaściwym kierunku i okaże się, iż pomocy potrzebują nauczyciele, a nie uczniowie.

Nie zostałem zaproszony na debatę, więc albo moje uzależnienie nie rzuca się jeszcze w oczy, albo będzie to spotkanie zdrowych, którzy zastanowią się, jak pomóc chorym. Uczniowie zastanowią się, co zrobić z nauczycielami, którzy nie mogą wytrzymać godziny lekcyjnej bez telefonu.

Uzależnionym nauczycielom jest łatwiej niż uczniom. Kiedy mnie bierze ochota na ulżenie swojemu cierpieniu, to zadaję klasie pracę do wykonania, a sam spłukuję gardło haustem smartfonowego trunku. Nic mi za to nie grozi. Uczniowie pracują, a ja gmeram w telefonie, od czasu do czasu zerkając na klasę i sprawdzając, czy ktoś nie próbuje brać ze mnie przykładu. Co wolno wojewodzie, to nie tobie… Gdyby ktoś mnie zapytał, czy mam problem z telefonem, odpowiedziałbym jak typowy nałogowiec, czyli że „chyba ty”.

Na pewno uczniowie też są uzależnieni, chociaż – moim zdaniem – wcale nie bardziej od nauczycieli. Podczas tegorocznej wigilii szkolnej zauważyłem, jak jeden z nauczycieli nie potrafił oderwać się od swojego telefonu podczas śpiewania kolęd. Zreflektował się gdzieś dopiero w połowie modlitwy. Czy jest uzależniony? Może tak, a może takim zachowaniem chciał coś zademonstrować? Kiedy uczniowie korzystają podczas lekcji z telefonów, to może to wynikać albo z uzależnienia, albo z czegoś, o czym zapewne nie będziemy debatować, bo nie wypada.