Podwyżka na odwal się

PiS przyzwyczaił Polaków, że jak daje, to jest to 500 plus. Niestety, nauczyciele otrzymali coś innego. Kiedy dzisiaj w pokoju nauczycielskim zawisły nowe stawki wynagrodzeń, okazało się, że to będą raczej obniżki.

Mnie, czyli nauczycielowi dyplomowanemu, wynagrodzenie zasadnicze wzrośnie o 168 zł brutto. Do ręki dostanę więc ok. 100 zł (od kwietnia). Niestety, drugą ręką będę musiał oddać, więc na czysto nie wyjdę nawet na zero.

Przede wszystkim tak znikomą podwyżkę zje inflacja. Realnie zarobki nauczycieli maleją. Gdybym nie był nauczycielem z najwyższym stopniem awansu, tylko stażystą lub kontraktowym, zarabiałbym na granicy minimum krajowego (szczegóły tutaj). Poza tym nauczyciele są przymuszani – co wytropił ZNP, a co w pełni potwierdzam – do pracy bez wynagrodzenia. Dodatkowe godziny zlecają dyrektorzy, w tym także dydaktyczne, czyli normalne lekcje, i to wszystko za darmo. Jest więc więcej pracy, a wynagrodzenia śmiesznie niskie.

Nauczyciele radzą sobie – jak wielu Polaków – dorabianiem. Ostatnio byłem świadkiem, jak pędem ze szkoły wybiegała jedna z najbardziej oddanych uczniom nauczycielek. Niestety, leci dawać prywatne lekcje. Wróci zmęczona, mniej da z siebie w podstawowej pracy. No cóż, ideałami gęby nie nakarmi. Nie ma podwyżek, rząd karmi przede wszystkim siebie (info o premii dla minister edukacji tutaj), nic dziwnego, że serca nauczycieli będą robiły się coraz twardsze. Po takiej podwyżce nie wszyscy, ale na pewno kolejna zawiedziona grupa fajnych belfrów straci zapał i przejdzie na pracę w stylu „odwal się”.