Nauczyciele z upadłych szkół

Licea wiele sobie obiecują po podwójnym naborze, jaki będzie miał miejsce w roku szkolnym 2019/2020. Spotkają się wtedy absolwenci gimnazjów i 8-letnich podstawówek. Warto jednak pamiętać, że nie tylko uczniowie zaleją szkoły, ale także nauczyciele ze zlikwidowanych gimnazjów.

Już teraz władze powiatu ustalają, ile dane liceum będzie mogło przyjąć klas pierwszych. Powiedzmy, że zwykle przyjmuje cztery klasy. Dyrekcja myśli więc – całkiem słusznie – że weźmie cztery klasy po gimnazjum oraz dodatkowo cztery klasy po podstawówce (razem osiem). Nie może wziąć mniej po podstawówce, bo jak raz weźmie mniej, np. dwie, to może już nigdy nie dostać więcej. Licea – poza rokiem podwójnego naboru – walczą o przyznanie przez organ prowadzący jak największej liczby klas. Oczywiście, poza tymi placówkami, do których nie ma chętnych.

Powiedzmy, że liceum weźmie podwójną liczbę klas, czyli cztery po gimnazjum i cztery po podstawówce. Niech się jednak pracownicy nie cieszą, nie będzie żadnych nadgodzin. Nadwyżkę godzin dostaną nauczyciele ze zlikwidowanych szkół. W Łodzi kilkanaście lat temu, może nawet już ze dwadzieścia, likwidowano masowo szkoły zawodowe. Z tych szkół nauczyciele przeszli do innych placówek. Także w moim liceum jest parę osób z tego naboru.

Są to, niczego nie ujmując innym, najlepsi pracownicy. Weszli do naszego zespołu ze świadomością bycia pracownikiem z upadłej szkoły. Starali się więc, jak mogli, aby pokazać, iż sami są świetni. Zrobili nam, trochę już gnuśniejącym pracownikom, niezłą konkurencję. Teraz będzie podobnie. Przyjdą bezrobotni nauczyciele, zaczną tak dobrze uczyć, że dyrekcja będzie w rozterce, kogo zostawić. Czy nowych, którym się chce, czy starych, którzy może nie wszystko, ale – co naturalne po kilkunastu latach pracy w tym samym miejscu – część roboty mają w d…pie?