Spory zamiast strajku

Nie ma podwyżek, zaczynają się kłótnie. Zamiast strajku będą wojny na dole. Mnie na nerwy najbardziej działają angliści. Na ostatniej radzie pedagogicznej omawialiśmy wyniki próbnej matury z języka angielskiego. Najlepiej zdali uczniowie, którzy mają najmniej godzin tego przedmiotu.

Klasy najczęściej realizują program podstawowy (godzin o połowę mniej), potem większość uczniów wybiera maturę rozszerzoną i zdaje, jakby rozszerzenie realizowano w szkole (dwa razy więcej godzin). Wielka oszczędność dla budżetu. Nic dziwnego, że dyrekcja chwali anglistów za wyśmienite wyniki i oczekuje podobnych rezultatów od wszystkich nauczycieli.

Wiadomo, iż za tym sukcesem stoją prywatne lekcje. Ale nie o to chodzi, że uczniowie korzystają z kursów i korepetycji. Problem w tym, dlaczego w przypadku języka obcego to się zrobiło takie oczywiste. Dlaczego ten trend nie objął innych przedmiotów? Dlaczego polskiego albo geografii ludzie chcą się nauczyć w szkole? Albo wiedzy o społeczeństwie czy historii? A tylko angielskiego uczą się prywatnie, niewiele oczekując od szkoły. Anglista to jak w służbie zdrowia dentysta. Znacie kogoś, kto nie chodzi prywatnie?

Bardzo mnie denerwuje uprzywilejowana pozycja anglistów w szkole. Nie ma znaczenia, jak uczą, i tak wszystko w rękach, a właściwie w portfelach rodziców Też bym chciał pracować ze świadomością, że jak coś nawet spieprzę, to zostanie to skorygowane na kursie czy korepetycjach.

PS Słyszałem, że matematycy chcą dokopać wuefistom. Jak wciąż nie będzie ani podwyżek, ani strajku, zaczniemy kopać się wszyscy.