Wigilia do d…

Za tydzień Wigilia, w pracy nieco wcześniej. Zapowiada się, że przynajmniej ta szkolna będzie zaprzeczeniem chrześcijańskich wartości. Sporo osób mówi, że nie przyjdzie, ponieważ nie ma ochoty ani przyjmować życzenia, ani tym bardziej składać.

Pierwszy problem to pieniądze. Szkoła nie dysponuje funduszem wigilijnym, więc za spotkanie muszą zapłacić nauczyciele (zrzutka) oraz rodzice bądź inni sponsorzy, np. absolwenci. Drugi problem to sprzątanie. Panie woźne zapowiedziały, że to nie należy do ich obowiązków. Przygotować uroczystość oraz po niej posprzątać muszą więc nauczyciele (część na ochotnika, część wyznaczona przez dyrekcję). Jak trzeba płacić i robić, to zaczynają się niesnaski. Niektórzy już pytają, czy wigilia w pracy jest obowiązkowa.

Do tego dochodzi typowa u nauczycieli skłonność do narzekania na wady bliźnich. Jak usłyszałem, że w zeszłym roku nie odniosłem talerzyka, tylko ktoś po mnie musiał posprzątać, to przeszła mi ochota na takie spotkania. Oczywiście, skłonność do obrażania się bez powodu to też cecha belferska. Więc się obraziłem jak typowy nauczyciel, patrzę z góry na innych jak stuprocentowy belfer, widzę bardzo wyraźnie wady koleżanek i kolegów, a swoich ani trochę, i mam wielką ochotę nie przyjść na to głupie spotkanie.

Powstrzymuje mnie przed tym tylko wrodzona chytrość. Otóż parę dni temu byłem w innym nastroju, nie zdawałem sobie sprawy, co tu się święci, i zapłaciłem składkę. Szkoda byłoby zmarnować.