Zagrożenia przed świętami

Nauczyciele wystawili uczniom zagrożenia oceną niedostateczną. Niektórzy wręcz sypnęli jedynkami, tak na wszelki wypadek, bo bez uprzedzenia rodziców o zagrożeniu nie można postawić tej oceny na koniec półrocza.

Poprzednie pokolenia były bardziej buntownicze, więc jak ktoś miał średnią np. 2,2, to nie przyjmował do wiadomości, że grozi mu jedynka. Nie zgadzał się z zagrożeniem, nie przyjmował kartki, żądał usunięcia wpisu z dziennika. Bywało z tego powodu naprawdę gorąco.

Dzisiejsi uczniowie są inni. Jak ktoś ma średnią 1,7 lub nieco wyższą, to po otrzymaniu informacji o zagrożeniu jedynką na semestr, więcej nie pojawia się w szkole. Wcześniej oczywiście liczy, czy nie przekroczy 50 proc. nieobecności i nie będzie musiał zdawać egzaminu klasyfikacyjnego. Jeśli wszystko się zgadza, nie ma go na lekcjach, czasem tylko z zagrożonego przedmiotu, aż do dnia wystawienia oceny. Zgodnie ze statutem nauczyciel nie może z 1,7 postawić jedynki. Wychodzi więc dwójka – i to wszystko dzięki nieobecnościom, a nie wzięciu się do nauki.

Przepisy kompletnie nie nadążają za przemianami społecznymi. Szkoła informuje rodziców, licząc, że pomogą w zdyscyplinowaniu ucznia. Tymczasem rodzice odbierają takie zagrożenie jako szczyt idiotyzmu. Przed świętami jedynka? A co niby dziecko ma robić? Uczyć się w Boże Narodzenie? Trzeba więc ten idiotyzm zwalczyć podobną głupotą. Najlepszy sposób: nie posyłać dziecka do szkoły.

Zamiast pisać do rodziców ciepłe słowa z okazji zbliżających się świąt, życzyć siły podczas szukania prezentów, hojnych pracodawców, aby nie żałowali na premie, muszę powiadamiać o zagrożeniach jedynkami – wielokrotnie na wyrost. Przepraszam za szkołę, dla której najważniejsze stało się gromadzenie papierów na wszystkich i przeciwko wszystkim. Poprzednie pokolenia wychowawców były bardziej buntownicze, a obecne… sami widzicie.