Standardy zadawania pracy domowej

Pewnie narażę się koleżankom i kolegom matematykom, ale co mi tam. To przez nich Rzecznik Praw Dziecka interweniował w MEN w sprawie zadawania prac domowych uczniom. Matematycy bowiem nie znają umiaru w obciążaniu dzieci zadaniami do domu. Dlatego Rzecznik apeluje o stworzenie standardów (info tutaj).

Naraziłem się, więc teraz pójdę na całość, co mi tam. Jeśli na jednej lekcji nauczyciel zrobi z klasą pięć zadań, a trzydzieści poleci rozwiązać w domu, to albo sam nie umie liczyć, ile ta robota zajmie czasu dziecku, albo jest belfrem bez serca. Podejrzewam, że jedno i drugie. A gdy jeszcze inni nauczyciele dołożą swoje, dziecko ma drugi etat w domu (pierwszy to lekcje szkolne).

Skąd się bierze ta skłonność nauczycieli do zadawania prac domowych? Teraz narażę się jeszcze bardziej. Otóż jestem przekonany, że im gorzej ktoś uczy, tym więcej zadaje do domu. Na lekcji się nie wyrabia, bo musi uspokajać klasę, dyscyplinować trudnych uczniów, na uczenie nie ma czasu, więc musi zadawać do domu. Inaczej nie wyrobiłby się z materiałem.

Prace domowe to skutek choroby, która dręczy polską oświatę. Albo twórcy podstaw programowych nie umieją liczyć, ile typowy nauczyciel jest w stanie nauczyć dzieci na swoich lekcjach, albo nie znają realiów polskiej szkoły. Podejrzewam, że jedno i drugie. Programy tworzone bez serca, lekcje prowadzone bez ducha – w efekcie cała robota musi być wykonana przez uczniów w domu.

A co do standardów, o które apeluje Rzecznik, to sprawa jest prosta. Cała nauka w szkole, a zadania domowe tylko dla chętnych i na szóstkę (dla najbardziej ambitnych).