Sabotowanie reformy

Jak nauczyciel idzie na zwolnienie lekarskie, to jest bardzo podejrzane. Wiadomo przecież, że belfer choruje w ferie, a umiera w wakacje. W mojej szkole po feriach zachorowały takie tłumy ludzi, że w cztery tygodnie wyczerpały się środki na zastępstwa zaplanowane na cały rok.

Rodzi się podejrzenie, że to działanie celowe. Otóż nauczyciele w ramach Małego Sabotażu wymuszają na dyrekcji, aby wszystkie pieniądze wydała przed wejściem w życie reformy (zacznie się od 1 września 2017). Jak nadejdzie godzina zero, szkoły będą gołe i wesołe, a niektóre nawet zadłużone po uszy. Wtedy reforma nie wypali.

W mojej szkole pieniądze na nadgodziny już się skończyły. Dzisiaj będę miał ostatnie płatne zastępstwo. Jeśli nauczyciele nadal będą chorować na potęgę, a na to się zanosi, dyrekcja będzie musiała wybrać mniejsze zło, czyli albo puszczać uczniów z połowy lekcji do domu, albo zadłużać szkołę na rzecz pracowników, którym nie ma już z czego zapłacić. Ja bym zadłużał – to pogrąży PiS.

Nie wiem, z kim trzyma dyrekcja – czy z rządem, który zamierza z powodu reformy obciąć nauczycielom wynagrodzenia o ok. 20 proc. (zapowiedź tutaj), czy z nauczycielami, którzy już zaczęli sabotowanie reformy. Ludzie codziennie pytają, czy szefowa zdrowa. I wcale nie pytają o zdrowie. W języku ezopowym znaczy to, że chcą wiedzieć, kogo popiera. Jeśli zdrowa, to znaczy trzyma z Zalewską, a jak chora, to z nami. Stawiam swoje ostatnie wynagrodzenie za nadgodziny, że szefowa weźmie najdłuższe zwolnienie z nas wszystkich i każe zorganizować za siebie płatne zastępstwa za najwyższą stawkę, tj. nauczyciela dyplomowanego z 30-letnim stażem. I za to będziemy ją kochać.