Co zrobić z taką podwyżką?

Szykują się podwyżki dla nauczycieli. Niestety, tak niskie, że można ich nie zauważyć. Jak podaje „Głos Nauczycielski”, będzie to – w zależności od stopnia awansu – od 35 do 63 zł brutto (info tutaj).

Związki zawodowe żądały podwyżek na poziomie 10 (ZNP) – 20 proc. (Solidarność). Dostaniemy od 1 stycznia 2017 ok. jedną dziesiątą tych żądań – 1,3 proc., czyli ochłap.

Realnie zarabiamy coraz mniej. I nie chodzi mi wcale o inflację, lecz o zmniejszającą się z każdym rokiem liczbę godzin do podziału między pracowników w szkole. Pełen etat jest luksusem, w większości placówek trzeba się godzić z zatrudnieniem na jego część. Pewne jest tylko to, że za rok godzin będzie mniej niż dzisiaj.

Psuje się atmosfera w pracy, gdyż nauczycieli jest za dużo. Ludzie czekają więc, aż ktoś odejdzie na emeryturę, zajdzie w ciążę albo zachoruje. Strach mówić, że boli głowa, bo a nuż ktoś zacznie ci życzyć, żeby bolała bardziej i żebyś z tego powodu był niezdolny do pracy. Nie jest dobrze teraz, a przecież ok. 36 tys. nauczycieli straci pracę z powodu likwidacji gimnazjów (info tutaj) i zacznie szukać zatrudnienia w ocalałych szkołach. Kto wie, czy nie trzeba będzie się z nimi podzielić tym, co mamy, a może nawet całą podwyżkę oddać bezrobotnym jako wyraz koleżeńskiego wsparcia.